poemat boga-czlowieka.pdf

(14153 KB) Pobierz
634153827 UNPDF
Maria Valtorta
 POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA
Księga I – PRZYGOTOWANIE
http://www.voxdomini.com.pl/valt/valt/v-01-001.htm
PROLOG
Ewangelii według św. Jana
Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga,
a Bogiem było Słowo. Ono było na początku u Boga.
Wszystko przez Nie się stało;
a bez Niego nic się nie stało, co się stało.
W Nim było życie,
a życie było światłością ludzi.
A światłość świeci w ciemności, a ciemność jej nie ogarnęła.
Człowiek imieniem Jan został posłany przez Boga.
Przyszedł, aby świadczyć o światłości,
aby przez niego wszyscy uwierzyli.
Nie on był światłością, ale przyszedł,
aby świadczyć o światłości.
Światłość prawdziwa, która oświeca każdego człowieka,
przyszła na świat.
Była na świecie i świat stał się przez Nią,
a świat Jej nie poznał.
Przyszła do swoich, a swoi Jej nie przyjęli.
Tym zaś, którzy Ją przyjęli, którzy uwierzyli w Jej imię,
dała moc, aby się stali dziećmi Bożymi.
Oni nie narodzili się z ludzi: ani z pożądliwości ciała,
ani z woli mężczyzny, ale z Boga.
A Słowo stało się ciałem i zamieszkało
między nami, i widzieliśmy Jego chwałę,
chwałę, jaką otrzymał od Ojca Jednorodzony,
pełen łaski i prawdy.
Jan daje o Nim świadectwo, wołając:
Oto był Ten, o którym powiedziałem:
Ten, który przychodzi po mnie,
przewyższył mnie, bo był przede mną.
Z Jego pełni wszyscyśmy wzięli łaskę po łasce.
Prawo zostało przekazane przez Mojżesza,
łaskę zaś i prawdę otrzymaliśmy przez Jezusa Chrystusa.
Boga nikt nigdy nie widział: Jednorodzony Bóg,
który jest na łonie Ojca, dał nam Go poznać...
(Przekład Biblii Poznańskiej)
1
 
«Bóg Mnie posiadał przed stwarzaniem Swych arcydzieł...» (Prz 8,22)
1. «MARYJA MOŻE BYĆ NAZWANA DRUGORODNĄ [CÓRKĄ] OJCA»
Napisane 16 sierpnia 1944. A, 3348 - 3349
Jezus nakazuje mi: «Weź całkiem nowy zeszyt, przepisz na pierwszej stronie dyktando z 16
sierpnia 1944. W tej książce będzie mowa o Niej.» Jestem posłuszna i przepisuję. Jezus mówi:
«Dziś napisz tylko to. Czystość ma tak wielką wartość, że łono stworzenia było zdolne
ogarnąć Nieogarnionego, gdyż posiadało największą czystość, jaka może być udziałem istoty
stworzonej przez Boga.
Trójca Przenajświętsza zstąpiła ze Swymi doskonałościami, Trzy Osoby zamieszkały,
zamknięte w maleńkiej przestrzeni. Trójca Przenajświętsza nie pomniejszyła się przez to, bo miłość
Dziewicy i wola Boga rozszerzyła tę przestrzeń aż do uczynienia jej Niebem. Ujawniły się Osoby
Trójcy Świętej ze Swymi charakterystycznymi cechami:
[Ujawnił się] Ojciec, będący na nowo Stwórcą stworzenia, jak szóstego dnia: Ojciec mający
“Córkę” prawdziwą, godną, doskonale do Niego podobną. Odbicie Boga było wyciśnięte w Maryi tak
wyraźnie, że tylko w Jednorodzonym Synu Ojca było ono doskonalsze. Maryja może być nazywana
“Drugorodną” Ojca, gdyż – z powodu doskonałości, którą otrzymała i potrafiła zachować, z powodu
godności Oblubienicy, Matki Bożej i Królowej Nieba – jest na drugim miejscu po Synu Ojca. Jest
drugą w Jego odwiecznej Myśli. Bóg od całej wieczności znajdował Niej upodobanie.
[Ujawnił się] Syn będący i dla Niej “Synem”. Już kiedy był zaledwie Zarodkiem
wzrastającym w Jej łonie uczył Ją przez tajemnicę łaski Swojej prawdy i mądrości .
Duch Święty ukazał się pośród ludzi w Pięćdziesiątnicy uprzedzającej i w Pięćdziesiątnicy
przedłużającej się. [Był] Miłością w “Tej, która umiłowała”, Pocieszycielem ludzi przez Owoc Jej
łona, Uświęceniem przez fakt, że stała się Matką Świętego.
Bóg – aby ukazać się ludziom w postaci nowej i pełnej, która zapoczątkowuje erę Odkupienia
– nie wybrał na Swój tron gwiazdy na niebie ani też dworu kogoś potężnego. Nie chciał też skrzydeł
aniołów, by na nich wesprzeć stopy. Zapragnął łona bez skazy.
Ewa także została stworzona bez plamy, chciała jednak dobrowolnie się zdeprawować.
Maryja, która żyła w świecie zepsutym – Ewa zaś w świecie czystym – nie chciała zranić Swej
czystości nawet przez jakąś myśl skierowaną ku grzechowi. Wiedziała, że grzech istnieje. Widziała
jego różnorodne i straszliwe oblicza. Widziała je wszystkie , nawet najstraszniejsze: bogobójstwo.
Poznała to zło jedynie w celu wynagrodzenia za nie i aby na wieki być Tą, która ma litość nad
grzesznikami i modli się o ich zbawienie.
Ta myśl niech będzie wprowadzeniem do innych świętych spraw, które dam dla umocnienia
ciebie i wielu innych ludzi.»
2. JOACHIM I ANNA SKŁADAJĄ ŚLUB PANU
Napisane 22 sierpnia 1944. A, 3434 i 3437-3442
Widzę wnętrze domu. Niewiasta w starszym wieku siedzi przy krosnach. Jej włosy, pewnie
niegdyś czarne, teraz są szpakowate. Twarz, choć jeszcze bez zmarszczek, pełna jest stateczności,
która przychodzi z wiekiem. Wygląda na lat pięćdziesiąt lub najwyżej – pięćdziesiąt pięć. Nie więcej.
Widzę tę niewiastę jak tka. Całą izbę oświetla światło dnia, wnikające przez drzwi otwarte na
rozległy warzywnik. Domyślam się, że jest to mała, wiejska posiadłość, bo za ogrodem są niewielkie
pagórki o zielonych stokach. Niewiasta jest piękna. Ma rysy typowe dla hebrajskich kobiet. Oczy ma
czarne i głębokie. Nie wiem, dlaczego przypominają mi oczy Chrzciciela. Spojrzenie ma pełne
godności jak u królowej, ale i pełne słodyczy. Jest w nich orli błysk przesłonięty błękitem. Są łagodne,
lekko zamglone smutkiem, jakby myślała o utraconych nadziejach. Cerę ma raczej śniadą, ale nie
mocno. Usta są dość szerokie, wyraźnie zarysowane, pewne w ruchu surowym, ale nie twardym. Nos
ma długi, u nasady lekko garbaty, orli, dobrze pasujący do oczu. Jest postawna, ale nie tęga. Widzę ją
siedzącą, ale można się domyślić, że jest wysoka i dobrze zbudowana. Zajmuje się tkaniem jakiejś
zasłony czy też narzuty. Wielobarwne czółenka szybko przechodzą przez ciemnobrązowy wątek. W
części już utkanej widać falistą grecką przeplatankę i rozetki, gdzie zieleń, żółć, czerwień i błękit z
odcieniem miedzi, przeplatają się, stapiając w tęczową mozaikę. Niewiasta ma szatę skromną i
ciemną. Jej czerwony fiolet zdaje się odbijać mrok jakichś myśli. Na dźwięk pukania do drzwi, wstaje.
Widzę, że istotnie jest dość wysoka. Otwiera drzwi. Jakaś młoda kobieta pyta: «Anno, dasz mi swoją
2
 
amforę? Napełnię ci ją.»
Prowadzi ze sobą małego, może pięcioletniego chłopca, który od razu czepia się sukni
niewiasty nazwanej Anną. Anna, głaszcząc chłopczyka po głowie, idzie z nim do sąsiedniego
pomieszczenia i przynosi stamtąd piękną miedzianą amforę. Podając ją przybyłej mówi:
«Zawsze jesteś dobra dla starej Anny. Bóg wynagrodzi ci za to w tym dziecku i w dzieciach,
które masz i będziesz miała, szczęśliwa!» – Anna wzdycha.
Niewiasta przygląda się jej, nie wiedząc, co po tym westchnieniu powiedzieć. Żeby jednak
ulżyć trosce, której się domyśla, mówi:
«Zostawię ci Alfeusza, jeśli nie będzie przeszkadzał. Napełnię ci szybciej więcej dzbanów i
konwi.»
Alfeusz chętnie zostaje i wyjaśnia się, dlaczego. Gdy tylko matka znika, Anna bierze go na
ręce i tuląc w ramionach niesie do ogrodu. Podnosi go do pergoli pełnej jasnych jak topaz winogron i
mówi: «Jedz, jedz, są dobre.»
Całuje buzię całą umazaną sokiem łapczywie połykanych winogron. Potem, ukazując dwa
rzędy pięknych zębów, śmieje się z całej duszy i wydaje się nagle młoda. Gdy zaś dziecko pyta,
przyglądając się jej ciemnymi szaroniebieskimi oczyma: “A teraz co mi dasz?” – radość odmładza ją,
zacierając wiek. Śmieje się i żartuje, a potem nachyla się i klękając pyta:
«A co ty mi dasz za to, że ci dam... że ci dam... zgadnij co?»
Roześmiane dziecko, klaszcząc w dłonie, woła: «Całuski, całuski ci dam, śliczna Anno,
dobra Anno, mamo Anno!»
Anna – słysząc, że nazwał ją “mamą Anną” – wykrzykuje radośnie, tuli malca z czułością i
mówi:
«O, radości! Drogi! Drogi! Drogi!»
Przy każdym “drogi” całuje różowe policzki. Potem idą razem do półki, na której stoi
półmisek z miodowymi placuszkami.
«Piekłam je specjalnie dla ciebie, radości biednej Anny, bo mnie kochasz. Powiedz, jak
bardzo mnie kochasz?»
Dziecko – myśląc o tym, co je najbardziej zdumiało – mówi:
«Jak Świątynię Pana.»
Anna, śmiejąc się, jeszcze raz całuje jego oczy pełne życia, różowe usteczka, a dziecko ociera
się o nią jak kotek. Jego matka chodzi tam i z powrotem, przynosząc dzbany pełne wody. Śmieje się,
nic nie mówiąc. Pozostawia im swobodę [w ujawnianiu] serdeczności.
Z ogrodu nadchodzi starszy mężczyzna. Jest nieco niższy od Anny. Ma gęste i całkiem siwe
włosy. Jego jasną twarz okala broda. Niebieskie jak turkusy oczy jaśnieją pod jasnokasztanowymi,
niemal płowymi rzęsami. Ma ciemnokasztanową szatę. Anna nie widzi go, bo jest odwrócona tyłem
do wejścia. Mężczyzna, ujmując dziecko za ramiona, mówi: «A dla mnie nic?»
Anna odwraca się wołając:
«O, Joachim! Skończyłeś już pracę?»
W tej samej chwili mały Alfeusz obejmuje go za kolana i odpowiada: «Dla ciebie też, dla
ciebie też...»
I gdy starzec pochyla się, żeby go pocałować, mały obejmuje go za szyję, głaszcze rączkami
brodę i całuje. Joachim też ma prezent. Lewą ręką wysuwa zza pleców jabłko, piękne jak ceramiczne,
i mówi do dziecka, które łakomie wyciąga ręce:
«Poczekaj trochę, aż pokroję ci je na kawałki, bo takiego nie mógłbyś zjeść. Ono jest większe
od ciebie.»
I ogrodniczym nożem, który nosi u pasa, kroi je na kawałki. Wydaje się karmić pisklę w
gnieździe, tak troskliwie wkłada ćwiartki do małej buzi, która nie przestaje chciwie połykać.
«Joachimie, spójrz na te oczy! Czy nie są podobne do dwóch skrawków Morza Galilejskiego,
gdy wieczorna bryza zasłania niebo obłokami?»
Przy tych słowach Anna lekko opiera rękę na ramieniu małżonka, gestem świadczącym o jej
głębokiej miłości, która nie wygasła po wielu latach małżeństwa. Joachim odpowiada jej miłosnym
spojrzeniem i mówi przytakując:
«Bardzo piękne! A te kędziory? Czy nie przypominają zboża wysuszonego przez słońce?
Spójrz, mają kolor złota i miedzi!»
«Ach, gdybyśmy mieli dziecko, chciałabym, żeby miało takie włosy i oczy!»
Anna jest pochylona, niemal klęczy i wzdychając całuje szaroniebieskie oczy. Joachim także
wzdycha, lecz chce ją pocieszyć. Kładąc rękę na kręconych i posrebrzonych włosach Anny, mówi:
«Trzeba jeszcze mieć nadzieję! Bóg jest wszechmocny. Póki się żyje, cud może się zdarzyć,
zwłaszcza gdy miłuje się Boga i kocha siebie [nawzajem].»
3
 
Ostatnie słowa Joachim wymawia z naciskiem. Anna milknie, przygnębiona. Opuszcza
głowę, aby nie pokazywać łez płynących [z oczu]. Widzi je tylko mały Alfeusz. Jest boleśnie
zaskoczony widząc, że jego duża przyjaciółka płacze tak, jak jemu czasem się zdarza. Małą rączką
ociera jej łzy.
«Nie płacz, Anno – mówi Joachim. – Mimo wszystko jesteśmy szczęśliwi. Przynajmniej ja,
bo mam ciebie.»
«I ja [jestem szczęśliwa] dzięki tobie, ale nie dałam ci dziecka... Myślę, że nie spodobałam
się Panu, bo uczynił moje łono jałowym.»
«O, moja małżonko! A w czymże miałabyś Mu się nie spodobać, ty, święta? Posłuchaj,
udamy się raz jeszcze do Świątyni w tym celu, a nie tylko na Święto Namiotów. Będziemy się długo
modlić... Może będzie z tobą jak z Sarą... lub jak z Anną, małżonką Elkany. Długo czekały i z
powodu bezpłodności czuły się odtrącone. W Niebie zaś byli przygotowani przez Boga dla nich święci
synowie. Uśmiechnij się, moja małżonko. Bardziej mnie trapi twój smutek niż brak potomka...
Zabierzemy ze sobą Alfeusza. Każemy mu się modlić, jemu – niewinnemu... Bóg przyjmie jego i
naszą modlitwę i nas wysłucha.»
«Dobrze. Złóżmy Panu ślub. Jeśli narodzi się dziecko, będzie należało do Niego. Żeby tylko
zechciał nam je dać... O, żebym mogła być nazwana “mamą”!»
Alfeusz, niewinny i zaskoczony świadek, mówi:
«Przecież ja tak cię nazywam!»
«Tak, radości droga... ale ty masz mamę, a ja... ja nie mam dziecka.»
Tu kończy się wizja. Zaczynam sobie uświadamiać, że tym widzeniem rozpoczyna się cykl o
narodzinach Maryi. Jestem ogromnie uradowana. Bardzo tego pragnęłam. Myślę, że i ojciec także
będzie zadowolony. Zanim zaczęłam pisać, usłyszałam Mamę mówiącą do mnie: «Pisz teraz o Mnie,
córko. Będzie to dla ciebie pociechą we wszystkich twoich troskach.» Mówiąc to, położyła mi z
czułością rękę na głowie. Potem miało miejsce widzenie. Z początku – dopóki nie usłyszałam imienia
tej starszej osoby – nie zdawałam sobie sprawy, że widzę matkę Mamy i że chodzi o łaskę związaną z
Jej narodzinami.
Zanim zacznę pisać dalej, muszę umieścić tu następujące spostrzeżenie: ten dom nie wydaje
mi się domem z Nazaretu, który dobrze pamiętam. Przynajmniej otoczenie jest zupełnie inne. Ogród
warzywny jest bardziej rozległy, a ponadto widać pola. Niewielkie, ale przecież są. Kiedy Maryja
została poślubiona, był tu tylko ogród – co prawda rozległy, lecz wszystko kończyło się na ogrodzie.
W poprzednich widzeniach nigdy nie zauważyłam dostrzeganej teraz izby. Nie wiem, ale może z
przyczyn finansowych rodzice Maryi pozbyli się części posiadłości albo też może Maryja, opuściwszy
Świątynię, przyjechała do innego domu, danego jej przez Józefa. Nie pamiętam, czy w dawnych
wizjach i pouczeniach otrzymałam kiedykolwiek pewne wyjaśnienie, że dom w Nazarecie był domem
rodziców [Maryi]. Mam bardzo zmęczoną głowę. A poza tym – zwłaszcza gdy chodzi o dyktanda –
natychmiast ulatują mi z pamięci poszczególne słowa. Pozostają we mnie utrwalone polecenia, a w
duszy – światło. Szczegóły jednak natychmiast się rozpraszają. Gdybym po godzinie musiała
powtórzyć to, co usłyszałam, przypomniałabym sobie tylko jedno lub dwa zasadnicze zdania, nie
pamiętając niczego więcej. Widzenia dlatego pozostają w umyśle żywe, że musiałam je sama uważnie
śledzić. Dyktanda zaś otrzymuję. [To, co jest mi ukazywane] w wizjach, muszę obserwować, dlatego
pozostaje żywe w pamięci. Musiałam bowiem trudzić się, żeby wszystko zapisać w trakcie trwania
[wizji]. Spodziewałam się dyktanda na temat wczorajszej wizji, tymczasem nic z tego. Rozpoczyna się
wizja, więc piszę.
3. ANNA MODLI SIĘ W ŚWIĄTYNI I ZOSTAJE WYSŁUCHANA
Napisane 23 sierpnia 1944. A, 3442-3447
Poza obrębem murów Jerozolimy – w dolinach, pośród oliwek – znajduje się wielki tłum.
Wygląda to jak ogromne targowisko. Nie ma tam jednak ław ani kramów. Nie ma wykrzykiwania
handlarzy drobiazgami i sprzedawców. Nie ma gier. Jest tylko mnóstwo namiotów z surowej wełny, z
pewnością nieprzemakalnych. Namioty rozstawiono na wbitych w ziemię palikach, do których
przywiązano zielone gałęzie. Tworzy to dekorację i daje ochłodę. Niektóre natomiast są całe z gałęzi
wbitych do ziemi i powiązanych tak, że tworzą jakby małe zielone tunele. Wewnątrz znajdują się
ludzie w różnym wieku i z rozmaitych środowisk. Zachowują się cicho i powściągliwie. Słychać tylko
krzyki dzieci.
Mrok ogarnia już to dziwne obozowisko. Tylko gdzieniegdzie palą się lampki oliwne.
Siedząc na ziemi wokół świateł, całe rodziny spożywają posiłek. Matki karmią piersią niemowlęta.
Inne zaś dzieci usypiają zmęczone, trzymając w różowych paluszkach kawałki chleba. Opierają się na
piersiach matek jak kurczęta pod skrzydłami kwoki. Matki zaś, posługując się wolnymi rękami,
4
 
Gdy Joachim zauważa nadchodzącą Annę, śpiesznie zapala lampę. Anna krokiem
królewskim przechodzi między rzędami namiotów. W jej postawie jest coś królewskiego, ale i
skromnego zarazem. Nie jest wyniosła. Podnosi z ziemi małego dzieciaka pewnej bardzo, bardzo
biednej kobiety, który stąpając niezdarnie przewrócił się tuż pod jej stopy. Malec ma buzię umazaną
błotem i płacze. Anna pociesza go i wyciera, po czym oddaje nadbiegającej matce, mówiąc: «Nic się
nie stało! Na szczęście nie zrobił sobie krzywdy. Jakie śliczne dziecko. Ile ma lat?»
«Trzy. Jest przedostatnie. Niebawem będzie następne. Mam sześciu synów. Chciałabym mieć
teraz córeczkę... Dla matki córka zawsze wiele znaczy.»
«Najwyższy hojnie cię obdarował, niewiasto!» – wzdycha Anna. A tamta mówi:
«Wiem, jestem biedna, lecz dzieci są naszym skarbem, a najstarszy umie już nawet pomagać.
A ty, pani, (widocznie niewiasta spostrzegła wyższość społeczną Anny) ile masz dzieci?»
«Żadnego.»
«To ten mały nie jest twój?»
«Nie. To syn mojej bardzo dobrej sąsiadki. Jest moją pociechą.»
«Twoje pomarły lub może...»
«Nie miałam nigdy żadnego.»
«O!» – uboga kobieta patrzy na nią ze współczuciem.
Anna rozstaje się z nieznajomą, wzdycha i udaje się w stronę swego szałasu.
«Musiałeś na mnie długo czekać, Joachimie! Zatrzymałam się z pewną ubogą niewiastą.
Wyobraź sobie, że jest matką sześciu synów. I niebawem znów będzie miała dziecko.»
Joachim wzdycha. Ojciec Alfeusza woła malca do siebie, na co ten odpowiada: «Zostanę z
Anną! Pomogę jej.»
Wszyscy wybuchają śmiechem.
«Zostaw go, nie przeszkadza nam. Jeszcze nie jest zobowiązany do wypełniania Prawa. Tu
czy tam jest tylko małym jedzącym ptaszkiem» – mówi Anna.
Siadając bierze malca na kolana. Częstuje go podpłomykiem i podaje mu coś, co może być
smażoną rybą. Widzę, jak starannie wyjmuje z niej ości. Najpierw obsłużyła męża. Sama je na końcu.
Na nocnym [niebie] coraz więcej iskrzy się gwiazd i coraz więcej świateł zapala się w obozie.
Potem powoli większość z nich gaśnie, począwszy od namiotów, przy których pielgrzymi pierwsi
zjedli i udają się już na spoczynek. Z wolna cichnie nawet szmer. Nie słychać już płaczu niemowląt.
Tylko jakieś karmione piersią dziecko odzywa się, jak jagnię szukające matczynego mleka. Noc
ogarnia swym tchnieniem ludzi i przedmioty, zacierając troski i wspomnienia, nadzieje i smutki. A
może te ostatnie, choć przytłumione, trwają nadal we śnie, w marzeniach sennych. Anna zwraca się
do małżonka, kołysząc Alfeusza, który usypia w jej ramionach:
«Tej nocy śniłam, że za rok przybędę do Miasta Świętego na dwa święta, a nie na jedno.
Jednym będzie ofiarowanie w Świątyni mego dziecka. O, Joachimie!...»
«Ufaj, ufaj, Anno! Coś jeszcze usłyszałaś? Pan nic ci nie szepnął do serca?»
«Nie, to był tylko sen.»
«Jutro jest ostatni dzień modlitwy. Wszystkie ofiary zostały już złożone. Raz jeszcze
odnowimy je uroczyście. Zwyciężymy Boga naszą wierną miłością. Ciągle myślę, że będzie z tobą tak
samo, jak z Anną, małżonką Elkany.»
«Jeśli Bóg zechce... Obym szybko usłyszała: “Odejdź w pokoju. Bóg Izraela obdarzył cię
łaską, o którą prosiłaś”» [– mówi Anna.]
5
kończą, jak potrafią, posiłek, drugimi – tulą do serca pociechy. Niektóre rodziny nie rozpoczęły
jeszcze wieczerzy. Rozmawiają w półmroku zapadającego zmierzchu, czekając na przygotowanie
strawy. Tu i tam płoną ogniska, wokół których krzątają się niewiasty. Jakaś wolna, bardzo wolna i
żałosna kołysanka usypia gdzieś dziecko, które nie chce zasnąć. W górze piękne i pogodne niebo
nabiera coraz to mocniejszego odcienia ciemnego błękitu. Staje się ono jakby ogromnym jedwabistym
welonem z granatowego aksamitu, na którym niewidzialni artyści i czeladnicy umieszczają klejnoty i
świecidełka: jedne – oddzielnie; inne – ułożone w dziwaczne figury geometryczne. Wśród nich
jaśnieje Duża i Mała Niedźwiedzica w kształcie wozu, którego dyszel, po odczepieniu zaprzęgu
wołów, pozostaje oparty o ziemię. Gwiazda polarna śmieje się pełnym blaskiem. Jest październik, bo
słyszę silny męski głos:
«Piękny październik mamy, jak rzadko!»
A oto z głębi obozu nadchodzi Anna. Niesie różne rzeczy do jedzenia rozłożone na szerokim,
płaskim chlebie, który wygląda jak nasz podpłomyk i służy jej za półmisek. Alfeusz czepia się jej
spódnicy i daje znać o sobie dziecięcym szczebiotem. Joachim, stojąc przy wejściu do małego
liściastego szałasu, rozmawia z trzydziestoletnim mężczyzną, którego Alfeusz wita okrzykiem:
«Tata!»
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin