Balzac - Dwaj poeci.DOC

(43 KB) Pobierz
balzac

             

              Aby rozpocząć lekturę,

              kliknij na taki przycisk ,

              który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.

              Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym

              LITERATURA.NET.PL

              kliknij na logo poniżej.

             

              Honoriusz Balzac

              Dwaj poeci

              Stracone złudzenia

              przełożył Tadeusz Żeleński-Boy

              Tytuł oryginału Les deux poetes

              2

             

              Tower Press 2000

              Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000

              3

             

              Ty, który dzięki przywilejom Rafaelów i Pittów byłeś już wielkim w wieku, w którym ludzie są jeszcze tak mali, i Ty musiałeś, jak Chateaubriand, jak wszystkie prawdziwe talenty, walczyć przeciw zawiści ukrytej poza kolumnami dziennika lub też przyczajone! W

              jego podziemiach. Toteż pragnę, aby Twoje zwycięskie nazwisko dopomogło do zwycię-

              stwa temu dziełu, które Ci poświęcam, a które, zdaniem niektórych osób, jest w równej mierze aktem odwagi, co pełną prawdy historią. Czyż dziennikarze nie byliby, jak markizi, finansiści, lekarze i adwokaci, tematem dla Moliera i jego talentu? Czemu tedy dla „Komedii ludzkiej”, która castigat ridendo mores 1, miałaby stanowić wyjątek jedna potęga, skoro prasa paryska nie uznaje za nietykalną żadnej?

              Szczęśliwy jestem, drogi Panie, iż przy tej sposobności mogę się nazwać Twoim szczerym wyznawcą i przyjacielem — de Balzac.

             

              1 Castigat ridendo mores (łac.) – śmiechem poprawia obyczaje.

              4

             

              W epoce, gdy się zaczyna to opowiadanie, prasa Stanhope'a i rulony do farby drukarskiej nie znane były jeszcze w małych drukarniach na prowincji.

              Mimo specjalności, dzięki której miasto to styka się wciąż z typografią paryską, Angouleme posługiwało się wciąż prasą drewnianą, któremu to instrumentowi język zawdzię-

              cza wyrażenie „jęczenie prasy”, obecnie przebrzmiałe. Zacofane drukarnie używały jeszcze poduszeczek skórzanych napojonych farbą, którymi robotnik pocierał ręcznie czcionki.

              Ruchoma płyta, na której spoczywa pełna czcionek forma z ułożonym na niej arkuszem papieru, była jeszcze z kamienia i usprawiedliwiała nazwę m a r m u r u. Zachłanne dziś prasy mechaniczne tak dalece wtrąciły już w zapomnienie ów system, któremu mimo jego niedoskonałości zawdzięczamy piękne wydawnictwa Elzewirów, Plantynów, Aldów i Didotów, że trzeba nam wspomnieć tu nieco o starych narzędziach, do których Hieronim Mi-kołaj Sechard żywił zabobonne przywiązanie, odgrywają one bowiem rolę w tej małej, a zarazem dużej opowiastce.

              Ów Sechard był to dawny robotnik przy prasie, z tych, których w gwarze drukarskiej robotnicy zajęci składaniem nazywają niedźwiedziami. Ruch naprzód i wstecz, dosyć podobny do ruchu niedźwiedzia w klatce, którym drukarze poruszają się od kubła z farbą do prasy i od prasy do kubła, stał się zapewne źródłem tego przydomka. Nawzajem, niedź-

              wiedzie nazwali składających czcionki małpami dla nieustannych ruchów, jakie wykonują, czerpiąc czcionki w stu pięćdziesięciu dwóch przegródkach, w których się mieszczą. W

              smutnej pamięci epoce 1793 r. Sechard, liczący około pięćdziesięciu lat właśnie się ożenił.

              Wiek i świeże małżeństwo ocaliły go od masowego poboru, który powołał prawie wszystkich robotników do armii. Stary niedźwiedź był sam w drukarni, której pryncypał umarł

              właśnie, zostawiając bezdzietną wdowę. Zakładowi groziła lada dzień ruina: samotny niedźwiedź niezdolny był przeobrazić się w małpę; mimo że drukarz, nie nauczył się czytać ani pisać. Bez względu na jego nieudolność reprezentant ludu, któremu pilno było roz-powszechniać piękne dekrety Konwentu ozdobił Secharda dyplomem majstra drukarskiego i zarekwirował jego zakład. Przyjąwszy ten niebezpieczny dyplom obywatel Sechard spła-cił wdowę po pryncypale oddając jej oszczędności żony, którymi zapłacił inwentarz drukarni nabywszy go za pół ceny. To jeszcze nic. Trzeba było drukować, bez chyby i odwło-ki, dekrety republikańskie. W tych trudnych okolicznościach Hieronim Mikołaj Sechard miał to szczęście, iż trafił na szlachcica spod Marsylii, który nie chciał ani emigrować aby nie postradać dóbr, ani pokazywać się, aby nie stracić głowy, a który mógł zarobić na życie jedynie jakąś pracą. Hrabia de Maucombe wdział tedy skromną katanę prowincjonalnego zecera: składał, przeglądał i sam poprawiał dekrety skazuiące na śmierć obywateli, którzy ukrywali kogoś ze szlachty; niedźwiedź, który stał się pryncypałem, tłoczył je, rozlepiał i obaj zostali zdrowi i cali. W roku 1795, gdy chmura Terroru przeszła, Mikołaj Sechard musiał szukać innego chwata, który by mógł być zecerem, korektorem i metrampażem.

              Pewien ksiądz, który później za Restauracji został biskupem, wówczas zaś wzbraniał się złożyć przysięgi, zastąpił hrabiego de Maucombe do dnia, w którym Pierwszy Konsul przywrócił religię katolicką. Hrabia i biskup spotkali się później na jedne ławie w Izbie Parów. W 1802 Hieronim Mikołaj Sechard wciąż nie umiał czytać, jak w 1793: ale w zamian odłożył sobie dość ładny fundusik, aby opłacać zecera. Dawny robotnik, tak pełen beztroski o przyszłość stał się groźnym pryncypałem dla swych małp i niedźwiedzi. Skąpstwo zaczyna się tam, gdzie ubóstwo się kończy. Z dniem, w którym drukarz ujrzał możli-wość uciułania fortuny, interes rozwinął u niego inteligencję zawodową; chciwą, podejrz-5

Zgłoś jeśli naruszono regulamin