Firmowe Spotkanie.doc

(81 KB) Pobierz

FIRMOWE SPOTKANIE
BootSendra



    Dwa i pół miesiąca po rozpoczęciu pracy w nowej firmie, Artur pojechał na spotkanie kwartalne do centrali na Pomorze. Wyjechał z domu z mocniej bijącym sercem i z niecierpliwością przed czekającą go drogową mordęgą z Krakowa do Gdańska. W Gdańsku czekało na niego coś – trochę znane, trochę nie, choć tym razem miało to być coś nowego – przypuszczał, co, ale wolał na razie o tym nie fantazjować, bo na samą myśl robiło mu się twardo w spodniach i miękko w łydkach, a musiał uważać na drodze.
    Rola przedstawiciela handlowego w firmie farmaceutycznej bardzo mu odpowiadała – w przeciwieństwie do poprzedniej biurowej roboty, gdzie całe dni spędzał na przygotowywaniu ofert i nadzorowaniu grupy ograniczonych cip, które wielogodzinne dyskusje na temat wydarzeń w świecie celebrytów uważały za intelektualny orgazm. Tutaj nie był związany sztywnymi godzinami, uwolnił się od zakompleksionego babińca i – co najważniejsze – więcej zarabiał. Musiał, co prawda, spędzać znacznie więcej czasu poza domem, jednak atmosfera w nim panująca była na tyle niesprzyjająca, że chętnie go opuszczał i długie wyjazdy były mu bardzo na rękę. Najlepiej na kilka dni, do klientów na drugim krańcu Polski albo na szkolenia do centrali w Gdańsku.
    Rok temu miał cichą nadzieję, że sytuacja domowa sama się wyklaruje, że jego oziębłość nie będzie trwać wiecznie i pożycie małżeńskie wróci do normy. Jednak po kilku miesiącach od ostatniego seksu z Agatą zauważył, że sytuacja nie dość, że do normy wrócić nie chce, to jeszcze przepaść pomiędzy nimi coraz bardziej się pogłębia. Wszystko za sprawą odkrytego w sobie pociągu do kolegów. Swoją reakcją był mocno zaskoczony. Niełatwo poznawać się z tej strony, kiedy ma się na karku 33 lata! Wcześniej nigdy nad TYMI sprawami się nie zastanawiał. Może kiedyś, jeszcze w szkole, zerkał ukradkiem na wyrobione muskuły kolegów albo na wypchane w kroku dżinsy co poniektórych, ale to bardziej z czystej zazdrości niż z fizycznej potrzeby, a przynajmniej nigdy takiej myśli do siebie nie dopuszczał. Zresztą, nie był typem człowieka, który dzieli włos na czworo i roztrząsa urojony problem. Żony nie zdradzał i starał się być dobrym ojcem. Az tu nagle to, co stworzyli – czyli związek, dom, syn, dobrze płatna choć nudna praca – przestało mu wystarczać, żeby nie powiedzieć – zaczęło go drażnić i  dusić. W obecności Agaty nagle poczuł, jakby całe dotychczasowe życie stanowiło erzac dla jego prawdziwej osobowości. Ale wśród innych wciąż uchodzili za zgraną parę.
    Któregoś wieczora, parę miesięcy po odkryciu u siebie skłonności do płci brzydszej i starannym ich ukrywaniu przed żoną, doszło do poważnej wymiany zdań między nim i Agatą na tle zaniedbywanych wzajemnych obowiązków łóżkowych. Artur do późnej nocy gapił się w telewizor, aż w końcu zasnął na sofie. I tak się zaczęło. Sypiali osobno, a rozmowy między nimi pozbawione były tego czegoś, co wcześniej ich związek cementowało. Próby nawiązania do zasadniczego problemu podejmowane przez Agatę były starannie przez Artura przemilczane albo wekslowane na inny temat.
    – Kiedy coś z tym zrobisz? – spytała Agata z wyrzutem, stojąc przed nim tylko w skąpej koszuli nocnej.
    – Z czym?
    – No jak to z czym?
    – Z pracą?... A, rozglądam się. Adam ma mi coś naraić, bo niedawno wspominał, że firma z Gdańska będzie potrzebowała ludzi. Jak tylko mi powie, bądź pewna, że pierwsza się o tym dowiesz.
    – …
    Unikanie tego tematu weszło Arturowi w nawyk. W nawyk weszło mu również spuszczanie nadmiaru spermy w kratkę prysznicową, kiedy w myślach całował się z kolegami z pracy. Na przykład z Adamem z działu jakości. Adam był wysokim, szpakowatym gościem, porządnie zbudowanym w barach, który mimo względnie młodego wieku wyglądał na czterdzieści parę lat, a to z powodu trzydniowego zarostu od zawsze obecnego na jego twarzy, który dodawał mu jeszcze więcej sexapilu. Albo z Robertem, jego obecnym szefem. Kiedy na rozmowie kwalifikacyjnej przeszli do luźnej gadki na temat spędzania wolnego czasu, Robert opowiadał o swojej motorowej pasji. Ma dwa motory – sportowy i choppera – ale bardziej lubi choppera, bo wzbudza większy respekt na drodze. To powiedziawszy przyszły szef szeroko się uśmiechnął, co tylko uwydatniło klasyczne rysy jego twarzy i nadało jej niemal doskonale wyrzeźbiony prostokąt, podkreślony starannie przystrzyżonym hiszpańskim zarostem. Nad jego biurkiem wisiały zdjęcia ze zlotów. Robert ubrany był tam w pełny skórzany rynsztunek, a na nogach miał szpiczaste kowboje z okuciami na noskach. Kiedyś, w trakcie walenia konia pod prysznicem Artur wyobraził sobie, że całuje się z Robertem, a ten, w swoim rynsztunku, złapał go za kark, nagiął w dół i kazał lizać swoje buty. Artur nie wytrzymał i poleciał prędzej niż się tego spodziewał.
    Ten Adam jest coś niewyraźny – myślał, gdy kumpel z sąsiedniego działu zaproponował mu pracę w konkurencyjnej firmie. Co prawda spotykali się prywatnie, ale zawsze na neutralnym gruncie, kończąc na dwóch czy trzech piwach i zazwyczaj ograniczali się do spraw zawodowych. Czasem wymieniali się filmami DVD. Adam jednak nie mówił o swoim życiu prywatnym, choć Artur niczego przed nim nie ukrywał, nawet tego, ze ostatnio „te sprawy” z żoną przestały go interesować. Adam tylko się uśmiechnął. Raz tylko, po kilku piwach, opowiedział mu, jak będąc w Wiedniu, trafił do klubu z facetami ubranymi w skóry i... i w tym momencie zmieszał się i zmienił temat... Teraz obaj mieli przejść do konkurencyjnej firmy w Gdańsku: Adam do działu zarządzania obsługą klienta, Artur do działu sprzedaży.
    Propozycję zmiany pracy Artur przyjął ochoczo. Języki obce pożądane, miła aparycja i zdolność perswazji połączone z urokiem osobistym – te walory Artur posiadał; znał  angielski, trochę słabiej szwedzki, a to w kontaktach ze Skandynawami było jak znalazł. Do lukrowanego diabła Arturowi nieco brakowało. Nie miał jeszcze okazji rozwinąć potencjału swych możliwości, ale nowy przełożony obiecał mu pomoc w zakresie technik asertywności. Na razie przez pierwsze miesiące miał pracować z Jackiem z działu produktu i treningu, który uczył go przeprowadzania rozmów sprzedażowych według standardów firmy.
    Praca w nowej firmie od samego początku była bardzo intensywna i wymagająca. Jacek, który okazał się rówieśnikiem Artura, pochodził z Tarnowskich Gór, czego nie wyparłby się żadną miarą, bo jego śląski akcent wychodził niemal w każdym wypowiadanym słowie, a śląski ma to do siebie, że słychać go nawet wtedy, kiedy delikwent stara się mówić w obcym języku. Był za to przystojnym rudzielcem, ubranym nienagannie i zawsze wypachnionym tak, że aż chciało się podejść od tyłu, przyłożyć nos za ucho i wąchać w nieskończoność ten odurzający Allure. Oprócz dostarczania przyjemnych bodźców wzrokowych i pozytywnego wpływu na powonienie, miał rzeczowe podejście do pracy i nie suszył głowy pierdołami na temat pozytywnego myślenia, jak większość trenerów. Dzień wyglądał tak, że ruszali w teren i przeprowadzali kilka trudnych rozmów z internistami, ku ogólnemu niezadowoleniu pacjentów czekających w kolejce. Następnie sprawdzali, co jest w aptekach i wracali do hotelu. Jedli razem kolację, w trakcie której Jacek komentował pracę Artura, po czym każdy szedł do swojego pokoju. Tak przez dwa czy trzy dni, i znów wyjeżdżali do innego miasta. Wieczory Artur spędzał sam. Czasem dzwonił do domu, ale częściej odpuszczał to sobie, bo z Agatą rozmowa się nie kleiła, a z dwunastoletnim Jaśkiem można było chwilę porozmawiać o tym, co w szkole, i tyle. Kiedy na weekend wracał do domu, po chłodnym powitaniu Agata wyjeżdżała do rodziców na działkę albo na spotkanie z koleżankami z pracy. Zachowywali się tak, jakby prowadzili osobne życie i w ogóle nie byli już sobą zainteresowani.
    Czerwiec w pełni, ciepło i jasno do późnych godzin. Tym razem byli w Poznaniu i Artur postanowił wreszcie – zamiast siedzieć w hotelowym pokoju – spędzić ten wieczór na mieście. Nikogo tu nie znał, a nie chciał narzucać się Jackowi. Poszedł na rynek i usiadł w ogródku piwnym naprzeciw ratusza. Duszkiem opróżnił kufel Paulanera, wypalił dwa Galoisy, po raz setny przejrzał funkcje w swoim nowym firmowym telefonie i, żałując, że nie zabrał niczego do czytania, podszedł do kiosku z gazetami. Kupił, zapłacił i gdy już wychodził, ze zdziwieniem dostrzegł rudą czuprynę Jacka, siedzącego dwa ogródki dalej, który żywo rozprawiał z jakimś facetem ubranym w... czarne skóry, połyskujące w świetle zniżającego się słońca. Nie widział szczegółów, ale w oczy przede wszystkim rzucała mu się skórzana czapka z daszkiem. Jakiś typ spod ciemnej gwiazdy – pomyślał.
    Wtedy nieoczekiwanie Jacek zauważył go i pomachał ręką, żeby do nich dołączył.
    – Czego się napijesz? – spytał, kiedy Artur podszedł bliżej.
    – Właśnie jestem po piwie i miałem wracać do hotelu – skłamał Artur.
    – E, no, co ty, dopiero ósma. Jutro mamy Leszno, i to dopiero na pierwszą. Siadaj – powiedział, wskazując mu krzesełko. – Poznajcie się, to jest…
    Arturowi zrobiło się gorąco. Przy stoliku siedział... Adam. Ten sam, z którym poprzednio pracował w Krakowie! To on był od stóp do głów w skórach, łącznie z koszulą. Na nogach miał wysokie oficerki, spodnie z granatowymi lampasami, które zamiast rozporka miały klapę na dwa zamki wszyte pod kątem w niepełną literę V. Skórzana koszula z krótkimi rękawami była zapięta pod szyją, a na oparciu krzesła wisiała gruba ramoneska. Na jego prawym przedramieniu Artur dostrzegł tatuaż: wypisane gotykiem słowa „suck me boy”, a pod nimi facet w motocyklowej odzieży z pałą na wierzchu, z fińskiej serii, co Artur skojarzył od razu z oglądanymi kiedyś grafikami... No tak, do pracy Adam zawsze przychodził w koszuli z długim rękawem...
    Artur miał minę, jakby właśnie dostał obuchem w łeb. Próbował na tyle szybko, na ile to było możliwe, wyłapać różne fragmenty z ich rozmów, które nawiązywałby do prywatnego życia Adama. Przypominał sobie, że Adam, jeśli już coś o sobie mówił, wspominał zawsze, że z kolegą to albo z kolegą tamto. Raz, gdy wychodzili po pracy, Adam miał ubrane motocyklowe buty z metalowymi kółkami i pasami opinającymi kostki, choć w pracy obowiązywał strój formalny. Powiedział wtedy, że przyjechał do pracy prosto z Gdańska i nie zdążył się przebrać, ale Artur nie drążył tematu. Teraz obraz kumpla zaczął układać mu się w całość.
    – Co tak, kurwa, patrzysz, jakbyś UFO zobaczył – gromko spytał Adam. – Zastanawiałem się, ile czasu zajmie ci rozpoznanie starego kumpla. Przyjechałem na kosmetyczne targi branżowe. A ty...
    – O, to wy się znacie? – wyraźnie zdziwił się Jacek.
    – Pracowaliśmy razem w Krakowie i razem przeszliśmy do was. Nie miałem pojęcia, że ten nowy, o którym wspominałeś, to on... Robert mówił, że szukacie kogoś handlowego, to poleciłem Artura... Ale potem już nie widzieliśmy się, co...? – dodał zgodnie z prawdą.
    – A ja dostałem Artura pod opiekę i, hmm – odchrząknął Jacek – do, powiedzmy, przetestowania... Na razie nie było okazji, bo mamy dużo roboty.
    – He-he, Robert zawsze działa szybko...
    – Do jakiego przetestowania? – dopytywał się Artur.
    – Spokojnie. Wszystko w swoim czasie. – Jacek uśmiechnął się i podniósł kufel. – No to za takie przypadkowe spotkania!
    Przy okazji Artur dowiedział się, że Robert ma asystenta i że w najbliższym jego otoczeniu pracują sami faceci.
    Dalsza część wieczoru przebiegała w miłej atmosferze. Z rozmowy Artur wywnioskował, że Jacka i Adama chyba łączy coś więcej niż tylko koleżeńskie relacje. Sam fakt, że Adam nie ukrywał przed Jackiem swojego tatuażu, coś znaczył. Artur coraz częściej patrzył w tę grafikę i w to jedno bardzo proste zdanie, które aż prosiło się o komentarz.
    – He-he, podoba ci się? – nawiązał Adam, widząc jego wzrok. – W firmie nie pasowało gadać na te tematy, ale teraz, co mi zależy. Tak. Wolę chłopców. A dokładniej mówiąc –  dojrzałych facetów...
    – Domyśliłem się.
    – Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu?
    – Nie, no co ty. Pamiętam, jak kiedyś zacząłeś opowiadać o tym klubie w Wiedniu. Nawet chciałem cię pociągnąć za język, ale stwierdziłem, że jak będziesz chciał, to sam powiesz. Zresztą, w dziale dziwnie czasem na mnie patrzyli, jak mówiłem, że byłem z tobą w pubie. Podobno któraś z tych moich pizdeczek chciała cię wyhaczyć, a ty powiedziałeś jej prosto z mostu, że jest za stara. Powiedziała o tym koleżankom i ryczała cały dzień. One uważały cię za skończonego mizogina i prostaka.
    – E, no nie jest tak źle, ale nie cierpię umizgiwań, bo nie wiem, co potem z nimi zrobić. Wolę jasne sytuacje. Ale tam powiedzieć, że wolę facetów – ta nasza małopolska zaściankowość by mnie zjadła, idźze-idźze!
    Na dworze już ciemniało. Restauracje zapalały lampy i włączały gazowe ogrzewanie na zewnątrz. Wychodząc z hotelu, Artur nie przypuszczał, że będzie wracał po zmroku, więc miał na sobie tylko dżinsy i polo, więc od czasu do czasu otrząsał się z chłodu i patrzył na gęsią skórkę na rękach.
    – Chodź tu bliżej, oziębły krakusie, spójrz, za mną stoi ogrzewacz – rzucił z uśmiechem Adam, wskazując na gazowy radiator i nie czekając na reakcję Artura, położył mu dłoń na ramieniu i przyciągnął w swoim kierunku.
    – No, no, to miało być moje zadanie – odparował zdrowo już podchmielony Jacek.
    – O czym wy, do cholery, mówicie? Jakie zadanie – zareagował Artur, bo po kolejnych piwach, choć szumiało mu trochę w głowie, doskonale zaczął sobie zdawać sprawę z rodzaju uwag wygłaszanych przez Jacka.
    – Jakby ci to wytłumaczyć… – zaczął Jacek.
    – Widzisz, spodobałeś się szefowi – z pomocą przyszedł Adam.
    – Co ty pierdzielisz?
    – Wiem to z pierwszej ręki, bo znamy się prywatnie od kilku lat. Zatrudnił cię dlatego, że spasowałeś mu z wyglądu.
    – Przecież mówił, że odpowiada mu moje doświadczenie, języki, podejście do klienta...
    – A co miał gadać. Gdybyś mu się nie spodobał, nawet doktorat z Harvardu by ci nie pomógł i na koniec rozmowy ani by ci ręki nie podał.
    – Nie rozumiem...
    – Co tu rozumieć! Tak jest i już. Każdy nowoprzyjęty przechodzi inicjację, a jak się sprawdzi, dostaje umowę na czas nieokreślony.
    – Jaką inicjację...?
    – No, wreszcie zadajesz normalne pytania – skwitował Adam. – Ale o tym później.
    Spotkanie przy piwie zakończyło się krótko po jedenastej. Jacek, wstając od stolika, wyłożył się jak długi na podeście przed knajpą.
    – Oj, Jaca, chyba miałeś trochę za dużo... – Adam pomógł mu wstać.
    – Ten łiskacz  w połączeniu z gazowanym piwem musiał mi zaszkodzić.
    – Dawaj, Artur, odprowadzimy chłopa do hotelu, sam nie da rady.
    – Dam rrrade, so mam nie daś – bełkotał Jacek, ale posłusznie pozwolił się wziąć pod ręce.
    Ciągnąc sponiewieranego Jacka, w żółwim tempie dotarli do Mercurego.
    – Jaki on ma numer? – spytał Adam.
    – Chyba 238. Czekaj, wezmę klucz z recepcji...
    Doprowadzili Jacka do pokoju, ułożyli go na łóżku, przed czym trochę się bronił, mamrocząc coś o prysznicu, ale jak tylko przyłożył głowę do poduszki, natychmiast zasnął.
    Adam i Artur wyszli, zatrzaskując drzwi.
    – Mam ochotę na kawę. Trochę by mnie postawiła na nogi – powiedział Adam.
    – To może u mnie w pokoju? – zaproponował Artur. – Zamówimy coś z kuchni, jakąś kolację. Zjemy, posiedzimy chwilę...
    – Jasne!
    Pojechali windą na czwarte piętro. Artur zazwyczaj brał pokój obok Jacka, ale tym razem z powodu targów hotel był przepełniony. Okazało się, że nie mieli rezerwacji. Ktoś w Gdańsku po prostu zawalił. Był tylko jeden wolny pokój. Drugi znalazł się dopiero po stuzłotowej gratyfikacji dla recepcjonisty. Wzięli, co było, żeby nie szukać noclegu w burdelach typu Oasis-Genesis-Paradise przy wylotówce na Wrocław. Jacek raz w czymś takim spał. Mówił, że czerwona wanna i różowa tapeta w pokoju przyprawiały go o ból zębów.  
    – Jaki numer?
    – 401. W lewym skrzydle.
    – Ok. Byle szybciej, bo chce mi się lać – Adam przestępował z nogi na nogę, a gdy tylko weszli, od razu zaliczył łazienkę. Artur telefonicznie zamówił kawę i tosty z serem.
   – Dla mnie bez mleka! – krzyknął Adam z łazienki.
   – Mleko dają osobno, gratis!
   – Oka. Powiedzieli, kiedy będą?
   – Za dziesięć minut.
   – E, to mamy jeszcze sporo czasu!
   – Na co?
    W tym momencie Adam wyszedł z łazienki, podszedł do Artura, chwycił go za włosy i wpakował mu język do ust. Artur był tak zaskoczony, że nie wiedział, co się dzieje, ale zareagował odpowiednio. Wyobrażał sobie taką scenę, waląc konia pod prysznicem, jednak w najśmielszych oczekiwaniach nie spodziewał się, że Adam będzie w skórach i że jego marzenie tak szybko się zrealizuje. Teraz Adam złapał Artura za nadgarstki, przycisnął go do ściany i włożył mu kolano między uda, jednocześnie nie przerywając pocałunku. Było to dla Adama o tyle łatwe, że był wyższy i bardziej postawny niż Artur. Po chwili uścisk zelżał, a Artur nadal czuł w ustach smak niedawno pitego przez Adama Guinessa. Trzymając Arturowi ręce na szyi, Adam powiedział:
    – Ale smakujesz! Mam ochotę na ciebie, tu i teraz. Od pięciu lat, jak tylko cię poznałem, chciałem cię przelecieć.
    – To trzeba było to zrobić! – odpowiedział zadziornie Artur.
    – A bo to było wiadomo, co z ciebie za kto? Żona, dziecko, przykładny pantoflarz... Widzisz, jakie to skomplikowane. Zastanawiałem się, jak cię podejść. Bezwiednie pomógł mi nasz informatyk, który sprawdzał, czego w necie szukają pracownicy. Powiedział mi, że oglądałeś pedalskie fetysze.
    – O kurwa... To dlatego zaraz potem przyszło to ostrzeżenie, żeby nie marnować czasu pracy na bzdurne stronki w Internecie... Czemu nie powiedział całej firmie, co oglądałem?
    – Bo on jest nasz. Homo, znaczy się. I wyrozumiały. Wiemy o sobie, więc mi powiedział.
    – Czy... z tego powodu zaproponowałeś mi pracę w Gdańsku?
    – A jak myślisz?
    W tym momencie do drzwi zapukała obsługa hotelowa. Smukła laseczka zostawiła kawę, przeprosiła za brak tostów, bo „chleb im wyszedł” – dobrze, że mózgi im nie wyszły! – a świeży będzie dopiero o piątej rano. Czy zamówią coś w zamian?
    Nie zamówili. Niebawem okazało się, że tosty wcale nie były konieczne, a kawa i tak wystygła.
    – Czemu masz granatowe te paski? Wydawało mi się, że one powinny być białe? – spytał Artur.
    – Aaa, lampasy! To jest hanky code – odpowiedział Adam, a widząc jego wzrok, dodał: – Kod chustkowy. Taki system informacyjny dla innych gejów. W zasadzie powinno się używać kolorowych chustek, ale skórzany sygnalizują lampasami.
    – A twój co oznacza?
    – Granatowe to w skrócie tyle, co „chciałbym ci wsadzić w dupę” – szelmowsko uśmiechnął się Adam.
    – A inne kolory?
    – Co tam inne. Ja mam taki. Chodź tu – i Adam ponownie złapał Artura za głowę, złożył mu na ustach soczysty pocałunek, językiem dotykając niemal samych migdałków, po czym spytał pro forma, czy ten ma ochotę wyczyścić mu buty, bo w trakcie popołudnia na mieście trochę mu się zakurzyły. Nie czekając na odpowiedź, ujął Artura za kark, po czym nagiął go niemal do samej podłogi. Artur padł płasko u jego stóp, obejmując oburącz but Adama na wysokości kostki.
    – Liż! – rozkazał Adam, trochę niepewnie, jakby chciał najpierw zbadać grunt i sprawdzić, na ile sobie może pozwolić.
    Artur zbladł, ale bez cienia sprzeciwu zabrał się do polerki wysokich policyjnych Dehnerów Adama. Lizał je i polerował bez opamiętania, jak prawdziwy profesjonalista, nie wiedząc, czy to, co właśnie ma miejsce, to nie kolejny figiel jego wyobraźni. Był tak podniecony, jak nigdy. Adam stał oparty o ścianę, z jedną nogą na podłodze, z drugą na plecach leżącego przed nim Artura.
    – Pośpiesz się, bo jeszcze masz coś do zrobienia – powiedział mocniejszym głosem. – Teraz drugi! Tylko ma lśnić, bo w przeciwnym razie będę cię musiał ukarać! – i ostentacyjnie wyjął z kieszeni paczkę Marlboro i zapalił jednego.
    – Nie pal tu, bo to pokój dla niepalących – nieśmiało z poziomu podłogi zaoponował Artur.
    – Coś ty powiedział? Takim tonem?! – Adam mocniej docisnął butem leżącego. – Zaraz ustalimy zasady zwracania się do mnie. Powiedzmy, że pierwszy raz mogę ci wybaczyć, ale jeśli to się powtórzy, konsekwencje odczujesz na własnej skórze! Masz zwracać się do mnie per panie! Zrozumiano? – powiedział z naciskiem, ale na wszelki wypadek zgasił fajkę na stojącym obok talerzyku, a resztę tytoniu, obracając niedopałek w palcach, wykruszył na plecy swego osobistego pucybuta.
    Artur nieśmiało skinął głową i ku jeszcze większemu zdumieniu poczuł, jak kutas niemalże rozrywa mu dżinsy. Nigdy, przenigdy, nie przypuszczał, że taka relacja z drugim facetem może dawać aż tyle przyjemności.
    – Pytam, czy zrozumiano? – powtórzył Adam.
    – Tak.
    – Co tak?
    – Że zrozumiano...
    – Zrozumiano... i co dalej?
   ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin