Stary dwór Shoscombe.doc

(99 KB) Pobierz
PSY SIĘ NIE MYLĄ

Arthur Conan Doyle

Stary dwór Shoscombe

Przeł. Jan Meysztowicz
Shoscombe Old Place

 

Sherlock Holmes długo siedział schylony nad mikroskopem. Wreszcie wyprostował się i spojrzał triumfalnie dokoła.

 To klej — rzekł — na pewno klej. Rzuć, proszę, okiem na te rozproszone drobiny na szkle podstawowym.

Pochyliłem się nad okularem i dostosowałem obiektyw do mego wzroku.

 Te włoski to nitki z wełnianej ręcznie wyrabianej tkaniny. Ta szara masa o nieregularnych konturach to kurz. Po lewej stronie widać nabłonkowe łuski. A te brązowe grudki w środku to niewątpliwie klej.

 Wierzę ci na słowo — odpowiedziałem z uśmiechem, — Czy cokolwiek od tego zależy?

 To bardzo udane doświadczenie. Pamiętasz może to zajście w St Pancras? Obok zabitego policjanta znaleziono czapkę. Oskarżony twierdzi, że to nie jest jego czapka, ale on jest z zawodu ramiarzem, wobec czego ma często do czynienia z klejem.

 Czy podjąłeś się tego śledztwa?

 Nie, natomiast mój przyjaciel Merrivale ze Scotland Yardu zasięgnął mojej rady w tej sprawie. Od czasu gdy nakryłem fałszerza monet, znalazłszy w szwach jego rękawów drobniutkie opiłki miedzi i cynku, zaczęli rozumieć znaczenie mikroskopu. — Holmes spojrzał z niecierpliwością na zegarek, — Miał się do mnie zgłosić nowy klient, ale się spóźnia. A propos, czy znasz się nieco na wyścigach?

 I jak jeszcze! Ta znajomość kosztuje mnie około połowy mojej inwalidzkiej renty.

 W takim razie spełnisz dla mnie rolą „Podręcznego przewodnika po torach wyścigowych”. Co wiesz o sir Robercie Norbertonie? Czy znasz to nazwisko?

 Oczywiście. Mieszka w Shoscombe Old Place, a znam dobrze tę miejscowość, gdyż w okresie mojej służby wojskowej mieliśmy tam nasze letnie kwatery. Raz nawet niewiele brakowało, a Norberton znalazłby się w zasięgu twoich kompetencji.

 Jak się to stało?

 Na torze wyścigowym w Newmarket rzucił się z pejczem na Sama Brewera, znanego lichwiarza z Curzon Street, i o mało go nie zabił.

 Ha, to brzmi interesująco. Czy często sobie pozwala na takie wybryki?

 Cieszy się reputacją niebezpiecznego człowieka. On jest chyba najśmielszym, zawsze lecącym na złamanie karku jeźdźcem w Anglii. Parę lat temu był drugi w Grand National . Należy do ludzi, którzy urodzili się o jedno lub dwa pokolenia za późno. Czułby się doskonale w epoce Regenta . Bokser, atleta, namiętny jeździec i gracz na wyścigach, amator płci pięknej, a w ogóle osobnik o tak nieokiełznanym usposobieniu, że wątpię czy można go będzie jeszcze kiedykolwiek zaliczyć do zupełnie normalnych ludzi.

 Brawo, mój drogi, kapitalny szkic, już mi się zdaje, że go znam. A teraz co możesz mi powiedzieć o Shoscombe Old Place?

 Tyle tylko, że leży w środku parku o tej samej nazwie i że słynna stajnia wyścigowa Shoscombe i ośrodek trenowania koni tam właśnie się znajdują.

 Naczelnym trenerem jest John Mason. Nie powinno cię dziwić, że wiem o tym, gdyż oto jest list od niego.

Ale chciałbym się czegoś więcej dowiedzieć o Shoscombe. Trafiłem na bogate źródło informacji.

 Są jeszcze tak zwane spaniele z Shoscombe. Słyszy się o nich na każdej psiej wystawie. To najbardziej arystokratyczna rasa w Anglii i przedmiot szczególnej dumy miejscowej dziedziczki.

 Masz na myśli żonę sir Roberta Norbertona?

 Sir Robert nigdy nie miał żony. Tym lepiej, sądząc po jego opinii i charakterze. On mieszka ze swą siostrą, wdową, lady Beatrice Falder.

 To znaczy, że sir Robert utrzymuje swą siostrę?

 Nie, nie. Posiadłość należała do jej zmarłego męża, sir Jamesa Faldera. Nic tam nie jest własnością Norbertona. Majątek jest zapisany wdowie w, dożywocie, a po jej śmierci przejdzie do brata jej męża. Zanim to nastąpi, ona pobiera czynsze.

 A braciszek Robert je wydaje?

 Wszystko zdaje się na to wskazywać. To nie lada gagatek i musi jej sprawiać niemało przykrości i kłopotów. Słyszałem jednak, że siostra jest do niego bardzo przywiązana. Ale co się stało w Shoscombe?

 To właśnie chciałbym wiedzieć. A oto jest ktoś, kto potrafi nam to zapewne wyjaśnić.

Drzwi się otwarły i nasz goniec wprowadził wysokiego, gładko wygolonego mężczyznę o stanowczym, surowym wyrazie twarzy, jaki spotykamy wśród sprawujących władzę nad chłopcami lub końmi. Pan John Mason miał w swej pieczy niemało i jednych, i drugich i wyglądał na człowieka nie obawiającego się tego zadania. Złożył nam chłodny, opanowany ukłon i zasiadł we wskazanym mu przez Holmesa fotelu.

 Otrzymał pan mój list, panie Holmes?

 Tak, ale nic nie wynika z jego treści.

 Sprawa jest zbyt delikatnej natury, aby można ją było szczegółowo ująć na piśmie. A ponadto jest zbyt zawiła. Mogę to wyjaśnić tylko w bezpośredniej rozmowie.

 Jesteśmy do pańskiej dyspozycji.

 A więc, po pierwsze, mój pracodawca, sir Robert, zwariował.

Holmes podniósł brwi.

 Jestem detektywem — rzekł — a nie lekarzem. Ale dlaczego tak pan sądzi?

 Jeśli mężczyzna raz i drugi postępuje tak, jakby mu brakowało piątej klepki, to można to jakoś uzasadnić, ale jak wszystko, co robi, zakrawa na szaleństwo, to człowiek zaczyna się zastanawiać. Moim zdaniem Shoscombe Prince i najbliższe derby doprowadziły go do obłędu.

 Tak się nazywa koń, którego wystawiacie do tego wyścigu?

 Tak i jest to najlepszy koń w Anglii. Nikt tego nie może wiedzieć lepiej ode mnie. Będę całkiem szczery, gdyż wiem, że pan Sherlock Holmes jest dżentelmenem, na którego honorze mogę polegać, a więc nic z tego, co powiem, nie wyjdzie poza obręb tego pokoju. Sir Robert musi wygrać te derby. Siedzi w długach po uszy i to jest jego ostatnia szansa. Wszystko co mógł upłynnić lub pożyczyć, postawił na tego konia, i to na doskonałych warunkach. Bookmacherzy przyjmują, teraz zakłady czterdzieści do jednego przeciwko Shoscombe Prince, ale stosunek zakładów był sto do jednego, gdy sir Robert zaczął na niego stawiać.

 Jakże to jest możliwe, skoro to jest taki znakomity koń?

 Publiczność nie wie o tym. Sir Robert jest sprytniejszy od bookmacherów oraz ich zawodowych informatorów, a raczej szpiegów. Na próbnych biegach występuje inny koń, po tym samym ogierze, co Shoscombe Prince. Prawie nie można ich odróżnić. Ale w pełnym galopie Shoscombe Prince pozostawia tamtego w tyle co najmniej o kilkadziesiąt długości. Sir Robert o niczym innym nie myśli, jak tylko o tym koniu i o derby. Całe jego życie od tego zależy. Aż do tego czasu uda mu się utrzymać lichwiarzy z daleka. Ale jeśli Shoscombe Prince zawiedzie… sir Robert jest ostatecznie wykończony.

 To jest gra o rozpaczliwie wysoką stawkę, ale nie widzę w tym nic, co by zasługiwało na miano obłędu.

 A jednak, po pierwsze: wystarczy na niego popatrzeć. On chyba nie sypia w nocy. Można go zastać w stajni o każdej porze. Oczy ma nieprzytomne. A do tego jeszcze dochodzi sposób traktowania swej siostry, lady Beatrice.

 A mianowicie?

 Zawsze byli w jak najlepszych ze sobą stosunkach. Oboje mają te same upodobania, a ona kochała konie nie mniej od niego. Codziennie o tej samej godzinie zwykła wyjeżdżać do nich w odwiedziny, a nade wszystko kochała Shoscombe Prince’a. Strzygł uszami na dźwięk kół na żwirze i co rano biegł kłusem do powozu po swój kawałek cukru. Ale teraz wszystko się zmieniło.

 Dlaczego?

 Lady Beatrice jakby przestała interesować się końmi. Od tygodnia przejeżdża koło stajni i nawet nie wstąpi na dzień dobry.

 Pan sądzi, że się pokłócili?

 I jak jeszcze! Okropnie się pokłócili. Przecież inaczej nie oddałby ulubionego jej spaniela, którego kochała, jakby to było jej własne dziecko. Oddał go parę dni temu staremu Barnesowi, temu, co ma oberżę „Pod Zielonym Smokiem” o trzy mile dalej, w Crendall.

 To istotnie dziwne.

 Oczywiście z jej słabym sercem i wodną puchliną nie mogła prowadzić podobnego trybu życia jak sir Robert, ale co wieczór spędzał dwie godziny w jej pokoju. I słusznie, bo była dla niego przyjacielem jakich mało. Ale i to się zmieniło. Nawet już do niej nie podchodzi, A ona bardzo to bierze do serca, martwi się i… pije, panie Holmes, pije jak ryba!

 Czy piła przed poróżnieniem się z bratem?

 Owszem lubiła od czasu do czasu zaglądnąć do kieliszka, ale teraz, zdarzą się, że w ciągu jednego wieczora wypróżni całą butelkę. Wiem o tym, od Stephemsa, starszego lokaja. Wszystko się zmieniło, panie, Holmes, i jest w tym coś bardzo paskudnego. Bo na przykład, co robi sir Robert w krypcie pod starym kościołem? I kto jest ten mężczyzna, z którym tam się spotyka?

Holmes zatarł dłonie.

 Słucham dalej z coraz większym zainteresowaniem.

 Starszy lokaj go widział idącego tam. O północy i w rzęsistym deszczu. Więc następnej mocy zasiadłem w pobliżu domu i patrzę, aż tu sir Robert znowu wychodzi. Stephens i ja poszliśmy za nim z niemałym strachem, bo źle by się to dla nas skończyło, gdyby nas przyłapał. Straszny to człowiek, gdy puści w ruch pięści, i nikogo nie uszanuje. Więc baliśmy się podejść za blisko, ale wypatrywaliśmy dobrze, dokąd on idzie. Do krypty, gdzie jak wiadomo, straszy. I czekał tam na niego jakiś mężczyzna.

 Co to jest za krypta, w której straszy?

 W parku stoi stara, zrujnowana kaplica, tak stara, że nikt nie wie, kiedy ją zbudowano. A pod nią jest krypta i źle o niej mówią w naszej okolicy. W dzień jest to wilgotne, ponure, trudno dostępne miejsce, a mało jest w naszym hrabstwie takich, co by się odważyli podejść tam bliżej w nocy. Ale sir Robert się nie bał. Nigdy w życiu niczego się nie bał. Ale co tam robił w nocy?

 Chwileczka! — rzekł Holmes. — Pan powiada, że był tam jakiś inny mężczyzna. Musiał to być któryś ze stajennych albo ktoś z domowników. Wystarczyłoby przecież go rozpoznać, a potem zapytać, po co tam chodzi.

 To nie jest nikt od nas. — Skąd pan wie o tym?

 Bo go widziałem. To było w drugą noc. Sir Robert przeszedł tuż koło nas, to jest Stephensa i mnie, a trzęśliśmy się ze strachu w krzakach jak króliki, bo tej nocy księżyc nieco przyświecał. Ale dosłyszeliśmy, jak ten drugi idzie za nim. Więc jak sir Robert poszedł dalej, wyleźliśmy z krzaków i niby to przechadzamy się w świetle księżyca. I tak natknęliśmy się jak gdyby nigdy nic, z niewinną miną, prosto na niego. „Dobry wieczór — powiadam — a wy kto jesteście?” Musiał nas nie słyszeć nadchodzących, bo spojrzał przez ramię z taką twarzą, jakby zobaczył samego diabła. I jak nie wrzaśnie, a potem jak nie ruszy z kopyta, tak szybko jak tylko mógł, w ciemności. A biegać to on umiał, znam się na tym. Natychmiast zniknął nam z oczu i nie słyszeliśmy więcej jego kroków, a kim lub czym był dotychczas, nie zdołaliśmy odkryć.

 Ale widział go pan wyraźnie w świetle księżyca?

 Tak i pod przysięgą poznam jego żółtą twarz, moim zdaniem, twarz nie byle rzezimieszka. Co on mógł mieć wspólnego z sir Robertem?

Holmes siedział czas jakiś zamyślony.

 Kto dotrzymuje towarzystwa lady Beatrice? — zapytał wreszcie.

 Panna służąca. Carrie Evans. Służy u niej od pięciu lat.

 I oczywiście jest jej bardzo oddana?

Pan Mason poruszył się niespokojnie w fotelu, wyraźnie zakłopotany.

 Oddana to ona jest — rzekł po dłuższej chwili — ale komu, wolę nie mówić.

 Ach tak! — rzekł Holmes.

 Nie mogę rozpuszczać plotek.

 Rozumiem doskonale, panie Mason. Sytuacja jest najzupełniej jasna. Z tego, co doktor Watson mówił mi o sir Robercie, żadna kobieta nie czuje się przy nim bezpieczna. Czy nie sądzi pan, że to właśnie doprowadziło do kłótni pomiędzy rodzeństwem?

 Ten skandal trwa już od dosyć dawna.

 Ale lady Falder mogła sobie z tego nie zdawać sprawy. Załóżmy, że ciągle odkryła prawdę i postanowiła się pozbyć tej służącej. Braciszek się na to nie zgadza. Schorowana kobieta, nie mogąca się samodzielnie poruszać, nie jest w stanie narzucić swej woli. Znienawidzona służąca jest wciąż przy niej. Stara lady przestaje rozmawiać z bratem i ze zgryzoty zaczyna zbyt często szukać pociechy w butelce. Sir Robert, chcąc jej dokuczyć, zabiera jej ulubionego psa. Czy to wszystko nie układa się w logiczną całość?

 Może i tak, ale niezupełnie.

 Właśnie! Układa się, ale niezupełnie. Czy może to mieć jakiś związek z nocną wizytą w starej krypcie? Nie widzę, jak by to mogło się łączyć.

 Ja też nie widzą. Ale jest jeszcze coś, co się także z tym nie łączy. Otóż sir Robert wykopał jakieś zwłoki.

Holmes wyprostował się gwałtownie w fotelu.

 Odkryliśmy to dopiero wczoraj, po moim liście do pana. Sir Robert pojechał wczoraj do Londynu, więc Stephens i ja zeszliśmy do krypty. Wszystko tam było w porządku z wyjątkiem tego, że w kącie leżały szczątki ludzkie.

 Zawiadomiliście policję?

Nasz gość uśmiechnął się ponuro.

 Nie sądzę, aby to mogło interesować policję. Tam była tylko zasuszona stara czaszka i parę kości sprzed może i tysiąca lat. Ale przedtem tam tego nie było, Mogę przysiąc, jak również. Stephens. Schowane to było w kącie i przykryte deską, a ten róg był zawsze przedtem pusty.

 Co z tym zrobiliście?

 Pozostawiliśmy na miejscu.

 Bardzo rozsądnie. Pan powiada, że sir Robert wyjechał wczoraj do Londynu. Czy powrócił?

 Spodziewamy się go z powrotem dzisiaj wieczorem.

 Kiedy sir Robert wydał psa swej siostry?

 Równo tydzień temu. Zwierzę ujadało przy ceglanym domku mieszczącym starą studnię, a tego rana sir Robert cierpiał na jeden ze swych napadów złego humoru. Pochwycił psa i myślałem, że go zabije. Ale potem oddał go Sandy Bainowi, dżokejowi, i kazał mu odprowadzić do starego Barnesa, „Pod Zielonym Smokiem”, Powiedział, że już nigdy więcej nie chce u nas widzieć tego psa.

Holmes zapalił najstarszą i najobrzydliwszą ze swych fajek i długo milczał zamyślony głęboko.

 Nie bardzo rozumiem rzekł wreszcie — co pan chce, abym uczynił w tej sprawie, panie Mason. Czy nie mógłby pan tego dokładniej określić?

 Może pan to uzna za coś bardziej określonego, panie Holmes — odpowiedział nasz gość i wyciągnąwszy z kieszeni kawałek papieru, rozwinął go ostrożnie i pokazał nam fragment zwęglonej kości.

Holmes zbadał ją starannie.

 Gdzie pan to znalazł?

 W piwnicy pod pokojem lady Beatrice znajduje się kocioł centralnego ogrzewania. Był nieczynny od pewnego czasu, ale sir Robert zaczął narzekać na zimno i kazał pod, nim napalić. To należy do obowiązków Harveya, jednego z moich chłopców stajennych. Przyszedł do mnie dziś rano, przyniósł tę kość i powiedział mi, że znalazł ją w palenisku pod kotłem w czasie wygrzebywania popiołu. Bardzo był tym przejęty.

 Ja również — rzekł Holmes i zwrócił się do mnie. — Co możesz nam o tej kości powiedzieć?

Kość była spalona na węgiel, ale jej anatomiczna przynależność nie mogła budzić wątpliwości.

 To jest fragment górnej części ludzkiej kości goleniowej.

 Właśnie! — Holmes przybrał bardzo poważny wyraz twarzy. — Kiedy ten chłopak pali pod kotłem?

 Rozpala na wieczór i pozostawia w tym stanie.

 A zatem każdy może mieć tam dostęp w nocy?

 Tak.

 Czy można tam wejść z zewnątrz domu?

 Jedne drzwi prowadzą na zewnątrz, a drugie na schody wychodzące na korytarz, przy którym znajduje się pokój lady Beatrice.

 Jesteśmy na głębokiej wodzie, panie Mason, głębokiej i mętnej. Pan powiada, że sir Roberta nie było w domu wczoraj wieczorem?

 Nie, nie było.

 A zatem ktokolwiek spalił tę kość, to nie mógł być on.

 To prawda.

 Jak się nazywa ta oberża, o której pan wspominał?

 ”Pod Zielonym Smokiem”.

 Czy w tej części hrabstwa Berkshire jest jakieś dobre łowisko ryb?

Twarz zacnego trenera dobitnie wyraziła przekonanie, że jeszcze jeden wariat wtargnął w jego i tak już niełatwe życie.

 Słyszałem — bąknął — że w potoku, nad którym stoi młyn, są pstrągi, a w jeziorze Hall są jakoby szczupaki.

 To wystarczy. Doktor Watson i ja zaliczamy się do zamiłowanych wędkarzy. Może pan utrzymać z nami łączność w oberży „Pod Zielonym Smokiem”. Powinniśmy tam być dzisiaj wieczorem. Nie potrzebuję chyba dodawać, że nie chcemy się z panem widywać, ale może nam pan zostawić wiadomość na piśmie, a w razie czego potrafię pana odnaleźć. Gdy będziemy wiedzieć coś więcej o tej sprawie, dam panu znać.

I tak w pogodny majowy wieczór Sherlock Holmes i ja zasiedliśmy w przedziale pierwszej klasy pociągu zdążającego ku małej („przystanek na żądanie”) stacyjce Shoscombe. W siatce bagażowej nad naszymi głowami leżał ogromny pęk wędek, nakrętek i koszyków. Po przybyciu na miejsce i krótkiej podróży wynajętym wózkiem dotarliśmy do staroświeckiej oberży, której właściciel Josiah Barnes doceniający, jak się okazało, należycie urok wędkarskiego sportu, chętnie się zainteresował naszymi planami oczyszczania z ryb wszystkich okolicznych wód.

 Czy to prawda, że w jeziorze Hall jest sporo szczupaków? — pytał Holmes.

Twarz oberżysty spochmurniała.

 Nic z tego — odrzekł — może pan sam łatwo znaleźć się w wodzie.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin