Cooper James Fenimore 02 - Ostatni Mohikanin.rtf

(1585 KB) Pobierz
Cooper

Cooper

 

Ostatni Mohikanin

 

 

 

Przeł Tadeusz Evert

Warszawa  1988

iskry

Tytuł oryginału

The Last of the Mohicans

Wiersze przełodzimierz Lewik

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Niech cię nie zraża kolor mojej skóry, Ciemnej odziewy palącego słca.

Szekspir     Kupiec wenecki

 

OD AUTORA

Czytelnik, który weźmie do ręki tę książ, by szukać w niej barwnego opisu fantastycznych wydarzeń, odły ją rozczarowany. Jest ona bowiem tylko tym, co 'zapowiada karta tytułowa: opowieścią. Często jednak mówi się w niej o rzeczach na ogół mało znanych, zwłaszcza kobietom - czytelniczkom o bujniejszej wyobraźni od mężczyzn. Może się zdarzyć, że panie zechcą czytać książ, błędnie biorąc ją za romans. Autor musi więc, zresztą we własnym interesie, wytłumaczyć pewne historyczne niejasności. Gorzkie doświadczenie skłania go do tego obowiązku. Nieraz bowiem przekonał się, że wystarczy oddać dzieło pod bezwzględny sąd ogółu, a wszyscy i każdy z osobna, nawet najwięksi ignoranci, w jakiś intuicyjny najwidoczniej sposób, widzą więcej od samego autora. Trudno jednak zaprzeczyć, że żadnemu twórcy nie wyjdzie na dobre, gdy czytelnik (lub widz) swobodnie puści wodze swej fantazji. Dlatego należy starannie wyjaśn wszystko, co można. To. sprawi tylko przyjemność tym czytelnikom, którzy wolą się cieszyć z książek, a nie z ich zakupu. Po tym wstępnym wyjaśnieniu, czemu na samym progu swego dzieła musiał powiedzieć tyle niezrozumiałych słów, autor przystępuje do rzeczy. Nie powie, bo i nie trzeba mówić, nic, o czym nie wiedziałby ktoś jako tako obeznany z przeszłcią Indian.

Największą trudnością dla tego, kto chce poznać historię Indian, jest zamieszanie w nazwach. Jeśli się jednak pamięta, że Holendrzy, Anglicy i Francuzi jako kolonizatorzy Ameryki Północnej walnie przyczynili  się  do  tego  zamieszania,  że sami  Indianie nie tylko

wią różnymi językami, lecz używają różnych dialektów, które chętnie wzbogacają na swój sposób - można żować, że takie trudności powstały, lecz nie trzeba się im dziwić. Jeśli więc książka ta nie jest wolna od innych wad, to jej niejasności należy poł na karb przytoczonych przez nas faktów.

Europejczycy stwierdzili, że olbrzymie przestrzenie między Penobscot a Potomakiem, Atlantykiem a Missisipi* należy do plemion wywodzących się z tego samego pnia. Te rozległe granice mogły tu i ówdzie rozszerzyć się lub skurczyć pod naciskiem sąsiednich plemion. W ogólnym jednak zarysie Atlantyk i wspomniane rzeki wyznaczały obszar zamieszkały przez naród powszechnie zwany Wapanachkami. On jednak wolał nazywać się Lenni Lena-pami, co oznacza "naród czystej krwi". Autor nie czuje się na siłach, by wyliczyć wszystkie wspólnoty, plemiona i szczepy tego narodu. Każde plemię miało swą nazwę, wodzów, tereny łowieckie i często odrębny dialekt. Jak feudalne księstwa w Starym Świecie plemiona walczyły ze sobą i korzystały z szeroko pojętej niezależności. Lecz mimo wszystko przyznawały się do wspólnego pochodzenia, mówiły podobnym językiem, miały takie same zwyczaje, wiernie przekazywane z pokolenia na pokolenie. Jedna gałąź tego licznego narodu osiadła nad piękną rzeką znaną pod nazwą Lena-pewihittuck i tu, za ogólną zgodą, powstał "Długi Dom" albo "Ognisko Wielkiej Rady".

Krajem, na który składała się południowo-zachodnia część dzisiejszej Nowej Anglii, poł stanu New York na wschód od Hudsonu* i szmat ziemi nieco dalej na południe, władało możne plemię zwane Mahicanni albo po prostu - Mohikanie. Anglicy przekręcili tę nazwę na Mohegan.

Plemię Mohikanów, które też dzieliło się na szczepy, uważo się za starsze od sąsiadów - posiadaczy "Długiego Domu". Choć ta pretensja była sporna, chętnie przyznawano im tytuł "najstarszego syna praojców". Mohikanie byli pierwszym plemieniem wyzutym przez białych z ojczystej ziemi. Ich resztki wegetują jeszcze rozsiane wśd innych plemion i nic już im nie pozostało z dawnej potęgi i wielkości prócz smętnych wspomnień.

Plemię, które strzegło świętego obrębu "Długiego Domu", przez

Penobscot,     Potomak,     Missisipi    - rzeki  Ameryki Północnej. Hudson    -  rzeka  w  stanie  New  York.

wiele lat nosiło zaszczytną nazwę Lenapów. Ale gdy Anglicy zmienili nazwę rzeki na Delawar, nazwa ta stopniowo przeszła i na plemię. Jednakże Indianie między, sobą wyczuwają subtelną różnicę tych nazw. Te nieuchwytne dla białych odcienie, których pełno w języku Indian, nadają mu niezwykłego wyrazu, a często patosu i oratorskiej swady.

Na północ od Lenapów, na wiele setek mil wzdł ich granicy, ż inny naród, który pochodził z tego samego pnia, mówił tym samym językiem i podobnie się dzielił. Sąsiedzi zwali go Mengwe. Ten północny dziki naród był jednak słabszy i nie tak zwarty jak Lenapowie; chcąc więc dorównać swym potężnym sąsiadom, pięć najbardziej wojowniczych i najliczniejszych plemion, zamieszkujących w pobliżu domu narad swych wrogów, zawarło sojusz obronny. Była to więc najstarsza Republika Związkowa, o jakiej wspomina historia Ameryki Północnej. Plemiona te nazywały się: Mohawk, Oneida, Seneka, Kajuga i Onondaga. Później na pełnych prawach przyjęto do tego związku koczownicze, pokrewne plemię, które odeszło "bliżej ku słcu". To plemię (Tuskarora) tak powiększyło związek, że Anglicy zmienili pierwotną nazwę "Związek Pięciu Narodów" na "Związek Sześciu Narodów". W toku opowieści czytelnik przekona się, że określenie "naród" czasem stosuje się do plemienia, czasem do narodu w najszerszym pojęciu tego słowa. Indianie sąsiadujący z plemieniem Mengwów nazywali je Makaami, a nieraz obelżywie - Mingami. Francuzi przezwali je Irokezami, przekręciwszy zapewnię jedną z indiańskich nazw.

Znana jest niewątpliwie prawdziwa i niesławna historia, jak Holendrom z jednej strony, a Mengwom z drugiej udało się skłonić Lenapów do odłenia broni i powierzenia obrony swych granic sąsiadom. Po tym czynie Indianie w swym obrazowym języku przezwali Lenapów "babami". Od tego czasu zaczyna się upadek największego i najbardziej cywilizowanego plemienia Indian, mieszkającego w granicach dzisiejszych Stanów Zjednoczonych. Rabowane przez białych, mordowane i prześladowane przez dzikich, jakiś czas trwało jeszcze przy ognisku narad, by wreszcie rozpaść się na małe grupki i szukać schronienia w głuchych puszczach Zachodu. Sława tego plemienia, jak płomień gasnącej lampy, rozbłysła najjaśniej u jego schyłku.

można

Jest

powiedzieć o tym interesującym naro

nle szczędzi! czasu i sil

°narodu *stara sią p

zczeroś

wra^yn,   SwLmm   w   podeszły*

y                                 książ, by po-

Międlmy oTcwieŁ ta zgorszy *awa.eror,

mO8ą z pozy

się czym innYm-

e r   John Gottlieb Ernest (1743-1823) H e c k w e 1 d         Deiawarach  i Mohikanach. Napisał  kilka PraC

_ misjonarz. Długo mieszka! wśd  Indian.

R    O    Z    D    Z    I    A ¦ Ł

PIERWSZY

Uszy i serce gotowe na wszystko: Najgorsza    strata    doczesna,    więc    mów, Czylim utracił królestwo?

. ;A           Szekspir

1 rudy i niebezpieczeństwa pochodu przez puszczę - z którymi wojska obu stron musiały się uporać, zanim nareszcie stanęły naprzeciw siebie - stanowiły szczególną cechę wojen toczonych w koloniach północnoamerykańskich. Rozległe i niemal nieprzebyte lasy dzieliły posiadłci wrogich sobie prowincji Francji i Anglii. Mężny kolonista i najemny żnierz europejski walczący u jego boku tracili nieraz całe miesiące na pokonywanie bystrego nurtu rzeki i dzikich przesmyków górskich, zanim mogli okazać swe męstwo na polu bitwy. Jednakże to współzawodnictwo w cierpliwości i ofiarności z wytrawnymi, wojownikami indiańskimi nauczyło ich przezwycięż wszelkie przeszkody. Wydawało się nawet, że z czasem nie będzie tak mrocznego leśnego zakątka czy utajonego zacisza, które by nie zaznało najazdu ludzi, gotowych poświęcić życie dla zaspokojenia chęci zemsty lub dla dogodzenia bezdusznej i samowolnej polityce monarchów dalekiej Europy.

W szerokim pasie granicznym dzielącym skłócone prowincje chyba żaden okręg nie byłwczas widownią bardziej jaskrawych okrucieństw i zacieklej szych walk niż okolice leżące między źami Hudsonu i pobliskimi jeziorami.

Teren tak tu sprzyjał ruchom wojsk, że tej dogodności ofiarowanej przez samą przyrodę walczący nie mogli lekceważ. Wydłona powierzchnia jeziora Champlain*,  sięgającego  od  granic

Champlain lądowa = 1609 m.

- jezioro  pomiędzy Stanem New York i  Yermont.  Ma  125 mil długości.  Mila

Kanady w głąb sąsiedniego stanu New York, tworzyła naturalny szlak poprzez poł...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin