Opowieści 27 - Zaginiony - Margit Sandemo.pdf
(
677 KB
)
Pobierz
25174275 UNPDF
MARGIT SANDEMO
ZAGINIONY
Z norweskiego przeło
Ŝ
yła
MAGDALENA STANKIEWICZ
POL - NORDICA
Otwock 1998
ROZDZIAŁ I
Jaka cicha letnia noc! Mrok nadawał wojskowym barakom niezwykły charakter,
rozmywał ich kontury, tak jakby zaraz miały si
ę
rozpłyn
ąć
w nieruchomym powietrzu.
David odruchowo odgarn
ą
ł z czoła g
ę
ste popielatoblond włosy. W sali chorych
palenie było zabronione, wyszedł wi
ę
c na zewn
ą
trz. Stał na schodach, próbuj
ą
c si
ę
uspokoi
ć
po nieoczekiwanej pobudce. Krzyk strachu brzmiał jeszcze w jego uszach.
Ta łagodna jasna noc obudziła w nim intensywn
ą
t
ę
sknot
ę
za domem, za Norwegi
ą
, za
niepowtarzaln
ą
atmosfer
ą
północnych letnich nocy. Oczywi
ś
cie Francja była cudownym
krajem i czuł si
ę
tu jak u siebie w domu, ale wychował si
ę
w Norwegii, sp
ę
dził tam
dzieci
ń
stwo i pierwsze lata młodo
ś
ci. Tam te
Ŝ
została jego matka i rodze
ń
stwo. Tutaj
mieszkał tylko jego stryj, z którym nigdy tak naprawd
ę
si
ę
nie zgadzał.
Wyjazd do Francji na studia - czy
Ŝ
nie było to marzeniem wi
ę
kszo
ś
ci młodych ludzi?
A David de Saint - Colombe posiadał ku temu wszelkie mo
Ŝ
liwo
ś
ci: francuskie nazwisko z
ksi
ę
gi rodów szlacheckich i wpływowego stryja w Pary
Ŝ
u, który zapisał go na studia
medyczne na uniwersytecie. Rodzina chciała, aby David został lekarzem, a on sam nie miał
nic przeciw takiej propozycji.
Dzi
ę
ki studiom David nigdy nie my
ś
lał o słu
Ŝ
bie wojskowej. Ale powołanie do
wojska przyszło pewnego dnia nagle i niespodziewanie. Pocz
ą
tkowo s
ą
dził,
Ŝ
e to jaka
ś
potworna pomyłka, stryj jednak szybko wyprowadził go z bł
ę
du. U
Ŝ
ywaj
ą
c wzniosłych słów,
wygłosił wykład o obowi
ą
zku i zaszczycie, jakim jest obrona ojczyzny. Czy
Ŝ
David nie był
obywatelem francuskim po swoim ojcu? I czy
Ŝ
nad Europ
ą
nie wisiała gro
ź
ba wojny? Czy
Francja nie potrzebowała wszystkich zdolnych do słu
Ŝ
by m
ęŜ
czyzn, czy nie zauwa
Ŝ
ył
powszechnej mobilizacji?
Tak, David musiał si
ę
z tym zgodzi
ć
. W owym roku, 1914, atmosfera w Europie była
niezwykle napi
ę
ta. David przerwał wi
ę
c swoje prawie uko
ń
czone studia medyczne i
przywdział mundur.
Jego niebieskie oczy zw
ę
ziły si
ę
, kiedy przebiegł wzrokiem dziedziniec i pos
ę
pne
koszary. W gł
ę
bi duszy nienawidził tego wszystkiego! Nie był materiałem na
Ŝ
ołnierza, nigdy
nie mógłby nim by
ć
. Od razu mianowano go oficerem - ze wzgl
ę
du na wykształcenie
automatycznie został porucznikiem i nic na to nie mógł poradzi
ć
. Uparcie jednak trwał przy
swoim: przy pracy w lazarecie, która jako jedyna interesowała go w słu
Ŝ
bie wojskowej.
Chciał tak
Ŝ
e jako
ś
wypełni
ć
przymusow
ą
przerw
ę
w studiach. Ostatecznie zwyci
ęŜ
ył.
Rodzina musiała uzna
ć
,
Ŝ
e nigdy nie uda si
ę
uczyni
ć
z niego ambitnego
Ŝ
ołnierza.
Jean - Pierre’owi znowu
ś
nił si
ę
koszmar. Był na razie jedynym pacjentem w
polowym szpitalu. Załamanie nerwowe. To ostatnia rzecz, jakiej mo
Ŝ
na by si
ę
spodziewa
ć
po
tym człowieku. Niski, kr
ę
py Jean - Pierre swój niewielki wzrost rekompensował arogancj
ą
i
zuchwalstwem. Odwa
Ŝ
niejszego ni
Ŝ
on nie znalazłoby si
ę
w całym oddziale. Jean - Pierre
nale
Ŝ
ał do urodzonych bohaterów wojennych, takich, którzy wycinaj
ą
rysy na kolbie karabinu
na oznaczenie ka
Ŝ
dego zabitego nieprzyjaciela i dostaj
ą
odznaczenia za odwag
ę
na polu
bitwy. Jean - Pierre
Ŝ
ałował z pewno
ś
ci
ą
,
Ŝ
e Francja nie bierze udziału w
Ŝ
adnej wojnie. To
niepoj
ę
te,
Ŝ
e taki człowiek w ogóle posiada nerwy.
David ponownie odgarn
ą
ł do tyłu spadaj
ą
ce na czoło włosy. Papieros zacz
ą
ł parzy
ć
mu czubki palców, wi
ę
c rzucił niedopałek i przydeptał butem na cementowych schodach.
Jean - Pierre gardził nim, David wiedział o tym. Nazywał go pupilkiem tatusia. Cokolwiek
niesprawiedliwie, poniewa
Ŝ
ojciec Davida zmarł wiele lat temu. Nie ka
Ŝ
dy automatycznie
staje si
ę
złotym młodzie
ń
cem tylko dlatego,
Ŝ
e otrzymał szlacheckie nazwisko i troch
ę
pieni
ę
dzy do własnej dyspozycji. Ale Jean - Pierre my
ś
lał schematycznie jak rzadko kto.
„Wy
Ŝ
sze sfery to warstwa snobów, którzy dbaj
ą
tylko o fors
ę
”. Koniec i kropka!
Kto
ś
stan
ą
ł z tyłu w drzwiach niczym ogromny cie
ń
czyhaj
ą
cego zła. David nie musiał
si
ę
ogl
ą
da
ć
,
Ŝ
eby wiedzie
ć
, kto. Poczuł, jak mu ciarki przechodz
ą
po plecach, nie chciał si
ę
odwraca
ć
. Nie do
ść
Ŝ
e miał pod sw
ą
opiek
ą
tego nieszcz
ę
snego Jean - Pierre’a, to w dodatku
był tu jeszcze Marc le Fey, najbardziej tajemniczy
Ŝ
ołnierz w kompanii. Marc nie przyszedł
porozmawia
ć
, David wiedział o tym. Jego intryguj
ą
cy asystent stał tylko oparty o framug
ę
drzwi, samotny, zamkni
ę
ty w swym milczeniu.
Człowiek zwykle obawia si
ę
tego, czego nie rozumie. Wszyscy w jednostce trzymali
si
ę
wi
ę
c z dala od Marca le Fey, obserwowali go z respektem pomieszanym ze strachem,
szeptali za plecami przedziwne historie, które stawały si
ę
tym bardziej niesamowite, im dalej
były powtarzane. Nikt wła
ś
ciwie nie wiedział nic o tym człowieku, o tym, co kryło si
ę
za
nieustann
ą
wrogo
ś
ci
ą
w jego lodowato szarych oczach.
Jedynie David wiedział nieco wi
ę
cej. Pami
ę
tał moment przybycia Marca do
garnizonu. Przywieziono go jak jakie
ś
zwierz
ę
, zamkni
ę
tego i skr
ę
powanego. Dano mu bro
ń
,
lecz on cisn
ą
ł j
ą
na ziemi
ę
i za nic nie chciał wzi
ąć
do r
ę
ki. David zobaczył jeszcze co
ś
, co
przyprawiło go o dreszcze - nadgarstki Marca z gł
ę
bokimi bliznami po rzemieniach lub
ła
ń
cuchach. A jego plecy! Trudno by zliczy
ć
, ile razów otrzymał w swoim
Ŝ
yciu ten
człowiek. Inni
Ŝ
ołnierze ju
Ŝ
pierwszego wieczoru nie chcieli spa
ć
z nim w jednej Sali,
obawiali si
ę
siły jego mi
ęś
ni i niemej nienawi
ś
ci.
Francja jednak potrzebowała ka
Ŝ
dego m
ęŜ
czyzny zdolnego do słu
Ŝ
by wojskowej,
zamiast wi
ę
c wsadzi
ć
Marca le Fey do aresztu lub po prostu zwolni
ć
z obozu pracy,
dowództwo ofiarowało go „w prezencie” Davidowi. Teraz pełnił funkcj
ę
asystenta w szpitalu,
gdzie otrzymał osobny k
ą
t do spania. By
ć
mo
Ŝ
e przeło
Ŝ
eni liczyli te
Ŝ
na to,
Ŝ
e łagodne
usposobienie Davida b
ę
dzie miało na tego dziwaka dobry wpływ?
David zacisn
ą
ł wargi. Nic na tym
ś
wiecie nie mogło mie
ć
jakiegokolwiek wpływu na
Marca le Fey!
Współpraca mi
ę
dzy nimi układała si
ę
wła
ś
ciwie w bardzo dziwny sposób. Przewa
Ŝ
nie
Marc wykonywał polecenia Davida, zachowuj
ą
c całkowit
ą
oboj
ę
tno
ść
, czasami tylko jego
oczy płon
ę
ły nienawi
ś
ci
ą
. Davidowi nigdy si
ę
nie udało dowiedzie
ć
, co napełniało takim
gniewem tego człowieka, i, mimo
Ŝ
e nie chciał si
ę
do tego przyzna
ć
,
ś
miertelnie si
ę
go bał.
David min
ą
ł w drzwiach Marca, rzucaj
ą
c tylko krótko:
- Chod
ź
.
Szare oczy m
ęŜ
czyzny zw
ę
ziły si
ę
pod g
ę
stymi, czarnymi brwiami, ale nic nie
powiedział. Weszli do Sali chorych. Stało tam pi
ęć
pustych łó
Ŝ
ek, starannie za
ś
cielonych, na
szóstym w skotłowanej po
ś
cieli spał Jean - Pierre.
David lekko tr
ą
cił pacjenta w rami
ę
.
- Jean - Pierre! Obud
ź
si
ę
!
ś
ołnierz odwrócił si
ę
oszołomiony i spojrzał nieprzytomnym, przera
Ŝ
onym wzrokiem.
J
ę
kn
ą
ł jeszcze ze strachu, na wpół pogr
ąŜ
ony w swym dławi
ą
cym
ś
nie.
- David de Saint - Colombe? Co tu robisz?
- Jeste
ś
w szpitalu. Co
ś
ci si
ę
ś
niło.
- Ech, id
ź
do...
Pospolita twarz, nie odpychaj
ą
ca, ale te
Ŝ
niezbyt sympatyczna, wyra
Ŝ
ała niech
ęć
.
Chory odwrócił si
ę
do
ś
ciany.
- Musisz wzi
ąć
tabletk
ę
- powiedział David stanowczo. - Twoje nerwy s
ą
zbyt napi
ę
te.
- Nic mi nie jest - odparł Jean - Pierre z naciskiem. - A poza tym nie chc
ę
wi
ę
cej tego
ś
wi
ń
stwa, którym mnie szpikujecie. To i tak nic nie pomo
Ŝ
e.
- A mo
Ŝ
e papierosa? - spytał David ostro
Ŝ
nie.
Pacjent odwrócił si
ę
gwałtownie i spojrzał podejrzliwie.
- Przecie
Ŝ
tu nie wolno pali
ć
.
- Zdarzaj
ą
si
ę
czasami wyj
ą
tki - u
ś
miechn
ą
ł si
ę
David. - Prosz
ę
! wy
ś
wiadczysz mi
przysług
ę
, je
Ŝ
eli we
ź
miesz, bo postanowiłem sko
ń
czy
ć
z paleniem. Prosz
ę
bardzo!
Jean - Pierre z wahaniem wyj
ą
ł papierosa dr
Ŝą
cymi palcami, David podał mu ogie
ń
.
Przez chwil
ę
zaci
ą
gali si
ę
dymem w milczeniu. Jean - Pierre rzucił niespokojne spojrzenie w
stron
ę
Marca, który stał przy oknie zwrócony do nich plecami. Jakby rozumiej
ą
c,
Ŝ
e jego
obecno
ść
jest niepo
Ŝą
dana, Marc le Fey wyszedł po chwili do innego pokoju.
- Mo
Ŝ
e chciałby
ś
porozmawia
ć
? - spytał cicho David.
Nagle Jean - Pierre stał si
ę
czujny. Usta wykrzywił mu grymas pogardy.
- Psycholog - amator, pocz
ą
tkuj
ą
cy ksi
ęŜ
ulek, co? - I dodał arogancko: - Nie ma o
czym gada
ć
.
- A jednak. Taki człowiek jak ty nie załamie si
ę
nerwowo z byle powodu. Musisz
pozby
ć
si
ę
tego balastu, Jean - Pierre, musisz uporz
ą
dkowa
ć
swoje
Ŝ
ycie i teraz masz szans
ę
.
Mo
Ŝ
esz by
ć
pewien,
Ŝ
e twoich słów nie powtórz
ę
nikomu. S
ą
dz
ę
,
Ŝ
e b
ę
dzie ci l
Ŝ
ej, je
Ŝ
eli
cz
ęś
ci
ą
swoich kłopotów podzielisz si
ę
z innymi.
- Gadanie - odparł tamten niepewnie. - A nawet je
Ŝ
eli to zrobi
ę
, to dlaczego akurat z
tob
ą
? Jeste
ś
chyba ostatnim, który by mnie zrozumiał. Ty, z twoimi pieni
ę
dzmi i stryjem, i
cał
ą
t
ą
band
ą
snobów. Chowasz si
ę
w tym szpitalu, bo nie chcesz wzi
ąć
broni do r
ę
ki! Co z
ciebie za m
ęŜ
czyzna?
David zmarszczył czoło. Ró
Ŝ
nili si
ę
jak noc i dzie
ń
, mimo to uwa
Ŝ
ał,
Ŝ
e musi
wyja
ś
ni
ć
przyczyn
ę
koszmarów dr
ę
cz
ą
cych Jean - Pierre’a.
- Mam własne pogl
ą
dy i my
ś
l
ę
,
Ŝ
e trwanie przy nich wymaga tak
Ŝ
e pewnej odwagi.
Byłoby mi o wiele łatwiej post
ę
powa
ć
tak, jak nakazuje dowództwo. Nie mo
Ŝ
na jednak
działa
ć
wbrew swym zasadom. Po prostu nie nadaj
ę
si
ę
na
Ŝ
ołnierza. Ale nie o mnie mieli
ś
my
rozmawia
ć
, lecz o tobie. Musi chyba istnie
ć
jakie
ś
wytłumaczenie twoich koszmarnych snów?
Zostałe
ś
tu przeniesiony, poniewa
Ŝ
chłopaki z twojej Sali nie mogli przez ciebie spa
ć
.
Tabletki na dłu
Ŝ
sz
ą
met
ę
niczego nie załatwi
ą
. Co ci si
ę
ś
ni?
David nie otrzymał odpowiedzi. Jednak opór Jean - Pierre’a zacz
ą
ł słabn
ąć
, pacjent
wahał si
ę
, wi
ę
c David czekał.
- Czy masz jeszcze papierosa? - spytał po chwili Jean - Pierre.
David podał mu nast
ę
pnego.
Tamten zapalił i gł
ę
boko si
ę
zaci
ą
gn
ą
ł.
- Czy potrafisz dochowa
ć
tajemnicy?
- Naturalnie - zapewnił David.
Znowu zapadła cisza. Jean - Pierre nie wiedział widocznie, od czego zacz
ąć
.
- Dlaczego mówisz po francusku z takim dziwnym akcentem?
- Poniewa
Ŝ
przez prawie całe
Ŝ
ycie mieszkałem w Norwegii. Moja matka jest
Norwe
Ŝ
k
ą
.
Plik z chomika:
MonikaBk
Inne pliki z tego folderu:
Opowieści 44 - Przeznaczenie - Margit Sandemo.pdf
(1335 KB)
Opowieści 42 - Wymarzony przyjaciel - Margit Sandemo.pdf
(511 KB)
Opowieści 41 - W mroku nocy - Margit Sandemo.pdf
(699 KB)
Opowieści 40 - Złoty ptak - Margit Sandemo.pdf
(601 KB)
Opowieści 39 - Nierozwikłana zagadka - Margit Sandemo.pdf
(466 KB)
Inne foldery tego chomika:
Erotyczne
Historia Kościoła Katolickiego
Lew Tołstoj - Wojna i Pokój
Margrit Sandemo - Saga o Czarnoksiężniku
Margrit Sandemo - Saga o Królestwie Światła
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin