W CIENIU WYZWOLENIA - Gdańsk.pdf

(2169 KB) Pobierz
 
 
 
W cieniu wyzwolenia – Gdańsk 1945
 
 
«In the Shadow of the Liberation – Gdańsk 1945»
 
 
by Waldemar Kowalski
 
 
Source:
Bulletin of the Institute of National Remembrance (Biuletyn Instytutu Pamięci Narodowej), issue:
05­06 / 2005, pages: 128­143, on  www.ceeol.com .
 
 
 
The following ad supports maintaining our C.E.E.O.L. service  
 
 
1002366908.008.png 1002366908.009.png
 
W ALDEMAR
ALDEMAR K
K K
K K OWALSKI
ALDEMAR
OWALSKI
W CIENIU WYZWOLENIA
– GDAŃSK 1945
Zasadniczą część niniejszego tekstu tworzą relacje trójki młodych
(wiosną 1945 r.) gdańszczan o polskich korzeniach. Przeżyli w Gdań-
sku wojnę, trudny czas nalotów i wyzwolenia. Zawarte w relacjach
Eugenii Meirowskiej 1 , Magdaleny Meller 2 i Henryka Chudacza 3 wspo-
mnienia uzupełniają teksty publikowane, mało jednak znane lub
już zapomniane. Powstała całość ukazuje złożoność sytuacji i atmo-
sfery z czasu wyzwolenia Gdańska. Warto przypomnieć tragiczne losy
ludności cywilnej zdobywanego przez Armię Czerwoną miasta.
„Ciasne ulice i uliczki Gdańska były w tych dniach całkowicie zapchane wozami. Konie
pozostawały w zaprzęgach, póki nie padły. Uciekinierzy cisnęli się do najbliższych domów,
błądzili w poszukiwaniu statków, którymi mogliby się zabrać, lub spędzali dnie i noce na
swoich wozach [...]. Na otoczonym terenie zatrzymało się, oprócz związków bojowych i roz-
bitych oddziałów, przynajmniej półtora miliona ludzi. Do tej liczby doszło jeszcze sto tysięcy
rannych z Kurlandii, Prus Wschodnich i z najbliższej linii frontu” 4 .
Przyfrontowa codzienność
Henryk Chudacz:
W marcu 1945 r. byłem zatrudniony jako elektromonter w Zakładzie
Elektrotechnicznym A. Voight und Co. przy ulicy Podwale Przedmiejskie 50 na Starym Przed-
mieściu. Pracowałem tu od stycznia 1945 r. W stosunku do połowy 1944 r., kiedy to w za-
kładzie pracowało 150 osób, teraz było nas zaledwie piętnastu. Na swoje potrzeby wzmoc-
niliśmy schron, przebiliśmy dwa wyjścia awaryjne i uzupełniliśmy jego wyposażenie. Braliśmy
udział w akcjach pogotowia technicznego, przeciwpożarowych i odgruzowywania (tzw. Ber-
gungsgruppe ). Pracowaliśmy ciężko, bez żadnych ograniczeń czasowych i w wielu miejscach.
Wzywano nas często do pomocy po nocnych bombardowaniach. Naszym zadaniem
było zapewnienie oświetlenia zburzonego obiektu przy poszukiwaniu zabitych i rannych. Do
tego też celu mieliśmy w pogotowiu odpowiedni sprzęt: prądownicę na palecie, stojaki
z reflektorami, paliwo i kable. Kiedyś z takim sprzętem skierowano nas do Wrzeszcza, gdzie
na rogu ulic Jesionowej i Grunwaldzkiej zostały zburzone budynki mieszkalne. Był to pe-
chowy wyjazd. Na miejsce zawiózł nas zakładowy wóz ciężarowy „Framo” na Holzgas (gaz
drzewny). Już po drodze trzy razy stawał. Chwilę po uruchomieniu pierwszego reflektora
przy zburzonych budynkach usłyszałem warkot silnika samolotu, zwabił go na pewno mój
reflektor. Szybko go stłukłem i skoczyłem do bramy, w której kilka rąk wciągnęło mnie
głębiej. Usłyszeliśmy wybuch bomby. Z moich urządzeń nic nie zostało.
Henryk Chudacz:
1 Relacja E. Meirowskiej (październik 2003 r.), w zbiorach W.K.
2 Relacja M. Meller (m.in. kwiecień 2002, listopad i grudzień 2003 r.), w zbiorach W.K.
3 Relacja H. Chudacza (zm. 2004) [w:] Wspomnienia z oblężenia Gdańska w roku 1945,
kopia maszynopisu przekazana przez P. Artwicha w styczniu 2005 r., wybór i opracowanie W.K.
4 J. Thorwald, Wielka ucieczka, Kraków 1998, s. 145.
128
1002366908.010.png
Fot. ze zbiorów Muzeum Państwowego w Gdańsku
Fot. ze zbiorów Muzeum Państwowego w Gdańsku
1002366908.001.png 1002366908.002.png 1002366908.003.png
Innego dnia z kolegą zakładałem nową napowietrzną linię elektryczną na Olszynce. Stojąc
na jedenastometrowym słupie, wymieniałem izolatory. Kiedy zauważyłem nadlatujący samolot,
błyskawicznie znalazłem się na ziemi i skoczyłem pod stertę desek, które leżały nieopodal. Był to
nienotowany dotąd rekord schodzenia ze słupa. Gdy ja leżałem już pod deskami, kolega
dopiero odpinał na ziemi słupołazy. Całe szczęście, że pilot samolotu nie zainteresował się
dwoma elektrykami na słupach. Bombę zrzucił obok zajezdni tramwajowej przy ulicy Łąkowej.
W czasie oblężenia miasta w zakładzie pozostało nas już tylko ośmiu. Gasiliśmy pożary
i zbieraliśmy po piwnicach żywność. Wodę nosiliśmy w nocy z jedynej studni przy Baszcie
Narożnej. W pierwszych dniach oblężenia znalazłem zabitego odłamkiem pocisku konia.
Byłem z siebie zadowolony, szybko pobiegłem do schronu po kolegę i „narzędzia rzeźni-
cze”. Do schronu przynieśliśmy dwa wiadra mięsa, jedynego w czasie oblężenia. Moczyli-
śmy je długo w occie, koń niestety z nas zadrwił, nie dał się skruszyć. Konsumpcja wyma-
gała dużego wysiłku szczęk.
Postanowiliśmy poszukać czegoś do zjedzenia w domu kolegi przy ulicy Św. Ducha.
Miasto już płonęło. Musieliśmy przejść przez Targ Węglowy. Tu w zbiorniku przed Zbrojow-
nią zamoczyliśmy worki i nałożyliśmy je sobie na głowę i plecy. Po dotarciu na ulicę Te-
atralną stwierdziliśmy, że górne piętra domów, w tym jego, już płoną. Wracaliśmy ulicą
Szeroką, Targiem Drzewnym i Targiem Węglowym. Byliśmy wstrząśnięci, dookoła nie było
żywej duszy. Na Stare Przedmieście wróciliśmy w milczeniu.
Krótko przed zakończeniem oblężenia zostaliśmy zmuszeni do opuszczenia schronu. W no-
cy obudził nas potężny huk. Początkowo myśleliśmy, że to bomba. Okazało się, że przewróciły
się ruiny sąsiedniego budynku. Gruzy zasypały nam wejście. W ciemności, po męczącej pracy
i po przebiciu się przez ścianę fundamentów, złapaliśmy świeże powietrze. Tędy wyszliśmy na
ulicę Podwale Staromiejskie. Nigdy wcześniej nie widziałem tak czarnych i brudnych ludzi.
Część kolegów udała się do Dolnego Miasta. Ja, wraz z dwoma, wybraliśmy schron apteki
przy ulicy Słodowników. Kiedyś zakładałem w nim instalację. Na miejscu zorientowaliśmy się,
że jest zasypany warstwą gruzu po zrujnowanym budynku. Odgruzowaliśmy wejście i weszliśmy
do środka. Dopisało nam szczęście, znaleźliśmy kartofle, miód sztuczny, topiony ser i kilka sło-
ików z warzywami. Wkrótce dołączyli do nas inni „Robinsonowie” z Podwala Przedmiejskiego.
Życie i śmierć w schronach
Eugenia Meirowska:
Początkowo ukrywaliśmy się w piwnicy domu przy ulicy Rajskiej. Byli
też ze mną matka, siostra i brat. To, że przeżyłam, zawdzięczam między innymi jemu. Zde-
zerterował z wojska niemieckiego i ukrywał się. Ciągle mnie instruował, jak się zachować
w trakcie nalotu. Gdy bomby spadły na nasz dom, zaczęłam się wyczołgiwać z mokrym ręcz-
nikiem przy twarzy. On szedł przede mną. Już na zewnątrz zgubiliśmy się. Niedaleko ulicy
Wałowej podmuch wybuchu bomby uniósł mnie w powietrze i rzucił na ziemię. Ranna do-
czołgałam się do jednego z największych schronów pod dzisiejszym budynkiem „Solidarno-
ści”. Schron wybudowali wcześniej jeńcy wojenni, drugi podobny był obok Poczty Polskiej,
tysiące osób się w nich kryły. W schronie zajęli się mną lekarze, miałam uszkodzone kolano
i zaniki pamięci. Doczekałam tu wyzwolenia, gdy wyszliśmy, wokół było morze gruzów.
Eugenia Meirowska:
Henryk Chudacz: Tragedia dotknęła mieszkańców, którzy schronili się w czasie nalotu do
podziemnego dużego schronu przy Hali Targowej na Starym Mieście. Bombardowanie dopro-
wadziło do zniszczenia urządzeń odprowadzających wody kanałami podziemnymi do Motławy.
Spowodowało to zalanie schronu wodą. Przebywający w schronie utonęli, podobno wszyscy.
Henryk Chudacz:
130
1002366908.004.png
Fot. ze zbiorów Muzeum Państwowego w Gdańsku
Fot. ze zbiorów Muzeum Państwowego w Gdańsku
1002366908.005.png 1002366908.006.png 1002366908.007.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin