Wyznania konwertyty-kard.John Newman.pdf

(332 KB) Pobierz
John Henry Newman (1)
John Henry Newman (1)
Wyznania konwertyty
DZIEJE MOICH POGLĄDÓW RELIGIJNYCH OD 1833
DO 1839.
(...) Znalazłem się w trudnościach wskutek pragnienia, by iść tak daleko w
interpretacji Artykułów [wyznania anglikańskiego] w kierunku dogmatu
rzymskiego, jak to było możliwe, bez wyjawiania tego, co czynię, tym grupom
osób, z których wątpliwościami się spotykałem; gdyby zrozumieli od razu pełną
rozciągłość swobody, jaką przyznawały Artykuły, mogłoby ich to zachęcić do
pójścia jeszcze dalej, niż się w owy m czasie czuli do tego powołani.
Na drodze jednak takiego usiłowania zjawia się natychmiast zarzut, że "Artykuły
były naprawdę zredagowane przeciwko papizmowi" i że przeto przypuszczenie,
że papizm w jakiejkolwiek formie – wiary patrystycznej, dogmatu trydenckiego lub
popularnego zniekształcenia autorytatywnie sankcjonowanego – byłby zdolny
schronić się pod ich tekstem, byłoby doskonałym absurdem i obelżywym.
Zaprzeczyłem tej przesłance. Pierwotnie angielska idea "papizmu" w czasie
Reformacji wcale ni e była doktryną religijną, ale zasadą polityczną. A jakaż to była
zasada polityczna i jak można by ją najlepiej zniweczyć w Anglii? Co było wielką
kwestią w czasach Henryka i Elżbiety? Supremacja; otóż czy wypowiadałem
choć jedno jedyne słowo na korzyść supremacji Stolicy Apostolskiej, na korzyść
obcej jurysdykcji? Nie, sam w nią nie wierzyłem. Czy Henryk VIII sumiennie
wierzył w Rozgrzeszenie przez samą tylko wiarę? Czy nie wierzył w Czyściec?
Czy Elżbieta popierała gorliwie małżeństwo księży? Czy sumienie jej sprzeciwiało
się Mszy? Supremacja Papieża była esencją "papizmu", wobec którego Naczelna
głowa czy Rządca Kościoła Angielskiego zajął tak gwałtownie wrogie stanowisko
w czasie układania Artykułów.
I znowu mówiłem, co następuje: "Niechaj papizm znaczy, co chce, w ustach
układających Artykuły, niech zawiera nawet – przyjmijmy to jako argument –
doktryny tego Soboru Trydenckiego, który nie skończył się jeszcze, kiedy
redagowano Artykuły i przeciw którym nie mogły one być po prostu skierowane, to
j ednak rozważcie, jakiż był cel Rządu w tym, że je narzucił narodowi? Tylko
dlatego, żeby się pozbyć papizmu? Nie, miał dalszy cel zyskania papistów.
Jakaż więc była najlepsza droga, aby nakłonić umysły opierające się lub wahające,
a te przypuszczam, s t anowiły większość, do przystąpienia do nowego symbolu?
Jak arianie ułożyli kiedyś swoje Wyznanie Wiary? Czy nie było to na zasadzie
użycia niejasnej i dwuznacznej mowy, by tym, którzy je przyjmowali, zdawała się
posiadać sens katolicki, ale w końcu po jej wypracowaniu okazałyby się
heterodoksyjną? (2) . Wobec tego istniało z góry wielkie prawdopodobieństwo, że
jakkolwiek namiętnie by Artykuły wyglądały, to ich szczekanie mogłoby się
okazać gorszym, niż ich ugryzienie. Mówię, istniało z góry prawdopodobieństwo,
ponieważ do jakiego stopnia ten domysł byłby prawdziwy, można by sprawdzić
tylko przez badanie". (...)
DZIEJE MOICH POGLĄDÓW RELIGIJNYCH OD 1839
DO 1841.
(...) Jeszcze jedna uwaga o starożytności i Via Media (3) . Z biegiem czasu nie
wątpiąc w siły dowodu anglikańskiego czerpanego ze Starożytności, czułem także,
że to nie tylko był nasz specjalny punkt obrony, ale i nasz jedyny. Czułem również,
że Via Media , która miała go przedstawiać, miała być rodzajem przemodelowanej
i przystosowanej Starożytności. Podkreśliłem to i w "Myślach o kraju za granicą" i
w artykule w "British Critic", który powyżej zanalizowałem. Ale okoliczność ta, że
ostatecznie musimy robić użytek z prywatnej oceny Starożytności, stworzyła
pewien rodzaj nieufności w ogóle do m o jej teorii, którą wyrażam w ten sposób w
konkluzji pracy o "Urzędzie Proroczym" (1836–7): "Teraz, kiedy nasze dyskusje
zbliżają się do końca, myśl, z którą wdaliśmy się w nasz temat, może wrócić, gdy
opadło podniecenie wywołane badaniem, a przyszło zmęcz e nie, że to, co zostało
powiedziane, jest tylko snem, przyjemnym ćwiczeniem raczej niż praktycznymi
wnioskami umysłu". I kończę ten ustęp godzeniem się z góry na linię myśli, w
której, w tym wypadku, prawie byłem zmuszony schronić się. "Ostatecznie" –
mów i ę – "Kościół jest zawsze niewidzialny w swoim dniu, a tylko wiara go
obejmuje". Cóż to było innego, jak wyrzeczenie się całkowite Znaków widzialnego
Kościoła, czy to Znaku Katolickiego czy Apostolskiego.
Wielkie wakacje 1839 roku rozpoczęły się wcześnie. Było wielu gości w Oxfordzie
od Wielkanocy do dnia Kommemoracji; a grupa dra Pusey ' a zwróciła na siebie
więcej uwagi, niż w jakimkolwiek poprzednim roku. Odsunąłem był od siebie spór
z Rzymem na więcej niż dwa lata. Tematu tego nigdy nie wprowadzałem do moich
kazań parafialnych: przez dwa lata ani w Traktatach ani w "British Critic" nie było
słowa o charakterze polemicznym. Wróciłem na wakacjach do serii lektur, które
wiele lat temu wybrałem jako specjalnie osobiste. Nie mam powodu przypuszczać,
że w o g óle myśli o Rzymie przeszły mi przez głowę. Około połowy czerwca
zacząłem studiować i opanowywać dzieje monofizytów. Byłem zaabsorbowany
kwestią doktrynalną. Trwało to od około 13 czerwca do 30 sierpnia. Właśnie w
czasie tych lektur po raz pierwszy nawied z iła mnie wątpliwość, czy anglikanizm da
się utrzymać. Przypominam sobie, że 30 lipca wspomniałem pewnemu spotkanemu
przyjacielowi, jak te dzieje są godne uwagi, pod koniec sierpnia zaś byłem
poważnie zaalarmowany.
Opisałem w jednym z poprzednich dzieł, jak te dzieje na mnie wpłynęły. Twierdzą
moją była Starożytność; tymczasem tu, w połowie V wieku, znalazłem, jak mi się
wydawało, odbicie chrześcijaństwa XVI i XIX wieku. Zobaczyłem moją twarz w
tym zwierciadle i byłem już monofizytą. Kościół Viae Mediae był w położeniu
wyznania wschodniego, Rzym był tam, gdzie jest teraz, a protestanci byli
eutychianami. Z wszystkich wydarzeń historii, od czasu jej istnienia, któż by był
pomyślał o podjęciu powiedzeń i czynów starego Eutychesa, tego delirus senex
(4) , jak zdaje mi się, Petavius go nazywa i do okropności pozbawionego zasad
Dioscurusa – aby nawrócić do Rzymu.
Niechże to będzie tu zrozumianym po prostu, że nie piszę polemicznie, lecz
wyłącznie w tym celu, by opowiedzieć o sprawach kolejno rozgrywających się w
trakcie mego nawrócenia. To mając na widoku zacytuję ustęp ze sprawozdania,
które złożyłem w 1850 roku o moich rozumowaniach i uczuciach w 1839:
" Trudno było odgadnąć, w jaki sposób eutychianie czy monofizyci byli heretykami,
o ile by protestanci i anglikanie także nie byli heretykami; trudno znaleźć
argumenty przeciw Ojcom Trydenckim, które by nie przemawiały przeciw Ojcom
Chalcedońskim; trudno potępić Papieży XVI wieku bez potępienia Papieży V
wieku. Dramat religii i walka prawdy i błędu były zawsze jednakie. Zasady i
sposób postępowania Kościoła teraz były zasadami i sposobami postępowania
Kościoła wówczas; zasady i postępowanie heretyków ówczesnych były zasadami i
postępowaniem protestantów teraźniejszych. Odkryłem, że tak jest – prawie ze
strache m ; zachodziło straszliwe podobieństwo, straszliwsze, bo tak milczące i
beznamiętne, pomiędzy martwą historią przeszłości a gorączkową kroniką
teraźniejszości. Piąty wiek rzucał cień na szesnasty. Było to, jak duch powstający
ze wzburzonych wód dawnego świ a ta, o kształcie i rysach nowego. Kościół
ówczesny, jak teraźniejszy, można by nazwać nieruchomym i twardym,
stanowczym, wyniosłym i nieugiętym; heretycy zaś byli chytrzy, zmienni, pełni
rezerwy i podstępni, zawsze starający się o względy władzy świeckie j i nigdy nie
godzący się z sobą, chyba przy jej pomocy; a władza świecka zawsze zmierzała do
rzeczy uchwytnych, usiłując usunąć z widoku to, co niewidzialne i zastąpić wiarę
korzyścią. Jakiż był pożytek z kontynuowania sporu czy bronienia mojej pozycji,
jeśli ostatecznie kułem argumenty dla Arinoza lub Eutychesa i stawałem się
advocatus diaboli przeciw wielce cierpliwemu Atanazemu i majestatycznemu
Leonowi? Niech będzie dusza moja ze świętymi! i czyż mam podnieść rękę
przeciw nim? Prędzej może niech zapomni prawa ręka swego sprytu; od razu
uschnie, jak tego, co niegdyś wyciągnął ją przeciwko prorokowi Boga! Klątwa na
całe plemię Cranmer'ów, Ridley'ów, Lazimer'ów i Jewel'ów! Niech zginą imiona
Bramhall, Ussher, Taylor, Stillingfleet i Barrow z oblicza zi e mi, jeśli nie upadnę u
ich stóp z miłością i czcią owych ludzi, których obraz zawsze miałem przed oczami
i których słowa pełne muzyki były zawsze w moich uszach i na moim języku".
Zaledwie doszedłem do końca mych lektur, gdy przyjaciele bardziej przychylni
sprawie Rzymu, niż ja, wetknęli mi w ręce "Dublin Review" z tegoż sierpnia. Był
w nim artykuł dra Wiseman'a o "Pretensji Anglikańskiej". Było to około połowy
września. Artykuł dotyczył donatystów z zastosowaniem do anglikanizmu.
Przeczytałem go i nie znalazłem w nim wiele godnego uwagi. Kontrowersja
donatystów była mi znana od kilku lat, jak się to już pokazało. Wypadek ten nie był
równoległy do wypadku Kościoła Anglikańskiego, św. Augustyn w Afryce pisał
przeciw donatystom w Afryce. Było to szalone s t ronnictwo, które dokonało
schizmy w obrębie Kościoła Afrykańskiego; i nie wyszło poza jego granice. Był to
przypadek Ołtarza przeciw Ołtarzowi, dwu osób zajmujących ten sam stolec
biskupi, jak między "Non-jurors" w Anglii i Kościołem Państwowym; nie
wypadek jednego Kościoła przeciw drugiemu, jak Rzymu przeciw Wschodnim
monofizytom. Ale mój przyjaciel, skrupulatnie religijny człowiek i wówczas i teraz
bardzo mi drogi, protestant dotąd, wskazał mi na zwycięskie słowa św. Augustyna,
zawarte w jednym ze stres z czeń zrobionych w "Review", a które uszły mojej
uwagi. " Securus judicat orbis terrarum " (5) . Powtarzał te słowa ciągle i ciągle, a
gdy odszedł, dźwięczały mi ustawicznie w uszach. " Securus judicat orbis
terrarum "; były to słowa wychodzące poza sprawę donatystów: odnosiły się do
sprawy monofizytów. Dawały one artykułowi przekonywującą siłę, która mi
początkowo uszła. Decydowały one kwestie kościelne na mocy prostszej reguły,
niż reguła Starożytności; św. Augustyn był jedną z naczelnych wyroczni
Starożytnoś c i; tu więc Starożytność decydowała przeciw sobie samej. Jakież
światło padało dzięki temu na każdy spór w Kościele. Nie, by tłum na chwilę nie
mógł się zachwiać w swym sądzie, nie, by w huraganie ariańskim nie ugięło się
więcej stolic biskupich przed j e go furią i odpadały od św. Atanazego, nie, by tłum
wschodnich biskupów nie potrzebował był podtrzymania głosem i okiem św.
Leona, – ale, że rozważny sąd, w którym w końcu cały Kościół znajduje
odpoczynek i na który cały Kościół się zgadza, stanowi nieomy l ne zarządzenie i
ostateczny wyrok przeciw jego częściom, protestującym i odstępującym od niego.
Kto może odpowiadać za wrażenia, jakie odbiera? Jako proste tylko zdanie te
słowa św. Augustyna uderzyły mnie z taką siłą, jakiej nie odczułem przy żadnych
innych słowach przedtem. Żeby przytoczyć znany przykład, były one jak owe
dźwięki "Turn again Whittington", albo, żeby dać przykład poważniejszy, były
one jak "Tolle lege – Tolle lege" dziecka, co nawróciły samego św. Augustyna.
" Securus judicat orbis terrarum ". Przez te wielkie słowa starożytnego Ojca,
interpretujące i podsumowujące długi i urozmaicony przebieg historii Kościoła,
teoria Viae Mediae została doszczętnie starta na proch .
Byłem podniecony widokiem, jaki się w ten sposób otworzył przede mną. Właśnie
rozpoczynałem serię wizyt i wspomniałem o stanie mego umysłu dwom
najbliższym przyjaciołom; zdaje się, że nikomu więcej. Po chwili uspokoiłem się i
w końcu rozwiało się żywe wrażenie wywarte na mojej wyobraźni. Co o tym
mniemałem po namyśle, postar a m się zaraz opisać. Musiałem określić logiczną
wartość tego i wpływ na mój obowiązek. Tymczasem to było pewne, – ujrzałem
cień ręki na murze. Było jasne, że miałem się wiele jeszcze nauczyć w kwestii
Kościołów i że może jakieś nowe światło spływało na m nie. Ten kto zobaczył
ducha, nie może być takim, jakby go nigdy nie widział. Niebiosa się otwarły i
zamknęły znowu. Na chwilę zjawiła się myśl: "Ostatecznie okaże się, że Kościół
Rzymski ma rację", a potem zniknęła. Moje dawne przekonania pozostały
niezmi enione. (...)
DZIEJE MOICH POGLĄDÓW RELIGIJNYCH OD 1841
DO 1845.
(...) Nie mogłem trwać w tym stanie, ani w świetle obowiązku ani rozumu.
Trudność polegała na tym: raz zostałem bardzo oszukany; jak mogłem być pewny,
że nie jestem oszukiwany drugi raz? Wtedy myślałem, że mam słuszność, jak
miałem być pewny, że teraz mam słuszność? Przez tak wiele lat uważałem za
pewne to, co teraz odrzucałem. Jak mógłbym kiedykolwiek znowu mieć do siebie
zaufanie? Jak w r. 1840 słuchałem powstającego zwątpienia na kor z yść Rzymu, tak
teraz słuchałem słabnącego zwątpienia na korzyść Kościoła anglikańskiego. Być
pewnym, to wiedzieć, że się wie; jaką miałem wewnętrzną rękojmię, że się znowu
nie zmienię, stawszy się katolikiem? Miałem jeszcze lęk przed tym, choć
myślałem, że przyjdzie czas, kiedy to ustąpi. Jednak należało postawić jakąś
Zgłoś jeśli naruszono regulamin