Rozdział 5.1
Dlatego nie było go w sali. Był w Skrzydle Szpitalnym. To dzisiaj! Teraz! Musi zdążyć!
Nie zwracał uwagi na to, że biegnie boso. Korytarze na szczęście były puste. Zajęcia już trwały.
Wpadł do klasy Obrony zdyszany. Świeżo naoliwione drzwi nie wydały najmniejszego dźwięku sprzeciwu na jego wtargnięcie. Nikt też nie zauważył jego wejścia.
— Proszę, Dean. — Tonks, odwrócona tyłem do klasy, obserwowała ucznia.
Harry chciał krzyknąć, ale przez wcześniejszy bieg ledwo łapał oddech. Rzucił się do przodu. Stanął za Deanem, wyciągając przed siebie ręce tuż obok jego ramion, w chwili gdy zwielokrotnione zaklęcie opuściło różdżkę.
Bariera powstrzymała ucieczkę czaru, który w całości skumulował się na manekinie. Kilkucentymetrowe strzępy to wszystko, co z niego pozostało.
Chłopak, ciężko oddychając, osunął się na kolana tuż za sparaliżowanym z przerażenia kolegą.
— Harry? — Tonks szybkim krokiem zbliżyła się do niego.
Chłopak zamknął oczy, zasłaniając je dłońmi. Draco i Ron jako pierwsi zareagowali, podbiegając do przyjaciela.
— Harry! — ponownie zawołała kobieta.
Brunet opuścił dłonie i uniósł twarz.
— Proszę nie pytać. Po prostu proszę nie pytać…
Przy pomocy przyjaciół wstał i usiadł na najbliższym krześle, dopóki ktoś, chyba Hermiona, nie transmutował mu z czegoś butów.
— Zabierzcie go do pielęgniarki i niech jeden z was z nim zostanie.
Lekko oszołomiony jakoś dotarł do łóżka i już po chwili zapadł w sen. Spowodował to oczywiście eliksir snu, który kobieta wręczyła mu, gdy tylko zobaczyła, w jakim jest stanie. Gdy chciała zapytać o powód, Malfoy szybko pokręcił przecząco głową i usiadł koło zasypiającego.
**
Trzy godziny później Severus Snape, po swoich zajęciach, wjeżdżał ruchomymi schodami pod gabinet dyrektora na specjalne zebranie. W fotelach siedziały już Tonks i McGonagall. Albus wskazał mu wolny fotel.
— Dowiem się o co chodzi? Chyba nie weźmiecie mi za złe, jeśli zapytam od razu, co tym razem zmalował Potter?
— Skąd...? Zresztą nieważne — już chciała wybuchnąć Minerva.
— Harry zapobiegł śmierci dwudziestu paru osób — poinformowała go Tonks. — Nie wiem, skąd wiedział. Sprawdziłam różdżkę Deana po całej sprawie — zwróciła się do Albusa. — Źle rzucone wcześniej zaklęcie powielające zadziałało przy Culterze. Gdyby nie tarcza Harry’ego, nie wiem, czy ktokolwiek opuściłby salę żywy. Czar zmultiplikował się ponad stukrotnie.
— To chyba potwierdza nasze podejrzenia — wtrącił Snape, zwracając się bezpośrednio do Dumbledore’a.
— Niestety, Severusie, masz rację — przytaknął starzec.
— Skąd Harry wiedział, co się stanie? Hermiona mówiła, że nie było go na śniadaniu i nie widział, jak Dean rzuca nieudane zaklęcie. Wtedy mogłabym zrozumieć reakcję, choć podejrzewałabym prędzej dziewczynę. To ona szybko łączy takie fakty. A Harry wpadł do klasy i od razu wiedział, co się stanie. — Tonks spojrzała pytająco na dyrektora.
— Mieliśmy podejrzenia, które teraz zostały potwierdzone, chociaż jeszcze nie przez chłopca. Jest Śniącym.
— Na Merlina! — Minerva zasłoniła usta dłonią w szoku.
Nimfadora zbladła.
Severus wstał i kiwnął tylko głową na pożegnanie. Nie uważał, aby jeszcze coś ważnego było do powiedzenia. Po opuszczeniu gabinetu ruszył w stronę ambulatorium. Stanął w drzwiach i dłonią przywołał do siebie Pomfrey. Widział Draco przy łóżku Pottera.
— Co z nim?
— Gorączka spadła po podaniu eliksiru snu. Budził się dwa razy i po kilkunastu minutach znów zasypiał. Co się stało? Draco nie chce mi powiedzieć.
— Młody uratował kolegów przed zwielokrotnionym Culterem. Przypuszczamy z Albusem, że miał o tym sen. Mogłabyś go zapytać...
— Profesorze? — zawołał go Draco. — Harry się obudził i mówi, że jeśli pan chce, może podejść.
Severus spojrzał na Poppy pytająco, więc ta podeszła do łóżka, a profesor przybliżył się zaraz za nią.
— Nic mu nie jest — zwróciła się do niego pielęgniarka. — Brak duszności.
Snape podszedł jeszcze kawałek, w każdej chwili gotów się wycofać, jednak chłopak zachowywał się całkiem normalnie.
— Dzień dobry, profesorze. — Harry uśmiechnął się słabo. — Miło, że pan wpadł.
— Dobrze się czujesz?
— Gdy pan przychodzi z własnej woli, to tak.
Severus przyglądał mu się uważnie, mrużąc oczy.
— Chcesz powiedzieć, że jeśli ja do ciebie przychodzę, to nic się nie dzieje?
— Tak.
— Czemu nie powiedziałeś wcześniej?
— Nie mogłem. Raz próbowałem, ale nie mogłem nawet wykrztusić słowa, poza tym, że na kogoś czekam.
— A teraz co się zmieniło?
— To i owo.
— Potter! — warknął na niego wściekle Snape.
— Blokada? Jakaś część zaklęcia — wtrącił się Draco. — Teraz coraz bardziej jestem przekonany do planu Hermiony.
— Co znowu wymyśliła Panna-Wiem-To-Wszystko? — spytał Snape, wzrokiem gromiąc leżącego Gryfona.
— Chce przejrzeć bibliotekę w mojej rezydencji, ale ktoś musi nam towarzyszyć.
— To niebezpieczne! Nie możecie tak ryzykować! — krzyknął Harry.
— Uspokój się, Potter! Nie jestem cholernym Lwem, żeby pchać się w kłopoty. Nie pójdziemy tam sami. Poproszę Dumbledore’a o jeszcze kogoś z Zakonu.
— Czyli pan też pójdzie? Czy ja...?
— Nie! Nigdzie się stąd nie ruszysz! — Draco pchnął go na poduszkę. — Zmuszę Weasleya, żeby miał cię na oku, choćbym do końca życia miał kupować mu za to Czekoladowe Żaby.
— Ron nie jest taki!
— Wiem, ale zjeść lubi — stwierdził ten oczywisty fakt Malfoy.
Snape przysunął sobie drugie krzesło.
— A teraz, czy mogę dowiedzieć się, skąd wiedziałeś?
Nie musiał precyzować pytania, po minie chłopaka wiedział, że zrozumiał, o co mu chodzi.
— Przecież pan już wie.
— Chciałbym poznać szczegóły.
— Po co?! — Uniósł się na łokciach. — Chce pan wiedzieć, kto by zginął, gdybym nie zareagował? Ilu Gryfonów już by nie przyszło na pańskie lekcje? Albo że Draco byłby kaleką do końca życia... — Umilkł pojąwszy, że powiedział za dużo.
Spojrzał na Draco, bladego i drżącego.
— Przepraszam.
— Wyjdź, Draco. — Głos Snape’a nie pozostawiał miejsca na żaden sprzeciw.
Blondyn jak w transie wyszedł na korytarz.
— Śniłeś coś jeszcze, prawda? Przypuszczam, że bez powodu byś się tak nie uniósł. Poza tym masz zaczerwienione oczy, szybko oddychasz i się pocisz.
— Czy tak będzie za każdym razem? — Leżąc na poduszce, Harry zakrył twarz ramieniem. — Nie mogę przecież ciągle tu leżeć. Nie jestem leniwcem.
— Kiepski z ciebie zoolog, Potter. Leniwce wiszą. — Severus wsunął dłoń pod jego głowę, unosząc ją lekko, i podsunął mu szklankę. — Pij. To woda.
Harry wypił kilka łyków.
— A teraz mów.
— Czasami wolałem pana w tej drugiej wersji. Przynajmniej nie był pan taki ciekawski.
— Potter!
Brunet patrzył w sufit.
— Będzie jakiś spory wypadek w metrze. Nie wiem gdzie i kiedy. Zginie mnóstwo ludzi.
— Próbowałeś to zapisać? — Wskazał na wystające z szuflady zwoje.
— Tak, ale dzieje się coś dziwnego. Proszę spojrzeć. — Usiadł i podał mu pergaminy.
Profesor w pierwszej chwili zastanawiał się, czy to na pewno pisał chłopak.
— Nie wiedziałem, że piszesz wiersze.
— Nie pisałem. Do teraz. Chciałem tylko napisać opis i zawsze wychodzi mi to.
Mężczyzna jeszcze raz przeczytał:
Sunący po dwóch torach
Potwór z żelaza stworzony,
Połknięci, lecz żywi tkwiący
W jego trzewiach z własnej woli.
Ludzie ślepi na swój los
Ku śmierci zmierzają,
Gdy cztery po dwie drogi
Zewrą szyki w słonecznej alei
W mrocznych tunelach Ziemi
Ciemność, ból i płacz.
Dwa monstra. Sto śmierci.
Koniec drogi. Koniec dnia.
— Próbowałem kilkakrotnie, jak pan widzi. I zawsze podobnie. Dziwny wiersz, który rozumiem ja i ten, komu go wytłumaczę. Inaczej staje się niezrozumiały.
— Rozumiem cię. Mogę? — Wskazał na zapisane zwoje.
— Tak. I proszę przekazać pani Pomfrey, że nie musi mnie faszerować eliksirami snu. To i tak nic nie daje. Widocznie dar Śniącego jest silniejszy od mikstur.
— A co z Czarnym Panem i jego wizjami?
— Draco mi pomaga. I to niewiele różni się od śnienia. Tak samo giną ludzie, tyle że nie muszę się zastanawiać, czy jest jeszcze szansa ich uratować.
— A koszmary? Draco mówił, że znów je masz.
— I z nimi sobie poradzę. One są częścią przeszłości, nic nie mogę już w nich zmienić.
Smutek wyzierał z każdej komórki ciała Gryfona i Snape to widział. Oczy bez blasku, smętne, wręcz ospałe ruchy, głos prawie niesłyszalny. I wszechobecny brak chęci do życia.
— Wiem, że sobie poradzisz — rzekł w końcu mężczyzna, wstając. — Nie byłbyś dzieckiem swoich rodziców, gdybyś się poddał bez walki.
Harry spojrzał na niego z dziwnym żarem rozpalonym tymi prostymi, choć podszytymi szyderstwem słowami.
— Jeśli pan nie straci we mnie wiary, to się nie poddam.
— Postaram się, ale nic nie obiecuję.
Gdy Severus Snape opuścił ambulatorium, a Draco nie wrócił, Harry zaczął się zastanawiać. Pomfrey powiedziała, że może wrócić do swego pokoju, ale on nie bardzo chciał. Malfoy pewnie jest w czymś w rodzaju szoku po tym, co usłyszał.
Został mu jeszcze Pokój Życzeń. Na razie udało mu się zrealizować pierwszą część planu, ale miał ich jeszcze kilka przed sobą.
Pożegnał pielęgniarkę i ruszył ku Pokojowi Pragnień. Był trochę zdziwiony zachowaniem mijanych go uczniów. Szacunek u większości, tylko u kilku strach. Czyżby znów coś napisali w „Proroku”?
Po trzykrotnym przespacerowaniu się z gorącym pragnieniem w sercu po korytarzu, drzwi pojawiły się przed nim. Natychmiast też zapragnął dzisiejszej gazety. Miał rację. Pierwsza strona krzyczała:
HARRY POTTER ŚNIĄCYM!
Gorzej już chyba być nie mogło. On, chcący ukryć sny przed przyjaciółmi, ma teraz całą szkołę jako obserwatorów.
„Harry Potter. Chłopiec, Który Przeżył objawił dziś swój nowy dar. Wybraniec jest Śniącym! Dla tych, którzy o nich zapomnieli, przypominamy, że to najbardziej wiarygodni jasnowidze. Pomimo tego, że nie zawsze mogą określić czas zdarzenia, o którym śnili, ono zdarzy się na pewno, jeśli sam Śniący nie wtrąci się w jego przebieg. Ostatnia Śniąca i jednocześnie ostatnia spadkobierczyni Szkoły Magii udowodniła, że nawet jeśli sama wysłałaby kogoś do zareagowania, sen się ziści. Jedynie sam Śniący może to zmienić.
Czy Harry Potter już śnił o Sami-Wiecie-Kim? Tego nie wiemy, ale jak donoszą nam wiarygodni świadkowie...”
I tu nastąpił opis, nawet w miarę zgadzający się z wydarzeniami z porannych zajęć Obrony.
Przynajmniej dowiedział się czegoś nowego. Musi sam wkraczać do akcji, jeśli chce powstrzymać wypadki. Ponieważ nic innego nie miał teraz do zrobienia, zajął się kontynuowaniem wcześniejszego planu.
Szafa z księgami już stała. Zastanawiał się, czy to Salazar sam ją tu umieścił i czy Voldemort o niej wiedział. Osobiście odkrył ją przypadkowo, składając „zamówienie” w Pokoju Życzeń. Skąd mógł wiedzieć, że gdy zapragnie unikalnych ksiąg z działu klątw i antyklątw oraz magii zmiennej, pojawią się te zapisane w wężomowie?
Już pierwszego dnia znalazł coś, co bardzo mu pomogło, ale czy aby nie miało i innych skutków, jak właśnie śnienie? Insynuacja, że to reakcja na spotkanie z duchem, była według niego mocno naciągana. A rzucone na siebie samego zaklęcie mogło coś takiego spowodować.
Sięgnął po rozpoczętą już książkę i zaczął czytać na głos. Nigdy dotąd nie przypuszczał, że język wężów może mu sprawić taką przyjemność. Dotychczas bał się go używać, panicznie lękając się reakcji innych, gdyby przypadkiem go usłyszano.
Teraz, czytając głośno, wsłuchiwał się we własne słowa. Zaczął zauważać różnicę, gdy mówił normalnie i gdy posługiwał się wężomową. Rozmawiając z Voldemortem, musiał sobie wyobrażać węża, chociaż przy sławetnej buźce wroga nie potrzebował tego robić zbyt intensywnie.
Jak na złość właśnie ten moment wybrał sobie Voldemort na przypomnienie o swojej osobie. Chłopak zsunął się z kanapy, wtulając głowę w ramiona i cicho jęcząc.
— Wiem, że mnie słyszysz, Harry Potterze — usłyszał w myślach, oglądając jednocześnie, jak Mroczny Czarodziei nasyła swoich zwolenników na jakąś grupę ludzi.
Wkoło wszystko płonęło, otaczając Voldemorta czerwoną poświatą.
— Nie wiem, co zrobiłeś, żeby stać się Śniącym. — Wiadomości szybko się roznoszą. — Nie pomoże ci to w niczym. Nie zamierzam się poddać tak łatwo. Ilu chcesz żeby zginęło? Zacznę wyszukiwać wszystkich, których kochasz. Choćby najmarniejszą iskrą twojej przyjaźni. Znajdę ich i zabiję. Jeśli spróbujesz wykorzystać swój dar przeciwko mnie, ktoś zginie. Dobrze wiesz, czego pragnę!
I rozpoczęła się sesja pokazowa miłosiernych, według Voldemorta, tortur. Nikogo nie zabił, choć wiele z tych osób tego pragnęło. Okaleczeni, nie będą mieć łatwego życia.
Cztery godziny później łaskawie wypuścił Harry’ego ze swego umysłu. Czując zapach krwi, która zebrała się na podłodze, chłopak poczuł silne mdłości. Pokój natychmiast zrealizował życzenie. Pojawiająca się miska uratowała podłogę przed zabrudzeniem. Harry bezwładnie opadł na kanapę, zbierając siły na wyjście. Upływ krwi z blizny miał sporo z tym wspólnego. Ale czemu jeszcze nie było tu nikogo? Nikt nie domyślił się, że może być w Pokoju Życzeń? Cztery godziny to niemało czasu, żeby zauważyć jego zniknięcie. A Severus pewnie już wszczął alarm. Chyba.
Uchylił drzwi, ale nikt na niego nie czekał.
Pora kolacji powoli już mijała, więc większość uczniów powinna krążyć jeszcze po zamku, a tu pusto. Co się dzieje?
Dzięki wyuczonym na pamięć niektórym skrótom Huncwotów dotarł do Wielkiej Sali. Nadal nie spotkał nikogo. Jednak od drzwi docierał głośny głos wzmocniony czarem Albusa Dumbledore’a.
— ... kontynuując... Nie życzę sobie jakichkolwiek pytań do Harry’ego Pottera w sprawie jego snów. Jeśli uzna, że chce się nimi podzielić, zrobi to sam...
Potter właśnie ten moment wybrał na wejście. Nie czuł się na tyle dobrze, żeby udać się teraz gdzie indziej, a nie podobało mu się tracić przytomność pod drzwiami sali pełnej uczniów, mogących w każdej chwili ją opuścić.
Uchylił je odrobinę, tyle tylko, by móc się przecisnąć. Wszyscy patrzyli na katedrę i dyrektora, który nagle zamilkł, patrząc na wejście. Jak jeden mąż wszystkie głowy odwróciły się w stronę Harry’ego, pod którym nagle ugięły się nogi. Ktoś złapał go za ramię, podtrzymując w ostatniej chwili.
— Zawsze musisz robić przedstawienie, Potter? — zapytał Snape groźnie uprzejmym głosem.
Wyciągnął go z powrotem na korytarz, łapiąc pod nogi i podnosząc.
— Nie przyzwyczajaj się. Nie jestem twoim księciem.
Chłopak oparł głowę o ramię mężczyzny, wdychając zapach piołunu i kokosu. Tęsknił za nim. Kojarzył mu się z czymś miłym, ciepłym, kojącym. Może tak powinien pachnieć dom?
Zasłabł zanim dotarli do kwater Snape’a.
Do przytomności doprowadził go hałas. Ktoś dobijał się do drzwi w gabinecie.
— Jak mogłeś zmienić hasło?! — wrzeszczał Draco, wpadając do środka.
— Nie marzą mi się wizyty Gryfonek w żadnym wieku.
— Hermiona ma Rona i nie użyłaby hasła, tylko zapukała. Jak na szl... mugolaczkę jest wychowana.
— Co ostatnio pewnemu arystokracie w ogóle nie wychodzi. Poza tym dobrze wiesz, dlaczego zmieniłem hasło.
— Gdzie jest Harry? — Draco nagle zmarszczył brwi, rozglądając się po pomieszczeniu. — Musi być u ciebie. Zabrałeś go z Wielkiej Sali.
— Odpoczywa.
— Jest ranny? Widziałem krew na jego twarzy.
— Nic mi nie jest. — Harry stanął w drzwiach sypialni, w której został położony, opierając się o framugę.
— Nie powinieneś jeszcze wstawać — odezwał się Snape. — Ale nie mam zamiaru zmieniać twoich przyzwyczajeń niedbania o siebie.
Harry patrzył na niego, nie rozumiejąc, co znów się dzieje. Kłucie w piersi nasiliło się. Przecież to Snape go przyniósł. Nie powinno być reakcji, a przynajmniej nie takiej. Przy profesorze się dusił, a teraz czuł, jakby serce miało mu zaraz stanąć. Bladość na jego twarzy została natychmiast zauważona.
— Harry? Co ci jest? — Malfoy złapał go za ramię.
Chłopak krzyknął, gdy dotyk sprawił mu przeszywający ból.
Snape odsunął blondyna i sam powoli dotknął Pottera. Brunet nie krzyknął.
— Draco, wyjdź. Coś się stało i on teraz reaguje na ciebie.
— Ale...
— Wyjdź — ponaglił, podnosząc z ziemi przybranego syna. — Lepiej już?
Harry kiwnął głową twierdząco, stając o własnych siłach. Odetchnął głęboko.
— Dziękuję za pomoc, profesorze. Muszę jednak iść.
— Zatrzymywać cię na siłę nie będę.
— Wiem, ale chyba tak wypada powiedzieć, czyż nie?
Skierował się do drzwi.
— Wiesz, co się dzieje, prawda? — spytał Snape zanim ten zdążył wyjść.
— Mam swoje podejrzenia, proszę pana. To niczego jednak nie zmienia. Nadal będę reagował w pana pobliżu, jeżeli to ja przyjdę, a nie pan. Teraz muszę rozwiązać problem z Draco, i to szybko, bo nie będę miał gdzie spać.
Draco rozmawiał z Ronem i Hermioną u wyjścia z lochów. Harry stanął w pewnym oddaleniu, biorąc głęboki oddech. Podszedł kilka kroków obserwowany przez trójkę przyjaciół. Gdy tylko poczuł pierwsze ukłucie, zatrzymał się. Nie było źle. Prawie trzy metry odległości.
Draco zrozumiał od razu jego dylemat.
— Podejdźcie do niego. Poczekam. — Popchnął dwójkę w stronę Pottera.
— Harry, nie rozumiem. Teraz nie możesz zbliżyć się do Malfoya?
— Mam podejrzenia, że ktoś modyfikuje zaklęcie. Steruje nim, a co za tym idzie i mną.
Hermiona zaczęła przeszukiwać torbę, zmierzając powoli w stronę schodów. Chłopcy, nie wiedząc, co zamierza, poszli w jej ślady. Draco im towarzyszył w pewnym oddaleniu.
— O, jest! — krzyknęła w pewnym momencie uradowana dziewczyna. — Mam! Magia Zmienna! — Wyciągnęła przed siebie małą książeczkę, wręcz broszurkę. — Nie jest tego dużo, ale chyba coś się tu znajdzie. Draco...
Stanęła na schodach, czekając na blondyna. Harry wręcz przeciwnie, kontynuował wspinaczkę. Gdy Hermiona dyskutowała z Malfoyem, brunet trącił Rona.
— Spotkamy się w Wieży. Muszę coś zrobić.
Pobiegł, nie czekając na odpowiedź.
Wyhamował przed biblioteką. Wszedł do środka, witając się z panią Pince.
Stanął przy regałach z książkami na wprost stolików i czekał.
Trzask rozległ się najpierw z prawej strony. Ktoś głośno zamknął księgę, otrzymując za to karcące spojrzenie bibliotekarki. Harry uśmiechnął się. To był Dean z księgą zaklęć na temat czarów powielających.
Wrócił do biurka pani Pince, mówiąc:
— Proszę nie krzyczeć, cokolwiek zrobię za chwilę. Nikomu nie stanie się krzywda.
Kobieta zamrugała trochę zmieszana.
Brunet nie czekał na jej odpowiedź. Wskoczył na stolik i uniósł dłonie w górę. Osoby siedzące przy właśnie tym stole podniosły głowy znad książek i notatek.
— Jeśli nie chcecie się pobrudzić, to lepiej się odsuńcie.
— Panie Potter, co pan wyprawia? — W końcu bibliotekarka zareagowała.
— Ratuję pani cenne książki.
Na te słowa sufit runął na chłopaka wraz z hektolitrami wody. Krzyki przerażenia towarzyszyły dźwiękowi rozbijanego okna, przez które wypadł kawałek sufitu, a zaraz za nim woda, płynąc niewidocznym tunelem.
Kilka minut później wszystko się skończyło i Harry zeskoczył ze stołu, otrzepując ubranie z kurzu i wody.
— Proszę przekazać Krwawemu Baronowi, że tym razem Irytek naprawdę przesadził. Do widzenia.
Wszyscy stali oniemiali, gdy mijał ich, kierując się ku wyjściu. A potem dziewczyny zaczęły mdleć. Te, które siedziały przy stoliku, zaraz pod felerną częścią sufitu.
Harry opadł ciężko na sofę w Pokoju Wspólnym. Teraz czekał go jeszcze wielki wybuch radości, bo znów zachował się jak bohater.
A co miał zrobić? Pozwolić komuś zginąć? Albo zalać bibliotekę? Po pierwsze Hermiona by mu tego nie wybaczyła do końca świata, a po drugie niżej też były klasy i kolejni uczniowie. Przypuszczał, że gniew Granger byłby gorszy. Sapnął ciężko nad swoim losem. Sława to jednak też przekleństwo i to najgorszego rodzaju. Już wolałby jedno rodowe w zamian za zabranie jej od siebie.
Kłucie w piersi zadziałało niczym system alarmujący. Draco szybko przeszedł przez salon i skrył się w dormitorium.
— Jak to znosi? — spytał Harry siadającego koło niego Rona.
— Jest wkurzony.
— Muszę tylko znaleźć bramkę, tak jak w przypadku Snape’a, i poradzimy sobie.
Hermiona podczas tej rozmowy tupała ostentacyjnie nogą, stojąc przed nimi.
— Tak, Hermiono? — zapytał łaskawie Harry, chociaż wiedział, za co mu się zaraz dostanie.
— Jak mogłeś?! Już wszystko słyszałam! Nie chciało ci się powiedzieć, że idziesz ratować ludzi?!
— Przynajmniej ich mogłem uratować. Inni nie mają takiego szczęścia — rzekł ostro chłopak, lekko wyprowadzony z równowagi.
— Inni? — zdziwiła się, po czym spytała ostrożnie — Harry, ile już snów wyśniłeś?
— Wystarczająco, by już mieć ich dość.
Astra_Black