Prus Boleslaw - Kamizelka.pdf

(112 KB) Pobierz
1013445448.003.png
Bolesław Prus
Kamizelka
Ta lektura , podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na
stronie wolnelektury.pl .
Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez
1013445448.004.png 1013445448.005.png
Kamizelka
Niektórzy ludzie mają pociąg do zbierania osobliwości
kosztowniejszych lub mniej kosztownych, na jakie kogo stać. Ja także
posiadam zbiorek, lecz skromny, jak zwykle w początkach.
Jest tam mój dramat, który pisałem jeszcze w gimnazjum na lekcjach
języka łacińskiego... Jest kilka zasuszonych kwiatów, które trzeba
będzie zastąpić nowymi, jest...
Zdaje się, że nie ma nic więcej oprócz pewnej bardzo starej i
zniszczonej kamizelki.
Oto ona. Przód spłowiały, a tył przetarty. Dużo plam, brak guzików, na
brzegu dziurka, wypalona zapewne papierosem. Ale najciekawsze w
niej są ściągacze. Ten, na którym znajduje się sprzączka, jest skrócony
i przyszyty do kamizelki wcale nie po krawiecku, a ten drugi, prawie
na całej długości, jest pokłuty zębami sprzączki.
Patrząc na to od razu domyślasz się, że właściciel odzienia zapewne co
dzień chudnął i wreszcie dosięgnął tego stopnia, na którym kamizelka
przestaje być niezbędna, ale natomiast okazuje się bardzo potrzebny
zapięty pod szyję frak z magazynu pogrzebowego.
Wyznaję, że dziś chętnie odstąpiłbym komu ten szmat sukna, który mi
robi trochę kłopotu. Szaf na zbiory jeszcze nie mam, a nie chciałbym
znowu trzymać chorej kamizelczyny między własnymi rzeczami. Był
jednak czas, żem ją kupił za cenę znakomicie wyższą od wartości, a
dałbym nawet i drożej, gdyby umiano się targować. Człowiek miewa w
życiu takie chwile, że lubi otaczać się przedmiotami, które
przypominają smutek.
Smutek ten nie gnieździł się we mnie, ale w mieszkaniu bliskich
sąsiadów. Z okna mogłem co dzień spoglądać do wnętrza ich pokoiku.
1013445448.006.png
Jeszcze w kwietniu było ich troje: pan, pani i mała służąca, która
sypiała, o ile wiem, na kuferku za szafą. Szafa była ciemnowiśniowa. W
lipcu, jeżeli mnie pamięć nie zwodzi, zostało ich tylko dwoje: pani i
pan, bo służąca przeniosła się do takich państwa, którzy płacili jej trzy
ruble na rok i co dzień gotowali obiady.
W październiku została już tylko – pani, sama jedna. To jest
niezupełnie sama, ponieważ w pokoju znajdowało się jeszcze dużo
sprzętów: dwa łóżka, stół, szafa... Ale na początku listopada sprzedano
z licytacji niepotrzebne rzeczy, a przy pani ze wszystkich pamiątek po
mężu została tylko kamizelka, którą obecnie posiadam.
Lecz w końcu listopada pewnego dnia pani zawołała do pustego
mieszkania handlarza starzyzny i sprzedała mu swój parasol za dwa
złote i kamizelkę po mężu za czterdzieści groszy. Potem zamknęła
mieszkanie na klucz, powoli przeszła dziedziniec, w bramie oddała
klucz stróżowi, chwilę popatrzyła w swoje niegdyś okno, na które
padały drobne płatki śniegu, i — znikła za bramą.
Na dziedzińcu został handlarz starzyzny. Podniósł do góry wielki
kołnierz kapoty, pod pachę wetknął dopiero co kupiony parasol i
owinąwszy w kamizelkę ręce czerwone z zimna, mruczał:
— Handel, panowie... handel!...
Zawołałem go.
— Pan dobrodziej ma co do sprzedania? — zapytał wchodząc.
— Nie, chcę od ciebie coś kupić.
— Pewnie wielmożny pan chce parasol?... — odparł Żydek.
Rzucił na ziemię kamizelkę, otrząsnął śnieg z kołnierza i z wielką
1013445448.001.png
usilnością począł otwierać parasol.
— A fajn [1] mebel!... — mówił. — Na taki śnieg to tylko taki parasol...
Ja wiem, że wielmożny pan może mieć całkiem jedwabny parasol,
nawet ze dwa. Ale to dobre tylko na lato!...
— Co chcesz za kamizelkę? — spytałem.
— Jake kamyzelkie?... — odparł, zdziwiony, myśląc zapewne o swojej
własnej.
Ale wnet opamiętał się i szybko podniósł leżącą na ziemi.
— Za te kamyzelkie?... Pan dobrodziej pyta się o te kamyzelkie?...
A potem, jakby zbudziło się w nim podejrzenie, spytał:
— Co wielmożnego pana po take kamyzelkie?!...
— Ile chcesz za nią?
Żydowi błysnęły żółte białka, a koniec wyciągniętego nosa
poczerwieniał jeszcze bardziej.
— Da wielmożny pan... rubelka! — odparł roztaczając mi przed oczyma
towar w taki sposób, ażeby okazać wszystkie jego zalety.
— Dam ci pół rubla.
— Pół rubla?... taky ubjór?... To nie może być! — mówił handlarz.
— Ani grosza więcej.
— Niech wielmożny pan żartuje zdrów!... — rzekł klepiąc mnie po
ramieniu. — Pan sam wi, co taka rzecz jest warta. To przecie nie jest
1013445448.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin