Hoppe - PL tłumaczenia.doc

(354 KB) Pobierz
Hans Hermann Hoppe

              - 37 -

Hans Hermann Hoppe

 

Naturalne elity, intelektualiści i państwo              2

Hans Hermann Hoppe              2

Pochodzenie monarchii              2

Władza zmonopolizowana              3

Rola intelektualistów              3

Narodziny demokracji              4

Los naturalnych elit              5

Los intelektualistów              5

Historia i idee              7

Rola intelektualistów              7

Rola naturalnych elit              8

Wolny handel i ograniczona imigracja              10

Koncepcja wolnego handlu              11

Handel a imigracja              12

„Otwarte granice,” inwazje i przymusowa integracja              13

Model anarcho-kapitalistyczny              15

Łagodzenie skutków i prewencja              17

Zakończenie              18

Precz z demokracją!              19

Goethe o wielkości Niemiec              23

Rząd, pieniądz i polityka międzynarodowa              26

I              26

II              28

III              30

IV              32

Wywiad z Hansem Hermannem Hoope              33

 

Hans-Hermann Hoppe – profesor ekonomii na Uniwersytecie Nevady w Las Vegas, współpracownik Instytutu Ludwig von Misesa oraz współwydawca Review of Austrian Economics. Otrzymał stopień doktora filozofii na Uniwersytecie Goethego we Frankfurcie, jest autorem niedawno wydanej książki „Democracy: The God That Failed”.

 

Teksty pochodzą ze strony autora: http://www.hanshoppe.com

 

(tłum. Krzysztof Kożuchowski)

 

Naturalne elity, intelektualiści i państwo

 

Hans Hermann Hoppe

 

Państwo jest monopolistą w zakresie stosowania przemocy na określonym terytorium. Jest agencją która w sposób zinstytucjonalizowany zajmuje się ciągłym naruszaniem praw własności i wyzyskiem właścicieli poprzez wywłaszczenie, opodatkowanie i regulacje.

 

Jak to się stało, że w ogóle mogło dojść do powstania państw? Znamy dwie teorie dotyczące pochodzenia państw. Według pierwszej, kojarzonej jest z takimi nazwiskami jak Franz Oppenheimer, Alexander Ruestow, i Albert J. Nock, państwa powstały w rezultacie podboju jednej grupy przez inną. Teorię tą określa się mianem „egzogennej”. Podstawy tego poglądu często były krytykowane na gruncie zarówno teoretycznym jak i historycznym, przez etnografów i antropologów takich jak Wilhelm Muehlmann. Krytycy podnosili, że nie wszystkie Państwa powstały w wyniku zewnętrznego podboju. Uważali, że (z punktu widzenia historycznej chronologii) pogląd jakoby najstarsze państwa były rezultatem najazdów nomadów na osiadłych rolników jest fałszywy. Ponadto pogląd ten boryka się z pewną fundamentalną wadą: mówiąc o podboju, wstępnie milcząco zakłada się istnienie wśród zdobywców quasi-państwowej organizacji. Stąd sama teoria „egzogenna” potrzebuje innej bardziej fundamentalnej teorii „endogenicznego” kształtowania się państw.

 

Taką właśnie teorię zaprezentował Bertrand de Jouvenel. Według niego państwa powstają w wyniku rozrastania się naturalnych elit. Naturalny rezultat sumy nieprzymuszonych wymian między prywatnymi właścicielami jest nie-egalitarny, hierarchiczny i elitarny. W każdym społeczeństwie z racji swoich talentów nieliczne tylko osoby zyskują status elity. Mając przewagi w bogactwie, mądrości czy w męstwie, owe osoby stają się naturalnymi autorytetami, a ich opinie i sądy wszędzie znajdują posłuch. Ponadto, z powodu specyficznego doboru małżeństw, praw społecznych i praw dziedziczenia, pozycja autorytetu skupia się w rękach nielicznych szlachetnych rodzin. Ludzie ci przedkładali swoje konflikty i wzajemne roszczenia przed oblicza głów rodzin, za którymi stała długa lista wybitnych osiągnięć, umiejętność przewidywania i osobista charyzma. Owi liderzy naturalnych elit występowali w roli sędziów i rozjemców, często robiąc to za darmo; i nie ciążył im żaden obowiązek, jak osobie reprezentującej władze, ani nie czuli za sobą całego bagażu prawa cywilnego. Produkowali prywatne „dobro publiczne”.

 

Mały lecz decydujący krok w procesie przejścia do państwa polegał jedynie na zmonopolizowaniu funkcji sędziego i rozjemcy. Stało się to wówczas, gdy któryś z członków dobrowolnie się uznającej elity był w stanie, wbrew opozycji innych członków elity, przeforsować pomysł aby konflikty na określonym terytorium przedkładano właśnie jemu. Odtąd strony sporów nie mogły już dłużej wybierać sobie innego rozjemcy.

 

Pochodzenie monarchii

 

Gdy zaakceptuje się pochodzenie państwa jako skutku wyrodzenia się wcześniejszego hierarchicznego porządku naturalnych elit, wówczas stanie się jasne dlaczego ludzkość w trakcie swojej historii – o ile miała jakieś rządy – miała rządy raczej monarchiczne niż demokratyczne. Oczywiście istniały wyjątki: demokracja ateńska, Rzym do roku 31 przed Chrystusem, Republiki Wenecka, Florencka i Genui w okresie Renesansu, kantony szwajcarskie od roku 1291, Zjednoczone Prowincje (Niderlandów) rokiem 1648 a 1673 i Anglia za Cromwella. Były to jednak zjawiska rzadkie, i żadne z nich nawet w odległy sposób nie przypominało nowoczesnych systemów demokratycznych opartych na zasadzie „jeden człowiek – jeden głos”. One również były w znacznym stopniu elitarne. Na przykład w Atenach, nie więcej niż 5% populacji brało udział w głosowaniach i mogło pretendować do miana klasy i rządzącej. Ludzkość trwała przy monarchii aż do końca I Wojny Światowej.

 

Władza zmonopolizowana

 

Odkąd pewien członek naturalnych elit zdołał zmonopolizować funkcję sędziego lub rozjemcy, prawo i egzekucja prawa znacznie zdrożały. Zamiast być dostępne za darmo lub opłacane dobrowolnie, finansowano je z przymusowego podatku. Również jakość prawa obniżyła się. Jednak przestrzeganie starożytnych praw własności i stosowanie odwiecznych zasad sprawiedliwości powstrzymywało monopolistycznego sędziego (który nie musiał się przecież obawiać utraty klientów z powodu braku bezstronności) przed wypaczeniem istniejącego prawa.

 

Jak doszło do tego, że możliwy stał się ten mały lecz decydujący krok - zmonopolizowanie prawa przez króla? Krok, który w sposób możliwy do przewidzenia musiał przecież spowodować podrożenie sprawiedliwości i jej gorszą jakość. Bez wątpienia pozostali członkowie naturalnych elit przeciwstawialiby się takim próbom. Oto dlaczego potencjalny król zwykle bratał się z „ludem” lub „zwykłym człowiekiem”. Apelując do zawsze i wszędzie popularnych uczuć zawiści, królowie obiecywali ludowi tańszą i lepszą sprawiedliwość w zamian za opodatkowanie – ograniczone do poziomu kosztów sprawiedliwości u konkurentów króla. Poza tym królowie pozyskali sobie pomoc klasy intelektualistów.

 

Rola intelektualistów

 

Można by się spodziewać wzrostu zapotrzebowania na usługi intelektualistów wraz ze wzrostem poziomu życia. Jednakże ludzie przeważnie bardziej zajmują się sprawami dość przyziemnymi i nie mają specjalnego zrozumienia dla płodów intelektu. Nie licząc Kościoła, jedynymi ludźmi potrzebującymi usług intelektualistów byli członkowie naturalnych elit – potrzebowali ich na nauczycieli dla swoich dzieci, osobistych doradców, sekretarzy i bibliotekarzy. Posady intelektualistów były niepewne i a płace zwykle niskie. Ponadto, o ile członkowie naturalnych elit z rzadka tylko sami bywali intelektualistami (tj. ludźmi cały swój czas spędzającymi na akademickich dociekaniach), zwykle zajmując się bardziej ziemskimi przedsięwzięciami, zazwyczaj jednak byli co najmniej tak samo bystrzy jak ich pracownicy – intelektualiści, tak więc podziw dla osiągnięć „ich” intelektualistów był zaledwie umiarkowany.

 

Trudno się więc dziwić, że intelektualiści urażeni tym faktem mogli mieć nieco obniżone poczucie własnej wartości. Jakże było to niesprawiedliwe, że tamci – naturalne elity – przez nich nauczane, byli teraz ich przełożonymi i prowadzili życie w luksusie, podczas gdy oni – intelektualiści – byli stosunkowo niezamożni i zależni. Łatwo było królowi przekonać ich do poparcia idei monopolu sprawiedliwości. W zamian za ideologiczne uzasadnienie władzy monarchicznej król nie tylko oferował im wyższy status zatrudnienia; jako dworscy intelektualiści mogli również odpłacić naturalnym elitom ich brak poszanowania.

 

Mimo wszystko pozycja klasy intelektualistów polepszyła się jedynie nieznacznie. Pod władzą monarchiczną istniało bardzo wyraźne rozróżnienie miedzy rządzącym (królem) a rządzonymi, a rządzeni wiedzieli, że nigdy nie będą mogli stać się rządzącymi. Stąd zawsze istniał niebagatelny opór nie tylko wśród naturalnych elit, ale również wśród prostego ludu przeciwko każdemu powiększeniu władzy królewskiej. Królowi było niezmiernie trudno podnosić podatki a możliwości zatrudnienia dla intelektualistów pozostawały w znacznym stopniu ograniczone. Ponadto, gdy król utrwalił już swoją władzę nie traktował swoich intelektualistów o wiele lepiej niż czyniły to naturalne elity. A biorąc pod uwagę, że król kontrolował terytorium większe niż jakikolwiek członek naturalnych elit wcześniej, utrata jego łask mogła okazać się nawet bardziej niebezpieczna niż poprzednio, co uzależniało pozycję intelektualistów od monarszych kaprysów.

 

Przegląd biografii wybitnych intelektualistów – od Szekspira po Goethego, od Kartezjusza po Locka, od Marksa po Spencera – ujawnia z grubsza ten sam wzór: aż po wiek XIX ich pracę sponsorowali prywatni mecenasi, członkowie naturalnych elit, książęta lub królowie. Pozyskując lub tracąc względy sponsorów często zmieniali oni miejsce pracy, byli bardzo mobilni. Oznaczało to dla nich ciągłą niepewność finansową, oraz jedyny w swoim rodzaju kosmopolityzm intelektualistów (czego znakiem była biegłość w językach) a także niezwykłą intelektualną niezależność. Gdy ten czy ów sponsor przestawał ich wspomagać, pozostawało wielu innych, którzy byliby szczęśliwi mogąc zapełnić powstałą lukę. W rzeczy samej życie intelektualne i kulturalne kwitło najbardziej a niezależność intelektualistów była największa, gdy pozycja króla lub rządu centralnego była stosunkowo słaba a pozycja naturalnych elit pozostawała stosunkowo silna.

 

Narodziny demokracji

 

Wraz z przejściem od monarchii do demokracji nastąpiła fundamentalna zmiana w relacjach między państwem, naturalnymi elitami i intelektualistami. Psucie starożytnych praw przez króla – jako monopolistycznego sędziego i rozjemcę – powodowało wygórowane koszty sprawiedliwości co stworzyło historyczną opozycję przeciwko monarchii. Jednak mylnie wskazano przyczyny tego zjawiska. Byli tacy, którzy poprawnie rozpoznali, że problem dotyczył monopolu a nie elit czy szlachectwa. Przeważyli jednak ci, którzy błędnie uznali że problemem był elitarny charakter władcy, i którzy nawoływali do pozostawienia monopolu prawa i jego egzekucji a tylko zamiany króla i widocznej dworskiej pompy na „lud” i domniemane poczucie przyzwoitości „prostego człowieka”. Skutkiem był historyczny sukces demokracji.

 

Jak na ironię monarchię zniszczyły te same siły społeczne, które królowe sami wspierali wcześniej – w początkach walki o wykluczenie konkurencyjnych naturalnych ośrodków władzy z możliwości działania jako sędziowie. Były to: zawiść prostych ludzi skierowana przeciwko lepszym od nich i pożądanie przez intelektualistów jakoby właściwej ich aspiracjom pozycji społecznej. Gdy obietnice lepszej i tańszej sprawiedliwości okazały się pustym królewskim słowem, intelektualiści sprawili, że egalitarne ciągoty, którym królowie sami schlebiali, obróciły się teraz przeciwko nim samym. Było więc logiczne, że również królowie powinni być obaleni i że egalitarna politykę, którą królowie sami rozpoczęli należy konsekwentnie doprowadzić do końca: do monopolistycznej kontroli sądownictwa przez prosty lud. Dla intelektualistów było jasne, że to oni mają być jego rzecznikiem.

 

Każda elementarna teoria ekonomiczna przewidziałaby, że wraz z przejściem od monarchii do demokracji opartej na zasadzie „jeden człowiek – jeden głos” i podstawieniem ludu w miejsce króla, sprawy będą się toczyć coraz gorzej. Cena sprawiedliwości wzrośnie astronomicznie podczas gdy jakość prawa będzie nieustannie spadać. Podczas owej transformacji nastąpi zastąpienie rządu prywatnego (prywatnego monopolu) systemem rządów publicznych (monopolem publicznym).

 

Rozpoczęła się „Tragedia na błoniach” (1). Teraz każdy, nie tylko król, miał prawo do zagrabiania prywatnej własności innych. Konsekwencją było więcej rządowego wyzysku (opodatkowania). Psucie prawa osiągnęło taki stopień, że idea praw naturalnych i niezmiennych zasad sprawiedliwości rozpłynęła się i zastąpiono ją nową ideą prawa jako legislacji (prawa raczej konstruowanego niż odkrywanego i odwiecznego); zmieniła się również skala preferencji czasowych (wzrosło zainteresowanie teraźniejszością.)

 

Król był właścicielem jakiegoś terytorium i mógł je przekazać synowi, dlatego starał się zachować jego wartość. Władca demokratyczny był i jest jedynie tymczasowym dzierżawcą, próbował więc maksymalizować bieżące przychody rządu z rozmaitych źródeł kosztem wartości kapitału; w rezultacie powodował straty.

 

Oto kilka konsekwencji: w trakcie trwania epoki monarchicznej, w okresie przed I Wojną Światową, wydatki rządowe rozumiane jako procent PKB rzadko przekraczały 5%. Od tamtego czasu wzrosły średnio do 50%. Przed I Wojną Światową rządy zatrudniały zwykle mniej niż 3% pracującej populacji. Od tamtej pory procent ten wzrósł do poziomu 15 - 20%. Era monarchiczna charakteryzowała się pieniądzem kruszcowym (złotem) którego siła nabywcza stopniowo rosła. Dla odmiany, era demokratyczna jest erą pieniądza papierowego, którego siła nabywcza nieustannie maleje.

 

Królowie nieustannie pogrążali się w długach, jednak podczas okresów pokoju zwykle długi spłacali. Podczas ery demokratycznej długi rządów zarówno podczas wojny jak i pokoju rosły do niewiarygodnych rozmiarów. Faktyczna stopa oprocentowania w epoce monarchicznej stopniowo spadała do wartości równej w przybliżeniu 2%. Od tego momentu realna stopa oprocentowania (wartości nominalne z uwzględnieniem inflacji) wzrosły do poziomu 5% - równego wartościom XV-wiecznym. Legislacja praktycznie nie istniała aż do końca XIX w. Dzisiaj, w jednym tylko roku ustanawia się dziesiątki tysięcy praw i regulacji. Poziom oszczędności maleje zamiast rosnąć wraz ze wzrostem dochodów, a wskaźniki rozpadu rodziny i przestępczości stale pną się do góry.

 

Los naturalnych elit

 

Pod władzą demokratyczną państwo miało się coraz lepiej podczas gdy „lud” - odkąd sam zaczął się sobą rządzić - miał się coraz gorzej. Cóż jednak działo się z naturalnymi elitami i intelektualistami? Jak już wspomniano, demokratyzacja kontynuowała to co królowie zaledwie w łagodny sposób rozpoczęli: ostateczne zniszczenie naturalnych elit i arystokracji. Majątki członków wielkich rodzin topniały konfiskowane podatkami za ich życia i w chwili ich śmierci. Tradycje niezależności ekonomicznej tych rodzin, ich zdolność przewidywania, moralne i duchowe przywództwo – wszystko to tracono i zapomniano.

 

Ludzie bogaci istnieją i dzisiaj, lecz coraz częściej pośrednio lub bezpośrednio zawdzięczają swoje fortuny państwu. Są oni bardziej zależni od nieustającej łaski państwa niż wielu ludzi mniej zamożnych. Z reguły nie są już głowami rodzin o długiej tradycji – można ich określić mianem "nouveaux riches." Ich postępowaniem nie kierują cnoty, mądrość, godność czy dobry gust. Powoduje nimi raczej ta sama proletariacka kultura masowa, krótkowzroczny oportunizm i hedonizm, który bogaci i sławni dzielą z każdym innym człowiekiem. Konsekwencją tego jest – i dzięki Bogu – że ich poglądy nie mają już większej wagi dla opinii publicznej niż poglądy większości innych ludzi.

 

Demokracja osiągnęła to o czym Keyns mógł tylko marzyć: „eutanazję klasy rentierskiej”. Zdanie Keynsa: „na dłuższą metę wszyscy będziemy martwi” precyzyjnie oddaje demokratycznego ducha naszych czasów: zapatrzony w teraźniejszość hedonizm. Aczkolwiek nie sięganie myślą poza skalę własnego życia jest rzeczą nienaturalną, to jednak takie myślenie staje się coraz bardziej typowe. Zamiast nobilitować proletariuszy demokracja sproletyzowała elity i nieustannie wypacza sposób myślenia i sądy mas.

 

Los intelektualistów

 

Z drugiej strony, podczas gdy elity ginęły, intelektualiści obejmowali coraz bardziej widoczną i wpływową pozycje w społeczeństwie. W dużej mierze osiągnęli oni swój cel i stali się klasą rządzącą, kontrolującą państwo działając jako monopolistyczni sędziowie.

 

Nie wystarczy jednak przyznać, że wszyscy politycy wybierani w sposób demokratyczny są intelektualistami (choć więcej jest intelektualistów, którzy zostali prezydentami niż było intelektualistów, którzy zostali królami). Intelektualista potrzebuje nieco innych zdolności i talentów, niż te potrzebne skutecznym politykiem czy biznesmenem do oddziaływania na masy. Ale nawet oni – biznesmeni i politycy – są produktem indoktrynacji w opłacanych z podatków szkołach i uniwersytetach, a dokonywanej przez intelektualistów pracujących na państwowych posadach. Prawie wszyscy ich doradcy pochodzą z tego samego źródła.

 

Praktycznie nie ma liczących się ekonomistów, filozofów, historyków czy socjologów zatrudnionych przez prywatnych członków naturalnych elit. A ci nieliczni ze starych elit którzy ocaleli i którzy mogliby tworzyć zapotrzebowanie na ich usługi nie mogą sobie na to pozwolić. Prawie wszyscy intelektualiści są typowymi pracownikami publicznymi, nawet jeśli formalinie pracują dla instytucji prywatnych czy fundacji. Są prawie całkowicie nieusuwalni, a ich zarobki przeciętnie są o wiele wyższe niż ich prawdziwa wartość rynkowa; a jakość ich intelektualnych płodów nieustannie maleje.

 

Większość ich dostępnego dorobku to rzeczy nieistotne lub niezrozumiałe. Gorzej – jeśli natkniemy się gdzieś na rzecz istotną i zrozumiałą to będzie ona do bólu propaństwowa. Są oczywiście wyjątki, ale jeśli praktycznie wszyscy intelektualiści są zatrudnieni w rozlicznych sektorach podległych Państwu to trudno się dziwić, że większość ich dorobku w sposób zamierzony lub nieświadomy będzie reklamować ideę państwa. Dzisiaj jest więcej gloryfikatorów rządów demokratycznych niż wszystkich gloryfikatorów rządów monarchicznych w całej historii ludzkości.

 

Ten najwidoczniej niemożliwy do zatrzymania propaństwowy prąd intelektualny dobrze ilustruje los tak zwanej Szkoły Chicagowskiej, Miltona Friedmana, jego poprzedników i jego kontynuatorów. W latach 30 i 40, Szkoła Chicagowska była uważana za lewicującą, i po prawdzie tak było – wystarczy na przykład wspomnieć, że Friedman zalecał bank centralny i pieniądz papierowy w miejsce standardu złota. Z całego serca z popierał on zasadę państwa opiekuńczego wraz z proponowanym przez niego gwarantowanym dochodem minimalnym (ujemny podatek dochodowy), dla którego nie mógł jednak określić limitu. Popierał progresywny podatek dochodowy aby osiągnąć swoje wyraźnie egalitarne cele (sam osobiście pomagał wdrażać nowy podatek od wynagrodzeń.) Friedman sprzyjał idei że państwo może nakładać podatki aby wytwarzać dobra, które będą miały pozytywny efekt towarzyszący lub o których myślał że taki efekt będzie osiągnięty. Oznacza to oczywiście, że praktycznie nie ma takiej rzeczy, której Państwo nie mogło by wytwarzać za pieniądze podatników.

 

Należy dodać, że Friedman i jego następcy byli głosicielami najpłytszej z płytkich filozofii: relatywizmu epistemologicznego i etycznego. Nie ma takiej rzeczy jak najwyższe prawdy moralne a cała nasza wiedza empiryczna w najlepszym razie miałaby być jedynie prawdą hipotetyczną. Mimo to nigdy nie zwątpili, że państwo musi istnieć, i że musi być to państwo demokratyczne.

 

Dzisiaj, pół wieku później, Szkoła Chicagowska, nie zmieniając praktycznie w istotny sposób swoich pozycji, uznawana jest za prawicującą i wolnorynkową. W rzeczy samej, szkoła ta określa granicę przyzwoitej opinii na politycznej prawicy, którą przekraczają tylko ekstremiści. Oto rozmiary zmiany poglądów opinii publicznej, którą dokonali funkcjonariusze publiczni.

 

Rozważmy inne symptomy deformacji powstałej w wyniku działań propaństwowych intelektualistów. Gdy przyjrzeć się statystykom wyborczym, łatwo odkryć następujący obraz: im dłużej dana osoba spędziła czasu w instytucjach edukacyjnych – gdy na przykład porównujemy doktora filozofii z magistrem (Bachelor of Arts) – tym bardziej jest prawdopodobne że osoba ta będzie ideologicznie państwowcem i zagłosuje na Demokratów. Co więcej, im wyższą kwotę podatków użyto do jej wykształcenia tym niższy będzie wynik egzaminu SAT (2) (lub inny podobny wskaźnik pomiaru inteligencji). Osobiście przypuszczam, że obniżają się wówczas również tradycyjne standardy moralności i słabnie uczciwość w życiu codziennym.

 

Rozpatrzmy jeszcze następny charakterystyczny symptom: w roku 1994 nazwano „rewolucją” następujące zdarzenie: przewodniczącego izby Kongresu, Newta Gingricha okrzyknięto rewolucjonistą po okazaniu przez niego sympatii dla Nowego Ładu (New Deal) i ubezpieczeń społecznych oraz wyrażeniu aprobaty dla ustawodawstwa prawa cywilnego, tj. akcji afirmatywnej i przymusowej integracji, które są odpowiedzialne za prawie całkowite zniszczenie praw własności prywatnej oraz erozję wolności zawierania umów, tworzenia i rozwiązywania stowarzyszeń. Cóż to niby za rewolucja, gdzie rewolucjoniści w pełni akceptują propaństwowe założenia i przyczyny obecnej katastrofy? Oczywiście, można to nazwać rewolucją jedynie w środowisku intelektualistów, którzy są do szpiku kości państwowcami.

 

Historia i idee

 

Sytuacja wydaje się może beznadziejna, ale tak nie jest. Przede wszystkim należy uznać, że stan obecny nie może trwać wiecznie. Erę demokratyczną trudno uznać za „koniec historii” do czego namawiają nas neokonserwatyści – istnieje bowiem ekonomiczny aspekt całego procesu.

 

Interwencje na rynku nieuchronnie spowodują więcej problemów niż miały ich naprawić. Będzie to prowadzić do dalszej kontroli i dalszych regulacji aż do ostatecznego przegnicia socjalizmu. Jeśli obecne trendy utrzymają się, to łatwo przewidzieć, że zachodnie demokratyczne państwa opiekuńcze w końcu rozpadną się, tak jak stało się to z „republikami ludowymi” na Wschodzie w końcu lat 80. Przez dekady realne dochody świata Zachodu trwały w zastoju a nawet malały. Długi rządowe i koszty utrzymania „ubezpieczeń społecznych” stworzyły realną perspektywę zapaści ekonomicznej. Przez ten czas konflikty społeczne narastały do niebezpiecznego poziomu.

 

Może ktoś chciałby spokojnie poczekać na ową katastrofę zanim odwrócą się bieżące propaństwowe trendy. Ale nawet w takim przypadku należy uczynić coś jeszcze. Załamanie się nie oznacza bowiem automatycznej likwidacji Państwa. Może być jeszcze gorzej.

 

Faktycznie, w niedawnej historii świata Zachodu znane się tylko dwa przypadki gdy władza rządu centralnego została de facto zredukowana, choć tylko tymczasowo, w rezultacie katastrofy: Niemcy Zachodnie po II Wojnie Światowej za Ludwika Erharda i Chile za Generała Pinocheta. To co jest konieczne oprócz kryzysu to idee – właściwe idee – i ludzie zdolni do zrozumienia i zastosowania tych idei gdy tylko nadarzy się właściwa okazja.

 

Ale o ile kierunek historii nie jest nieunikniony, a nie jest, to katastrofa nie jest konieczna ani nieuchronna. W ostatecznym rachunku kierunek historii kształtują idee, prawdziwe lub fałszywe, i ludzie działający pod ich wpływem. Tylko tak długo jak długo idee fałszywe będą dominować katastrofa jest nieunikniona. Mówiąc inaczej, gdy słuszna idea zostanie przyjęta i przeważy w opinii publicznej – a idee można w zasadzie zmienić prawie natychmiast – katastrofa może nigdy nie nadejść.

 

Rola intelektualistów

 

Prowadzi to do uznania nadrzędnej roli intelektualistów niezbędnych do radykalnej i fundamentalnej zmiany opinii publicznej, oraz roli członków naturalnych elit lub tego co jeszcze z nich zostało. Wymagania dla obu stron są wysokie, ale choć wysokie to muszą być zaakceptowane przez obie strony jako ich naturalny obowiązek.

 

Choć większość intelektualistów jest zepsuta i w dużym stopniu odpowiedzialna za obecne problemy, jest niemożliwe osiągnięcie jakiejkolwiek intelektualnej rewolucji bez ich pomocy. Dominacja publicznych intelektualistów może być złamana tylko przy pomocy anty-intelektualnych intelektualistów. Na szczęście idee osobistej wolności, własności prywatnej, swobody w zawieraniu umów i stowarzyszeń, odpowiedzialności osobistej i uznanie siły rządów jako głównego wroga wolności i własności – nie zginą dopóki będzie istnieć rasa ludzka, z tego prostego powodu, że są prawdziwe i same ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin