§ Żakowski Jacek - Trzy ćwiartki wieku - rozmowy z Jerzym Turowiczem.pdf

(962 KB) Pobierz
13880257 UNPDF
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
13880257.001.png 13880257.002.png
JACEK ŻAKOWSKI
Trzy ćwiartki wieku
Rozmowy z Jerzym Turowiczem
2
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
3
Ta książka powstała przypadkiem, choć myślałem o niej na długo przedtem, zanim
pierwszy raz odważyłem się poprosić Jerzego Turowicza o rozmowę. Było to w marcu 1985
roku. Zbierałem wtedy materiały do reportażu, który z okazji czterdziestolecia „Tygodnika
Powszechnego” miał się ukazać w ,,Powściągliwości i Pracy”. Chciałem w nim opowiedzieć
o tym, jak założony w 1945 roku „Tygodnik” niespełna osiem lat później został w
dramatycznych okolicznościach zamknięty przez władze, jak w 1956 roku doszło do jego
wznowienia i co przez te trzy lata działo się z ludźmi, którzy go redagowali.
Dwie krótkie rozmowy, które udało mi się wówczas przeprowadzić z Jerzym Turowiczem,
sporo wniosły do mojego reportażu (w 1985 roku zdjętego przez cenzurę z
„Powściągliwości”, a dwa lata później bez ingerencji wydrukowanego w „Res Publice”), ale
były zbyt suche, żeby znaleźć się w pierwszym wydaniu Anatomii smaku – książki, na którą
złożyły się zapisy rozmów z pozostałymi żyjącymi wówczas członkami redakcji pierwszego
„Tygodnika”. Właściwie trudno mi dziś zrozumieć, jak to się stało, że podczas gdy od Janiny
Gołubiewowej, Józefy Hennelowej, Andrzeja Bardeckiego, Stefana Kisielewskiego,
Stanisława Stommy i Jacka Woźniakowskiego udało mi się uzyskać pełne, nieraz barwne
relacje, rozmowy z Turowiczem jakoś się nie kleiły. Ich zapis bardziej przypominał protokół
przesłuchania niż wywiad; „Jak? – Tak”, „Czy? – Nie”, ,,Kiedy? – Wtedy”. Turowicz był
bardzo uprzejmy, ale niezbyt szczodry w słowach. Pomyślałem wtedy, że zapewne nigdy nie
będę w stanie przeprowadzić z nim przyzwoitego wywiadu, a zatem moje marzenia o tym,
żeby namówić go na „rozmowę-rzekę”, są być może zupełnie bezsensowne.
Rok później, przygotowując wznowienie Anatomii, zwróciłem się jednak do Turowicza z
prośbą o dłuższą rozmowę. Zgodził się chętnie i na sapieżyńskich klubowych fotelach w
kącie jego redakcyjnego gabinetu spędziliśmy blisko dwie godziny. Tym razem Turowicz nie
poprzestawał na odpowiadaniu na pytania. Sam snuł ożywione przez pierwsze wydanie
Anatomii wspomnienia, wprowadzał nie przewidziane przeze mnie wątki, prostował relacje
przyjaciół. Najnieoczekiwaniej okazał się wdzięcznym i chętnie współpracującym rozmówcą.
Kiedy więc przyszedł rok 1987 i zbliżała się siedemdziesiąta piąta rocznica jego urodzin,
postanowiłem namówić Turowicza na przeznaczoną dla ,,Powściągliwości i Pracy” obszerną
rozmowę, w której zawrzeć się miało doświadczenie jego życia. Ku mojemu zdziwieniu
zgodził się bez oporu, proponując, żebyśmy spotkali się latem w Kalwarii Zebrzydowskiej,
gdzie – jak zwykle – spędzał krótki urlop.
4
Parę miesięcy, które dzieliły naszą rozmowę od terminu spotkania, w dużej mierze
poświęciłem na gruntowne przygotowania. Wertowałem roczniki „Głosu Narodu”,
„Tygodnika Powszechnego”, „Znaku”, „Więzi”, a także prasę partyjną, na której łamach
mogłem znaleźć ataki na Turowicza, „Tygodnik” i środowisko Znaku. Czytałem pamiętniki,
podręczniki i studia dotyczące historii politycznej PRL, sytuacji Kościoła i ugrupowań
katolickich. Wreszcie starałem się zbierać i w miarę możliwości weryfikować plotki i relacje
dotyczące nie opisanych wydarzeń wiążących się jakoś z osobą mojego rozmówcy. Na koniec
opracowałem szczegółowy, zajmujący pół zeszytu konspekt rozmowy.
Jadąc do Kalwarii nie myślałem, że z naszych tamtejszych rozmów powstanie książka.
Przygotowywałem się do czterdziestostronicowego wywiadu mającego zająć pół
bożonarodzeniowego numeru „Powściągliwości”.
To, co zastałem na miejscu, przekroczyło jednak moje najśmielsze marzenia. W
niezwykłej atmosferze franciszkańskiego klasztoru otoczonego pajęczyną kalwaryjskich
ścieżek łączących malowniczo, wśród górek położone kapliczki, notorycznie zapracowany
Turowicz był rozluźniony, wypoczęty i wspaniale dysponowany do rozmowy. Na moje
pytanie o to, ile czasu może mi poświęcić, bez wahania odpowiedział: „tyle, ile Panu będzie
potrzeba”.
Zamiast kilku godzin rozmawialiśmy więc bite dwa dni, dzieląc czas zgodnie z rytmem
klasztornego życia: śniadanie, praca, spacer, obiad, drzemka, praca, kolacja, praca, sen.
Nawet w tej sytuacji Turowicz nie był jednak zbyt łatwym rozmówcą. Przez długie godziny
słuchał pytań i precyzyjnie formułował odpowiedzi, ale trudno było powiedzieć, żeby
przejawiał szczególną skłonność do gawędziarskich zwierzeń. Chyba starał się być raczej
uprzejmym i nawet życzliwym rozmówcą niż snującym wspomnienia gawędziarzem.
Chwilami trudno mi było oprzeć się wrażeniu, że własna przeszłość niezbyt go interesuje i
może nawet niespecjalnie obchodzi. Zdarzało się jednak, że poruszony jakimś tematem
podnosił się z krzesła, brał ode mnie tego jedynego w ciągu dnia papierosa, którego
wyjątkowo pozwalał sobie zapalić i krążąc między oknem a wiszącą koło drzwi umywalką
rozwijał jakiś wywód albo snuł wspomnienie. Pierwszy raz zdarzyło się to bodaj, gdy
postawiłem pytanie o „katolicyzm francuski”, drugi – gdy doszliśmy do kwestii sporu o
religijność ludową, potem może jeszcze kilka razy – przy kwestii żydowskiej, podróżach
papieskich, sprawie listu do biskupów niemieckich. Były to jednak raczej sytuacje
wyjątkowe, choć z upływem czasu zdarzało się ich coraz więcej – zapewne dlatego, że coraz
więcej było ,,ciepłych” tematów, ale pewnie też dzięki temu, że stopniowo oswajaliśmy się ze
sobą.
Ostatecznie odbyliśmy sześć takich trzy-, czterogodzinnych rozmów, którym w książce z
grubsza odpowiada podział na rozdziały. Z grubsza, bo zależało mi, żeby każdy z rozdziałów
stanowił możliwie zwartą merytoryczno-chronologiczną całość, którą nie zawsze udawało się
zamknąć w naszych rozmowach, nieubłaganie przerywanych w chwili, gdy nadchodziła
godzina posiłku; z grubsza także dlatego, że w kalwaryjskich rozmowach pominęliśmy te
sprawy, o których rozmawialiśmy w związku ze wznowieniem Anatomii – trzeci rozdział
książki stanowi więc nieznacznie zmodyfikowaną wersję tamego wywiadu; wreszcie dlatego
z grubsza, że w ciągu blisko dwóch lat, jakie dzielą nasze pierwsze spotkanie w Kalwarii od
ostatecznego zamknięcia tej książki, nie tylko uzupełniliśmy ją o wiele nowych wątków
(które wplotłem w tok tamtej rozmowy), ale także parokrotnie poddawaliśmy ją dość
szczegółowej redakcji – między innymi uaktualniając niektóre informacje (np. sprawę
Karmelu w Oświęcimu).
Wersja, którą ostatecznie oddajemy wydawcy, różni się więc znacznie od tej, której
obszerne fragmenty (około jednej trzeciej) wypełniły w 1987 roku grudniowy numer
„Powściągliwości i Pracy”. Mam jednak przekonanie, że naruszenie autentycznego,
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin