Taylor Janelle - W blasku świec.doc

(1383 KB) Pobierz

Janelle Taylor

W BLASKU ŚWIEC

 

Prolog

Dawno temu...

Mały kościółek stał na wzgórzu na samym końcu miasta. Do środka prowadziło pięć betonowych schodków ograniczonych chwiejącą się balustradą. Z białych obitych płytami ścian obłaziła wyblakła farba. Na tle zachmurzonego i czarnego nieba budynek wyglądał tak, że Katie Tindel dostała gęsiej skórki.

Żeby poczuć się pewniej, mocniej ścisnęła dłoń Jake’a i drżąc, wtuliła twarz w jego ciemnogranatową marynarkę.

- Ale ciemno szepnęła.

- Fantastycznie. - Białe zęby Jake’a błysnęły w szerokim uśmiechu, a szaroniebieskie oczy zdradzały podniecenie.

Jego nastrój udzielił się Katie. Odwzajemniła uśmiech, a Jake objął ją ramieniem i pociągnął po schodkach na zadaszony ganek. Kiedy błysnęło i rozległ się ogłuszający grzmot, przytulili się do siebie.

Spojrzeli na niebo, Jake rozchylił lekko usta. Stał tak blisko, że Katie czuła, jak szybko bije mu serce. Ją samą przepełniało szalone uczucie szczęścia. Jake popatrzył na nią, pochylił się i pocałował zimnymi, suchymi wargami, które dla Katie były w tej niezwykłej chwili najpiękniejsze na świecie.

Deszcz padał nieprzerwanie, coraz intensywniej. Szemrzące cicho srebrne kurtyny wody otulały Jake’a i Katie. Powietrze było dziwnie naelektryzowane. Po chwili znowu błysnęło w oddali, a jedyni świadkowie podniebnego wyładowania poczuli nagle słodki dreszcz emocji.

Katie uległa czarowi chwili. Zbiegła po betonowych schodkach, uniosła do góry ramiona i wystawiła twarz ku potokom wody. Jake roześmiał się, podbiegł do niej i chwyciwszy ją na ręce, zaniósł z powrotem na kościelny ganek. Trzymając ją w objęciach, pociągnął za klamkę. Drzwi ustąpiły; wczesnym rankiem Jake użył wytrycha, żeby otworzyć zamek.

Kate zaczęła całować go po twarzy. To prawda, włamali się do środka, ale nie mieli żadnych złych zamiarów. Nie czuli się winni. To był ich dzień. Ich przeznaczenie. Ich wspólna przyszłość.

Pusty kościół od dawna stał bezużytecznie. Na ulicy przed budynkiem dyndał wyblakły znak: „Na sprzedaż”. Ale dla Katie i Jake’a to nie miało znaczenia. Tego popołudnia świątynia miała należeć tylko do nich. Potem, gdy skończą swoją ceremonię, z powrotem zamkną drzwi na klucz, ale teraz Jake tylko je przymknął. Katie nadal obejmowała go ramionami za szyję i nie miała zamiaru puścić.

- Kocham cię - szepnęła mu do ucha.

- Ja ciebie bardziej - odpowiedział natychmiast.

Zawsze tak sobie mówili - to było jak zabawa, gra, w którą grali przez cały ostatni rok szkolny. Teraz kiedy zbliżały się egzaminy końcowe, ich uczucia weszły w kolejny etap. Nie znali jeszcze fizycznej strony miłości. Aż do dziś czekali na właściwy moment i tego kwietniowego wieczoru, w otaczającej ich symfonii deszczu, zdecydowali przysiąc sobie wieczną miłość i wziąć potajemny ślub w kościele. Ślub, na który jego rodzice nigdy nie wyraziliby zgody.

Idąc powoli i dostojnie, Jake niósł Katie do ołtarza, a echo jego kroków rozchodziło się wokoło. Zimne powietrze ze świstem wpadało przez dziury w ramach okiennych. Ktoś, kto chciał ochronić budynek przed włóczęgami i złodziejami, zabił stłuczoną szybę dyktą.

Tylko surowe, proste kościelne ławy miały być świadkami tego, co za chwilę się wydarzy. Jake postawił Katie przed ołtarzem o podstawie z klonowego drewna rzeźbionej w jesienne liście. Potem ujął jej twarz w silne, chłodne dłonie. Patrzyli na siebie zatraceni w miłości.

- Sięgnij do kieszeni marynarki - powiedział Jake.

Katie wsunęła rękę i wyciągnęła białe świece, dwa małe kryształowe świeczniki, zapałki i Biblię. Z wielką powagą i w milczeniu podała przyszłemu mężowi wszystkie te skarby. Jake ustawił świece na ołtarzu, potarł zapałkę i po chwili zapłonęły złoto-niebieskie ogniki.

W powietrzu rozszedł się dym i zapach wosku. Katie powoli zdjęła marynarkę Jake’a i stanęła obok niego w krótkiej białej sukience z satyny w pączki róż, obszytej perełkami. Cały rok oszczędzała wszystkie pieniądze zarobione w małej restauracji, w której pracowała jako kelnerka i sprzątaczka. O studiach nie myślała jeszcze konkretnie - ta perspektywa była odległa i niepewna, tymczasem jej miłość do Jake’a stanowiła rzeczywistość.

Katie poświęciła więc dużo czasu na poszukiwania odpowiedniej sukienki. W końcu, zupełnie przypadkiem, znalazła ją w butiku, w którym sprzedawano również używaną odzież. Sukienka miała swą historię. Sprzedawczyni opowiedziała Katie, że jakaś bogata kobieta kupiła ją dla córki na pierwszy bal. Dziewczyna nie chciała jej włożyć i matka cisnęła sukienkę w kąt szafy. Po jakimś czasie znalazła ją tam i sprzedała do sklepu.

Katie przechodziła obok pewnego dnia i zobaczyła na wystawie sukienkę przewieszoną niedbale przez oparcie fotela na biegunach. Sukienka nie była tania i Katie najpierw zostawiła dwadzieścia pięć dolarów zaliczki, a potem przez jakiś czas spłacała resztę ratami.

Teraz mogła z dumą włożyć ją i stanąć koło Jake’a. Miał mokre plecy. Spojrzała na jego szerokie ramiona, a potem na swoje przemoczone nogi. Cicho westchnęła na widok kompletnie zniszczonych kremowych pantofelków. Ale ta chwila warta była wszystkich wyrzeczeń.

- Kocham cię - szepnął, odwrócił się w jej stronę i ujął jej dłonie.

- Ja ciebie bardziej - odpowiedziała jednym tchem.

Jake przełknął ślinę i wyjął z kieszeni spodni małą pomiętą kartkę papieru. Słowami pełnymi miłości i oddania „poślubił” Katie. Potem Katie złożyła swoją przysięgę. Jej słowa popłynęły spontanicznie, prosto z serca i duszy. Oboje patrzyli na siebie w milczeniu, a ogniki świec migotały tajemniczo, tańcząc na ich twarzach świetlnymi refleksami.

Katie spojrzała na mocną szczękę Jake’a, lekko pociemniałą od śladów zarostu skórę, niebieskoszare oczy, proste brwi i ładne, zmysłowe usta. Kosmyk włosów zawadiacko opadał mu na czoło, jedyny ślad chłopięcej młodości na twarzy Jake’a Talbota.

Pocałował ją miękkimi ustami zdecydowanie i mocno. Naprawdę ją kochał. Katie chwilami nie wierzyła własnemu szczęściu. Przecież była biedna i żyła skromnie, a Jake pochodził z bogatej rodziny. Jednak to nie miało tak wielkiego znaczenia, skoro wybrał właśnie ją, a ona pragnęła tylko jego. Mieli przed sobą całe życie.

Zgasili świeczki i wyszli na zewnątrz. Stali przez chwilę na ganku, wsłuchując się w szum deszczu. Za cztery tygodnie skończą szkołę, a potem, pewnego dnia, wezmą prawdziwy ślub w kościele i w urzędzie.

Ale dziś oddali sobie swoje serca.

Śmiejąc się jak szaleni, pobiegli do samochodu Jake’a. Padało jak złość, potoki deszczu zalewały samochód i spływały po szybach. Z początku zamierzali pojechać trzydzieści kilometrów za Portland i wynająć pokój w motelu. W małym Lakehaven ludzie znali się zbyt dobrze i rozpoznaliby Jake’a. Końcem Talbot Industries był jedną z największych firm w Portland. Rodzice Jake’a mieszkali w zachodniej części miasta, przy drodze na wybrzeże, i wszyscy mieszkańcy okolicy doskonale wiedzieli, kim są.

Ale teraz w dusznym, intymnym wnętrzu sportowego samochodu Jake’a postanowili dać upust buntowi i fantazji. Kiedy Jake pochylił się, żeby ją znów pocałować, Katie poczuła, że ma ochotę kochać się z nim natychmiast - w samochodzie, w deszczu, który odgradzał ich od świata.

Pomyślała, że tak będzie bardziej romantycznie, może trochę szczeniacko, ale przynajmniej zapamiętają to na zawsze i na starość będą się mieli z czego śmiać. Kiedy szepnęła mu do ucha, czego pragnie, błysnął zębami, prezentując swój hollywoodzki uśmiech.

Jeszcze raz zapalili świeczki, a świeczniki ustawili na desce rozdzielczej. Jake przechylił się na tylne skórzane siedzenie i rozłożył na nim marynarkę. Po chwili w powietrzu rozszedł się zapach wanilii zmieszany z zapachem wody kolońskiej Jake’a. Kochali się delikatnie i niezdarnie, szeptem powtarzali słowa przysięgi i chichotali cicho, starając się nie przewrócić kryształowych świeczników.

Dopiero później, kiedy jej marzenia legły w gruzach, kiedy została sama, Kate zrozumiała, jak bolesne są te wspomnienia. Dokładnie pamiętała, jak było, kiedy się kochali - ślady tamtych dni na zawsze pozostały jej w pamięci. Wspomnienia były jednak smutne i bolesne, a nie romantyczne.

Wiedziała, że nigdy ich nie zapomni, bo pierwsze spędzone razem chwile, te, kiedy byli tacy niezdarni, i te, kiedy kochali się w miejscach innych niż samochód, zaowocowały dzieckiem. Kate urodziła córkę, April, nazwaną tak od miesiąca, w którym ją poczęli, i ślubu, którego nie było.

Dziewczynka była dzieckiem miłości jej i Jake’a, ale on nigdy nie dowiedział się, że jest ojcem.

 

Rozdział l

Dziś...

- Proszę powąchać. - Sprzedawczyni podała Kate pozłacany kryształowy pojemnik. Rozpyliła chmurkę perfum na jej nadgarstek. Zapach rozpłynął się w powietrzu jak poranna mgła; delikatny, słodki jak piżmo. Przypomniał Kate o czymś smutnym i odległym.

Jake Talbot... Zapomniany ślub. Wszystkie nieszczęścia, które ją spotkały.

- Nie, dziękuję - mruknęła, przełknąwszy ślinę.

Minęło tyle lat. Miała wrażenie, że cała wieczność. Nie widziała go od dawna i nie miała pojęcia, co się z nim dzieje, ale nie potrafiła zapomnieć. Cokolwiek robiła - na przykład coś tak zwyczajnego jak zakupy - przykre myśli dręczyły ją przez cały czas i bolesne wspomnienia natrętnie powracały.

Dlaczego to nadal tak boli, zastanawiała się po wyjściu ze sklepu. Odkąd Jake odszedł, żyła swoim życiem. Zniknęła naiwna Katie Tindel. Była teraz Kate Rose - żona, potem wdowa, matka siedemnastoletniej córki o szaroniebieskich oczach Jake’a, w której na przemian słodkim i diabelskim charakterze dostrzegała samą siebie sprzed lat.

Szczerze mówiąc, Jake też bywał zmienny. Poznali się z Kate w szkole średniej i polubili dlatego, że byli do siebie podobni, ale potem on wyjechał i porzucił ją. Dlatego Kate tak szybko dojrzała i zrozumiała, co ją czeka.

Jednak wspomnienia przeszłości nadal wywoływały ból. Jake zostawił ją, zanim dowiedziała się, że jest w ciąży. Zaraz po zakończeniu roku szkolnego wyjechał w podróż do Europy. Obiecał pisać i dzwonić, a po powrocie ożenić się z nią. Zapewniał, że wezmą prawdziwy ślub. Ale potem, kiedy zniknął i kiedy Katie zorientowała się, że nosi jego dziecko, nie potrafiła dłużej karmić się samymi marzeniami.

Była w ciąży i czuła się zagubiona. Może dlatego pewnego dnia poszła do rodziców Jake’a. Obawiała się tego spotkania i nie spodziewała ciepłego przyjęcia ani nie oczekiwała wielkiego współczucia ze strony Talbotów. Była gotowa na wszystko, żeby się skontaktować z Jake’em, i za wszelką cenę postanowiła go odnaleźć.

Zdesperowana, w czerwcowe popołudnie spotkała się z Marylin i Phillipem Talbotami. Właśnie podnosiła rękę, żeby zapukać, kiedy drzwi nagle otworzyły się, jakby gospodarze spodziewali się niemiłego gościa.

- Słucham? - Za drzwiami stała elegancka matka Jake’a i patrzyła na nią zimnym wzrokiem.

Chociaż poznały się kiedyś, Marilyn Talbot najwyraźniej nie pamiętała Katie, która drżącym głosem wyszeptała:

- Jestem Katie Tindel, koleżanka Jake’a. Pani mnie nie poznaje?

Marilyn spojrzała na nią z góry. W butach na wysokich obcasach przewyższała Katie o kilka centymetrów, co już dawało jej pewną przewagę.

- Nie ma go - odpowiedziała ostro.

- Kiedy wróci?

Marilyn wydęła usta. Katie spodziewała się, że zostanie potraktowana jak intruz. Wiedziała doskonale, że Talbotowie nigdy jej nie zaakceptują, bo nie należała do ich sfery. Mimo że Jake starannie unikał poruszania tego tematu, tłumacząc wszystko małym zainteresowaniem rodziców jego sprawami, Katie wyczuwała, że są jej przeciwni, ponieważ nie była wystarczająco dobrą partią dla ich syna.

Tylko że teraz była w ciąży i nosiła w sobie ich wnuka lub wnuczkę. Na próżno pragnęła, aby Jake w magiczny sposób nagle pojawił się u jej boku.

- Muszę się z nim koniecznie zobaczyć - wykrztusiła.

- Lepiej wejdź do środka - zaprosiła ją chłodno Marilyn.

Katie nie spodziewała się zaproszenia. Drżąc ze strachu, przestąpiła próg domu i ruszyła za matką Jake’a po grubym orientalnym dywanie do wyłożonego mahoniem salonu znajdującego się w południowej części rezydencji.

Było późne czerwcowe popołudnie i wiał silny wiatr - typowa pogoda o tej porze roku. Lato w Oregonie zaczynało się późno, w połowie sierpnia, a wrzesień i październik bywały zwykle ciepłe i piękne.

Ale tego dnia padał deszcz, a gałęzie rosnącego za oknem klonu uderzały o szyby. Szarpane wiatrem zielone liście opadały na ziemię. Katie patrzyła na nie nieprzytomnym wzrokiem, a słowa Marilyn ledwo do niej docierały.

- Jesteś bardzo młoda - powiedziała pani Talbot twardo. - Nie wyobrażaj sobie, że was dwoje łączy coś poważnego. Rozumiesz mnie? Nie chciałabym cię zranić.

Może nie chciała, ale zraniła. Pod maską eleganckiej obojętności kryła się chęć pozbycia się dziewczyny jak ropiejącego wrzodu. Katie doskonale wyczuła ukryte intencje Marilyn.

- Jacob spędzi całe lato w Europie - mówiła dalej, a Katie ogarniało coraz większe przerażenie.

- Myślałam, że pojechał tylko na kilka tygodni. Powiedział, że zadzwoni, jeśli coś się zmieni!

- Przykro mi.

Katie nie rozumiała.

- Kiedy... kiedy zmienił zdanie?

- Zaraz po wyjeździe. Chciał oderwać się od wszystkiego.

Nieprawda! - krzyknął wewnętrzny głos Katie. Jake nigdy nie chciał jechać do Europy! Jego matka kłamała. To ona go zmusiła i rozdzieliła ich w okrutny sposób.

Marilyn siedziała wyprostowana na obitym brzoskwiniowym atłasem fotelu. Ręce złożyła na kolanach. Katie spojrzała na jej zaciśnięte dłonie - były białe. Nieprzyjemne napięcie stało się nie do zniesienia, zupełnie jakby w pokoju zawisła gęsta mgła.

- Jak ty się właściwie nazywasz? - zapytała Marilyn, machnąwszy przepraszająco ręką. - Przykro mi, ale zapomniałam.

- Kate Tindel - wyszeptała.

Na przemian robiło jej się zimno i gorąco. Przez chwilę bała się, że zemdleje.

- Panno Tindel, Jacob ma obowiązki względem rodziny. Z pewnością o tym wiesz.

- Chcę z nim tylko porozmawiać - powiedziała cicho.

- Rozumiem, ale to niemożliwe. Nie ma go tutaj.

Poruszyła się w fotelu i kiedy Katie pomyślała, że nic gorszego nie może jej już spotkać, w drzwiach stanął potężny Phillip Talbot. Prezentował się, jak przystało na głowę rodziny. Był barczysty, miał mięsisty podbródek, zimne szare oczy i szpakowate włosy. Patrzył ponurym wzrokiem i nie uśmiechał się. Katie skuliła się. Wyniosła i sztywna Marilyn była okropna, ale Phillip Talbot - jeszcze gorszy.

Mimo zdenerwowania Kate przypomniała sobie, jak Jake opowiadał o wyczynach swojego starszego o sześć lat brata, Phillipa, czarnej owcy w rodzinie. Kate nigdy go nie poznała, ale słyszała, że Talbotowie nie chcieli go znać za brak odpowiedzialności i nieprzyzwoite zachowanie.

Na widok Phillipa starszego, który stanął u boku żony i położył dłoń na jej ramieniu, jakby przy szedł ją wesprzeć przeciwko wspólnemu wrogowi, Katie w duchu współczuła Phillipowi młodszemu.

- Panno Tindel - Phillip Talbot senior wymówił jej nazwisko tak wyraźnie, że zadygotała ze strachu. Pewnie słyszał, jak Marilyn zwracała się do niej przed chwilą. - Jacob jest w Europie. Po powrocie jedzie prosto na Harvard.

- Harvard? - powtórzyła jak papuga. Niemożliwe!

Jake nie zamierzał studiować na Harvardzie, chociaż rodzice sobie tego życzyli. On chciał zostać w Oregonie po to, by móc być razem z nią.

- Chodzi o to, że on nie wraca do domu.

- Chciał pan powiedzieć, że po wakacjach w Europie jedzie prosto do Harvardu?

- Nie wraca do domu - powtórzył Phillip.

Katie miała ochotę się rozpłakać. Poczuła, jak drżą jej wargi, i zapragnęła mieć za sobą ten koszmar. Rodzice Jake’a nie żartowali. Wyjechał i wiedziała, że nie pomogą jej skontaktować się z nim.

Krew pulsowała jej w skroniach. Musi ich powiadomić. Nie ma wyboru. Powinni wiedzieć, że nosi w sobie dziecko ich syna.

- Jestem w ciąży - powiedziała i w tej samej chwili usłyszała, jak Phillip Talbot oznajmił:

- Jake ma narzeczoną.

Katie zamrugała oczami i otworzyła szeroko usta. Zaszumiało jej w uszach, a ostatnią rzeczą, jaką zapamiętała, była wykrzywiona w grymasie niezadowolenia twarz Phillipa. Potem zemdlona osunęła się na podłogę.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin