20080 Uczen Jedi VII - Swiatynia w Niewoli - Jude Watson.rtf

(2116 KB) Pobierz
(Microsoft Word - \214wi\271tynia w niewolki.doc)

Książka ściągnięta z serwisu

Www.Eksiazki.Org


Jude Watson

Uczeń Jedi

Świątynia w niewoli

Tłumaczył: Jacek Drewnowski


Rozdział 1

 

 

Jeszcze przed wejściem do Świątyni Jedi Obi-Wan Kenobi dostrzegł zmiany, jakie tu zaszły. Wcześniej był to przybytek medytacji i nauki, w którym ciszę zakłócał czasem cichy śmiech dobiegający zza zamkniętych drzwi, podekscytowane głosy dzieci albo plusk wody w fontannach.

Ale teraz spokój zniknął - pomyślał.

Milczenie wydawało się złowieszcze. Nie wynikało ono ze skupienia. Była to pełna obaw cisza zagrożonego sanktuarium.

Stał ze swoim byłym mistrzem Qui-Gon Jinnem przed zamkniętymi drzwiami sali posiedzeń Rady Jedi. Za chwilę zostaną zaproszeni do środka. Zostali wezwani z powrotem do Świątyni z najgorszego z możliwych powodów - zamachu na życie mistrza Yody.

Zerknął na Qui-Gona. Przypadkowy obserwator uznałby, że rycerz jest opanowany. Ale Obi-Wan wiedział lepiej. Wyczuwał cierpienie kryjące się pod maską spokoju.

Wprowadzono szczególne środki ostrożności. Świątynia zawsze była zamknięta dla przybyszów z zewnątrz.

Teraz jednak nawet Rycerzom Jedi polecono czekać na wezwanie. Monitorowano wszystkie wejścia i wyjścia. Budynek wolno było opuszczać tylko w przypadku bardzo pilnych misji. Chociaż większość Jedi znała Qui-Gona z widzenia, to zarówno on, jak i chłopiec przed wejściem do Świątyni poddani zostali skanowaniu siatkówki.

Qui-Gon stukał palcami w rękojeść miecza. Po chwili przestał. Jego rysy złagodniały, a Obi-Wan domyślił się, że rycerz szuka ukojenia w Mocy.

Sam też starał się opanować napięcie. Głowę pełną miał pytań i domysłów, ale nie śmiał przerwać milczenia. Stosunki z Qui-Gonem były napięte od czasu, gdy zrezygnował z funkcji jego Padawana. Wyrzekł się szkolenia Jedi, aby pomóc młodym ludziom z Melidy/Daan przywrócić pokój na ich planecie. Teraz rozumiał konsekwencje tej decyzji. Był Jedi do szpiku kości. Pragnął jedynie powrotu do zakonu. Chciał znów zostać uczniem Jinna.

Dawny mistrz przebaczył mu opuszczenie szeregów Jedi. Skąd zatem wzięło się to niezręczne milczenie? Qui-Gona cechowała powściągliwość, jednak Obi-Wan pamiętał serdeczność, którą dostrzegał w jego oczach, a także przebłyski poczucia humoru.

Wiedział, że Rada postanowi coś na temat jego dalszego losu. Serce napełniało się nadzieją, kiedy myślał, że może już przegłosowano jego powrót do Jedi. Powiedział Yodzie, że głęboko żałuje swojego postępku. Miał nadzieję, że stary mistrz się za nim wstawi.

Dotknął dłonią czoła. Narastająca niepewność sprawiła, że zaczął się pocić. A może to w Świątyni było cieplej niż zwykle?

Już miał zapytać o to rycerza, gdy drzwi sali posiedzeń otworzyły się z sykiem. Wszedł za Qui-Gonem. Dwanaścioro członków Rady stało półkolem. Szare światło wlewało się przez duże okna, za którymi widniały białe iglice i wieże Coruscant. Płaskie chmury wyglądały jak płaty cienkiej blachy. Co jakiś czas, gdy obłoki rozdzielały się na chwilę, pojawiał się srebrny rozbłysk promieni słońca odbitych od skrzydeł statku kosmicznego.

Obi-Wan był w tej sali tylko kilka razy. Wyraźna obecność Mocy budziła jego respekt. Przy tak wielu Mistrzach Jedi zgromadzonych w jednym miejscu przestrzeń była nią naładowana.

Odszukał wzrokiem Yodę. Z ulgą stwierdził, że siedzi na swoim stałym miejscu i ma zdrowy, spokojny wygląd. Wzrok mistrza prześlizgnął się po nim obojętnie i zatrzymał się na Jinnie. Chłopak poczuł ukłucie niepokoju. Wolałby ujrzeć w oczach Yody więcej otuchy.

Qui-Gon stanął pośrodku sali, a Obi-Wan do niego dołączył.

Starszy członek Rady Mace Windu nie tracił czasu na wstępy. Ściągnął brwi i powiedział swoim dostojnym głosem:

- Dziękuję wam za przybycie. Szczerze mówiąc, to wydarzenie nami wstrząsnęło. Mistrz Yoda, jak zawsze, wstał przed świtem, żeby udać się na medytację. Zanim doszedł do kładki, poczuł przypływ ciemnej strony Mocy. Zatrzymał się i w tym samym momencie eksplodował podłożony pod kładkę ładunek. Ktoś chciał zabić Yodę.

Mace Windu przerwał. Wszystkich obecnych przeszedł dreszcz. Tak wiele zależało teraz od mądrości Yody.

- Dzisiaj z wami tu jestem - odezwał się Yoda łagodnie. - Gdybać nie powinniśmy. Zastanowić się nad rozwiązaniem musimy.

Mace Windu skinął głową.

Mistrzowi Yodzie mignął rąbek togi medytacyjnej kogoś, kto pospiesznie się oddalił, po czym wpełzł pod wodospad i zniknął.

- Potęgę ciemnej strony w sobie nosił - powiedział Yoda, kiwając głową.

- Bruck Chun na pewno nie opuszczał Świątyni, od kiedy odkryliście, że to on odpowiada za kradzieże - stwierdził Mace Windu. - Nadal nie mamy pojęcia, z kim się sprzymierzył. Wiemy tylko, że w Świątyni jest intruz.

- Czy później go jeszcze widziano? - spytał Qui-Gon.

- Nie - odparł Mace Windu. Sięgnął po arkusz danych leżący na krześle. - Ale dziś rano jeden z uczniów znalazł to. Porzucone przed komorą medytacyjną.

Jinn wziął arkusz. Przeczytał, po czym podał Obi-Wanowi.

MEDYTUJCIE NAD TYM, MISTRZOWIE: NASTĘPNYM RAZEM MI SIĘ POWIEDZIE.

Mace Windu oparł ręce na podłokietnikach.

- Oczywiście, rozważaliśmy tę sprawę i dyskutowaliśmy o niej. Wyczuwamy działanie ciemnej strony. To jeszcze nie wszystko. Najwyraźniej intruzowi udało się dokonać sabotażu w systemie centralnego zasilania. Zauważyliście chyba, że powietrze stało się cieplejsze. Mamy kłopot z układem chłodzenia. Za każdym razem, gdy Miro Daroon reperuje coś w centrum technicznym, usterka pojawia się w innym miejscu. Wystąpiły też różne problemy z oświetleniem i systemami komunikacji w niektórych skrzydłach Świątyni. Miro z trudem nadąża z naprawami.

Obi-Wan nie rozumiał sytuacji. Podczas swojej przemowy Mace Windu ani razu na niego nie spojrzał. Po co go tu wezwano? Logicznie rzecz ujmując, nie był Jedi, skoro Rada nie przyjęła go z powrotem. Z pewnością nie był już także uczniem Qui-Gona.

W tym momencie wszystkie oczy zwróciły się na niego. Mace Windu przyglądał mu się z powagą. Chłopak z wysiłkiem przypomniał sobie szkolenie Jedi dotyczące opanowania nerwów. Z trudem znosił spojrzenia dwanaściorga mistrzów. Najsurowszy jednak wydawał się świdrujący wzrok Mace Windu. Jego ciemne oczy spoglądały jakby w samo serce, odnajdując w nim najskrytsze uczucia, z których nawet Kenobi nie zdawał sobie sprawy.

- Obi-Wanie, liczymy, że zdobędziesz informacje na temat zamierzeń i działań Brucka Chuna - powiedział Mace Windu ciężko.

- Nie byłem jego przyjacielem - odparł zaskoczony chłopak.

- Byłeś jego rywalem - usłyszał. - A to może okazać się jeszcze cenniejsze.

Nie wiedział, co powiedzieć.

- Nie znałem go zbyt dobrze. Widziałem, jak pojedynkuje się na miecze świetlne. Ale nie miałem pojęcia, co kryje jego serce i umysł.

Nikt się nie odezwał. Obi-Wan toczył wewnętrzną walkę, by nie okazać napięcia. Znowu zawiódł Mistrzów Jedi. Kiedy rozglądał się po pomieszczeniu, nie napotykał żadnego przyjaznego spojrzenia. Nawet Yoda nie dodawał mu otuchy. Obi-Wan krępował się otrzeć wilgotne dłonie o tunikę.

- Oczywiście, zrobię, co w mojej mocy, żeby pomóc - dodał szybko. - Powiedzcie mi tylko, czego ode mnie oczekujecie. Mogę porozmawiać z jego kolegami...

- Nie ma takiej potrzeby - przerwał Mace Windu. Splótł swoje długie palce. - Do czasu podjęcia decyzji przez Radę musimy cię prosić, żebyś nie mieszał się w sprawy Świątyni. Chyba że otrzymasz takie polecenie.

Poczuł nagły ból.

- Świątynia to mój dom! - krzyknął.

- Możesz tu oczywiście zostać, dopóki twoja sytuacja się nie wyjaśni - powiedział mistrz. - Czekają nas jeszcze długie dyskusje.

- Ale mamy do czynienia z realnym zagrożeniem Świątyni - nie dawał za wygraną. - Potrzebujecie pomocy. Nie było mnie tutaj, kiedy miały miejsce kradzieże. Zaliczam się do nielicznych uczniów, których można wykluczyć z grona podejrzanych. Możliwe, że ktoś pomagał Bruckowi. Mogę zbadać tę sprawę.

Zamarł, rozumiejąc, że popełnił błąd. Nie powinien motywować prośby o ponowne przyjęcie tym, że może się przydać w krytycznej sytuacji.

Ostre spojrzenie Mace Windu zmroziło go jak lód.

- Myślę, że Jedi potrafią zażegnać niebezpieczeństwo bez tego rodzaju działań.

- Oczywiście - odparł. - Ale chcę oświadczyć wszystkim Mistrzom Jedi, że odczuwam szczery żal z powodu swojej wcześniejszej decyzji. Wtedy wydawała mi się ona słuszna, dziś rozumiem, jak bardzo się myliłem. Nie pragnę niczego ponad to, co miałem wcześniej. Chcę być Padawanem. Chcę być Jedi.

- Mieć tego, co wcześniej miałeś, nie możesz - powiedział Yoda. - Inny jesteś. Qui-Gon inny jest. Każda chwila cię zmienia. Każda decyzja swoją cenę ma.

Głos zabrał Ki-Adi-Mundi.

- Zawiodłeś nie tylko zaufanie Qui-Gona, ale też całej Rady. Mam wrażenie, że tego nie rozumiesz.

- Rozumiem! - wykrzyknął. - Żałuję tego czynu i biorę za niego odpowiedzialność.

- Masz trzynaście lat. Nie jesteś dzieckiem - stwierdził Mace Windu, marszcząc brwi. - Dlaczego mówisz jak dziecko? Żal nie wymazuje winy. Wtrąciłeś się w wewnętrzne sprawy innej planety bez pozwolenia Jedi. Przeciwstawiłeś się poleceniom swojego mistrza. Mistrz polega na lojalności Padawana, tak samo jak

Padawan polega na Mistrzu. Jeśli jeden z nich zawiedzie zaufanie drugiego, więź zostaje zerwana.

Obi-Wan sposępniał, słysząc te ostre słowa. Nie spodziewał się, że Rada potraktuje go tak surowo. Nie mógł spojrzeć Qui-Gonowi w oczy. Odszukał wzrok Yody.

- Niepewna twoja ścieżka jest - odezwał się stary mistrz łagodniejszym tonem. - Ciężkie jest czekanie. Ale czekać musisz, aż twoja przyszłość się odsłoni.

- Możesz odejść - powiedział Mace Windu. - Musimy porozmawiać z Qui-Gonem na osobności. Idź do swojej kwatery.

No, to już coś - pomyślał chłopiec. Z trudem hamował emocje, gdy kłaniał się Radzie. Wychodząc z sali, czuł jednak, że policzki mu płoną.


Rozdział 2

 

 

Obi-Wan poczuł ulgę, kiedy drzwi, sycząc, zamknęły się za nim. Nie wytrzymałby ani chwili dłużej przed obliczem mistrzów. Nigdy nie przypuszczał, że pierwsze spotkanie z Radą wypadnie tak źle.

Na końcu korytarza zauważył szczupłą postać i zdenerwowanie częściowo go opuściło.

- Bant! - zawołał.

- Czekałam na ciebie. - Dziewczyna podeszła do niego. Jej srebrzyste oczy lśniły, a łososiowa skóra zdawała się błyszczeć pod jasnoniebieską tuniką.

- Miło spotkać przyjazną duszę - przyznał Obi-Wan.

Popatrzyła na niego.

- Nie poszło zbyt dobrze.

- Gorzej nie mogło.

Objęła go ramionami i przytuliła. Poczuł zapach soli i morza, niepowtarzalną woń, która zawsze kojarzyła mu się z Bant. Nawet sól pachniała na niej słodko. Jak każda Calamarianka, była istotą ziemno-wodną i do życia potrzebowała wilgoci. Jej pokój wypełniony był parą, kilka razy dziennie chodziła pływać.

- Nie traćmy czasu - mruknęła.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin