MARIA MAGDALENA.doc

(58 KB) Pobierz
MARIA MAGDALENA - / fragment /

 

 

MARIA MAGDALENA   - / fragment /

 

………..Dziwne pomyślała, szukać pociechy przy grobie. Wspomniała słowa Pana w jaskini nad Jordanem, gdy powiedział, że kolejny raz namaści Go przed pogrzebem… Na to wspomnienie znowu posmutniała. Skąd ON widział? – dumała, tuląc w dłoni mały flakon z olejkiem, którym miała namaścić martwe, zimne ciało.

-  Jezu! Jak mogłeś mnie opuścić ? – zawołała

To, co było najbliżej życia ze wszystkiego, co kiedykolwiek znała, nie żyło, a jednak świadomość, że cielesna tego powłoka jest zamknięta w tym grobowcu przed nią,  sprawiła, że czerpała jakąś odrobinę pociechy.

Doszła do grobowca. Ale gdzie strażnicy? Przywódcy ze świątyni przecież ich tu postawili po zapieczętowaniu gazu, bojąc się, że uczniowie wykradną zwłoki i powiedzą łatwowiernemu ludowi: powstał z martwych.

Kto odsunie ten ogromny głaz zamykający wejście, żeby ona mogła namaścić Pana? Co to znaczy? Grobowiec otwarty! W księżycowej poświacie zobaczyła czarną czeluść .Przedtem zasłaniał grotę głaz z pieczęcią.

Poczuła przypływ sił

- Jezu ! – wykrzyknęła – Co oni zrobili?

Podbiegła do grobowca, zajrzała. Pusto. Ciała Pana nie ma!

Zbladła i w głowie jej się zakręciło

„ Piotr… muszę powiedzieć Piotrowi! „ – myślała, szybko odchodząc od grobowca. „ Zabrali Pana mojego! … Ukradli Pana…” – raz po raz powtarzało jej tętno.

„ Piotrze, Piotrze… muszę powiedzieć Piotrowi… „

Zaczepiła opończą o jakąś gałąź, biegnąc ścieżką z ogrodu, upuściła przy tym alabastrowy flakon, ale nie zatrzymała się, żeby go podnieść. Gdy pędziła z powrotem do miasta, spod rubinowej zatyczki sączył się jedwabisty olejek, jak gdyby strużka księżycowej poświaty srebrzyła się na cmentarnej ziemi.

 

Nieważne, że z początku jej nie wierzyli – Maria była przyzwyczajona do lekceważenia ze strony mężczyzn. Wkrótce jej uwierzą, chociaż pragnęła, by mogli jej wykazać, że się myli.

Pragnęła, żeby nie było tak, jak zobaczyła, chciała, by grobowiec nie był pusty, ale nadal chronił ciało Pana. Jakież to okrucieństwo obrabować żałobników z namacalnego wspomnienia po ukochanym zmarłym ! W jakich obłąkanych umysłach zrodziła się taka myśl! Maria patrzyła bezradnie jak Piotr i Jan narzucają na siebie opończe i wybiegają z cichego domu. Oczy mieli pełne niedowierzania, nawet drwiny, gdy zbudziła ich tą wiadomością.

Myślała, że może powinna pobiec tam do ogrodu z nimi. Ale ich niepokój wynikał z niewiedzy, ich pośpiech z tego, że chcieli na własne oczy zobaczyć, czy coś takiego jest możliwe. Gdy zobaczą, że to prawda , będą bezradni tak samo jak ona. Zabraknie im sił, żeby biec, a ich sercom ochoty, aby bić.

Nic nie było ważne. Bo czyż ważne rzeczywiście, że Jego ciała nie ma? Dusza już tego ciała nie ożywia, duch nie rozgrzewa, to już tylko martwa powłoka.

A przecież ono dawało jej oparcie w teraźniejszości; miejsce, gdzie leżało, było miejscem, do którego mogła się udać, w którym mogła nie czuć się samotna. Gdyby pozostałe lata życia dane jej było spędzić przy Jego grobie, tym grobowcu zawierającym Jego szczątki, odgradzającym wszystkie sprawy świata, miałaby po co żyć….

Teraz nawet to nie istniało.

A jednak ruszyła za Piotrem i Janem do ogrodu. Poszła tam, bo gdzieżby indziej widziała swoją drogę; i tak zostawiła tam serce. Piotr i Jan, którzy wyprzedzili ją znacznie, już zobaczyli, jak się sprawa przedstawia i właśnie odchodzili, gdy ona tam dotarła i stanęła wśród listowia na skraju otwartej przestrzeni przed grobowcem.

Znała uczucia jakie pomarszczyły teraz bruzdami czoło Piotra. Ale na twarzy Jana malował się szczególny wyraz. Ostatnio były na tej twarzy smutek i gniew, teraz malowało się coś zgoła innego. Jan nic nie powiedział, mijając ją na ogrodowej ścieżce, jego oczy jednak w porównaniu z piorunami z oczu Piotra błyszczały z podniecenia. A może nawet tryskały radością.

Maria nie zapytała go, dlaczego, tylko zbuntowała się w duchu przeciw takiemu wyraźnemu lekceważeniu grozy tego wszystkiego. Gdy obaj poszli, została przed pustym grobowcem sama.

Podeszła bliżej. Płakała beznadziejnie przygnębiona, widząc bardzo wyraźnie swoje położenie. Ale jakiś ruch trzeba uczynić, wprost musiała po raz ostatni spojrzeć na miejsce, gdzie leżał Jezus.

Pochyliła się pod niskim sklepieniem i zajrzała do mrocznego grobowca. Słońce właśnie wschodziło. Jej cień padł na to już i tak ponure wnętrze. Ale jakiś biały kształt przyciągnął jej spojrzenie na prawo od miejsca, gdzie przedtem leżały zwłoki. I zaraz drugi z lewej strony. Zmysły miała porażone rozpaczą i tą ciemnością. W pierwszej więc chwili nie rozpoznała, co widzi, ale gdy jej wzrok oswoił się z ciemnością, zobaczyła taki oto obraz: w grobowcu siedzieli dwaj mężczyźni w białych szatach – na tym właśnie miejscu, gdzie przedtem leżał Jezus1 „ To jacyś figlarze wtargnęli do grobowca – pomyślała – to złodzieje, którzy okradają groby, to – zlękła się – zjawy, duchy w domu duchów!”

Nieistotne było, które z tych wrażeń nasunęło się najpierw i jakie uczucie wywołało. Zanim jednak zdążyła zaczerpnąć tchu, żeby ich zapytać czy wyzwać, usłyszała pytanie:

- Niewiasto, dlaczego płaczesz?

Dlaczego? Czy ci mężowie nie rozumieją? Przecież zajmują miejsce należne samemu Jezusowi.

- Dlatego, że zabrali mego Pana – wyszlochała – I nie wiem, gdzie GO położyli.

Dwaj mężowie teraz milczeli zwróceni już nie do niej. Patrzyli gdzieś poza nią. Słysząc za sobą ciche kroki, odwróciła się i zobaczyła jeszcze jedną postać w bieli stojącą na polanie.

- Niewiasto, dlaczego płaczesz? Kogo szukasz? – zapytał ten mąż.

Łzy żałoby jeszcze przyćmiewały jej wzrok, na tle blasku słońca widziała tylko zarysy białej postaci. Oblicza nie mogła dojrzeć i rozpoznać w swoim rozrzewnieniu.

- Zawiadujesz ogrodem? – zapytała. Ale nie było odpowiedzi. I wtedy doszło do głosu osamotnienie jej duszy.

- Jeśli ty GO zabrałeś, powiedz mi, gdzieś GO położył, to ja GO wezmę.

Obejrzała się na grobowiec, ukryła twarz w dłoniach i płakała jeszcze rzewniej.

Ten, którego uznała za ogrodnika, podszedł, ale jaj nie dotknął.

W końcu powiedział jedno słowo :

- Mario.

Poznałaby to brzmienie wszędzie. Nikt nie wymawiał jej imienia tak jak Jezus! Tymi dwiema zgłoskami kiedyś przywrócił jej tożsamość. Podniósł ją z dna rozpaczy i postawił na drodze do wyzwolenia.

W ciągu tych wszystkich miesięcy, gdy wędrowała za Nim, jej imię padające z Jego ust zawsze ją uspokajało.

- Najdroższy Panie! – wykrzyknęła , odwracając się. Wyciągnęła ręce, żeby GO dotknąć, żeby objąć ukochanego swojej duszy.

Ale Jezus się cofnął. Ten, który nigdy nie odtrącał dowodów jej oddania, który zawsze pozwalał jej się zbliżyć, teraz się odsunął.

- Nie dotykaj mnie – powiedział stanowczo, a przecież za współczuciem – bo jeszcze nie wstąpiłem do Ojca mego.

Co to znaczy, nie mogła teraz roztrząsać. To, że PAN stoi przed nią żywy, wywarło na niej tylko najbardziej pierwotne wrażenie, pragnęła jedynie, żeby ją przytulił.

A ON mówi :” Nie „.

- Ale idź do braci moich i powiedz im. Wstępuję do Ojca mego i Ojca waszego. Boga mojego i Boga waszego.

Blask słońca tak teraz padał, że widziała Jego oblicze. Oczy serdeczne jak zawsze, łagodne i pełne zrozumienia.

- Panie…- szepnęła.

Ale Jego już nie było. Odszedł tak nagle, jak przyszedł.

Patrzyła na ziemię, której przed chwilą dotykały Jego stopy i serce jej się buntowało przeciw tej pustce.

Zdawała sobie jednak sprawę z tego co zobaczyła.

Uszedł śmierci! Jezus pokonał wroga największego ze wszystkich.

- „ Idź do braci i powiedz im „ – powtarzała Jego życzenia.

- muszę powiedzieć Piotrowi….powiedzieć Janowi.

Radość ją uskrzydliła a dreszcz życia pobudził siły całego jej jestestwa. Popędziła ścieżką nie oglądając się za siebie. Nie patrzyła pod nogi, gdy biegła, toteż nie zauważyła flakonu z alabastru. Był teraz pusty, wszystko wyciekło i wsiąkło w ziemię. Leżał zapomniany w zaroślach, gdzie miała go obrosnąć bujna, wiosenna zieleń.

 

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin