Banks Ian - Most.pdf

(1134 KB) Pobierz
Banks Ian - Most
r
5
9x
V
i.
IAIN BANKS
M O ST
Tegoż autora polecamy flf FABRYKI OS
*
1AIN BANKS
M OS T
246988530.001.png
przełożył Marek Fedyszak
-- - ...
PVószy^ski i S-ka
Warszawa 1998
Tytuł oryginału: „The Bridge"
Copyright © Iain Banks 1986
Projekt okładki:
Zombie Sputnik Corporation
Opracowanie merytoryczne: Jan Koźbiel
^azm.DLiiaaausuctt.
Redaktor techniczny: Elżbieta Babińska
Łamanie: Elżbieta Rosińska
Korekta: Micha! Załuska
ISBN 83-7180-945-X
 
Wydawca:
Prószyński i S-ka SA
02-651 Warszawa, ul. Garażowa 7
Druk i oprawa:
Opolskie Zakłady Graficzne SA
45-085 Opole, ul. Niedziałkowskiego 8-12
Jamesowi Hale'owi
Spis treści
Koma 7
 
Metaformoza:
Część pierwsza
15
Część druga
40
Część trzecia
59
Część czwarta
76
Trias 97
Metamorfeusz:
Część pierwsza
115
Część druga
127
Część trzecia
143
Część czwarta
159
Eocen 185
Metamorfoza:
Oligocen
211
Miocen
224
Pliocen
236
Czwartorzęd
261
Koda
Koma
Uwięziony w pułapce. Zmiażdżony. Ucisk ze wszystkich stron. Usidlony we wraku (trzeba się
zjednoczyć z maszyną). Proszę, tylko bez ognia. Cholera. To boli. Cholerny most; z własnej winy (tak,
cholerny most, w cholernie czerwonym kolorze; widzę most, widzę mężczyznę jadącego samochodem,
widzę, że mężczyzna nie widzi drugiego samochodu, widzę wielką KRAKSĘ, widzę, jak mężczyzna z
pogruchotanymi kośćmi krwawi; krew zabarwia most. Cóż, sam sobie winien. Kretyn). Proszę, tylko
bez ognia. Krew czerwona. Czerwona krew. Widzę, że mężczyzna krwawi, widzę, jak coś wycieka z
samochodu; chłodnica czerwona, krew czerwona, krew jak czerwony olej. Pompa wciąż pracuje -
cholera, powiedziałem, cholera to boli - pompa nadal pracuje, a płyn wycieka na wszystkie strony.
Prawdopodobnie teraz walną mnie od tyłu i dostanę za swoje, ale przynajmniej nie ma ognia, w
każdym razie na razie nie ma; od jak dawna, ciekawe od jak dawna? Samochody; samochody policyjne
(kanapki z dżemem) kanapka z dżemem; ja jestem dżem w kanapce samochód, jestem kanapka.
Widzę, że mężczyzna krwawi. Moja wina. Módl się, by nikt poza nim (nie, nie módl się; ateisto,
pamiętam, zawsze przeklinałeś [Matka: - Nie musisz się tak wyrażać], zawsze przysięgałeś, że
będziesz ateistą w lisiej norze, no cóż, twój czas nadszedł, chłopcze, gdyż wyciekasz na szaroróżową
jezdnię i mógłby wybuchnąć pożar, i mógłbyś i tak wykitować, i mógłby cię rąbnąć w tyłek następny
samochód, jeżeli ktoś jeszcze gapi się na ten cholerny most, więc jeżeli masz zamiar zacząć się teraz
modlić, wydaje się, że to dość stosowna pora, ale ocholera i coudiabła - CHRYSTE-TOBOLI! [OK;
użyłem go tylko jako przekleństwo, drobiazg, mówię uczciwie; klnę się na Boga]. OK; do zobaczenia,
Boże, kawał drania
z ciebie, kawał drania). To im wszystko wyjaśnia, dzieciaku. Co to były za litery? MG; VS; i ja,
233FS. Ale co z...? Gdzie...? Kto...? O CHOLERA. Zapomniałem, jak się nazywam. To się już raz
246988530.002.png
zdarzyło na przyjęciu; byłem narąbany i za szybko wstałem, ale tym razem jest inaczej (i jak to
możliwe, że pamiętam, że wtedy zapomniałem, a teraz nie potrafię sobie przypomnieć mojego
nazwiska? To wygląda poważnie. Nie podoba mi się to. Wyciągnijcie mnie z tego).
Widzę rozpadlinę w tropikalnym lesie, most z lian i rzekę głęboko w dole; duży biały kot (to ja?)
sadzi susami po torach, uderzając o most; jest biały (czy to ja?), jaguar albinos, pędzący po
kołyszącym się moście (Co ja widzę? Gdzie to jest? Czy w rzeczywistości to właśnie się stało?), długie
gwałtowne kroki, biała śmierć (powinna być czarna, ale mam do niej negatywny stosunek, ha, ha)
mknąca przez most...
Zatrzymuje się. Scena bieleje, pojawiają się w niej dziury; przepalająca się klisza (OGIEŃ!),
uwięziony w bramie (jaguar w bramie?), zatrzymany, scena rozpływa się, oglądana scena rozpada się
(oglądam, jak oglądana scena się rozpada); nic nie wytrzymuje zbyt dokładnego śledztwa. Został biały
ekran.
Ból. Obręcz bólu na piersi. Niczym rozpalone żelazo, okrągłe piętno. Czy jestem postacią na
ostemplowywanym znaczku? Kawałkiem pergaminu z wytłoczonym napisem „Z biblioteki..." (Proszę
uzupełnić:
a) W.P. Boga
b) P. Natury
c) K. Darwina i Synów
d) K. Marx SA
e) wszystkich wyżej wymienionych).
Ból. Biały szum, biały ból. Najpierw ucisk ze wszystkich stron, a teraz ból. Życie to wieczne
urozmaicenie. Przenoszą mnie. Ruchomy człowiek; czy zostałem uwolniony? A może wybuchł pożar?
Czy właśnie umieram, jestem odbielany, odcedzany? (Odsyłany z powrotem, spóźniony?) Teraz nic
nie widzę. (Teraz widzę wszystko). Leżę na równinie, otoczony wysokimi górami (a może na łóżku,
otoczony przez... maszyny. Ludzi? Jedne bądź drugich; jedne i drugich. (Człowieku, gdy spojrzeć na
to ZNACZNIE szerzej, niczym się nie różnią. Dziwne). Kogo to obchodzi? Mnie? Cholera, może już
jestem martwy. Może istnieje życie po życiu... Hmm. Może cała reszta była snem (tak, na pewno) i
uświadamiam sobie (CIEMNASTACJA) - co to było?
Słyszałeś? Czy JA słyszałem?
CIEMNA STACJA. Znowu to samo. Hałas przypominający gwizd pociągu; coś, co zaraz
odjedzie. Coś, co zaraz się zacznie lub skończy, albo jedno i drugie. Coś, co mnie
ciemnostacjuje. Lub nie. (Ja nie wiedzieć. Ja tu być nowy. Nie pytać mnie).
Ciemna stacja.
No dobra...
Część pierwsza
Ciemna stacja, zamknięta i pusta, odbijała echem odległy, cichnący gwizd odjeżdżającego
pociągu. W szarym wieczornym świetle brzmiał on wilgotnie i zimno, jak gdyby wywołujący
go kłąb wypuszczanej pary przydawał mu część swoich charakterystycznych cech. Góry,
pokryte ciasnym i ciemnym splotem drzew, pochłaniały dźwięk niczym gruba tkanina
nasiąkająca mżawką; powracały tylko bardzo słabe echa, odbite tam, gdzie strome skały,
urwiska i zbocza piargów naruszały jednolitość lasu.
Gdy gwizd ucichł, stałem przez chwilę twarzą do opuszczonej stacji, nie chcąc odwrócić
się do milczącego powozu za moimi plecami. Nasłuchiwałem, usiłując uchwycić ostatni ślad
odgłosu pracowitej lokomotywy, gdy zjeżdżała w stromą dolinę; chciałem usłyszeć jej zdy-
szany oddech, pracowity brzęk jej poruszanych tłokami serc, terkotanie zaworów i suwaków.
Jednak, choć żaden inny dźwięk nie mącił nieruchomego powietrza doliny, nie słyszałem ani
pociągu, ani lokomotywy; odjechały. Nade mną, na tle zachmurzonego nieba, rysowały się
stromo opadające dachy i szerokie kominy stacji, czarne na szarym. Kilka smug pary bądź
dymu, powoli rozwiewających się w wilgotnym i zimnym powietrzu doliny, wisiało nad
czarnymi dachówkami i pociemniałymi od sadzy cegłami. Odór spalonego węgla i zatęchły
Metaformoza:
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin