1 Wysokie loty.rtf

(270 KB) Pobierz
„Wysokie loty” (napisa³a Madame Ewans)

“Wysokie loty” (napisała Madame Ewans)

 

- Ale tato!!! - blisko szesnastoletnia Lily Potter podniosła na ojca pełne łez, zielone oczy, tak bardzo podobne do jego oczu; w jej głosie brzmiały przynajmniej trzy wykrzykniki - Dlaczego nie chcesz mi pozwolić, przecież ten Magiczny Letni Obóz Hogwartu ma już ponad dwudziestoletnią tradycję! Poza tym profesor McGonagall, jako nasza opiekunka, nie pozwoli, żeby włos spadł nam z głowy! No i leci też profesor Snape, profesor Sprout i wujkowie Fred i George, a pieczę nad wszystkim ma sprawować sam Dumbledore! Przecież nawet jeśli nie masz zaufania do mnie, to JEMU ufasz na pewno!
- Lily, nie chodzi o to, że ci nie ufam - powiedział Harry zmęczonym głosem - Ja po prostu bardzo się o ciebie martwię i uważam, że jesteś jeszcze za mała, żeby...
- Ale ja mam już szesnaście lat! - wrzasnęła Lily i Harry poczuł, jak poziom decybeli w tym wrzasku przewierca mu na wskroś bębenki w uszach.
- Jeszcze nie. Skończysz je we wrześniu.
-To tak, jakbym już miała!
- Wiesz dobrze, że w świetle naszego prawa dopiero za rok będziesz pełnoletnią czarownicą. Wtedy będziesz sobie używała czarów poza szkołą i nie będziesz już musiała brać pod uwagę mojej opinii w sprawie letniego...
- Ale tato, to jest obóz dla szóstych i siódmych klas, a ja przecież właśnie tydzień temu dostałam promocję do szóstej klasy! I sumy poszły mi naprawdę nieźle, przekonasz się, kiedy przyjdą wyniki. Poza tym Ron także leciał pierwszy raz dwa lata temu i był wtedy dokładnie w tym wieku, co ja teraz. To jest dyskryminacja kobiet, tato!
- Ta dyskusja do niczego nie prowadzi, Lily - Harry był niezmiernie zbudowany tym, że udało mu się w końcu wtrącić choć słówko i jednocześnie bardzo zaskoczony, bo nigdy nie uważał się za antyfeministę.
- Jasne! Ty nie dyskutujesz, tylko wydajesz polecenia! - wrzeszczała tymczasem młodociana obrończyni praw kobiet - Ale tato... - jęknęła - Gdyby mama tu była... A tak właściwie, to kiedy ona wraca z tej Francji?
- Miała wrócić wczoraj, ale właśnie dostałem sowę z wiadomością, że zostaje jeszcze jeden dzień - Harry odetchnął z ulgą, bo jego jedyna córka zdecydowała się najwyraźniej na zawieszenie broni; jej wypowiedzi stały się cichsze o całe dwa tony i nawet usiadła obok niego na kanapie.
- Przenocuje u wujka Billa i cioci Fleur, tak? - zapytała.
- Nie. W zeszłym tygodniu miała wykład w Akademii Beauxbautons na temat: "Mugole a czarodzieje - nici magicznego kontaktu". A tam dyrektorem jest ciągle...
- Tak, wiem, słynna madame Maxime.
- No właśnie nie Olimpia Maxime, tylko już od ładnych kilku lat pani Rubeusowa Hagrid! - roześmiał się Harry - W każdym razie, kiedy Hagrid zobaczył mamę o mało nie pogruchotał jej kości przy powitaniu i oczywiście za nic nie chcieli jej z Olimpią wypuścić w dalszą drogę. Dzięki ulepszonym środkom transportu, takim jak turboświst, Hagridowi nie przeszkadza już fakt, że nie potrafi się teleportować. Jest w stanie pogodzić obowiązki gajowego Hogwartu z... eee... ykhm,ykhm... powinnościami małżeńskimi. No i jeszcze objął posadę po tym starym leśniku z Beauxbatons.
- Więc mama dziś nocuje u nich, tak? - spytała niemal przyjaźnie Lily, sadowiąc się ojcu na kolanach.
Harry natychmiast zorientował się, że jego oczko w głowie zmieniło strategię. Najwyraźniej była to akcja pod tytułem: "obłaskawić starego". Nie zamierzał jednak zaprzepaścić szansy nawiązania z nią kontaktu, więc zaczął opowiadać o ślicznym domku, który Hagrid wybudował na tyłach Akademii, o jego hodowli dyń i o stadzie testrali, które powiększało się regularnie z każdym rokiem.
Niestety, po kwadransie ścierpły mu nogi, bo Lily sporo urosła w ciągu tych dwóch lat, które upłynęły od czasu, gdy ostatni raz siedziała mu na kolanach. Natomiast sama Lily zaczęła wiercić się niespokojnie i okazywać wszelkie oznaki zniecierpliwienia; najwyraźniej pragnęła już powrócić do tematu zasadniczego.
- Ale tato, proszę! - krzyknęła nagle prosto w jego ucho, obejmując go z całej siły za szyję ( Harry był absolutnie przekonany, że tym razem na pewno ogłuchnie ) - Proszę, pozwól mi! Jadą wszyscy moi przyjaciele: Alice i Molly i Alex i... Tom też! Z pewnością zasłużyłam na ten obóz. Poza tym nie chcę spędzić kolejnego lata w Dolinie Godryka, pod okiem Zgredka!
- A co z pobytem w Norze? - zapytał Harry cicho - Babcia Molly będzie niepocieszona, jeśli nie spędzisz u niej, jak zwykle, dwóch ostatnich tygodni sierpnia.
- Ale tato, wrócimy kilka dni przed początkiem roku szkolnego, więc na pewno zdążymy jeszcze wpaść do Babci... ona to zrozumie. A poza tym reszty dzieciaków też w Norze nie będzie! Billy i Gaby są już na to za starzy i pewnie nie dostaną urlopu, a Jack i John na sto procent nie przylecą z Norwegii, bo są tak samo zapatrzeni w smoki jak wujek Charlie. Mandy i tak nie znoszę, od czasu, gdy wujek Percy awansował, puszy się jeszcze bardziej niż zazwyczaj.
Harry pochylił głowę, by ukryć śmiech, a jego córka wstała z kanapy i ciągnęła dalej:
- Nasz Ron też ma swoje zajęcia, a cała reszta będzie na tym obozie. Ciocia Angelina i ciocie Ginny i Katie nie mają nic przeciwko. To ma być tylko wypoczynek w Bułgarii, przecież nikt nie będzie tam wdrażał w życie jakichś nielegalnych, czarnomagicznych...
- Gdzie? - zapytał ostro Harry
- W Bułgarii. Obóz co roku odbywa się w innym kraju, a szkoła, na której terenach ma miejsce, jest współorganizatorem.
- Cóż, za moich czasów nie było takich obozów. Pierwszy zorganizowano już po tym, jak mama i ja ukończyliśmy szkołę, a teraz nie mam czasu, by śledzić ich historię, więc wybacz staruszkowi ignorancję.
- Wiem, wiem, za waszych czasów za to działał Lord Voldemort, więc mieliście na głowie inne sprawy, niż letni wypoczynek - rzuciła niedbale Lily.
- Można to i tak ująć - zgodził się Harry, siląc się na spokój.
- Ale tato, przecież ty sam spędzałeś wakacje okropnie, na tym całym Privet Drive, więc tym bardziej powinieneś zrozumieć, że Dolina Godryka...
- Privet Drive nie można przyrównywać do Doliny Godryka, Lily - w głosie Harry'ego pojawiły się niebezpieczne nuty.
- Ale tato...
- Dobrze, zastanowię się, chociaż i tak muszę to jeszcze omówić z mamą...
W tym momencie widok przesłoniła mu gęsta kurtyna brązowych włosów, bo Lily z rozpędu zawisła mu na szyi.
- Niczego nie obiecywałem - wykrztusił, zyskując pewność, że za chwilę zostanie uduszony przez własne dziecko.
- Ale tato, jesteś cudowny!
- Wiem, ale idź już spać. Zgredek i Mrużka już od godziny czekają, żeby podać ci kolację... pod warunkiem, że Mrużka się nie upiła, dodał w myśli - Lily! - zawołał za nią, kiedy znikała w drzwiach kuchni - I popracuj też nad słownictwem. Nie można każdego zdania zaczynać od "ale tato"!
- Dobrze tatusiu - odpowiedziała - I ty też nad sobą popracuj. Masz prawie czterdzieści lat i rumienisz się na wzmiankę o "małżeńskich obowiązkach" Hagrida. Nie sądzisz, że czas to zmienić? Ja już dawno wiem, na czym takie obowiązki polegają. Mama rozmawiała ze mną o tym, gdy skończyłam dwanaście lat. Jestem dorosła, tatusiu.
I z tymi słowami słodka córcia Harry'ego Pottera opuściła salon, pozostawiając swojego słynnego ojca w stanie kompletnego osłupienia.

* * *

Hermiona wróciła dopiero następnego dnia wieczorem, kiedy Harry i Ron kończyli właśnie proces obracania salonu w gruzy. Z cichym trzaskiem aportowała się na dywaniku przed kominkiem i patrzyła bezradnie, jak jej jedyny syn przetacza się pod stolikiem do kawy i wrzeszczy:
- No, dawaj tato! Pokaż co potrafisz! - podczas gdy jej jedyny ( jak dotąd ) mąż wyskakuje zza fotela z okrzykiem: "Impendimento!" i... chybia o włos, pozwalając Ronowi umknąć za kanapę.
Porcelanowy wazon pełen tulipanów - prezent ślubny od państwa Granger - spadł ze stołu i rozbił się z głośnym brzękiem. Piesek Lily, o wdzięcznym imieniu Puffy, puścił nogawkę Harry'ego i dał nurka pod drugi fotel, tak że widać było tylko koniec jego czarnego noska. Natomiast Krzywołap uznał, że ewakuacja jest jak najbardziej wskazana i przeniósł się z kanapy na gzyms kominka, prychając wściekle i zwalając przy okazji na podłogę wszystkie bibeloty oraz najnowszą rodzinną fotografię, przedstawiającą Potterów na uroczystości z okazji ukończenia Hogwartu przez Rona.
- Expelliarmus! - wrzasnął czcigodny, świeżoupieczony absolwent Szkoły Magii i Czarodziejstwa sprawiając, że cisowa różdżka jego ojca uderzyła z hukiem w żyrandol, rozbijając go w drobny mak.
Kiedy Harry wskoczył za kanapę, pragnąc dopaść swego syna i wykończyć go ręcznie, Hermiona uznała, że już najwyższy czas wkroczyć do akcji.
- Harry!
Zduszone męskie wrzaski ucichły, jak ucięte nożem. Dwie czarne, jednakowo rozczochrane głowy wyłoniły się zza oparcia kanapy, dwie pary oczu: zielone i brązowe spojrzały na nią z zaskoczeniem, które rychło zmieniło się w przerażenie.
- Mama?! - w głosie Rona brzmiała czysta niewinność - yhy...to znaczy: Reparo! - wykrztusił, celując kolejno w nieszczęsny wazon i resztki żyrandola na podłodze.
- Chłoszczyść - mruknął Harry zrezygnowanym tonem.
Plamy brudnej wody na dywanie i ślady łap Krzywołapa na obiciach foteli znikły natychmiast, a poduszki kanapy posłusznie wróciły na swoje miejsce. Dopiero wtedy szacowny małżonek zdecydował się podjąć akcję defensywną.
- Hermiono, kochanie! - z ulgą zauważył, że kąciki jej ust drżą od hamowanego śmiechu - Strasznie się stęskniłem - wystękał, zbierając się z podłogi i przebiegając przez pokój, by chwycić ją w objęcia - Jak się ma mój ulubiony ekspert do spraw kontaktów z mugolami? - podniósł ją do góry i obrócił kilka razy dookoła.
Za jego plecami Ron wzniósł oczy do nieba:
- Zachowujecie się jak para nastolatków - stwierdził z niesmakiem.
Hermiona roześmiała się radośnie.
- Bo my, skarbie, wciąż jesteśmy młodzi duchem, nawet kiedy czwarty krzyżyk wchodzi nam na kark!
- No dobra, mamo,ale...
- Ronaldzie Jamesie Potterze!
Ron pojął, że sprawa jest poważna. Matka zwracała się do niego używając obu imion tylko w chwilach wyjątkowego wzburzenia.
- Mamo - podszedł do niej i pocałował ją w policzek, na przywitanie - spodziewaliśmy się ciebie dopiero jutro rano i...
- ...i uznaliście, że w związku z tym możecie już dziś zdemolować mi salon - dokończyła cierpko Hermiona.
- Ale mamo...przecież właśnie go posprzątaliśmy!
- Czyżby? - pani Potter wskazała na stolik do kawy, a Harry i Ron podążyli za jej wzrokiem.
Chociaż wazon z tulipanami stał na swoim miejscu, to jednak resztki brudnej wody wciąż spływały smętnie w dół, tworząc świeżutką, malowniczą kałużę na jasnym dywanie. Zaintrygowany tym zjawiskiem Puffy zdecydował się porzucić swą bezpieczną kryjówkę pod fotelem - podczołgał się do stołu, by polizać plamę, a następnie ustawił się tak, by krople skapywały mu na nos. Wreszcie odkrył że wystarczy tylko otworzyć pysk, by się napić. Nikt nie zwracał na niego uwagi.
- Co wy właściwie robiliście? - zapytała Hermiona głosem suchym jak trzask bicza - Ron, masz już osiemnaście lat, myślałam, że jesteś bardziej rozsądny...
- Ale mamo, my tylko ćwiczyliśmy! Przecież wiesz, że aurorzy co jakiś czas mają testy sprawnościowe. Tata musi świecić przykładem, a ja tylko dbam, żeby nie wypadł z formy... quidditch i świeże powietrze już mu nie wystarczają... i chyba się zgodzisz, że szef Głównej Brygady Uderzeniowej Ministerstwa Magii nie może mieć wielkiego brzucha i podwójnego podbródka, bo cała kwatera główna aurorów pękałaby ze śmiechu... no i nie zmieściłby się w swoim boksie... - dodał Ron po namyśle - Zresztą ja też muszę trenować, żeby nikt nie pomyślał, że mam fory, bo jestem synem Starego!
- Ron, zanim jeszcze raz nazwiesz tak swojego ojca, pragnę ci przypomnieć, że jest on najmłodszym dyrektorem w historii tej Brygady i w ogóle w historii całego Ministerstwa, więc, z łaski swojej, panuj nad językiem! - upomniała go Hermiona - Poza tym ty pracujesz w tym dziale dopiero od tygodnia. Jeszcze parę dni temu byłeś uczniem Hogwartu, więc nie wierzę, że już odczułeś skutki...
- Mamo, jeszcze jak je odczułem! - wykrzyknął Ron - W ciągu tego tygodnia wysyłali mnie pięć razy do zwracających zawartość klopów, chociaż podobno aurorzy się tym nie zajmują, bo to dla nich zbyt... eee... trywialne. A to przecież dopiero początek tego kursu i przede mną jeszcze całe trzy lata, więc lepiej, żebym odbył te praktyki. Może to nawet dobrze, że przydzielili mnie do biura ojca - westchnął ciężko - dobra, to ja lecę! - zakończył dość nieoczekiwanie.
- Dokąd?! - zawołali za nim jednocześnie Harry i Hermiona
- Na boisko. Umówiłem się z Dannym i z młodym Mcmillanem, muszę się odstresować!
Trzasnęły drzwi i Ron zniknął. Hermiona natychmiast przystąpiła do ataku:
- Traktujesz go jak dziecko. Powinien uczyć się odpowiedzianości...
- Daj spokój kochanie, on po prostu bardzo się przejął tym kursem i naprawdę chce wypaść jak najlepiej.
- Jest twoim synem Harry, dysponuje potężnymi siłami, nawet o tym nie wiedząc. Jestem pewna, że sobie poradzi i nie trzeba w tym celu przewracać domu do góry nogami... A ty nie pomożesz mu, specjalnie pozwalając się rozbroić!
- Skąd...? - Harry'ego całkowicie zatkało.
- Znam cię, odkąd skończyliśmy jedenaście lat i wiem kiedy udajesz - powiedziała spokojnie Hermiona - Sęk w tym,że on nie jest już dzieckiem i musi sam sobie radzić z trudnościami... Harry, wiem jak bardzo lubisz te wasze zabawy: te zażarte pojedynki "na niby" i wspólnego quidditcha... wiem, że w ten sposób chcesz wynagrodzić naszym dzieciom to, czego sam nigdy nie doświadczyłeś... co straciłeś, kiedy...
- Och, daj spokój, Hermiono, nie dramatyzuj! - przerwał jej Harry nieco głośniej niż zamierzał - te twoje psychologiczne...
- Ale ja próbuję ci tylko uświadomić, że nie zatrzymasz czasu! - wpadła mu w słowo żona - Nadejdzie taki dzień, w którym oboje będą musieli stąd odejść i zacząć żyć na własny rachunek... i ten dzień jest już bardzo bliski, więc im szybciej się z tym pogodzisz...
Hermiona urwała nagle, bo oto Puffy, który przez cały czas trwania jej tyrady raczył się wodą z wazonu, teraz przewrócił się na grzbiet, łapami do góry i znieruchomiał. W następnej chwili zaczął puchnąć w oczach i ze słodkiego małego zwierzątka przeistoczył się w kudłate, białe bydlę, które śliniło się obficie na dywan i toczyło dziko wielkimi ślepiami po salonie.
- O nie! - jęknęła Hermiona - zupełnie zapomniałam, że w tej wodzie był magiczny wzrastacz! W dodatku wersja Super-Gigant! Chciałam, żeby tulipany szybko się rozchyliły! Harry, poczekaj tu z nim, gdzieś w kuchni mam eliksir powodujący kurczenie...
Ścigając potwora wokół kanapy by chwycić go za obrożę, Harry Potter zdążył pomyśleć o tym, jak wiele intensywnych przeżyć funduje mu jego żona i dzieci. Tak, na brak zajęć w tym domu nie można narzekać. W Dolinie Godryka numer 11 na pewno nie było nudno...

* * *

Unieszkodliwienie nowopowstałej bestii zajęło im cały wieczór. Harry co chwilę rzucał na psa zaklęcia spowalniające akcję i rozwierał mu szczęki kiedy Hermiona podawała antidotum. Należało też uspokoić Krzywołapa, który na widok Puffiego w wersji XXL zbliżającego się do kominka, doznał ataku paniki i skoczył na Hermionę, wczepiając się kurczowo w jej szatę wszystkimi czterema kompletami pazurów. Harry oderwał w końcu kota od swojej żony i przetransportował go do ogrodu. Sam także pozostał na zewnątrz, wystarczająco długo, by Hermiona zdążyła wszystko uprzątnąć - nienawidził zaklęć gospodarskich; nigdy mu nie wychodziły.
Wciągnął głęboko czyste, wieczorne powietrze. Uwielbiał Dolinę Godryka za jej spokój i atmosferę, która wręcz pulsowała magią. Przyjemnie było pomyśleć, że długi rząd różanych krzewów pod płotem sadziła jeszcze jego matka... To na tym skrawku ziemi jego rodzice spędzili najwspanialsze lata swojego życia. Voldemort mógł zrównać z ziemią dom, ale nie zdołał zatrzeć na zawsze śladów, które po sobie pozostawili. Nie pokonał tego co dobre i piękne... Poza tym, dom zawsze można odbudować - przecież bez większego trudu przywrócili wspólnie z żoną tym murom dawną świetność. Co więcej, to miejsce zdawało się od początku promieniować jakąś dziwną siłą; tak, jakby wszystkie wspaniałe uczucia, wzajemny szacunek i zaufanie, jakie żywili do siebie James i Lily Potterowie były tu nadal, gotowe do przekazania następnym pokoleniom... Dziewiętnaście lat wcześniej, kiedy tylko Harry przeniósł Hermionę przez próg, poczuł, że należy do tego miejsca - tak, jakby po latach poszukiwań odnalazł wreszcie bezpieczną przystań.
Z oddali, z boiska quiddicha dobiegały go ogłuszające ryki. Ron uważał dzień za stracony, jeśli nie spędził na miotłe przynaj
mniej godziny. ( "Nic dziwnego" - prychała Hermiona za każdym razem, gdy ich pierworodny wracał ze stadionu umazany błotem
i z ekstazą w oczach - "Jak się ma tak wybitnych przodków..." )
Harry uśmiechnął się teraz, przypominając sobie wszystkie swoje wygrane mecze i błyszczące puchary dla Gryffindoru. Niemal zobaczył siebie w pogoni za zniczem, Freda i George'a wymachujących grożnie pałkami, Rona broniącego zaciekle trzech pętli bramkowych... Niemal usłyszał monotonny głos Wooda, objaśniającego im skomplikowane wykresy w zimnej szatni... Biedny Wood... Niedawno przysłał sowę z wiadomością, że dopadło go lumbago, więc musi zrezygnować z gry... Udało mu się jednak zdobyć posadę trenera jednej z najbardziej prestiżowych obecnie drużyn - Cyklonów.
"Gdybym wybrał karierę sportową, w tej chwili również szykowałbym się do spokojnej emerytury" - pomyślał smętnie Harry, wracając powoli do domu.
Hermiona posprzątała wzorowo; w salonie aż lśniło, a ona sama siedziała nad wielką stertą pergaminów, skrobiąc zawzięcie piórem po jednym z nich.
- Żeby tylko Lily się nie zorientowała - mruknęła z niepokojem, spoglądając na Puffiego, który odzyskał już normalne rozmiary - A tak w ogóle, to gdzie ona jest?
- Pozwoliłem jej nocować u Ginny i Neville'a - uspokoił ją Harry - Wróci jutro, kiedy już nagadają się z Alicją do syta... Chodżmy spać - dodał szeptem, pochylając się nad żoną i wyjmując jej pióro z ręki.
- Przyjdę później, Harry - nie raczyła nawet oderwać nosa od pergaminów - Muszę skończyć na jutro ten referat, to dla Boliwijskiej Akademii Magii, a wylatuję już o szóstej rano, więc... HARRY!!! - wrzasnęła, bo oto mąż porwał ją na ręce i przerzucił sobie przez ramię - Postaw mnie, wariacie! Dzieci...
- Dzieci są gdzieś w terenie, a poza tym, jak słusznie zauważyłaś, nie są już takie małe - tłmaczył jej, wbiegając na górę do sypialni - A ja szalenie się stęskniłem za moją piękną żoną...
- Wiesz co, chyba jednak nie żałuję, że Ron tak dba o twoją sprawność fizyczną - mruknęła Hermiona obejmując go za szyję - Dzięki temu możesz wciąż nosić mnie na rękach i to przeskakując po dwa stopnie naraz.
- Jest w tym też twoja zasługa, kochanie - odparł Harry - Mogę to robić, bo wciąż jesteś taka szczupła!
- Mówiłam ci już, jaki potrafisz być uroczy? - spytała jego żona celując różdżką w klamkę - Alohomora!
- Nie...ale możesz powiedzieć mi teraz - Harry wniósł ją do sypialni i zatrzasnął za nimi drzwi jednym, celnym kopniakiem.

* * *

Kiedy zapadła już tak głęboka noc, że nie można było w żaden sposób dostrzec znicza, Ron wrócił z boiska i zaczął siać w kuchni spustoszenie, nie zważając na oburzone piski Zgredka. Potem pobiegł do swojego pokoju, gdzie padł na łóżko i natychmiast zasnął. W domu zapanował względny spokój.
- Harry... - zaczęła niepewnie Hermiona, szczotkując włosy przed snem i patrząc z niepokojem na męża, który czytał w łóżku "Proroka Wieczornego" - Czy ty rozmawiałeś z Lily na temat tego Magicznego Obozu?
- Pojedzie na niego po moim trupie! - odparł Harry, natychmiast zapominając o "Proroku".
- Ależ kochanie, przecież nie możesz trzymać jej pod kluczem... i pewnie jeszcze nie wiesz, że nasz Ron też tam pojedzie, w charakterze młodszego opiekuna! Zaliczą mu to do praktyk, jako pracę w terenie, z młodzieżą. Jestem pewna, że będzie miał oko na Lily...
- No nie, ty chyba żartujesz?! - wrzasnął Harry, prostując się na łóżku - Czyżbyś zapomniała, co się stało, kiedy nasz syn poprzednim razem miał na nią "oko"?! Zamienił ją w nietoperza! Tak skutecznie, że trzeba było szukać pomocy u Dumbledore'a, bo sami nie znaleźliśmy na to przeciwzaklęcia!
- Miał wtedy osiem lat - przypomniała mu chłodno Hermiona - i nie potrafił wyjaśnić, jak tego dokonał. Wracamy do punktu wyjścia, Harry...Oni są teraz dorośli.
Ponieważ jej mąż nadal mruczał coś pod nosem, niczym urażony niedźwiedź, Hermiona zrozumiała, że należy zmienić taktykę gry i poraz drugi tego wieczoru zastosować środki łagodnego przymusu bezpośredniego... tym bardziej, że niezmiernie lubiła je stosować...
Zrzuciła szlafroczek i wsunęła się pod kołdrę, przytulając się do niego.
- A właściwie to dlaczego tak szybko wróciłaś? - burknął niedźwiedź lodowatym tonem.
- Pączuś dostał kolki. To znaczy... jeden z tych olbrzymich koni Madame Olimpii - wyjaśniła, widząc ogłupiałe spojrzenie Harry'ego - Zachorował i zrobiło się straszne zamieszanie, więc postanowiłam uwolnić Hagridów od swojego towarzystwa... A co? - zapytała, patrząc zadziornie na męża - czyżbyś był tym zasmucony?
- Hmm... - mruknął Harry, przytulając ją mocniej - właściwie, to jeszcze ciągle nie wiem... Muszę to znowu... sprawdzić - pochylił się i pocałował ją.
W tym momencie Hermiona zyskała pewność, że wygra tę batalię i jej dzieci spędzą najbliższe lato w Bułgarii. W przerwie między jednym pocałunkiem a drugim sięgnęła po swoją różdżkę i jednym machnięciem pogasiła wszystkie lampy. W sypialni zapłonęło teraz kilkanaście świec, a zapomniany "Prorok Wieczorny"zsunął się na podłogę z cichym szelestem...

* * *

O trzeciej nad ranem Hermiona spała spokojnie z głową na ramieniu Harry'ego, podczas gdy on sam wciąż nie mógł zasnąć. Wpatrywał się w ciemność, a w uszach ciągle dźwięczały mu słowa żony: " ...są dorośli... nie zatrzymasz czasu... im szybciej się z tym pogodzisz... "
Jak to: dorośli, pomyślał buntowniczo, przecież wydaje się, jakby to było wczoraj...

* * *

Była mroźna, styczniowa noc. Dolina Godryka pokryła się białym puchem, a dom numer 11 stał spokojnie w tej bajecznej, zimowej scenerii, otoczony olbrzymimi zaspami. Gdyby nie proszek Fiuu, jego mieszkańcy zostaliby całkowicie odcięci od świata.
W domu tym dwudziestojednoletni wówczas Harry Potter krążył niespokojnie od drzwi do okna w salonie. Zdążył już wydeptać wyraźną ścieżkę w puszystym, jasnym dywanie.
- Na litość boską, Harry,usiądź! Zachowujesz się tak, jakbyś był pierwszym młodym ojcem na tym świecie! - pani Weasley siedziała w fotelu przed kominkiem, wpatrując się w okno. Dłonie, złożone na podołku, zaciskała tak mocno, że aż zbielały jej knykcie.
Dochodziła czwarta nad ranem. Z sypialni, gdzie leżała Hermiona nie dobiegał żaden dźwięk. Państwo Granger już o północy udali się do pokoju gościnnego, nie mogąc znieść ciągłych ustykiwań zięcia. Tylko pani Weasley, choć zdenerwowana do ostatnich granic, dzielnie dotrzymywała mu towarzystwa.
- Dlaczego to tak długo trwa! - wybuchnął Harry poraz dwudziesty ósmy tego wieczoru - Może trzeba było jednak zawieźć ją do Świętego Munga?! Może pani Pomfrey...
- Pani Pomfrey jest świetnym fachowcem, Harry. Poradzi sobie z Hermioną. Zresztą, sam się przy niej upierałeś.
Była to najszczersza prawda. Harry stoczył zażartą walkę z państwem Granger, mugolskimi lekarzami i uzdrowicielami ze szpitala Świętego Munga. Oświadczył wszystkim, że za nic nie odda swojej żony w obce ręce. Tylko do pani Pomfrey ma pełne zaufanie i tylko jej może powierzyć życie swojego dziecka i jego matki, koniec, kropka!
Hermiona, trochę zmęczona i zirytowana jego wrzaskami, a trochę rozbawiona tym nieco histerycznym podejściem do sprawy, zgodziła się w końcu. Dlatego właśnie, dwadzieścia godzin wcześniej, pani Pomfrey pojawiła się w kominku Potterów i natychmiast objęła dowodzenie, wyrzucając rozgorączkowanego małżonka za drzwi sypialni.
Harry opadł teraz na fotel obok kominka, czując, że nogi odmawiają mu posłuszeństwa.
- Kochanie, nie denerwuj się - pani Weasley położyła rękę na jego dłoni - to wasze pierwsze dziecko, dlatego to musi potrwać. Hermiona jest młoda i zdrowa, spisze się na medal...Zobaczysz, wszystko będzie dobrze...
- Ale jest jeszcze o cały miesiąc za wcześnie! - krzyknął Harry zduszonym głosem, pochylając się, by ukryć twarz w dłoniach.
- To nie będzie pierwszy wcześniak i nie ostatni - stwierdziła autorytatywnie pani Weasley, gładząc go uspokajająco po ramieniu - Fred i George też byli wcześniakami i zobacz, co z nich wyrosło.
- O matko! - jęknął Harry, wznosząc oczy ku sufitowi.
Ale nie zdążył już powiedzieć nic więcej, bo nagle senną ciszę w domku numer 11 przerwał donośny płacz noworodka. Harry zerwał się z fotela i popędził na górę. Pani Weasley dogoniła go na podeście schodów i złapała za rękaw.
- Chwileczkę, Harry! - w jej głosie brzmiał śmiech - daj im obojgu trochę ochłonąć! Jestem pewna, że pani Pomfrey cię zawoła!
Harry oparł się o poręcz i poczuł, jak ustępuje całe napięcie i strach, jakie zgromadziły się w nim w ciągu minionej nocy. Nagle zdał sobie sprawę, że płacze... łzy bezgłośnie spływały mu po policzkach. Zacisnął zęby, starając się nad sobą zapanować. Pani Weasley przytuliła go mocno - ona też płakała.
- Jak to się dzieje, że to pani jest zawsze świadkiem moich łez? - wymamrotał, kryjąc twarz w jej ramieniu.
Pani Weasley milczała przez chwilę, gładząc go uspokajająco po włosach, a potem wyszeptała mu do ucha:
- Moje gratulacje... "tatusiu".
Kilkanaście minut później pani Pomfrey poprosiła wszystkich do pokoju Hermiony. Państwo Granger, którzy oczywiście i tak nie zmrużyli oka, wpatrywali się teraz z milczącym zachwytem w swojego pierwszego wnuka. Pani Weasley natomiast wciąż płakała, stojąc tuż za nimi.
Harry usiadł powoli na łóżku żony. Hermiona podniosła głowę i ich oczy spotkały się ponad ciemną główką dziecka. Harry poczuł, że coś dławi go w gardle. Syn... ich syn...
Pochylił się i pocałował delikatnie żonę, a potem pogłaskał małą, gładką buzię uśpionego noworodka. Było tyle rzeczy, które chciał teraz powiedzieć. Nigdy nie przypuszczał, że można być tak szczęśliwym... Spojrzał na Hermionę i już wiedział, że oboje czują to samo.
- Harry... - dwie wielkie łzy spłynęły jej po policzkach.
Harry przytulił ją do siebie i wyszeptał:
- Kocham was...
Był to jeden z najradośniejszych poranków w Dolinie Godryka. Już po śniadaniu ( i ciągle jeszcze przed...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin