Metro_2033_Dmitry Glukhovsky._5fantastic.pl_.pdf

(2697 KB) Pobierz
DMITRY GLUKHOVSKY: METRO 2033
Tytuł oryginału
Метро 2033
Copyright © Dmitry Glukhovsky, 2007
Through
Nibbe & Wiedling Literary Agency
www.nibbe-wiedling.de
All rights reserved
Przekład z języka rosyjskiego
Paweł Podmiotko
Redakcja i korekta
Piotr Mocniak
Copyright © for this edition
Insignis Media, Kraków 2010
Wszelkie prawa zastrzeżone
ISBN-13: 978-83-61428-31-2
© Insignis Media 2010 , 2011
przekład: Paweł Podmiotko
1
1031282577.013.png 1031282577.014.png 1031282577.015.png 1031282577.016.png
 
DMITRY GLUKHOVSKY: METRO 2033
Drodzy moskwianie i goście stolicy!
Moskiewskie metro to system transportu, którego użytkowanie wiąże się z
podwyższonym ryzykiem .
[Informacja w wagonie moskiewskiego metra]
Ten, któremu starczy odwagi i wytrwałości, by przez całe życie wpatrywać
się w mrok, pierwszy dojrzy w nim przebłysk światła.
Chan
© Insignis Media 2010 , 2011
przekład: Paweł Podmiotko
2
1031282577.001.png 1031282577.002.png 1031282577.003.png
 
DMITRY GLUKHOVSKY: METRO 2033
ROZDZIAŁ 1
KONIEC ŚWIATA
– Kto tam? Hej, Artem! Zobacz no!
Artem podniósł się niechętnie ze swojego miejsca przy ognisku i,
przewieszając karabin z pleców na pierś, ruszył w ciemność. Stanął na
samym skraju oświetlonej przestrzeni i jak umiał głośno i sugestywnie, z
demonstracyjnym szczękiem odciągnął zamek i ochryple zawołał:
– Stać! Hasło!
Z ciemności, w której chwilę wcześniej rozległ się dziwny szmer i głuche
pomruki, dało się słyszeć pośpieszne, lekkie kroki. Coś przestraszyło się
mocnego głosu Artema i szczęku broni i pobiegło w głąb tunelu. Artem
szybko wrócił do ogniska i rzucił do Piotra Andriejewicza:
– No i nic, nie pokazał się. Nic nie powiedział, tylko zwiał.
– Ty ofermo! Miałeś rozkaz: nie odpowiadają – strzelać od razu! Skąd ty
wiesz, co to było? Może to czarni się podkradają?!
– Nie… To chyba w ogóle nie ludzie… Bardzo dziwne dźwięki… No i
kroki nie takie jak człowieka. Czy ja niby ludzkich kroków nie słyszałem?
Poza tym, gdyby to byli czarni, to czy oni choć raz tak uciekali? Sam pan
wie, Piotrze Andriejewiczu, że ostatnimi czasy czarni od razu rzucają się
naprzód – atakowali już patrole gołymi rękami i szli wyprostowani na
karabin maszynowy. A ten od razu zwiał… Jakieś tchórzliwe bydlę.
– Pięknie, Artem! Za dużo mędrkujesz! Masz rozkaz, to działaj według
rozkazu i się nie zastanawiaj. Może to zwiadowca? Zobaczył, że nas tu
mało – teraz przyjdzie ich więcej i… Może nas tu zaraz lekko i przyjemnie
ukatrupią, ciach nożem po gardle i całą stację wyrżną, tak jak się to
skończyło z Poleszajewską  – a wszystko dlatego, że tyś gada na czas nie
załatwił… Spójrz na mnie! Następnym razem każę ci ich gonić w tunelu!
Artem skulił się na myśl o tunelu za siedemsetnym metrem. Strach było
sobie nawet wyobrazić, żeby tam pójść. Nikt nie miał odwagi chodzić dalej
niż siedemset metrów na północ. Patrole dojeżdżały do pięćsetnego i po tym
jak poświeciły na słup graniczny reflektorem drezyny i upewniły się, że
żaden śmierdziel za niego nie przelazł, pośpiesznie wracały. Zwiadowcy,
chłopy na schwał, byli żołnierze piechoty morskiej  – ci zatrzymywali się na
sześćset osiemdziesiątym, chowali w dłoniach zapalone papierosy i
zamierali, przyklejeni do szkieł noktowizorów. A potem cofali się, powoli,
spokojnie, nie spuszczając oczu z tunelu i w żadnym wypadku nie
odwracając się do niego plecami.
© Insignis Media 2010 , 2011
przekład: Paweł Podmiotko
3
1031282577.004.png 1031282577.005.png 1031282577.006.png
 
DMITRY GLUKHOVSKY: METRO 2033
Posterunek, na którym się teraz znajdowali, mieścił się na czterysta
pięćdziesiątym, pięćdziesiąt metrów od słupa granicznego. Lecz granica
była sprawdzana raz dziennie, a obchód zakończył się już parę godzin temu.
W tym momencie ich stanowisko było ostatnie, a przez te kilka godzin,
które minęły od poprzedniej kontroli, stwory, które mogły się przestraszyć
patrolu, na pewno znów zaczęły podpełzać bliżej. Ciągnęło je do ognia,
bliżej ludzi…
Artem usiadł na swoim miejscu i spytał:
– A co się stało z tą Poleszajewską?
I chociaż znał już tę mrożącą krew w żyłach histori  – słyszał ją od
straganiarzy na stacji – miał ochotę usłyszeć to jeszcze raz, jak dziecko,
które ma niepowstrzymaną chęć na straszne bajki o bezgłowych mutantach i
wampirach porywających dzieci.
– Z Poleszajewską? To ty nie słyszałeś? Dziwna była z nimi historia.
Dziwna i straszna. Najpierw zaczęli im ginąć zwiadowcy. Wchodzili do
tuneli i nie wracali. Ci ich zwiadowcy to wprawdzie żółtodzioby, nie to co
nasi, ale w końcu to i mniejsza stacja, i ludzi mniej tam żyje… Żyło. Tak
więc, zaczęli im znikać zwiadowcy. Poszedł jeden oddzia  – i zniknął.
Najpierw myśleli, że coś ich zatrzymało, poza tym tunel tam zakręca,
zupełnie jak u na  – po tych słowach Artem poczuł się nieswoj  – ani z
posterunków, ani tym bardziej ze stacji nic nie widać, choćbyś nie wiem jak
świecił. Nie było ich i nie było, minęło pół godziny, godzina, dwie. Myślisz
sobie: gdzie tam się można zgubi  – odchodzili tylko na kilometr, dalej
mieli zabronione, zresztą sami też nie byli głupi… W każdym razie nie
doczekali się i wysłali wzmocniony patrol.
 Szukali i szukali, wo łali i
wołali – wszystko na próżno. Nikogo. Zwiadowcy przepadli. A co
najciekawsze, nikt nie widział co się z nimi stało. Gorzej, że nic nie było
słychać… Zupełnie nic. I żadnych śladów.
Artem zaczął już żałować, że poprosił Piotra Andriejewicza, żeby
opowiedział o Poleszajewskiej. Czy był lepiej poinformowany, czy dodawał
coś od siebie, dość że opisywał takie szczegóły, o jakich nie śniło się
straganiarzom, chociaż uwielbiają opowiadać bajki i są w tym mistrzami.
Od tych szczegółów mróz szedł po kościach i robiło się nieswojo nawet
przy ognisku, a każdy, nawet najbardziej niewinny szmer dochodzący z
tunelu rozbudzał wyobraźnię.
– No i masz. Nie było słychać strzałów, więc stwierdzili, że zwiadowcy
widocznie od nich odeszli – może byli z czegoś niezadowoleni i uciekli. No
i pal ich sześć. Chcą łatwego życia, chcą się szwendać z jakimiś mętami, z
tymi wszystkimi anarchistami, to niech się szwendają. Tak myśleć było
łatwiej. Spokojniej. A za tydzień zniknął jeszcze jeden oddział
zwiadowców. Akurat ta grupa w ogóle nie powinna była odchodzić dalej niż
pół kilometra od stacji. I znowu ta sama historia. Ani widu, ani słychu. Jak
© Insignis Media 2010 , 2011
przekład: Paweł Podmiotko
4
1031282577.007.png 1031282577.008.png 1031282577.009.png
 
DMITRY GLUKHOVSKY: METRO 2033
kamień w wodę. Ci na stacji zaczęli się niepokoić. Jak w ciągu tygodnia
znikają dwa oddziały, to już coś jest nie w porządku. Z tym już trzeba coś
zrobić. Podjąć jakieś działania. No więc, ustawili na trzechsetnym metrze
blokadę. Naznosili worków z piaskiem, postawili karabin maszynowy,
reflektor – według wszelkich reguł fortyfikacji. Posłali gońca na Biegową –
ze stacjami Biegowa i Ulica 1905 Roku są w konfederacji. Wcześniej
należało też do niej Oktiabrskoje Pole, ale potem coś się tam stało, nikt nie
wie dokładnie co, jakaś awaria – stacja stała się niezdatna do życia i
wszyscy się stamtąd rozeszli. Tak, ale to nieważne… Posłali na Biegową
tego gońca, żeby ostrzegł, znaczy, że dzieje się coś niedobrego, i w razie
czego poprosił o pomoc. Ledwo pierwszy goniec przylazł na Biegową,
nawet dzień nie minął – tamci obmyślali jeszcze odpowiedź – przybiega
drugi, cały spocony, i mówi, że ich wzmocniony posterunek został wybity
do nogi nie oddawszy ani jednego strzału. Wszystkich wyrżnęli. Jakby we
śnie – i to jest właśnie straszne! Przecież oni nie mogli zasnąć przy takim
strachu, nie mówiąc o rozkazach i poleceniach. Wtedy na Biegowej
zrozumieli, że jeśli nic się nie zrobi, to niedługo też będą mieli taki cyrk.
Stworzyli grupę uderzeniową złożoną z weteranów – jakaś setka ludzi, broń
maszynowa, granatniki… Zajęło to oczywiście dobre półtora dnia, ale
wreszcie wysłali ich na ratunek. A kiedy oddział wszedł na Poleszajewską,
to nie było tam już żywej duszy, ani ciał – wszędzie tylko krew. Tak. I licho
wie kto to zrobił. Bo ja nie wierzę, że ludzie są w ogóle zdolni do czegoś
takiego.
– A co się stało z Biegową? – nie swoim głosem spytał Artem.
– Nic się nie stało. Zobaczyli co się dzieje i zawalili tunel prowadzący do
Poleszajewskiej. Słyszałem, że zasypało jakieś 40 metrów, bez ciężkiego
sprzętu tego nie odgrzebiesz, a i ze sprzętem, proszę ciebie, nie bardzo… I
skąd tu ten sprzęt wziąć? Już z 15 lat będzie jak wszystko zgniło, cały ten
sprzęt…
Piotr Andriejewicz umilkł i patrzył w ogień. Artem cicho odkaszlnął i
powiedział:
– Tak… Trzeba było oczywiście strzelać… Głupstwo zrobiłem.
Z południa, od strony stacji, dało się słyszeć wołanie:
– Hej tam, na czterysta pięćdziesiątym! Wszystko u was w porządku?
Piotr Andriejewicz złożył dłonie w tubę i krzyknął w odpowiedzi:
– Chodźcie bliżej! Jest sprawa!
Z tunelu, od stacji, świecąc latarkami, zbliżyły się do nich trzy postacie,
pewnie strażnicy z trzechsetnego metra. Kiedy podeszli do ogniska,
wyłączyli latarki i usiedli obok.
© Insignis Media 2010 , 2011
przekład: Paweł Podmiotko
5
1031282577.010.png 1031282577.011.png 1031282577.012.png
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin