Gene Wolfe
Ciemna strona Długiego Słońca
Tom 1 cyklu Księga Długiego Słońca
Przełożył: Michał Wroczyński
Książkę tę dedykuję Joemu Mayhew z co najmniej tuzina przyczyn
Manteion przy ulicy Słońca
Patere Jedwab doznał objawienia na boisku; od tej chwili wszystko miało się
zmienić.
Kiedy opowiadał o tym później, najpierw sobie, jak miał to w zwyczaju podczas
samotnych,
nocnych godzin, a następnie maytere Marmur, która była również maytere Różą,
twierdził, iż
było to tak, jakby ktoś, kto zawsze stał tuż za jego plecami, po wielu latach
brzemiennego w
skutki milczenia zaczął nagle szeptać mu do obu uszu. Paterę Jedwab doskonale
pamiętał, że
w chwili gdy usłyszał głosy, odsłaniające mu wszelkie tajemnice, starsi chłopcy
zdobyli
punkty, a Róg bez trudu przechwycił piłkę.
Niektóre z tych tajemnic miały sens, ale pojawiły się jednocześnie, bez składu i
ładu.
On, młody patere Jedwab (absurdalna, mechaniczna postać) spoglądał na
mechaniczne
widowisko, które stanęło w miejscu.
Olśniewający uśmiech sięgającego po piłkę wysokiego Roga zamarł, zdawałoby się,
na wieki.
Nieżyjący patere Płetwa, mamroczący modlitwę, podrzyna krtań cętkowanego
królika,
którego sam kupił.
Martwa kobieta w bocznej alejce ciągnącej się nieopodal ulicy Srebra; wszyscy
mieszkańcy dzielnicy.
Światła pod stopami, niczym rozciągające się nisko w dole na nocnym niebie
miasta.
(Och, jak gorąca jest krew królika spływająca na zimne dłonie patere Płetwy).
Dumne domy na Palatynie.
Bawiąca się z dziewczętami maytere Marmur, i maytere Mięta pragnąca wykrzesać z
siebie tyle odwagi, by włączyć się do zabawy. (Stara maytere Róża modli się w
samotności;
modli się do Scylli Parzącej, przebywającej w swym pałacu pod jeziorem Limna).
Piórko ciężko pada na ziemię popchnięty brutalnie przez Roga; nie upadł jednak
na
pokruszony rakplast, który miał przetrwać aż do końca istnienia whorla.
Viron i jezioro, więdnące na polach zboże, usychający figowiec i puste,
przepastne
niebo. Paterę Jedwab zobaczył to wszystko, i dużo więcej, obrazy miłe i
przerażające, krwistą
czerwień i żywą zieleń; żółć, błękit, biel, aksamitną czerń oraz inne
przenikające się barwy,
jakich dotąd nie znał.
Ale to wszystko nie miało znaczenia. Liczyły się głosy, tylko dwa głosy (choć
czuł, że
byłoby ich znacznie więcej, gdyby mógł słyszeć je uszami). Resztę pustego
widowiska
przedstawiono tak, by Jedwab był w stanie pojąć jego znaczenie. Roztoczono je
przed oczyma
patere tak, by mógł zrozumieć, jak jest ono ważne - oto lśniący mechanizm
przestał
prawidłowo funkcjonować, a on musi go naprawić; wszystko naprawić. Po to właśnie
się
urodził. *
Z czasem zapomniał o reszcie, jakkolwiek wszystkie inne obrazy mógłby przywołać
w
pamięci ponownie, trudne prawdy przybrane w szatę nowej pewności. Ale nigdy nie
zapomniał głosów, które tak naprawdę były jednym głosem i które (który) mówiły:
zapamiętaj tę gorzką lekcję. Próbował odepchnąć od siebie wspomnienia słów,
które usłyszał,
gdy padł na ziemię Piórko, biedny mały Piórko, gdy z ołtarza skapywała krew
królika, gdy
pierwsi osadnicy zajmowali domostwa przygotowane dla nich w znajomym Vironie,
gdy
martwa kobieta zdawała się poruszać, gdy szmaty powiewały w podmuchach gorącego
wiatru, zrodzonego w połowie drogi do whorla; wiatr zaczął wiać jeszcze mocniej,
mechanizm zegara, który tak naprawdę nigdy nie przestał chodzić, znów zaczął
działać.
- Nie zawiodę - odparł głosom, czując, że kłamie, a jednocześnie czując aprobatę
tych
głosów dla samego siebie.
I wtedy...
Wyciągnął rękę i wyjął z nieruchomej dłoni Roga piłkę.
Paterę Jedwab wykonał gwałtowny obrót. Ciemna piłka poszybowała niczym czarny
ptak i przeleciała przez pierścień po przeciwnej stronie pola. Z głośnym
łoskotem, krzesząc
niebieskie iskry, odbiła się od piekielnego kamienia i w powrotnej drodze znów
przeleciała
przez pierścień.
Róg próbował go zatrzymać, lecz patere Jedwab mocno potrącił chłopca, obalił na
ziemię i chwycił wracającą piłkę. Rozległ się trzytonowy pean dzwonka i na
pociągniętej
ochrą tarczy zegara pojawił się ostateczny rezultat meczu: trzynaście do
dwunastu.
Trzynaście do dwunastu to nie najgorszy wynik, pomyślał patere Jedwab, gdy
odbierał od Piórka piłkę i
chował ją do kieszeni spodni. Starszych chłopców nie powinno to załamać, ale
maluchy wpadną w zachwyt. Co
zresztą było już po nich widać. Nie próbując nawet uciszać rozkrzyczanych
brzdąców, wziął na ręce dwóch
najmniejszych.
- Wracajcie do klasy - powiedział głośno. - Wszyscy do klasy. Trochę arytmetyki
dobrze wam zrobi. Piórko, rzuć Meszkowi mój ręcznik.
Należący do starszych maluchów Piórko spełnił polecenie; Meszek, którego Jedwab
trzymał na prawym ramieniu, próbował złapać ręcznik, lecz sztuka ta mu się nie
udała.
- Paterę - odezwał się Piórko. - Zawsze mówisz, że ze wszystkiego należy
wyciągać
lekcję.
Jedwab skinął głową, otarł z potu twarz i przeciągnął dłonią po potarganych
żółtych
włosach. Dotknął go bóg! Dotknął go Zewnętrzny; a choć Zewnętrzny nie należał do
Dziewięciu, niewątpliwie był bogiem. I to, właśnie to było objawieniem.
- Paterę?
- Słucham cię, Piórko. O co chcesz zapytać?
Ale objawienia doznawali jedynie wybrańcy boga, a on przecież do świętych
wybrańców nie należał - nie był postacią promieniejącą jasnością, zwieńczoną
złotą mitrą z
Pisma. Jak miał powiedzieć tym dzieciakom, że w trakcie gry...
- Paterę, jaka zatem płynie lekcja z naszego zwycięstwa?
- Że zawsze należy walczyć do końca - odparł nieuważnie Jedwab.
Myślami wciąż błądził przy naukach Zewnętrznego.
Jeden z zawiasów bramy prowadzącej na boisko był pęknięty; dwóch chłopców
musiało unieść wrota, by zamknąć skrzypiące wierzeje. Zawias trzeba szybko
naprawić, bo
niebawem drugi puści. Do wielu wybrańców bogowie nigdy nie przemówili; tak w
każdym
razie uczono Jedwabia w scholi. Do nielicznych przemówili w ostatniej chwili,
już na ich łożu
śmierci; prawda ta do patere dotarła dopiero teraz.
- Wytrwaliśmy do końca - przypomniał mu Róg. - Ale przegraliśmy. Jesteś większy
ode mnie. Jesteś większy od każdego z nas.
Jedwab uśmiechnął się i skinął głową.
- Nie mówiłem, że jedynym celem jest zwycięstwo.
Róg otworzył usta, ale szybko je zamknął i głęboko się zamyślił. Przy bramie
Jedwab
postawił na ziemi Gajówkę i Meszka. Wytarł z torsu pot i zdjął z gwoździa czarną
tunikę.
Ulica Słońca, zgodnie z nazwą, ciągnęła się równolegle do drogi słońca, i jak
zawsze o tej
porze dnia panował na niej straszny żar. Jedwab bardzo niechętnie włożył przez
głowę tunikę,
która ostro pachniała jego potem.
- Przegraliście - oświadczył Meszkowi, kiedy już włożył grubą koszulę. -
Przegraliście
w chwili, gdy Róg odebrał ci piłkę. Ale wygraliście, skoro cała drużyna dotrwała
do końca.
Jaką z tego wyciągasz lekcję?
Meszek milczał.
- Że wygrana czy przegrana nie jest końcem whorla - powiedział Piórko.
Jedwab włożył na tunikę czarną, luźną sutannę, w której czuł się najlepiej.
- Bardzo dobrze - pochwalił małego Piórko.
W chwili gdy pięciu chłopców zamknęło bramę boiska, padł na nich niewyraźny cień
unoszącego się nad ulicą Słońca lotnika. Dzieciaki popatrzyły w górę. Kilka
najmłodszych
chwyciło kamienie, mimo że lotnik znajdował się trzy czy cztery razy wyżej niż
najwyższa
wieża w Vironie.
Jedwab też przystanął, zadarł głowę i z zazdrością, którą próbował wszelkimi
siłami w
sobie stłumić, popatrzył na szybującą mu nad głową postać. Czy w którejś z
zawrotnych wizji
widział lotników? Odnosił wrażenie, że tak - ale obrazów przecież było tak
wiele!
Nieproporcjonalnie wielkie i przezroczyste jak mgła skrzydła były w oślepiającym
blasku słońca prawie niewidoczne. Wydawało się, że lotnik wcale nie ma skrzydeł.
Na tle
pałającego złotem światła majaczyła tajemnicza, wyprostowana czarna sylwetka z
rozpostartymi ramionami.
Jedwab przypomniał sobie o obowiązkach.
- Jeśli lotnicy są ludźmi, to z całą pewnością ciskanie w nich kamieniami jest
rzeczą
naganną - oświadczył. - Jeśli ludźmi nie są, należy wziąć pod uwagę, że w
hierarchii
duchowego whorla stoją wyżej niż my. - I po chwili, tknięty nagłą myślą,
dokończył: - Nawet
jeśli nas szpiegują, w co bardzo wątpię.
Czy lotnicy również doznają objawienia i dlatego potrafią latać? Czy bogowie -
przykład Hierax lub jego ojciec, władający niebem Pah - uczą swych ulubieńców
sztuki
latania?
Prowadzące do palestry wypaczone i zwietrzałe drzwi nie chciały się otworzyć,
Róg
musiał użyć całej siły. Jedwab jak zawsze najpierw odesłał maluchów do maytere
Marmur.
- Odnieśliśmy wspaniałe zwycięstwo - oświadczył sybilli. Potrząsnęła w udawanym
zdumieniu głową. W jej gładkiej, owalnej twarzy, wypolerowanej od wielokrotnego
wycierania, odbijało się wpadające przez okno światło.
- A moje dziewczynki przegrały. Odnoszę wrażenie, że duże dziewczęta maytere
Mięty z każdym mijającym tygodniem stają się szybsze i silniejsze. Czy nie
sądzisz, że nasza
Molpe Miłosierna powinna sprawić, by moje maleństwa też stały się szybsze? Ale
jej
najwyraźniej na tym nie zależy.
- Staną się szybsze, gdy będą już dużymi dziewczętami.
- I tak musi być, patere. Kiedy ja byłam małą dziewczynką, chwytałam się każdego
sposobu, by nie zajmować się odjemnymi i odjemnikami. Zawsze przedkładałam
rozmowy
nad pracę. - Maytere Marmur zamilkła Gnąc w stalowych, startych od pracy palcach
linijkę
długości jednego łokcia, obserwowała twarz Jedwabia. - Ale dziś daj już sobie
spokój z pracą.
Jesteś zmęczony po meczu. Mógłbyś spaść z dachu.
- Maytere, wszelkie naprawy na dzisiejszy dzień już zakończyłem - odparł Jedwab
z
szerokim, serdecznym uśmiechem. - Zamierzam złożyć w manteionie ofiarę; prywatną
ofiarę.
Stara sybilla przechyliła lśniącą głowę i uniosła brew.
- Żałuję zatem, że moja klasa nie będzie brać w tym udziału. Czyżbyś sądził, że
twoje
jagnię bardziej zadowoli Dziewięciu, kiedy nas nie będzie?
Przez chwilę Jedwab miał ochotę wyznać jej prawdę, ale tylko głęboko odetchnął,
uśmiechnął się i zamknął za sobą drzwi.
Większość starszych chłopców przebywała już w sali maytere Róży. Jedwab
popatrzył
groźnie na pozostałych i uczniowie w jednej chwili czmychnęli. Pozostał jedynie
Róg.
- Chciałbym z tobą porozmawiać, patere. Zajmę ci tylko chwilę.
- Jeśli tylko chwilę, zgoda - Chłopiec nic nie mówił, więc Jedwab dorzucił: -
No, o co
chodzi? Uważasz, że cię sfaulowałem? Jeśli tak, to przepraszam. Nie zamierzałem
tego
zrobić.
- Chodzi o... - Róg zamilkł i wbił wzrok w nierówne deski podłogi.
- Proszę, mów. Albo zapytasz mnie później, gdy wrócę. Tak chyba będzie lepiej.
Chłopiec popatrzył na ścianę, pobielone wapnem cegły z nie wypalonej gliny.
- Paterę, czy to prawda, że zamierzają wyburzyć naszą palestrę i twój manteion?
Że
masz zostać przeniesiony gdzieś indziej? Albo w ogóle donikąd? Mówił o tym
wczoraj mój
ojciec. Czy to prawda?
- Nie.
W oczach Roga pojawiła się nowa nadzieja, choć słysząc tak proste i bezpośrednie
zaprzeczenie, nie miał nic do powiedzenia
- Nasza palestra i nasz manteion będą tu w przyszłym roku, jeszcze w przyszłym,
i
jeszcze w następnym. - Jedwab wyprostował się, nieoczekiwanie świadom swej
potężnej
sylwetki. - Czy to cię uspokaja? Mam nadzieję, że świątynia stanie się większa i
bardziej
znana Może któryś z bogów lub któraś z bogiń ponownie przemówi do nas przez
święte okno,
jak raz już to uczynił Pah w czasach młodości patere Płetwy. Co dzień się o to
modlę. Gdy
osiągnę już wiek patere Płetwy, mieszkańcy tej dzielnicy wciąż będą mieć
manteion i
palestrę. Co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości.
- Chciałem powiedzieć... Jedwab skinął głową.
- Nie musisz nic mówić, wszystko wyczytałem w twoich oczach. Dziękuję, Rogu.
Dziękuję. Wiem, że ilekroć będę w potrzebie, mogę na ciebie liczyć. Wiem, że
zrobisz co w
twej mocy, nie oglądając się na koszty. Ale, Rogu...
- Tak, patere?
- Wiedziałem już o tym wcześniej. Wysoki chłopiec kiwnął głową.
- Możesz liczyć też na wszystkich szprotów, patere. Znam kilkudziesięciu malców,
którym możesz ufać.
Róg stał wyprężony jak struna, niczym gwardzista podczas parady. Jedwab nagle
uświadomił sobie, że obaj stoją jak na baczność, a szczere, ciemne oczy Roga
znajdują się
prawie na poziomie jego oczu.
Ci chłopcy dorosną - ciągnął Róg. - Będą mężczyznami.
Jedwab ponownie skinął głową, konstatując z niedowierzaniem, że Róg to już
prawie
dorosły mężczyzna, i to lepiej wykształcony niż jego rówieśnicy.
Poza tym nie chcę, byś sądził, patere, że jestem na ciebie zły za... za to, że
obaliłeś
mnie na ziemię. Potrąciłeś mnie wprawdzie mocno, ale na tym między innymi polega
urok
gry.
Jedwab potrząsnął głową.
- To nie tak. Urok gry wzrasta, gdy ktoś mały powali na ziemie większego od
siebie.
- Byłeś ich najlepszym graczem, patere. Nie byłoby uczciwe, gdybyś nie walczył
ze
wszystkich sił. - Róg zerknął w stronę otwartych drzwi od pokoju maytere Róży. -
Muszę już
iść. Dziękuję, patere.
Pewien ustęp w Piśmie odnosił się do gry i lekcji, jakie można z niej wyciągnąć.
Jedwab czuł, że lekcja ta była istotniejsza od wszystkiego, czego mogła nauczyć
maytere
Róża, ale Róg przekraczał już drzwi jej klasy i patere mruknął jedynie do jego
pleców:
- Wprawdzie ludzie tworzą gamy, lecz bogowie grają w innych tonacjach.
Westchnął ciężko. Cytat przyszedł mu do głowy o sekundę za późno, a Róg już był
spóźniony. Chłopiec mógł wprawdzie powiedzieć maytere Róży, że zatrzymał go
patere
Jedwab, ale ona zapewne i tak go ukarze, nie dochodząc prawdy.
Jedwab odwrócił się. Nie było sensu podsłuchiwać. Gdyby nawet próbował
interweniować, pogorszyłby tylko sytuację Roga. Dlaczego Zewnętrzny wybrał
takiego
partacza? Czy to możliwe, by bogowie nie wiedzieli, jak słaby i nieroztropny
jest patere
Jedwab?
A może tylko niektórzy z nich?
Zardzewiała kasa, w której trzymał pieniądze manteionu, świeciła pustkami. A
przecież musiał kupić zwierzę ofiarne, i to dobre zwierzę. Rodzice któregoś z
uczniów mogli
mu pożyczyć pięć lub nawet dziesięć bitów, a upokorzenie, jakiego dozna,
błagając ubogich
ludzi o pożyczkę, z pewnością okaże się zbawienne. Gdy zamykał wypaczone drzwi
palestry i
później, gdy ruszał w drogę na rynek, trwał przy swoim postanowieniu. Kiedy
jednak
wyobraził sobie zapłakane małe dzieci, które pozbawi kolacji złożonej z mleka i
czerstwego
chleba, zmienił postanowienie. Nie! Kupcy muszą prolongować mu kredyt.
Muszą. Czy kiedykolwiek składał choćby najmniejszą ofiarę Zewnętrznemu? Nigdy!
A jednak Zewnętrzny, w imię patere płetwy, dawał mu nieograniczony kredyt Tak na
to
należało patrzeć. I tak chyba było najlepiej. Zapewne nigdy nie zdoła odpłacić
Zewnętrznemu
za wiedzę i łaskę. Nic zatem dziwnego...
Przyśpieszył kroku, w głowie miał coraz większy zamęt.
Sprzedawcy nigdy nie prolongowali nawet najmniejszego kredytu. Nie prolongowali
kredytu augurom; a już na pewno nie okażą się wspaniałomyślni wobec augura,
którego
manteion znajduje się w najuboższej dzielnicy miasta. Lecz przecież nie może
odmówić
Zewnętrznemu ofiary, więc kupcy muszą udzielić mu kolejnej pożyczki. Należy
postępować z
nimi twardo; bardzo twardo. Napomni ich, że Zewnętrzny ich ceni najmniej. Muszą
przyznać,
iż w Piśmie napisano, że Zewnętrzny (pod postacią opętanego człowieka) osobiście
dotkliwie
ich pobił. I choć Dziewięciu ma pełne prawo szczycić się...
Pojawił się czarny, prywatny ślizgacz. Z rykiem silnika posuwał się ulicą,
roztrącając
kobiety, dzieci i mężczyzn, wymijając rozklekotane wozy i cierpliwe szare osły.
Jego
wydechy wzbijały tumany żółtego, duszącego pyłu, więc Jedwab, wzorem innych
przechodniów, odwrócił głowę i skrajem sutanny zasłonił usta i nos.
- Ej, ty tam, augurze!
Ślizgacz zatrzymał się, ryk motoru przeszedł w płaczliwy jęk i pojazd opadł na
pobrużdżoną koleinami ulicę. Z przedziału pasażerskiego wyłonił się postawny,
muskularny
mężczyzna z fantazyjną laską w ręku.
- Rozumiem, że zwraca się pan do mnie! - odkrzyknął Jedwab. - Czy mam rację?
Bogacz niecierpliwie skinął ręką. Podejdź tu, proszę.
- Właśnie to robię - odrzekł Jedwab, przekraczając ścierwo psa gnijące w
rynsztoku,
płosząc chmarę niebieskich much. - Byłoby grzeczniej, gdyby zwracał się pan do
mnie patere,
ale mniejsza o to. Jeśli pan woli, proszę nazywać mnie augurem. Bardzo
potrzebuję pańskiej
pomocy. Jestem w wielkiej potrzebie. Bóg postawił mi pana na drodze.
Bogacz był równie zaskoczony jak Róg, gdy podczas gry Jedwab powalił go na
ziemię.
- Potrzebuję dwóch... nie, trzech kart - ciągnął Jedwab. - Potrzebuję ich
natychmiast,
dla świętej przyczyny. Dla zamożnego człowieka to żaden wydatek, a w zamian
uśmiechną
się do pana bogowie. Proszę o przysługę.
Bogacz przetarł czoło dużą, brzoskwiniowego koloru chustką, która napełniła
cuchnącą ulicę upojną wonią.
- Paterę, czyżby Kapituła pozwalała augurom żebrać?
- Żebrać? Oczywiście, że nie. Ma pan całkowitą rację. Żebranie jest
...
Westa7631