Andre Norton - Pani Krainy Mgieł.pdf

(689 KB) Pobierz
A NDRE N ORTON
P ANI K RAINY M GIEŁ
T YTUŁ ORYGINAŁU D READ C OMPANION
P RZEKŁAD : J ACEK K OZERSKI
R OZDZIAŁ PIERWSZY
Nigdy już nie zaufam tradycyjnym podziałom czasu i nie powiem Z całym
przekonaniem: to był dzień; minął tydzień; przed nami cały rok! Zaledwie kilka dni temu
pokazano mi bardzo stare taśmy, skopiowane, jak mnie zapewniono, z kaset nagranych ongiś
na legendarnej planecie Terra. Jednak pewne zawarte na nich informacje tak bardzo
przypominają moje własne doświadczenia, że nie pozostaje mi nic innego jak tylko uwierzyć,
iż ci, którzy nagrali je w przeszłości zasnutej mgłą czasu, tak dawno temu, że nie potrafię
nawet pouczyć lat dzielących teraźniejszość od tamtej chwili, również przemierzyli szlak, na
jaki skierowały mnie przypadek i mój własny upór.
Gdybym nie miała niepodważalnych dowodów na to, co przydarzyło się mnie oraz
paru innym osobom, mogłabym być teraz posądzona o snucie niestworzonych opowieści ku
zadziwienia łatwowiernych. Lecz to, co mówię, jest prawdą i nagrania wszystko potwierdzają.
Urodziłam się na Chalox, w 2405 roku po Odlocie, licząc według czasu planetarnego i
galaktycznego. Skończyłam szesnaście planetarnych lat, kiedy opuściłam Chalox i
wylądowałam na Dylanie. Od tego czasu nie minął dla mnie więcej niż rok - a jednak w
kalendarzu widnieje teraz cyfra 2483!
Czas! Zdarza się, że gdy spoglądam na te daty i myślę, w jaki sposób minęły dla mnie
te lata, ogarnia mnie taki strach, że natychmiast muszę zająć się czymś, skupiając na tym
wszystkie moje siły i myśli, dopóki nie opadnie dławiąca mnie fala paniki.
Gdyby nie Jorth, którego mogę dotknąć ilekroć tego zapragnę i który dzieli ze mną
mój e brzemię, mogłabym… lecz o tym nie będę myślała - teraz ani nigdy!
Tak jak powiedziałam, urodziłam się na Chalox. Moim ojcem był Rhyn Halcrow,
zwiadowca Departamentu Badań. Należał do rodu Talgrinnian, co oznacza Drugą Falę
potomków Terran. Moja matka pochodziła z Forsmanian, z rodziny kupieckiej. Byli ludźmi,
lecz jako potomkowie Pierwszej Fali z powodu genetycznych mutacji różnili się od istot,
które uważano za rodzimych mieszkańców Terry.
Ich małżeństwo nazywano terminowym, jak to się zwykle określa w przypadku
mężczyzn pozostających w służbie rządowej, i trwało trzy miejscowe lata. Po ceremonialnym
rozwiązaniu umowy małżeńskiej ojca skierowano do nowego zespołu badawczego.
Pozostawił moją matkę z bardzo wysoką dożywotnią rentą, dając jej nadto wolną rękę co do
zawarcia następnego kontraktu, gdyby miała na to ochotę - lub gdyby sobie tego życzył jej
ojciec. Forsmanianie bowiem szanują rodową hierarchię i ważkie decyzje dotyczące klanu
podejmuje najstarszy wiekiem mężczyzna.
I rzeczywiście, w ciągu paru miesięcy matka wydała się po raz drugi za jednego ze
swoich kuzynów, zatrzymując w ten sposób wiano z pierwszego małżeństwa w klanie, co jej
bliscy uznali za bardzo praktyczne i słuszne rozwiązanie.
Jeśli chodzi o mnie, w tym czasie przebywałam już w internacie dla dzieci
pracowników rządowych w Lattmah. Rozstanie było zupełne. Nigdy więcej nie zobaczyłam
żadnego z moich rodziców. Problemem był dla mnie fakt, iż urodziłam się dziewczynką,
ponieważ potomstwo takich mieszanych związków w większości jest płci męskiej i chłopcy ci
od dzieciństwa szkoleni są do służby państwowej.
Na nieszczęście odziedziczyłam płeć matki, lecz duszę i zainteresowania ojca.
Byłabym bezgranicznie szczęśliwa, pracując jako zwiadowca, odkrywca dalekich światów i
nowych krajobrazów. Moimi ulubionymi nagraniami z taśmoteki były relacje z wypraw
badawczych, sprawozdania z misji handlowych na prymitywnych planetach i tym podobne
rzeczy. Być może potrafiłabym dopasować się do życia, jakie wiedli wolni kupcy. Lecz
kobiet jest wśród nich tak niewiele i są one tak zazdrośnie strzeżone i hołubione, że pewnie
byłabym prawdziwym więźniem w jednym z ich kosmoportów. Spotykałabym się z mężem
tylko z rzadka, i prawo zmuszałoby mnie do ponownego zamążpójścia, gdyby jego statek nie
powrócił w wyznaczonym terminie.
Tak więc robiłam co mogłam, żeby przygotować się do ucieczki z Chalox. Zostałam
opiekunką archiwum i przyswoiłam sobie kilka technik, wliczając w to implantowanie
pamięci. I umieszczałam swoje nazwisko - Kilda c’Rhyn - na wszystkich możliwych listach
emigracyjnych, od kiedy tylko władze pozwoliły mi rejestrować się na nich.
To, że okazja do wyjazdu się nie nadarzała, zaczynało mnie niepokoić. W internacie
mogłam pozostać jeszcze niecały rok, a potem musiałabym przystosować się do życia w
miejscu wybranym arbitralnie przez moich opiekunów. Mogli nawet zmusić mnie, bym
wróciła do klanu mojej matki, a to zupełnie mi nie odpowiadało. Tak więc, zrozpaczona,
zwróciłam się w końcu do jednego z moich nauczycieli, którego uważałam za najbardziej
życzliwego.
Lazk Volk był mieszańcem–mutantem. W jego przypadku wymieszanie ras objawiło
się deformacjami, których nawet najbardziej zaawansowana chirurgia plastyczna nie mogła
naprawić. Jego umysł miał jednak tak niezwykłe możliwości, jeśli chodzi o uczenie się i
nauczanie, że Lazk nigdy nie opuścił internatu. Ogromna taśmoteka oraz informacje
uzyskiwane od odwiedzających go zwiadowców i innych podróżników pozwoliły mu zdobyć
wiedzę o wiele rozleglejszą od wszystkich miejscowych banków pamięci, z wyjątkiem
rządowego.
Ponieważ pod pewnymi względami byliśmy do siebie podobni każde z nas tęskniło
bowiem za tym, co było mu wzbronione - Lazk Volk i ja zostaliśmy przyjaciółmi. Od
czterech lat pracowałam dla niego jako rejestratorka i bibliotekarka, nim w końcu wyraziłam
głośno swoją obawę o to, że nie mam żadnego wpływu na przyszłość, która mnie czeka.
Miałam nadzieję, że być może odpowie na to ofertą stałego zatrudnienia. Choć tak naprawdę
nie zaspokajałoby to mego pragnienia podróży, to jednak, zważywszy na bogactwo jego
wiedzy, byłaby to namiastka najlepsza z możliwych.
Rozwarł swoje cienkie, podwójne ramiona w typowym dla niego geście, zwijając
pozbawione kości palce nad klawiaturą, która wyczarowywała wszystko, czego sobie
zażyczył - od kompletnej historii planety Firedrake po opis przyjęcia z okazji zaślubin.
Prawie całą jego zniekształconą postać spowijała szata z tęczowego materiału bora,
zmieniająca intensywne barwy przy najdrobniejszym poruszaniu. Przypominał w niej gruby
wałek ustawiony na jednym końcu. Tylko cztery ramiona i stożkowata głowa wskazywały, że
jest żywą istotą.
Przez chwilę wysuwał naprzód i cofał wijące się palce. Potem rozwarł szczelinę ust.
- Nie.
- Nie? Dlaczego?
Byłam tak zaskoczona, że w moim głosie pojawił się ton pretensji, jaki nigdy
dotychczas nie zabrzmiał, gdy zwracałam się do niego.
- Nie zatrudnię cię u siebie. To zbyt łatwa droga, Kildo. A ty nie jesteś stworzona do
wędrówki łatwymi szlakami.
Dotknął jednego z wielu przycisków i moje krzesło odwróciło się, tak że już nie
spoglądałam na niego lecz na ścianę, na której znajdował się ekran, przypominający teraz
ogromne lustro.
- Co widzisz? - zapytał.
- Siebie.
- Opisz! - Powiedział to tonem, jakiego używał w kabinach szkoleniowych, kiedy
zaczynał kształtować mój umysł w celu zapamiętywania i gromadzenia informacji.
- Jestem kobietą. Moje włosy są… są… - zawahałam się. Ci, którzy mieszkali w
internacie, tak bardzo różnili się od mieszańców, że nie znane były nam kanony określające
zarówno urodę, jak i zwyczajną brzydotę. Wiedziałam, że spoglądanie na pewne twarze, z
uwagi na ich barwę i kształt, sprawia mi przyjemność. Lecz obca była mi próżność i nie
miałam pojęcia, czy mój wygląd może być uważany choćby za przeciętny. - Moje włosy -
podjęłam zdecydowanie - są ciemnobrązowe. Mam dwoje oczu - są niebieskozielone -jeden
nos i usta. Skóra jest również brązowa, lecz jaśniejsza w odcieniu od włosów. Co do reszty -
moje ciało jest humanoidalne i zdrowe. Co sprawia, że chcesz widzieć mnie inną niż taką
właśnie?
- Jesteś młoda. I choć wymieniłaś swe cechy tak otwarcie, Kildo, przekonasz się, gdy
tylko znajdziesz się poza tymi murami, że w oczach większości będziesz kimś
nieprzeciętnym. I, jak zauważyłaś, masz sprawne i zdrowe ciało. Dlatego nie możesz tego
zmarnować, kryjąc się w cieniu i odwracając plecami do świata.
- Chyba będzie lepiej - zaprotestowałam - żebym została tutaj, gdzie jestem
szczęśliwa, niż wróciła do klanu Forsmanian lub pracowała jako urzędniczka w jakimś
państwowym biurze, aż stałabym się tak tępa jak te ściany, które nas otaczają.
- Być może. - Skinął głową. Zaskoczyło mnie, że tak łatwo dopięłam swego. On
jednak ciągnął dalej: - Lecz wymieniłaś tylko dwie z możliwości, jakie masz. Są jeszcze
inne…
- Małżeństwo z kupcem? - ośmieliłam się wyrazić głośno trzecią możliwość, nad którą
się zastanawiałam.
- Żeby wykorzystać je do ucieczki? Nie sądzę, by to był dobry pomysł. Kupcy, mając
tak niewiele kobiet, otaczają je aż nadto troskliwą opieką. Taki związek mógłby się okazać
dla ciebie jeszcze bardziej ogłupiający i uciążliwy niż to, co by cię spotkało, gdybyś
zdecydowała się na którąś z dwóch pierwszych propozycji. Mamy jednak to…
Musiał nacisnąć jakiś inny guzik, ponieważ na ekranie rozbłysło, zamazując moje
odbicie, rządowe ogłoszenie. Była to jedna z tych ogólnych ofert skierowanych do
emigrantów, przejaskrawiony i prawdopodobnie mocno przesadzony wykaz wszystkich
wspaniałych możliwości, jakie odpowiednio wykwalifikowanym ludziom dawały planety
pogranicza.
- Zapomniałeś - wtrąciłam, nie rozumiejąc, jak mógł nie wziąć tego pod uwagę - że
nie jestem uzdolniona manualnie, nie mam przeszkolenia medycznego ani…
- Jesteś dzisiaj nastawiona bardzo sceptycznie - powiedział, lecz w jego głosie nie było
słychać zniecierpliwienia. - To jest oficjalny rejestr. Istnieją jednak inne sposoby, by dołączyć
do emigrantów, mianowicie jako pomoc domowa dla kogoś, kto ma dzieci w wieku
szkolnym. Wspomagałaś już nauczycieli w tutejszych klasach. I z pewnością twoje
umiejętności przewyższają kompetencje pomocy domowej. To zajęcie jest oczywiście
chwilowe, lecz daje ci szansę na emigrację. A na nowym świecie będzie więcej możliwości.
Na peryferyjnych światach obserwuje się tendencję do rozluźniania obowiązujących norm -
chyba że grupę emigracyjną stanowi ściśle podporządkowana przywódcy sekta religijna.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin