Jadwiga Coulcmahler
Jasnowłosa
Tytuł oryginału: Da sah er eine blonde Frau
© Copyright by Gustav H. Liibbe Yerlag GiibKE, Bergisch Gladbach© Copyright for the Polish edition by EDYTOR, I°Catowice 1994© Translation by Paweł Łatko
ISBN 83-86107-56-1
Projekt okładki i strony tytułowejMarek Mosiński
RedakcjaElżbieta Kuryło
KorektaEdmund Piasecki
Wydanie pierwsze
Wydawca: Edytor s.c. Katowice 1994
Ark. wyd. 17,0. Ark druk. 16,25
Skład i łamanie
Z.U. “Studio P" Katowice
Druk i oprawa
Rzeszowskie Zakłady Graficzne
Rzeszów, ul. płk. L. Lisa-Kuli 19
Zam. 6765/94
Pani Regina odgarnęła z czoła jasne włosy i patrząc przez okno naruchliwą ulicę, zamyśliła się. Naprawdę minęło już tyle lat od dnia, gdywyszła za Wernera Kronegga? Szczęśliwe i spokojne lata upływająw niewiarygodnie szybkim tempie.
A wydawało się pani Reginie, że Werner oświadczył się jej dopierowczoraj. Był wtedy piękny letni dzień. Wszędzie pełno kwiatów, a w jejmłodym sercu radość aż kipiała. Kochała Wernera, on ją także— wiedziała o tym na pewno, choć nie powiedział tego wyraźnie,czekając na nadarzającą się okazję. Nie musieli o tym mówić, wystar-czyło popatrzeć sobie w oczy, a ich spojrzenie wyrażało wszystko.
Na urodziny Werner przysłał Reginie wielki bukiet czerwonych różi wizytówkę, na której napisał tylko kilka słów, ale bardzo znaczących.Zapowiedział też, że przyjdzie pod wieczór i osobiście złoży najserdecz-niejsze życzenia.
Stała zauroczona kwiatami i szczęśliwa z zapowiedzianych od-wiedzin, gdy pokojówka oznajmiła, że przybył z wizytą inżynierSchrott.
Rodzice wyszli do miasta,' Regina była więc w domu sama i niezamierzała przyjmować żadnych gości. Już miała przekazać pokojówcepolecenie, by odprawiła Schrotta, gdy ten stanął u progu z olbrzymimbukietem w ręku.
— Obawiałem się, że nie zechce mnie pani przyjąć, więc za-ryzykowałem, gdyż muszę złożyć u pani stóp wyrazy mojego najgłęb-szego szacunku i przekazać z głębi serca płynące życzenia z okazji
urodzin. Mam nadzieję, że zechce pani je przyjąć i wybaczy wtargnięciedo pokoju bez zaproszenia.
Regira poczuła się nieswojo. Nigdy nie darzyła Schrotta sympatią,a dziś, gdy bezceremonialnie wdarł się do domu i natarczywie zaczynazaloty, poczuła do niego nienawiść. Chciała uciec, ale zagrodził jej drogęz dzikim błyskiem w oku i od razu było widać, że żadne argumenty doniego nie trafią.
— Panie inżynierze, rodziców nie ma w domu i właśnie zamierzałampowiedzieć pokojówce, że nie mogę pana przyjąć — rzekła chłodnymtonem, wstawiając róże od Kronegga do wazonu. W porównaniuz wyszukanym bukietem Schrotta wyglądały raczej skromnie, aleRegina ceniła je sobie tysiąc razy bardziej, podobnie zresztą traktowałapopmatyczne życzenia głównego inżyniera.
Schrott obrzucił czerwone kwiaty pogardliwym spojrzeniem, domy-śliwszy się, kto je przysłał. Od dawna obserwował młodego inżynieraKronegga i nie miał wątpliwości, że coś go łączyło z Reginą.
Sam dorobił się majątku i szybko awansował, podczas gdy Kroneggledwo wiązał koniec z końcem. Dlaczego ona woli tego nieudacznika?Rodzice Reginy nie byli zbyt zamożni i chętnie oddaliby córkęSchrottowi, tymczasem ona nawet słyszeć nie chciała o wyjściu za mążdla pieniędzy.
Odebrała kwiaty od Schrotta, bąknęła zdawkowe podziękowaniei przekazała bukiet pokojówce. Chciała zatrzymać dziewczynę w poko-ju, by ani przez chwilę nie zostać sama z intruzem w cztery oczy. Patrzyłna nią pożądliwie rozpromienionym wzrokiem i Regina czuła się corazbardziej nieswojo. Rozglądała się bezradnie i nie zauważyła, kiedySchrott wcisnął pokojówce do ręki monetę i dał znak, żeby zostawiła ichsamych.
Dziewczyna, nie domyślając się niczego, z zadowoleniem uśmiech-nęła się i zawołała: •
— Och, panno Regino! Muszę biec do kuchni. Zupełnie zapom-niałam, że nastawiłam mięso — i zanim Regina zdążyła ją zatrzymać,wybiegła.
Zostali sami. Regina instynktownie cofnęła się ku otwartymdrzwiom prowadzącym na werandę. Stamtąd schodami można byłozejść do ogrodu i w razie potrzeby uciec przez furtkę na ulicę.
W przeszklonej werandzie czułaby się bezpieczniej, ale Schrott,odgadłszy jej zamiar, chwycił ją mocno za ręce i wciągnął z powrotem dopokoju.
Wyznał przy tym żarliwie swoją miłość. Roztaczał świetlane wizjena przyszłość, gdy zostanie już jego żoną, obiecywał spełnić każdeżyczenie.
Zaskoczona, nie wiedziała najpierw, co odpowiedzieć, potem,ochłonąwszy nieco, oświadczyła chłodno, że nigdy nie wyjdzie za niego,chociażby dlatego, że oddała już serce innemu.
Na Schrotta wyznanie to podziałało jak kubek oliwy na rozżarzone.węgle. Wbił roznamiętnione oczy w śliczną twarz jasnowłosej dziewczy-ny i błagał, żeby zrezygnowała z tamtego mężczyzny, z którym nigdy niebędzie szczęśliwa, bo on jest biedny i nie będzie w stanie zapewnić jejśrodków na utrzymanie.
Regina słuchała w milczeniu, kręcąc tylko głową, co rozwścieczyłoi tak już zdenerwowanego Schrotta.
— Wiem, kto pani zawrócił w głowie, Regino! — wrzasnął. — Coten Kronegg może pani zaoferować? Nie ma złamanego szelągaw kieszeni, więc czekają panią ciężkie, pełne wyrzeczeń i biedy dni.Miłość, w którą pani • zdaje się wierzyć, nie ma żadnych szans naprzetrwanie, gdy natrafi na kłopoty i trudności. Niech pani nie robigłupstw i przepędzi tego Kronegga, niech pani wyjdzie za mnie. Kochampanią ogromnie i będę najnieszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem,jeżeli mnie pani nie zechce.
Stał tuż obok niej i patrzył półprzytomnym wzrokiem jak u szaleńca.Cofała się powoli pod ścianę, ale on złapał ją w końcu za ręce i chciałobjąć. Uniosła się gniewem:
— Jak pan śmie, bezwstydniku! Proszę natychmiast mnie puścić, bouderzę pana w twarz.
— Tylko jeden pocałunek, Regino, a zobaczy pani, co to znaczyprawdziwa miłość. Pani musi być moja, jestem gotów na wszystko.Szarpnęła się z całej siły, chcąc uwolnić ręce z uścisku.
— Proszę mnie puścić, bo zawołam o pomoc — krzyknęła, gdyusiłował ją pocałować.
W tym momencie w drzwiach werandy stanął Werner Kronegg,który przechodząc ulicą usłyszał głośne słowa Reginy i bez chwili
wahania wszedł do domu przez ogród. Jednym susem pokonał schodywiodące na werandę i wbiegł do pokoju.Złapał natręta za kark i wrzasnął:
— To tak traktuje się damy, doktorze Schrott?
Regina wyrwała się i instynktownie schowała za plecy Wernera.
— Niech pan mnie ratuje przed tym bezwstydnikiem, panie Kro-negg! Wszedł bez pozwolenia i prosił mnie o rękę, choć wyraźnie mupowiedziałam, że nie chcę być jego żoną.
— Proszę się uspokoić, droga Regino. Dobrze, że zjawiłem sięw samą porę. Pan doktor Schrott przeprosi teraz panią i zniknie namz oczu.
Schrott nie grzeszył odwagą. Ciskał tylko pełne nienawiści spojrze-nia na barczystą postać Kronegga, ukłonił się Reginie, wymamrotałjakieś zdawkowe przeprosiny i zacisnąwszy zęby odwrócił się na pięcie.Podszedł do drzwi. Popatrzył najpierw na Wernera, potem na Reginęi warknął:
— Jeszcze mi za to zapłacisz! Ty i twoja jasnowłosa kochanka.
Wielka namiętność nagle przerodziła się w obłędną nienawiść niepozbawioną dzikiego pożądania. Pragnął zdobyć Reginę jeszcze bar-dziej niż przedtem, a ponieważ wiedział teraz, że jest to niemożliwe,pozostała mu zemsta.
Regina i Werner stali przez chwilę w milczeniu patrząc sobie w oczyi odczytując z nich wyraźnie, jak bardzo siebie potrzebowali.
Objął ją bez słowa ramieniem, a ona przytuliła się mocno.
Pocałowali się spontanicznie raz, potem drugi. Dopiero wtedyWerner uśmiechnął się i rzekł lekko stremowany:
— Przepraszam cię, Regi, że bez chwili zastanowienia dałem sięponieść zmysłom, ale zobaczyłem w twoich ślicznych oczach, że kochaszmnie tak mocno jak ja ciebie. Pomyślałem, że z Bożą pomocą, choćoboje jesteśmy biedakami, moglibyśmy razem być również szczęśliwi.Co prawda nie mogę ci zapewnić luksusów, jakie miałabyś u Schrotta,ale wierz mi, najdroższa — będę cię nosić na rękach i zrobię wszystko,byś była ze mną szczęśliwa. Bardzo cię kocham1 Chcesz być moją żoną,Regi?
W ten sposób dzięki Schrottowi pobrali się wtedy szybciej, niż obojeprzypuszczali, i nigdy nie żałowali, że tak się stało. Żyli skromnie i nic nie
zapowiadało żadnej poprawy, gdyż mściwy Schrott został wkrótcepotem dyrektorem firmy i bezpośrednim przełożonym Wernera.
Szczęścia w domu Kroneggów jednak nie brakowało, zwłaszcza gdypojawiła się w nim córeczka.
Dziś Urszulka była w szkole, Werner w pracy, a Regina zatopionawe wspomnieniach sprzed kilku lat stała w oknie i oczekiwała na nichz obiadem.
Westchnęła i zajęła się drobnymi pracami wciąż zerkając to w stronędrzwi, to okna, mimo że doskonale wiedziała, iż mąż i córka zjawią sięnajwcześniej za pół godziny.
— Słyszałeś, Wernerze? Doktor Schliiter został głównym inżynie-rem i to jego projekt mostu zostanie zrealizowany.
Inżynier Werner Kronegg drgnął, a jego opalona twarz wyraźnieściemniała pod rumieńcem. Odwrócił się od stołu kreślarskiego i skiero-wał nieco przerażony wzrok na przyjaciela, doktora Branda.
— A więc Schluter? Tym razem on okazał się lepszy.
— Tak, Wernerze, choć wszyscy wiedzą, że nie dorasta tobie do pięt,a twój projekt jest wprost genialny. Ktokolwiek zna się choć trochę narzeczy, przyzna mi rację. Najdziwniejsze, że podobnego zdania byliwszyscy decydujący o wyborze projektów, a jednak twój szczególnyprzyjaciel — pan doktor Schrott — twierdził coś zupełnie innegoi w długim wystąpieniu, skądinąd logicznym i rzeczowym, przekonywał,że realizacja twojego projektu narazi firmę na zbyt wysokie kosztyw porównaniu z propozycją doktora Schlutera. No i przekonał tychpanów. Dla nich pieniądze są najważniejszym argumentem i jeżelimożna gdzieś zaoszczędzić choćby grosz, zaraz za tym głosują. Jatymczasem wcale nie jestem pewien, czy rzeczywiście projekt Schluterada się zrealizować tak tanio, jak twierdzi Schrott.
Kronegg uśmiechnął się gorzko.
— To oczywiste, Heinz. Gdyby mój projekt trafił do realizacji,zająłbym się szczegółowo jego finansową stroną, i Schrott doskonalewie, że znalazłbym wiele możliwości obniżenia kosztów.
Doktor Brand spojrzał ze współczuciem na przyjaciela.
— Naprawdę nie wiem, co tu jest grane, Wernerze: pracujesz z nas
7
najlepiej, twoje pomysły rozwiązań technicznych są znakomite, a mimoogromnego wysiłku wciąż nie odnosisz sukcesu. Wygląda na to, żedyrektor Schrott rzuca ci kłody pod nogi.
— Tak jest w istocie. Traktuje mnie jak wroga i zrobi wszystko, byutrudnić mi pracę.
— Wszyscy wiemy, że jest do ciebie wrogo usposobiony. To mściwyfacet, ale czego on właściwie chce od ciebie? Nigdy nie mówiłeś, żedoszło między wami do jakiegoś zatargu.
Werner odgarnął włosy z czoła.
— To sprawa sprzed dziesięciu lat, i w dodatku o charakterzeprywatnym. Opowiem ci, Heinz, ale proszę o dyskrecję. Otóż Schrottstarał się o rękę Reginy. Odmówiła mu, choć był bardzo bogatyi awansował na stanowisko głównego inżyniera, a wybrała mnie,biedaka, który prócz wiedzy miał zaledwie lichą posadę i pensjęwystarczającą z biedą na własne utrzymanie. Znienawidził mnie, a jawiem, że w tej firmie nie mogę liczyć na żaden awans, dopóki rządzi tuSchrott. Dobrze, że nie wyrzucił mnie jeszcze na bruk, bo znaleźć dziśpracę gdzie indziej, byłoby mi bardzo trudno.
— Fatalna historia, Werner! Teraz wszystko rozumiem. Człowieku,jak ty znosiłeś te upokorzenia przez tyle lat? Znalazłeś się w prawdziwejmatni, a Schrott rzeczywiście ma wielkie wpływy nie tylko w naszymmieście.
Werner kiwał ze smutkiem głową.
— Niestety, to prawda. Gdybym próbował zatrudnić się gdziekol-wiek w Niemczech w innej firmie, on natychmiast dotarłby tam zeswoimi złośliwymi opiniami. Nie mogę'ryzykować utraty zarobkówi narażać żony i córki na życie z zasiłku dla bezrobotnych. A poza tymSchrott nie zgodziłby się na polubowne zwolnienie mnie z firmy. On wolimieć mnie pod ręką, by w każdej chwili dać upust swojej nienawiści. SamBóg raczy wiedzieć, jak długo jeszcze wytrzymam nerwowo tę sytuację.
Heinz Brand patrzył na przyjaciela w milczeniu, potem rzekł:
— Gdybyś nie był żonaty, Wernerze, miałbym dla ciebie pięknąposadę, gdzie mógłbyś w pełni wykorzystać swoje ogromne umiejętno-ści. Od dziś byłbyś głównym inżynierem i zarabiałbyś bajeczne pienią-dze, ale daleko stąd, w dziewiczym terenie, a to nie miejsce dla kobietyi dziecka.
Werner ożywił się.
— Zacząłeś, to kończ, Heinz. Co to za posada?
— Właściwie zaproponowano ją mnie, ale odmówiłem. Jak wiesz,zaręczyłem się, a Ellen jest jedynaczką i nie mogę zabierać jej w świat,daleko od rodziców. Poza tym jestem dość bogaty i nie zależy mispecjalnie na dużych zarobkach, choć praca w Transwalu bardzo mniepociąga. Szkoda, że to tak daleko.
— Posada, o której mówisz, byłaby w Południowej Afryce?
— No właśnie. Mój wuj, jedyny brat matki, jako młody czło-wiek wywędrował do Transwalu i zrobił tam karierę. Dziś wrazz pewnym Anglikiem i jednym Burem kieruje ogromną spółką akcyj-ną budującą drogi i linie kolejowe. Firma nazywa się Vandervclde,Kprner and Co. Vandervelde to ten Bur, wuj to Kórner, a pod Coukrywa się mister Dudleigh, ich angielski wspólnik. Wuj urządził sięsprytnie, dobierając sobie kompanów z dwu spierających się o Transwalobozów: zawsze jeden z nich cieszy się sympatią władz w Pretorii —raz Burów, raz Brytyjczyków. Właśnie rozpoczęto budowę z Kapsz-tadu do wschodniej Afryki autostrady, która w przyszłości ma dotrzećaż do Kairu. Jak widzisz, jest to ogromne i bardzo ambitne przedsię-wzięcie. Na terenie Związku Południowej Afryki droga przebiegaćbędzie górami. Prace są już zaawansowane i zaczyna się budowamostów, wiaduktów, tuneli. Brakuje na miejscu doświadczonych spe-cjalistów, którzy pokierowaliby skomplikowanymi robotami. Wujzna naszą firmę i wie, że prowadzimy identyczne budowy tu, w Niem-czech, dlatego też napisał do mnie, że chętnie powierzyłby mi sta-nowisko głównego inżyniera w swojej firmie, a jeżeli nie mogę goprzyjąć, to prosi, żebym wskazał mu kogoś z\kolegów. Wuj ma, jakwidać, wielkie zaufanie, a ja' z kolei chętnie pojechałbym do Trans-walu, gdyby nie zmiana okoliczności. Musiałbym zrezygnowaćz małżeństwa z Ellen Lund, a o tym nie chcę nawet myśleć. Rozu-miem wuja, że tak ważne stanowisko chce powierzyć komuś z ro-dziny albo przynajmniej rodakowi. Jak...
kindel24.3