Klub włóczykijów.pdf

(813 KB) Pobierz
EDMUND NIZIURSKI.
KLUB WŁÓCZYKIJÓW,
CZYLI TRZYNAŚCIE PRZYGÓD STRYJA DIONIZEGO.
PRZYGODA 1.
Kornel chce spać, czyli dziwne spotkanie w Łazienkach.
„...A potem lodowiec wycofał się, zostawiając po sobie moreny, jeziora i kamienie..."
- Kornel ziewnął szeroko, odsunął podręcznik i otarł sobie pot z czoła.
- Do licha z morenami, kiedy pić się chce! - jęknął i sięgnął po syfon wody sodowej.
Niestety, syfon był pusty. Kornel zaklął pod nosem i lawirując między kwiatami
doniczkowymi, którymi gęsto zastawione było mieszkanie, powlókł się do kuchni.
Odkręcił kran. W rurze rozległ się gniewny bulgot, charkot i syczenie, kran krztusił
się i dławił. Czyżby był zatkany? Zdenerwowany Kornel wepchnął do niego palec.
Oburzony kran kichnął i strzyknął chłopcu prosto w oczy cuchnącą chlorem cieczą.
Kornel odskoczył oślepiony. Ale gdy po chwili zbliżył się ze szklanką, kran znów
zakrztusił się i wysączył jak z łaski kilka kropel rdzawego płynu.
- Co za piekielne lato! Nawet Wisła wysycha! - Kornel oblizał spieczone wargi i ze
złością odstawił szklankę.
W przedpokoju zabrzęczał telefon. Kornel zakręcił kran i poczłapał do aparatu.
- Słucham. Kto mówi?
Ze słuchawki wydobyły się nieartykułowane dźwięki przypominające piski torturowanej
myszy. Kornel rzucił słuchawkę. „W tym upale nawet telefony wysiadają" - westchnął.
Już drugi raz w ciągu godziny ktoś dzwoni i nie można zrozumieć kto.
Z ponurą miną wrócił do podręcznika.
„Kiedy lodowiec wycofał się..."
„Wielka szkoda - pomyślał - przydałby się kawałek lodowca. Nie byłoby takiego upału
i w ogóle całego ambarasu z nauką. Jeśli chodzi o Kornela, nie miałby nic przeciwko
życiu w tamtej odległej epoce. Polowałoby się na białe niedźwiedzie, foki i lisy
polarne, ślizgałoby się po lodowcu... Taaak! Dobrze byłoby mieć w lipcu chociaż
kawałek lodowca za oknem. - Kornel zamyślił się. - To wielka, niepowetowana szkoda,
że lodowiec cofnął się. Pożałowania godne posunięcie natury. Nieszczęście. Klęska!
Lodowiec powinien przetrwać. Zostawił po sobie wprawdzie te wspaniałe jeziora na
północy Polski, ale... -Kornel zreflektował się - nie, w jego sytuacji lepiej nie
myśleć o jeziorach.
Nie pojedzie w tym roku nad jeziora, nie będzie miał żadnych przygód. Wszystko
przepadło! Taki los! A dziś nie wyrwie się nawet na basen, ani do lasku Bielańskiego,
ani do Łazienek. Zielona Niedojrzała, z zemsty za wczorajsze bzdurne odpowiedzi,
zadała Kornelowi powtórkę. Od samego początku! No i trzeba wkuwać".
Z tych żałosnych rozmyślań wyrwał go dźwięk dzwonka u drzwi. „Czyżby ciotka Pelagia
już wróciła? Niemożliwe. Wróci dopiero za pół godziny. Może Zielona Niedojrzała już
przyszła go dręczyć? - spojrzał na zegarek. - Nie, dopiero druga godzina, a Zielona
Niedojrzała zawsze jest punktualna i zjawia się dokładnie o godzinie piątej. Więc
może listonosz z listem od ojca albo od mamy?"
Podniecony Kornel podbiegł do drzwi, otworzył... i cofnął się odruchowo. W drzwiach
ukazał się wielki krzak o bujnym listowiu, jakaś egzotyczna roślina w potężnej donicy.
Pod nią widać było zielone nogawki spodni.
Co to ma znaczyć, u licha? Ale nim Kornel zdołał coś wykrztusić, zza rośliny dobiegły
go uprzejme słowa:
- Szanowna pani, przepraszam, że się ośmielam, po tym co się stało... Proszę mi
wierzyć, że sam byłem wstrząśnięty... Przez trzy tygodnie myślałem, jak mógłbym to
naprawić... I oto trafił mi się rzadki okaz afrykańskiej lipki pokojowej. Sparmania
africana. Byłbym bardzo szczęśliwy, gdyby pani zechciała ją przyjąć...
- Do kogo ta mowa! - wykrzyknął Kornel.
Afrykańska lipka zaszeleściła niespokojnie listowiem, po czym między jej gęstymi
pędami pojawiła się niezmiernie zdziwiona twarz. Ptasia, wychudła, pryszczata i
raczej znajoma.
- To ty, Pirydion!? - wytrzeszczył oczy Kornel. - Co to za kawały?
- Cicho - syknął gość - przyniosłem kwiatek dla twojej ciotki.
Kornel chrząknął z rozterką. Wprawdzie ucieszył się odwiedzinami kolegi, ale
jednocześnie czuł do niego żal. Łobuz przez trzy tygodnie nie raczył się pokazać ani
zadzwonić, zostawiając Kornela samego jak palec w tych piekielnych opałach!
Nie zainteresował się nawet, czy Kornel jeszcze żyje, czy nie wyzionął ducha
storturowany nauką! I to ma być najlepszy przyjaciel.
Kornel skrzywił się z goryczą i postanowił wcale nie okazywać radości z odwiedzin
Pirydiona, a przeciwnie, objawić lodowaty chłód. Pirydion nie zasługiwał na lepsze
traktowanie.
Wycedził więc zimno:
- Ciotki nie ma. Pojechała do lecznicy kwiatów z palmą.
- Z tą, którą skubnąłem?
- Z tą samą, mój Pirydionie. Od czasu twojego skubnięcia, palma zaczęła usychać.
- Przykro mi, ale słowo daję, sam nie wiedziałem, co robię. Ostatnio stałem się nerwowy
i muszę skubać... Rozumiesz?
Kornel uśmiechnął się szyderczo.
- Rozumiem. Doigrałeś się wreszcie!
- O czym ty mówisz?
- O tych waszych akcjach w drużynie Teodora, którymi tak się pyszniłeś, i o tej
współpracy z kapitanem Jaszczołtem, z powodu której tak zadzierałeś nosa. Zachciało
ci się bawić w wielkiego detektywa, no to masz za swoje! Takie rzeczy zjadają nerwy,
Wy tam się wykończycie wszyscy!
- Głupi jesteś. Wykończyło mnie zupełnie co innego. Od miesiąca nie biorę udziału
w żadnej akcji. Teodor dał mi urlop okolicznościowy, żebym przygotował się do
egzaminów.
- Więc co cię tak wykończyło?
- No, właśnie ten egzamin do liceum - westchnął Pirydion. - Mówię ci, wolałbym mieć
do czynienia z dziesięcioma opryszkami w rodzaju Alberta Flasza niż zdawać jeden
egzamin z matmy. Byłem wypompowany, bracie.
- I dlatego nie pokazywałeś się przez trzy tygodnie?... Pirydion chrząknął
zakłopotany:
- No... niezupełnie dlatego...
- Bałeś się ciotki Pelagii? - przymrużył oczy Kornel.
- No, wiesz... po tej hecy z palmą wolałem się nie pokazywać... nie wiedziałem, jak
ugłaskać twoją ciotkę.
- I teraz nagle przyszedł ci pomysł do głowy.
- Właśnie.
- Kręcisz, stary... Mogłeś się nie pokazywać, ale gdybyś był równy chłop, to
zadzwoniłbyś przynajmniej i zapytał, co robię.
- Byłem zajęty... Kosmicznie zajęty.
- Łażeniem na basen Legii?
- Biedny Kornelu, co ty wiesz o życiu! Pracowałem zarobkowo. -Ty?! No, nie rozśmieszaj
mnie.
- Jak pragnę orbitować! Byłem niańką.
- Niańką?!
- Tak jest, niańką trojga rozkosznych krasnali: postrzelonego Arturka, piekielnego
Robusia i rozwydrzonej Buby. To dzieci naszych sąsiadów z willi naprzeciwko,
doktorostwa Strupowiczów. Oboje pracują w klinice i są zajęci przez cały dzień.
Dotychczas mieli babcię i gosposię, ale babcia dostała szału... czy też zawału, nie
wiem dokładnie, w każdym razie przestała funkcjonować. A gosposia uciekła. Zgodziłem
się je zastąpić przez dwa tygodnie. Dostałem za to patyk.
- Patyk?!
- To znaczy tysiąc złotych. Ale to mi stargało nerwy do ostateczności. Skubię teraz
dwa razy więcej. W dodatku dostałem tiku!
-Tiku?
- Ruszam uszami, czyli strzygę.
Kornel spojrzał z niedowierzaniem na wielkie uszy Pirydiona.
- Nie widzę...
- Doktor Strupowicz badał mnie i orzekł, że jestem uczulony na wysokie tony, zwłaszcza
na ultradźwięki. Piśnij cienko i przeraźliwie, to zobaczysz.
Kornel pisnął i rzeczywiście spostrzegł, że Pirydion poruszył trzy razy uszami,
zupełnie jak koń, albo królik.
- Coś takiego! Jak ty to robisz? - zapytał ze zdumieniem.
- Nie wiem, to odruchowe. Odruch warunkowy, bracie. Te krasnale tak mnie urządziły.
- No to po jakie licho zgodziłeś się na taką pracę?...
- Musiałem. Moi starzy nigdy nie byli nadziani, a w tym roku specjalnie ich
przycisnęło. Z wakacji nici. Po prostu nie finansują i koniec. Niewydolność kieszeni.
A ja sobie zaplanowałem specjalne wakacje...
- Jak to, nie jedziesz z Teodorem na obóz? Zawsze jeździłeś.
- W tym roku krewa! Teodora zabrali na kurs instruktorski. A bez Teodora to nie ma
zabawy. Już wolę sam odpocząć gdzieś solidnie. Doktor Strupowicz powiedział, że jak
się zaraz nie wyrelaksuję, to mi ten tik i skubanie zostaną na całe życie... Ja właśnie
w związku z tym do ciebie...
- Aha! - Kornel ochłódł ponownie - więc przyszedłeś tylko dlatego, że masz interes...
- Prawdę mówiąc - tak... Muszę z tobą pomówić. Pozwolisz, że wejdę... -Pirydion chciał
się wpakować z donicą do mieszkania.
- O, nie... - Kornel zlodowaciał już zupełnie i zagrodził mu drogę - ciotka zakazała
cię wpuszczać. Ty, Maciek, jesteś u nas spalony.
- E, nie bądź taki cerber, interes jest w dechę! Mam dla ciebie korzystną propozycję...
- O co chodzi?
- Może najpierw wniosę tę donicę.
- Wykluczone. Przyrzekłem ciotce, że cię więcej nie wpuszczę. Ty jesteś skubacz.
Porozmawiajmy tutaj...
- Kiedy ręce mi mdleją od tej donicy.
- No to ją postaw - wzruszył ramionami Kornel. Pirydion pokręcił głową.
- Nie mogę, bo się rozleci.
- Dlaczego miałaby się rozlecieć?
- Bo jest cała popękana. Miałem zderzenie na ulicy. Czołowe.
- Z tramwajem? - zadrwił Kornel.
- Nie, ze słoniem! - zgrzytnął zębami Pirydion.
- Ze słoniem?!
- Szedł taki słoń ulicą, czytał gazetę i nic nie widział poza tą gazetą, a ja szedłem
z tą diabelską lipką i nic nie widziałem poza jej liśćmi, no i nastąpiło zderzenie.
- I wtedy upuściłeś donicę?
- Nie upuściłem. Ja mam żelazny chwyt, bracie!
- Więc dlaczego pękła?
- Bo ten słoń miał bardzo twardy brzuch.
- Chcesz powiedzieć, że ty go tą donicą...
- Niestety...
- To straszne. I... i co mu się stało?
- Jemu nic, ale donica pękła... Zobacz!
- Ech, co ty opowiadasz, przecież się trzyma...
- Trzyma się, bo ją ściskam, ale jak ją postawię, to się zaraz rozleci. No, jak długo
jeszcze będziesz marudził! Już nie mam siły, słowo daję!
- Chcesz, żeby się rozleciała w mieszkaniu?
- Wstawimy ją do kubła - zasapał Pirydion - nie, chyba się nie zmieści... no więc
do wanny i zwiążemy sznurkiem. Tylko szybko, bo jeszcze chwila i nie wytrzymam...
Zobaczysz... Upuszczę donicę i będzie straszny skandal! Cały dom zadrży i wszyscy
lokatorzy się zlecą... A ty będziesz zbierał na czworakach skorupy!
Kornel zawahał się.
- A może wolisz ją sam potrzymać? Proszę bardzo - zaproponował Pirydion.
Kornel zmierzył donicę nieufnym spojrzeniem.
- Nie... wolę, nie...
- No to odsuń się, draniu, i pozwól mi wejść...
- Mówię ci, że ciotka...
- Przecież ciotki nie ma...
- Ale są rośliny doniczkowe. Znów zaczniesz skubać i ciotka dostanie spazmów. Wiesz,
jaka z niej maniaczka na punkcie kwiatów.
- Nie będę skubał. Jak mamę kocham. Przyniosłem pestki do skubania - sapał Pirydion.
— Zobacz, mam je w kieszeniach, dwie torby.
Istotnie z obu kieszeni w spodniach Pirydiona sterczały jakieś torby. Kornel zbadał
ich zawartość. Były tam naprawdę pestki.
- No więc?... - jęknął Pirydion.
- Czekaj, muszę się zastanowić - Kornel wziął kilka pestek i zaczął je łuskać
flegmatycznie.
- Dosyć tego! Będziesz żałował, draniu! - zacharczał Pirydion. - Niech się dzieje
co chce, upuszczam donicę...
- Nie potrzebujesz. Już się zastanowiłem. Możesz wejść, tylko smaruj od razu do wanny
- powiedział Kornel.
Pirydion wbiegł truchcikiem do łazienki.
- Dawaj coś do związania... - zasapał.
- Zaraz - Kornel skierował się do kuchni po sznurek. Ale ledwie sięgnął do szuflady,
od strony łazienki rozległ się straszny łomot.
- Zdaje się, że sznurek już niepotrzebny - zauważył głośno.
- Tak, już niepotrzebny - oświadczył z ulgą Pirydion.
- Jak tam wygląda?
- Nieźle... Coś w rodzaju grządki. Świeżo spulchnionej.
- Cała posadzka?
- Nie. Tylko wanna. Mieliśmy szczęście. Roślina wylądowała w wannie, rozumiesz...
- Rozumiem. To był poślizg?
- Poślizg.
- Na mydle, czy na paście od zębów?
- Na grzebieniu.
- Czerwonym? - Tak.
- To mój, ciotka używa czarnego. Dziękuję, że go znalazłeś. Szukam go od niedzieli.
Dawaj go!
- Chodź, weź sobie.
- Wolę tam nie zaglądać.
Kornel niechętnie podszedł do drzwi łazienki i wyciągnął rękę. Pirydion wręczył mu
grzebień. Kornel cofnął się szybko.
- Ej ty, zaczekaj no, bracie - jęknął Pirydion - to ja sam mam to sprzątać?
- Sam, bo ja muszę przygotować pokój do konferencji. Pestki pestkami, ale ty jesteś
skubacz i trzeba będzie zabezpieczyć przed twoim nałogiem kwiaty.
- No, wiesz, wstydziłbyś się - zasapał Pirydion.
- Nie gadaj tyle. Z ciotką nigdy nic nie wiadomo. Jak szybko załatwi z tą palmą, może
tu być lada chwila - powiedział Kornel i przekręcił klucz w zamku.
- Co ty! Dlaczego mnie zamknąłeś?! - przestraszył się Pirydion.
- To na wypadek, gdyby ciotka wróciła. Zawsze zyskamy na czasie. Powiem, że zamek
się zaciął, a klucz gdzieś zawieruszył i nie można otworzyć łazienki. A ty zdążysz
posprzątać przez ten czas.
- Kornel?
- Czego jeszcze?
- Ty jesteś straszny łotr, ale ja za ciebie się wezmę!
Kornel roześmiał się beztrosko. Wrócił do pokoju i zaczął go spiesznie przygotowywać
do konferencji. Poprzesuwał rośliny doniczkowe w jeden kąt, a bardziej wrażliwe na
skubanie przeniósł do kuchni. Dopiero, gdy uznał, że kwiatom nie grozi bezpośrednie
niebezpieczeństwo, otworzył drzwi i wypuścił Pirydiona z łazienki.
- Siadaj i gadaj szybko, co to za interes.
- Potrzebuję "Chatki Puchatka" - odparł Pirydion, sadowiąc się na fotelu i zabierając
do skubania pestek.
- "Chatki Puchatka"? Coś ty?! Zdziecinniałeś na starość? - zdziwił się Kornel i
sięgnął na półkę z książkami.
- Nie wygłupiaj się - Pirydion strzyknął łuską pestki. - Nie chodzi o książkę. Chodzi
o namiot. Jutro wyjeżdżam z bratem na Mazury.
- Z bratem? O ile wiem, nie masz brata.
- Mam. Przyrodniego. Ma dwadzieścia sześć lat i jest inżynierem, ale gołym, bo
wszystko przepuszcza na wynalazki. Ma tylko wózek, więc on daje ten wózek, a ja daję
tego zarobionego patyka na żarcie i benzynę, ale jeszcze potrzebny nam jest namiot.
Pomyślałem, że możemy zrobić interes.
- Jaki interes?
- Ty pożyczysz nam „Chatkę Puchatka", a my za to zabierzemy cię na Mazury. Gratisowo.
- Na Mazury?! Gratisowo?! - Kornel zaśmiał się gorzko.
- Dlaczego rżysz? - zapytał zdumiony Pirydion. - Propozycja jest chyba w dechę.
- Człowieku, myślisz, że prażyłbym się w lipcu w Warszawie, gdybym mógł prysnąć? -
jęknął Kornel. - Nic z tego... ja, widzisz... jestem skazany...
- Skazany? Na co?!
- Na pocenie lipcowe.
- Nie rozumiem. Dlaczego?
- Mam poprawkę z geografii! Dostałem na świadectwie bombę i muszę zdawać poprawkę
- uśmiechnął się smętnie Kornel.
- O rany! Nic mi nie mówiłeś - Pirydion spojrzał na niego zaskoczony.
- Ostatnio widywaliśmy się rzadko - wzruszył ramionami Kornel - zresztą nie było się
czym chwalić.
- Nie bądź frajer - mruknął Pirydion - dla głupiej poprawki "geo" marnować sobie lato?!
Zdążysz jeszcze wkuć w sierpniu. Po prostu urwiesz się i koniec. Załatwimy jakoś z
ciotką. Dostanie od nas jeszcze jeden kwiatek i zmięknie...
- Nic z tego - westchnął Kornel - tu nawet nie chodzi o ciotkę Pelagię. Chodzi, widzisz,
o to, że ja... ja jestem w rękach Zielonej Niedojrzałej.
- Jakiej znowu Zielonej Niedojrzałej? - wytrzeszczył oczy Pirydion.
- To moja kore...
- Korepetytorka?
- Petytorka? Raczej pytelnica - skrzywił się Kornel. - Wciąż pyta, a potem pytluje
albo pytluje, a potem pyta, co zresztą na jedno wychodzi. Jeśli cię interesuje, pokażę
ci portret tej korepytelnicy - dodał i wyciągnął z głębi szuflady biurka arkusz
kartonu. - Ona wygląda mniej więcej tak.
Pirydion pochylił się ciekawie nad wizerunkiem korepytelnicy. Przedstawiał on
obleczone w zieloną powłokę sukni czupiradło płci żeńskiej o rudych włosach,
wyłupiastych, zielonych rybich oczach, wygiętych gniewnie truposinych wargach i
krzywych nogach. Maszkara ta siedziała na fotelu, niczym na tronie, trzymając władczo
w jednej muskularnej ręce globus, a w drugiej rulon mapy jak berło.
Pirydion spojrzał na Kornela z niedowierzaniem.
- Ależ to potwór!
- A ty myślałeś, że nimfa?
- Naprawdę tak wygląda?
- Oczywiście jest to portret symboliczny - uśmiechnął się blado Kornel -udało mi się
jednak uchwycić wszystkie zasadnicze rysy Zielonej Niedojrzałej.
- No, to rzeczywiście nie zazdroszczę ci...
- Mama, wyjeżdżając, oddała mnie w jej ręce. Zielona Niedojrzała przychodzi
codziennie o piątej i dręczy mnie geografią.
- Ja bym tym bardziej prysnął.
- Jak?! Ona mieszka naprzeciwko i wszystko widzi. Zresztą ma swój wywiad, bracie.
Wszystkie pętaki na podwórku szpiegują każdy mój krok i w ogóle...
W tym momencie zadźwięczał telefon.
- Znowu! - jęknął Kornel. - Od rana prześladują mnie te telefony. Jakiś głuchoniemy
bełkocze coś i piszczy, nic nie mogę zrozumieć.
Z westchnieniem podniósł słuchawkę.
- Słucham.
- Czy to mieszkanie inżyniera Kiwajłły? - zachrypiał głos tym razem na szczęście
wyraźnie. Kornel odetchnął.
- Tak. A kto mówi?
- Dionizy. Kornel zdębiał.
- Stryj Dionizy!? - wykrztusił z niedowierzaniem.
- Czy to ty, Rochu? - zachrypiał ucieszony głos.
- Nie, tu Kornel, brat Rocha, o ile stryj pamięta. Roch wyjechał na wakacje tydzień
temu... Ale co stryj robi w Warszawie, przecież...
- Cicho, Kornelu... nie tak głośno, bo jeszcze ciotka Pelagia usłyszy. Wiesz, że mam
z nią na pieńku - przestraszył się stryj.
- Niech się stryj nie boi. Nikogo nie ma w domu. Ciotka wyszła, a rodzice wyjechali.
- Wyjechali?
- Tak, tatuś do Maroka... a mamusia... do sanatorium...
- Do Maroka? Co ty opowiadasz!
- CEKOP buduje tam cukrownię i wysłali na rok tatusia.
- A ciotka Pelagia prędko wróci? - zapytał bojaźliwie stryj.
- Spodziewam się jej w każdej chwili...
- Fatalnie - jęknął stryj. - W takim razie będę musiał spotkać się z tobą gdzieś w
mieście.
- A o co chodzi?
- Chodzi o pewną sprawę niezmiernie ważną i, że tak powiem, poufną, dziecko moje...
- stryj ściszył tajemniczo głos.
- Czy nie może stryj powiedzieć przez telefon?
- Niestety... mam wrażenie, że ktoś mnie podsłuchuje... Słuchaj, Kornelu,
o pół do czwartej będę czekał na ciebie w Łazienkach. Zrobisz to dla mnie
i przyjdziesz, moje dziecko?
- Jeśli to takie ważne... - wykrztusił Kornel.
- Bardzo ważne i ściśle tajne. Będę czekał pod pomnikiem Szopena. Poznasz mnie chyba,
moje dziecko?
- No, nie wiem, tak dawno się nie widzieliśmy. Chyba z siedem lat...
- Nic się nie zmieniłem od tamtej pory - zapewnił stryj. - Zresztą jestem bardzo
podobny do ciebie, Kornelu. Wybitne podobieństwo rodzinne.
Kornel chrząknął zakłopotany, gdyż mimo natężenia wyobraźni, nie mógł jakoś skojarzyć
rysów stryja ze swoim wyglądem.
- A więc pamiętaj... pod pomnikiem Szopena - ściszył poufnie głos stryj i odłożył
słuchawkę.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin