O przebaczeniu.pdf

(3730 KB) Pobierz
Sygnaly2-2010 22.indd
Cena 4,50 zł
VAT 0% nakład 6 tys. egz.
ISSN 1734-5464
NR 2 (32)
luty
2010
miesięcznik dla rodziców
Tolerancja
czy miłosierdzie?
Krzywda,
wina
i grzech
Przebaczenie
i pojednanie
Temat numeru:
Przebaczyć…
Co? Komu? Jak?
336945868.020.png 336945868.021.png 336945868.022.png 336945868.023.png 336945868.001.png 336945868.002.png 336945868.003.png 336945868.004.png 336945868.005.png 336945868.006.png 336945868.007.png 336945868.008.png 336945868.009.png 336945868.010.png
Spis treści
Wydawnictwo Sióstr Loretanek
Dyrektor Wydawnictwa – s. Andrzeja Biała. Redaktor naczelny – s. Jolanta Chodorska
Opracowanie grafi czne – Agnieszka Karolak
Adres Wydawnictwa i Redakcji: ul. Żeligowskiego 16/20, 04-476 Warszawa
e-mail: sygnaly@loretanki.pl
Redakcja: tel./fax: 22 673 50 96
Prenumerata: tel.: 22 427 34 27; 22 673 58 39; fax: 22 612 93 62
Konto: PKO BP IV/O W-wa nr 74 1020 1042 0000 8102 0009 6396
Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych. Zastrzegamy sobie prawo do skracania artykułów oraz zmiany tytułów nadesłanych tekstów.
www.loretanki.pl
336945868.011.png
PRZEBACZAĆ
TRUDNA RZECZ…
wzajemne przebaczenie.
Przebaczenie to nie zapomnienie, lecz wzniesienie się ponad urazę, zapiekły
gniew, chęć odwetu czy nieustanne wypominanie – w imię tego, że sami ocze-
kujemy przebaczenia od Boga, od bliźniego, a także od siebie samego. Inaczej
ta toksyna zatruje nam życie i duszę. Dlatego winę i krzywdę trzeba nazwać po
imieniu – także po to, by utopić je w Miłosierdziu Bożym, bez którego nie spo-
sób odzyskiwać miłości Boga i bliźniego. I nie tylko tolerować, ale przebaczać,
o przebaczenie prosić, przebaczania uczyć, bo to zgoła coś innego. Na Wielki
Post, czas skruchy i przebaczenia, dajemy Wam ten temat („Przebaczyć…
Co? Komu? Jak?”) do przeżycia go w głębi serc i do przemyślenia.
Redakcja
1
Ranimy siebie – rozmyślnie i bezwiednie. I krzywdzimy – najboleśniej tych,
co nas kochają, czasem tak tę miłość w nich zabijając. Dlaczego? Bo nas
skrzywdzono – może nawet bardzo dawno temu. Nosimy w sobie tę ranę
ukrytą, lecz niezabliźnioną. Bywa, że pielęgnujemy w sobie i ranę, i urazę,
a nawet nienawiść, która zatruwa nam serce i pamięć. Krzywdzeni i krzyw-
dzący, czasem nie pojmujemy, że łza jest okrutnym więzieniem serca i sumienia.
A jeden jest lek na tę ranę i jedno wyzwolenie: wzajemne przebaczenie.
336945868.012.png 336945868.013.png 336945868.014.png
Krystyna Sztramska
Telefon zad z won ił, gdy przygotowywała
się do snu.
– Pani Szumska? – zapytał ją jakiś ko-
biecy głos po drugiej stronie kabla.
– Tak – odpowiedziała.
– Ojciec pani jest ciężko chory. Leży
w domu bez żadnej opieki. Pani jako córka
powinna…
Upuściła słuchawkę. Wspomnienie ojca
przeszyło ją ostrym bólem. Myśli od razu po-
wędrowały do tamtych czasów z dzieciństwa,
gdy ojciec wracał pijany do domu. Bełkotał
wtedy i szukał powodów do awantur. Wy-
ciągał wszystkich z łóżek, ustawiając swoje
„bachory” w jednym szeregu pod ścianą.
I zarządzał koncert. Uczył je wszystkich
znanych sobie piosenek Najbardziej lubił tę
o rozmarynie. Za każdy fałsz, zapomniane
słowa dopadała ich kara. Ojciec bił, gdzie
popadło, popychał, ciągnął za włosy.
– O mój rozmarynie – nakazywał, wście-
kle wymachując pogrzebaczem jak batutą.
Otwierali więc szeroko buzie i zachłystując
się łzami, wyśpiewywali: „Pójdę do dziew-
czyny, pójdę do jedynej, zapytam się…”.
Matka nie wtrącała się do tego domo-
wego chóru. Stała wtulona w kąt kuchni
i poruszając cicho wargami, czekała na swoją
kolej, kiedy zmęczony dyrygowaniem ojciec
wychodził z kuchni, ciągnąc ją za sobą.
Wrzeszczeli wtedy: „O mój rozmary-
nie” jeszcze głośniej, zatykając sobie uszy
rękami, żeby nie słyszeć tego, co się działo
za drzwiami pokoju.
2
336945868.015.png 336945868.016.png 336945868.017.png
Wzdrygnęła się na to wspomnienie. Niena-
widziła ojca z całego serca. Pamiętała, jak ucie-
kali po kolei z tego okropnego domu, szukając
bezpiecznej przystani w innym, lepszym świe-
cie. Zapomnieli o krzywdach. Aż tu nagle dziś
ten telefon. Barbara zaraz powiadomiła o nim
rodzeństwo. Ale nikt z pozostałej czwórki nie
chciał słyszeć o spotkaniu z ojcem. Musiała
więc decyzję o wyjeździe podjąć sama.
Usiadła przy nim i jeszcze raz przyjrzała się
zniszczonej starością i wódką twarzy.
„Chory, nieszczęśliwy człowiek” – pomy-
ślała ogarnięta wielkim współczuciem i lito-
ścią. Leżał tu przy niej jak ludzki wrak. Bez
żadnej życzliwej duszy obok, bez nikogo bli-
skiego, kochanego.
Ojciec poruszył wargami, wymamrotał
coś pod nosem, ale pokręciła głową, że nie
rozumie. Położył więc rękę na swoim sercu,
a później ucałowawszy ją, skierował ją ku
niej. Domyśliła się, że chciał jej coś ważnego
przekazać, coś szczególnego wyznać. Patrzyła
na tę wyciągniętą ojcowską dłoń z dziwnym
bólem. Tak bardzo kiedyś tęskniła za takim
gestem, za takim objawem miłości. Dziś nie
czuła zupełnie nic – ani dawnej nienawiści, ani
pragnienia bliskości. Ręka jej jednak drgnęła
mimowolnie, gdy poczuła na niej drżącą, oj-
cową… Nie cofnęła swojej. I nagle poczuła,
jak wstępują w nią dziwna radość i pokój.
Weszła wolno po schodach, przytrzy-
mując dłońmi rozszalałe od emocji serce.
Drzwi otworzyły się z lekkim skrzypnięciem.
Natychmiast owionął ją przykry zapach mo-
czu, niemytych podłóg, brudnych szmat,
zaschniętego jedzenia. Wszędzie walały się
śmieci, stare gazety, butelki, puszki. W rogu
kuchni na brudnym barłogu leżał mężczyzna.
Nieogolona twarz, wychudzone ciało czyniły
z niego odziany w łachmany szkielet. Barbara
poczuła na plecach zimne dreszcze.
– Tato – szepnęła sztywnymi wargami.
Mężczyzna z trudem podniósł powieki.
Próbował unieść się na łokciach, ale nie miał
siły.
– Spokojnie, tato – Barbara nabrała w płu-
ca więcej powietrza. – To ja, twoja córka. Za-
raz się tobą zajmę.
Otworzyła przywiezioną ze sobą torbę,
wyjęła ręcznik, mydło, czystą bieliznę. Stary
wpatrywał się w nią w wielkim skupieniu,
aż nagle jego twarz rozjaśnił blady uśmiech.
Później w kąciku oka pojawiła się jedna
brudna łza.
Jadł rosół, mlaskając głośno jak wygło-
dzony pies. Wytarła mu usta, poprawiła po-
duszkę. Wodził za nią oczami, gdy zamiatała
podłogę, myła okno, paliła w piecu.
– O mój rozmarynie – zanuciła bezwied-
nie, dziwiąc się, skąd jej ten motyw wpadł
nagle do głowy. Oczy ojca zawisły na jej war-
gach. Spijały z nich każe słowo, każdy dźwięk.
3
336945868.018.png 336945868.019.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin