dd10.doc

(172 KB) Pobierz
Chapter 10 - Epicyclical Elaborations of Sorcery

10. Epicykliczne Opracowania Czarnoksięstwa

 

Harry spadał nieprzytomny, a spadając śnił. W tym śnie był na przyjęciu w ogrodzie u Weasleyów. Byli tam pani i pan Weasley, i wszystkie ich dzieci: Charlie, nieco bardziej opalony niż zwykle, i Bill z Fleur Delacour, z którą umawiał się już od roku. Fred, George i Ron grali w Wybuchowego Durnia z Ginny przy zielonym stoliku znajdującym się w rogu ogrodu.

Draco Malfoy też tam był, stał w cieniu rozłożystego dębu, a na sobie miał biały strój do tenisa. Wyglądał na bardzo zadowolonego z siebie. Rozmawiał ze smukłą dziewczyną w żółtej sukience i ogromnym, białym kapeluszu.

Umarłem? – zastanawiał się Harry. – Jestem w Niebie? A jeśli to Niebo, to skąd wziął się tutaj Malfoy?

Dziewczyna, która rozmawiała z Draconem, odwróciła się nagle i Harry zobaczył, że była to Hermiona. Przeszła po trawie do niego, machając rakietą tenisową. Rozpoznał tę żółtą sukienkę. Nosiła ją w czasie letnich wakacji, które spędził z nią i jej rodzicami. Zawsze mu się podobała.

- Cześć, Harry! – zawołała dziewczyna.

- Hermiona – powiedział, podchodząc do niej. – Myślę, że lecę.

- Na mnie? – spytała podekscytowana.

- Nie. Dosłownie – odpowiedział. – To znaczy, że spadam w powietrzu. Właściwie to jest mi niedobrze.

Radość zniknęła z jej twarzy, zastąpiona wściekłością.

- Jesteś takim idiotą, Harry Potterze – powiedziała. Uniosła ramię i uderzyła go mocno rakietą tenisową w głowę.

Harry krzyknął z bólu.

- Czemu to zrobiłaś? – wrzasnął. – No, doprawdy..!

- Hej! – odezwał się czyjś głos koło jego ucha. Głos, który nie należał do Hermiony. – Harry! Uspokój się!

- Może upadek uszkodził mu mózg – dodał inny zmartwiony głos.

- Harry? – powiedział znowu pierwszy głos. – Harry, no dalej, obudź się.

Tym razem Harry już wiedział, kto to był. Otworzył oczy i rozejrzał się.

Leżał na tylnym siedzeniu samochodu. Ron Weasley kucał przy nim, był bardzo blady, ale uśmiechał się jak szaleniec. George siedział w fotelu kierowcy, a Fred obok niego. Obaj odwrócili się, aby spojrzeć na niego. Mogłoby to sprawiać pewien problem, gdyby samochód się poruszał, ale tylko wisiał w powietrzu.

W powietrzu.

Harry usiadł natychmiast.

- C… co? – wyjąkał. – Jak? Wy? Tutaj? Latający samochód?

- Dokładnie – zgodził się George. – My. Tutaj.  Latający samochód.

- Wydaje się wspaniałe wychwytywać zasadnicze rzeczy, prawda? – zauważył Fred.

Harry spróbował raz jeszcze.

- Jak wy…?

- Złapaliśmy cię jak spadałeś – wyjaśnił entuzjastycznie George. – Super rzecz.

- Dobrze, że tata przerobił auto na kabriolet – dodał Ron.

- I wyleczyłem twoje ramię – wtrącił Fred machając swoją różdżką jak batutą. – Nie ma sprawy.

- Ale co wy tutaj robicie? – zdumiał się Harry. – Nie mówcie mi, że wzięliście samochód swojego taty na przejażdżkę o północy i przypadkiem spostrzegliście jak spadam.

- Zdecydowanie nie – odparł Ron. – A co do tego… - Włożył rękę do kieszeni i wyciągnął z niej złożoną kartkę, którą rzucił Harry’emu na kolana. – Miałem być naprawdę wkurzony na ciebie – stwierdził Ron – ale ponieważ właśnie spadłeś z klifu, dam ci na razie spokój.

Harry rozwinął kartkę. Była to wiadomość, zaadresowana do Harry’ego Pottera. Musiał dwukrotnie ją przejrzeć, zanim jej treść dotarła do niego.

- To wiadomość o okupie – powiedział zdumiony. – Glizdogon wysłał mi ją do szkoły informując, że ma tutaj Syriusza. – Spojrzał ze zdumieniem na Rona. – Skąd to masz?

- Harry, ty walnięty głupku – odezwał się ze wstrętem Ron. – Otworzyłem twoją pocztę, oczywiście. A co myślałeś, że miałem zrobić? Ty z Hermioną zniknęliście, a potem dostałem tę jej szaloną notkę – przypomnij mi, żebym ci ją pokazał – mówiącą, że udaje się z tobą na jakąś misję ratunkową i żeby nikomu nic nie mówić. Cóż, wiedziałem naturalnie, że coś dziwnego się dzieje, więc kiedy to straszne, czarne ptaszysko przyleciało następnego dnia z listem do ciebie, oczywiście otworzyłem go.

- I cholernie dobrze, że to zrobił – wtrącił Fred.

- Więc pokazałem go natychmiast Fredowi i George’owi i ruszyliśmy szybko do domu, żeby wziąć nowy samochód taty, który kupił za pieniądze ze sklepu z żartami i zaczarował, aby latał, i zaszantażowaliśmy go, że powiemy mamie, więc dał go nam, a potem podążyliśmy za instrukcjami z listu i przybyliśmy tutaj – rozpromienił się Ron. – I w samą porę, akurat wlecieliśmy nad ten teren, kiedy spojrzeliśmy w dół i zobaczyliśmy jak zwisasz z klifu, a Hermiona c trzyma. To był prawdziwy szok, mówię ci. A potem puściłeś się i spadłeś, po prostu leciałeś w dół, to było naprawdę przerażające, więc George wcisnął gaz i zanurkował prosto w dół. – Ron westchnął z satysfakcją. – To było lepsze niż Zwód Wrońskiego.

Harry nie podzielał entuzjazmu Rona. Ukrył twarz w dłoniach.

- Och – jęknął. – Hermiona. Och, nie...

- Ciągle krzyczałeś jej imię, kiedy przytomniałeś – powiedział George głosem, jakiego używa się do oznajmienia ważnej informacji.

- Miałem sen, uderzyła mnie w nim rakietą tenisową – wymamrotał Harry spomiędzy palców.

- Jasne – stwierdził Ron głosem, w którym brzmiało niedowierzanie.

- Musimy wrócić na ścieżkę – powiedział z obawą Harry. – Hermiona i Syriusz myślą pewnie, że zginąłem. A Malfoy… uciekł.

- To przypomina mi, że miałem jeszcze jedno pytanie – odezwał się Ron. – W tej wariackiej notatce od Hermiony pełno było o Malfoyu. O co jej, do diabła, chodziło, Harry?

- Po prostu sprowadź z powrotem samochód na stały grunt – powiedział Harry. – Wyjaśnię po drodze.

***

Wydostanie się na brzeg dziury zajęło im dłuższą chwilę. Podczas drogi Harry opisał wydarzenia ostatnich kilku dni siedzącym w samochodzie. Fred i George byli bardzo dobrymi słuchaczami, gwizdali, wyli i krzyczeli w odpowiednich miejscach. Ron jednak, to inna sprawa.

- Hermiona pocałowała Malfoya? – dopytywał się, kiedy Harry skończył mówić. – Draco Malfoya?

- Tylko ten jeden raz – odparł Harry. – O którym wiem – dodał marszcząc brwi.

- Hermiona pocałowała MALFOYA? – spytał ponownie Ron.

- Wspominałem o wielkim, strasznym, demonicznym ramieniu? – zapytał Harry.

- Taak – odpowiedział Ron. – Ale Hermiona…

- Och, zamknij się, Ron – poprosił George ze zniecierpliwieniem. – Przez ciebie zaczyna mnie boleć głowa.

- To do niej nie pasuje – stwierdził ze zdumieniem Ron. – Myślałem… to znaczy, no wiesz… ona i ty – powiedział i zamilkł, widząc minę Harry’ego. – Albo i nie – dodał pośpiesznie.

- Jesteśmy – oznajmił George, i rzeczywiście, znajdowali się już na poziomie ścieżki. Weasleyowie wyskoczyli z samochodu, Harry podążył za nimi na nadal chwiejnych nogach.

Na początku wydawało im się, że na ścieżce siedzi tylko jedna osoba. Kiedy podeszli bliżej, zauważyli, że to Syriusz trzymał Hermionę, która płakała na jego ramieniu.

Hermiona rzadko płakała, a Harry nie słyszał nigdy, aby płakała tak jak teraz. To był okropny, przerażający, zagubiony dźwięk. Harry ruszył w jej kierunku, ale jego noga nie działała tak jak powinna. Potknął się i George go podtrzymał.

- Spokojnie, Potter – powiedział. Harry poszedł dalej.

***

Syriusz podniósł głowę, słysząc George’a. Jego oczy zrobiły się ogromne, kiedy zobaczył Harry’ego i uśmiechnął się szeroko. Delikatnie położył dłoń na ramieniu Hermiony i odsunął ją od siebie.

- Uhm, Hermiona – powiedział. – Hermiona. – Wsunął dłoń pod jej brodę i odwrócił jej głowę.

Hermiona podążyła za jej spojrzeniem i zobaczyła…

Ron?

Nie zatrzymała się nawet, aby pomyśleć, jak Ron mógł się tu dostać. Zaczerpnęła tchu i zerwała się na nogi, rzucając się na niego, płacząc histerycznie w jego koszulę.

- Ron, och, Ron, Harry zginął, tak mi przykro, to wszystko moja wina, naprawdę starałam się…

Ron pogłaskał ją po głowie.

- Zginął, powiedziałaś? – odezwał się głosem, w którym nie było słychać ani odrobimy smutku. – Cóż, to musiało się stać.

Hermiona odsunęła się nieco i spojrzała na niego niepewnie.

- Co?

- Cóż, prowadził taki ryzykowny styl życia – stwierdził Ron ignorując jej zszokowaną minę. – Nie sądzisz? Myślę, że jedyne co możemy zrobić, to zadedykować mu resztę naszego życia sprawiając, aby pamięć o Harrym nigdy nie zanikła w świecie czarodziejów. Może wielki monument byłby dobry. Jakiś wielki blok marmuru ze statuą ze szkła naszego ulubionego karzełka na górze. Możemy przekonać Freda i George’a do zafundowania konstrukcji. – Widząc jej minę Ron ustąpił i zamilkł. – Hermiona, ty wielki głupolu – uśmiechnął się. – Spójrz za siebie.

Odwróciła głowę i zobaczyła za sobą Freda i George’a, uśmiechających się jak wariaci. A między nimi, wyglądający dużo gorzej, z włosami sterczącymi w każdą stronę i swoimi pogiętymi okularami, ale jednak żywy, stał… Harry.

Nogi ugięły się pod Hermioną i dziewczyna usiadła ciężko na ziemi.

Sekundę później Harry odepchnął Rona na bok (dość gwałtownie) i usiadł obok niej.

- Hermiona – odetchnął i objął ją ramieniem. – Przepraszam… Przepraszam… Ron jest idiotą. – Odwrócił się i spiorunował wzrokiem Rona. – Nic mi nie jest – ciągnął. – Nie płacz.

Ale ona nie płakała tak naprawdę, bardziej wciągała powietrze wielkimi, spazmatycznymi chaustami, jakby wciąż miała go za mało. Harry trzymał ją, a ona przylgnęła do niego, zdyszana, kryjąc twarz w jego ramieniu. Harry spojrzał ponad jej ramieniem na Rona i zapytał bez słów: Co mam zrobić?

Ron pokazał gestem głaskanie po głowie niewidzialnej osoby. Harry zrobił to. Hermiona ucichła nieco.

Bliźniaki spojrzeli na Harry’ego i Hermionę przytulonych do siebie jakby świat się właśnie kończył, i pokręcili głowami. George westchnął.

- Spójrz na niego – powiedział półszeptem. – Ma jedną z najlepszych istniejących wymówek - „Hej, powstałem z martwych” – i nie wykorzystuje jej.

- Kretyn – zgodził się Fred.

- Ale jednak cieszę się, że żyje – stwierdził Ron.

- Ja też – odparł George. – W następnym tygodniu mamy mecz ze Ślizgonami i bez niego leżelibyśmy.

***

Nikt nie chciał zostać dłużej na ścieżce, z której spadł Harry (nawet jeśli nic mu się nie stało), a już szczególnie Hermiona, więc wsiedli do samochodu i podjechali z powrotem na szczyt klifu, gdzie zaparkowali pośrodku kępy drzew. Syriusz wygłosił raczej zaskakujące oświadczenie.

- Nie wyjeżdżamy stąd.

- Och, jasne – odparł George. – Pokręcimy się tu trochę, rozpalimy ognisko. Zjemy cukierki. Poczekamy na Czarnego Pana aż wróci i nas wszystkich zabije.

- Nie wyjeżdżamy stąd bez Dracona – uściślił Syriusz.

- Daj spokój, Syriuszu. – Ron wydawał się być przerażony. – Przez sześć lat moim marzeniem było zostawić Malfoya samego w jakimś przerażającym, jałowym pustkowiu pełnym olbrzymich pająków, a teraz, kiedy nareszcie mam taką możliwość to chcesz mi ją odebrać?

- To jego olbrzymie pająki, Ron. Nie skrzywdzą go – zauważył Harry.

- Cóż, nie można mieć wszystkiego, prawda? – powiedział Ron.

- Syriusz ma rację – stwierdziła Hermiona.

- Och, oczywiście, że tak uważasz – warknął Ron. – W końcu obcałowałaś tego Malfoya, zupełnie naturalne, że chcesz teraz ratować jego skórę. Ty… ty niedobra dziewczyno.

Hermiona przewróciła oczami.

- Ron! Doprawdy..!

Syriusz skrzyżował ręce na piersi.

- Nie odejdę stąd bez Draco – powtórzył.

- Ciebie też całował? – spytał George. – Nie próżnuje ten Malfoy.

Harry odwrócił się i spojrzał w kierunku dworu.

- On nie wróci, Syriuszu.

- Musicie mi uwierzyć, że byłoby bardzo źle, trzeba przynajmniej dać mu szansę – odparł Syriusz.

- Źle? – odezwał się gniewnie Ron. – Przy pierwszej okazji dźgnął was w plecy, nie?

- Tylko dlatego, że Voldemort użył na nim klątwy Veritas – odpowiedział ostro Syriusz.

Harry i Hermiona równocześnie zaczęli mówić, Syriusz wyciągnął dłoń.

- Draco nie powiedział mi – oznajmił. – Odgadłem to. I nie zamierzałem wam powiedzieć, ponieważ stwierdziłem, że to jego sprawa, ale równie dobrze możecie wiedzieć. I chciałbym zobaczyć jak ty, Ron walczysz z tą klątwą tak mocno jak on – zwrócił się do chłopaka z błyskiem gniewu w oku.

Hermiona i Harry spojrzeli na siebie z identycznymi minami wyrażającymi okropne poczucie winy. Potem odwrócili się w stronę Syriusza.

- Czemu nam nie powiedział? – zażądała Hermiona. – Powiedział, że Voldemort nie torturował go, aby zaczął mówić.

- Klątwa Veritas nie jest torturą – odparł Syriusz. – Technicznie rzecz biorąc.

- Jest taki uparty – stwierdził gniewnie Harry.

- Podobnie jak ktoś inny – odparł Syriusz.

Harry opuścił wzrok na swoje buty.

- Idź i go sprowadź, Syriuszu.

- Bądź praktyczny – zaprotestował George. – Jak mamy go znaleźć?

Syriusz wskazał na swój nos.

- Zapomniałeś, że jestem psem – powiedział. – Mogę podążyć za jego zapachem. Wytropić go.

- To nieco niepokojące – oznajmi Fred. – Wiesz o tym, prawda?

- Ale bardzo efektywne – odparł Syriusz. – Poczekajcie tu na mnie wszyscy. Potrwa to ze dwadzieścia minut, nie więcej. Mam przeczucie, że nie odszedł daleko.

***

- Mam do ciebie pytanie, Harry – odezwał się Ron. Harry i Weasleyowie zgromadzili się przy samochodzie, zaparkowanym nad brzegiem przepaści. George oznajmił, że samochód wydawał jakieś dziwne dźwięki, więc on i Fred grzebali pod maską, starając się odgadnąć co się działo. Weasleyowie zabrali ze sobą jedzenie, więc Harry pakował sobie do ust kanapkę z dżemem między kolejnymi łykami soku dyniowego.

- Taak? – spytał z pełnymi ustami.

- Zamierzasz kiedyś powiedzieć Hermionie co do niej czujesz?

Harry zakrztusił się napojem.

- Co? – Rozejrzał się nerwowo. Hermiona powiedziała wcześniej, że jest wyczerpana, zabrała swoje kanapki i sok na pobliski brzeg polany i położyła się na trawie.

- Słyszałeś mnie – odparł Ron. – Ty wielki przygłupie. Masz to wypisane na twarzy. Masz zamiar kiedykolwiek coś powiedzieć?

Fred i George wyjrzeli spod maski i zaczęli przysłuchiwać się z zainteresowaniem.

Harry spojrzał na swój sok.

-  Powiedziałem jej.

- Kiedy? – zażądał Ron.

- Kiedy spadałem z klifu – odpowiedział Harry. – Tuż przed tym, jak oderwał mi się rękaw. Powiedziałem jej, że ją kocham.

- Świetne wyjście – stwierdził Fred głosem pełnym podziwu.

- Taak, prawie szkoda, że go uratowaliśmy – dodał George. – Nie zapomniałaby cię nigdy, gdyby to była ostatnia rzecz, jaką byś jej powiedział.

- Jasne. Tak właśnie chcę, aby mnie pamiętała przez resztę życia – odparł Harry. – Facet z Bezdennej Dziury.

- Lepiej niż Facet Za Późno – oznajmił Ron. – Lepiej niż Facet Który Tylko Stał I Się Gapił Jak Głupek Gdy Odchodziła Z Malfoyem.

Harry odstawił swój sok.

- Nie pomagasz – powiedział. – W każdym razie nie jestem nawet pewny, czy mnie słyszała.

- Jeden sposób, aby się przekonać, prawda? – odparł Ron.

***

Syriusz biegł po ciemnosrebrnej ziemi, omijając wszystko, co wyglądało na jakąś paskudną przeszkodę. Chociaż czuł się bezpiecznie w psiej postaci, nie chciał wbiec na coś, przez co musiałby zwolnić.

Jego podejrzenia, że Draco nie odszedł daleko, potwierdziły się, gdy zbliżył się do małej kępy drzew. Syriusz zmienił się z powrotem w człowieka i zanurkował pod najniższe gałęzie.

Draco siedział opierając się plecami o pień drzewa. Nogi miał podciągnięte do piersi, a głowę opartą na kolanach. Dziwnie przypominał Syriuszowi Narcyzę, może dlatego, że wyglądał tak krucho, a jego włosy, jak jej, były srebrzyste jak księżyc.

Kiedy Syriusz podszedł, Draco wyciągnął rękę z różdżką. Skierował ją na mężczyznę i powiedział:

- Nie podchodź bliżej.

- To ja – odparł spokojnie Syriusz.

- Wiem kim jesteś – powiedział Draco, unosząc głowę. – I powiedziałem, abyś nie podchodził bliżej.

Syriusz sięgnął do kieszeni, wyciągnął różdżkę i położył ją na ziemi. Draco przyglądał mu się ostrożnie.

- Masz świetny refleks – stwierdził Syriusz prostując się. – Jesteś w drużynie Ślizgonów, prawda? Na jakiej pozycji grasz?

- Szukającego – odpowiedział chłopak.

- Powinieneś być Pałkarzem – oznajmił Syriusz. – Jesteś dość silny.

- Jesteś drugą osobą, która powiedziała mi to w ciągu dwóch ostatnich dni – powiedział bezbarwnym głosem. – Czemu w ogóle tu jesteś? Nie goniłeś mnie przecież po to, żeby rozmawiać o sporcie.

Syriusz usiadł naprzeciwko Dracona, który nadal kierował na niego różdżkę, i oparł się o drzewo.

- Chyba chciałem ci powiedzieć – zaczął Syriusz – że przypominasz mi kogoś, kogo znałem, gdy chodziłem do Hogwartu.

- Naprawdę? – zapytał bez ciekawości Draco. – Kogo? Mojego ojca?

- Nie – odparł Syriusz. – Mnie.

Draco zaśmiał się krótko.

- Nie wierzę – stwierdził. – Ciebie? Byłeś najlepszym przyjacielem taty Harry’ego, mój ojciec powiedział mi o tobie i Jamesie Potterze. Byłeś w Gryffindorze, robiłeś wszystko dobrze, byłeś taki… jak… Harry – powiedział bez emfazy.

- Może James taki był – odparł Syriusz. – Ale ja zawsze byłem złym chłopakiem, wszystko robiłem źle. Moi rodzice… cóż, nie chcesz o tym słuchać. Wystarczy, że powiem, że nie miałem tak przyjemnego domu jak James. Mieszkaliśmy razem od pierwszej klasy, w Gryffindorze, i nienawidziłem go.

- Nienawidziłeś go? – Teraz Draco zainteresował się wbrew sobie.

- Jasne, że tak. Był świetnym uczniem, miłym, świetnie grał w quidditcha, wszyscy go lubili, i wydawało się, że jest dobry nie wkładając w to żadnego wysiłku. Ja zawsze kierowałem się pierwszym instynktem, co zazwyczaj było złe. I zawsze pakowałem się w kłopoty przez bijatyki. Pobiłem Severusa Snape’a więcej razy, niż można by zliczyć, czasami bez powodu. Dobra, zawsze bez powodu. Chyba, że liczyć to, że był oślizgłym dupkiem i nienawidziłem go. Dumbledore stracił co do mnie wszelką nadzieję.

Teraz Draco był już zaskoczony.

- Miałeś problemy z Dumbledorem?

- Cały czas – odpowiedział Syriusz.

- I jeszcze mi powiedz – wtrącił Draco – że pewnego dnia James uratował cię od okropnego losu, a ty zrozumiałeś, jakim jednak był wspaniałym facetem i od tego czasu byliście przyjaciółmi.

- Nie – powiedział Syriusz. – Właściwie, to pewnego dnia wkurzyłem go tak mocno, że mnie uderzył. Oddałem mu oczywiście. Właściwie to się cholernie pobiliśmy. Dumbledore zabronił Madam Pomfrey leczyć naszych siniaków magicznie tak, abyśmy się wyleczyli w stary sposób, zamknięci w skrzydle szpitalnym. Kiedy stamtąd wyszliśmy, byliśmy przyjaciółmi, i już nimi pozostaliśmy.

- Sugerujesz, żebym stłukł Harry’ego na kwaśne jabłko? – spytał Draco z cieniem swojego dawnego uśmiechu. – W sumie to jest rada, do której mógłbym się zastosować.

- Jeśli chcesz jego przyjaźni, to nieortodoksyjny sposób na zdobycie jej. Czy tego właśnie chcesz?

- Nie – odparł Draco. – O cholera. – Opuścił różdżkę. – Nie wiem.

Syriusz zamarł na chwilę.

- Dowiedziałem się o sobie wielu rzeczy, kiedy byłem w Azkabanie – powiedział. – Myślałem również dużo o Jamesie. Zrozumiałem, że częściowym powodem tego, że byliśmy takimi świetnymi wrogami a potem przyjaciółmi było to, że byliśmy tacy podobni. Dumni. Uparci. Zdeterminowani…

Draco znowu się uśmiechnął, tym razem nieco szerzej.

- Kiedy to Psi Człowiek zamienił się w doradcę? – spytał.

- Nieznośny – dodał Syriusz. – Zapomniałem o nieznośnym.

- Widzę do czego zmierzasz – przyznał Draco. – Ale ja nie jestem taki jak Harry. Kiedy działał Eliksir Wielosokowy… to było tak, jakby ktoś włączył w mojej głowie światło i mogłem zajrzeć w każdą część swojego umysłu. Wiedziałem dlaczego robiłem co robiłem, wiedziałem, czego chciałem, wiedziałem, co było właściwą rzeczą, i chciałem ją zrobić. A teraz… - Pstryknął palcami. – Zniknęło.

- Twierdzisz – odezwał się łagodnie Syriusz – że kiedy miałeś w sobie Harry’ego, mogłeś czynić dobro bez wysiłku. Teraz po prostu będziesz musiał się starać. Jak każdy z nas.

- Nie wygłaszaj mi kazań – powiedział Draco. – Nienawidzę tego. - Ale nie wyglądał na złego. Wydawał się smutny, i jeszcze bardziej podobny do Narcyzy, tak samo blady i melancholijnie piękny. – I tak nie ma sensu, żebym z tobą wracał – stwierdził. – Teraz mnie nienawidzą.

- Nie, nieprawda. Harry nie nienawidzi ciebie, a Hermiona tym bardziej.

Draco zerknął szybko na Syriusza.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin