7. Cutting Ties.pdf

(75 KB) Pobierz
241295394 UNPDF
7. Cutting Ties
tłumaczenie: Anyanka
beta: brak, aby było szybciej.
- Szybciej, panno Bello – Ashley zawołała z ganku, odciągając moje myśli od cierpienia,
które mną zawładnęło.
Oderwałam wzrok od okna, gdzie Edward teraz wstawał z krzesła i zaczynał sprzątać stół,
podczas gdy blondynka, Tanya, udała się do salonu.
- Możesz zadzwonić do drzwi, skarbie? – zawołałam do Ashley, wytarłam łzy i schyliłam się
po walizkę, którą upuściłam.
- Nie. – Westchęłam. Miała 5 lat i trzymała tacę z babeczkami. Oczywiście, że nie mogła
zadzwonić. Pozbierać rzeczy i podejść do drzwi. Wejść. Wyjść. Szybko i sprawnie. To
wszystko co muszę zrobić.
Cholera, cholera, cholera!
Wzięłam głęboki oddech i przeszłam ścieżkę prowadzącą na ganek. Przycisnęłam dzwonek
łokciem i odsunęłam się za Ashley, podczas gdy serce waliło mi mocno. Drzwi otworzyły się.
- Ashley! Jak się ma moja mała księżniczka? Wyglądasz ślicznie! – blondynka zapiszczała.
Oczywiście Ashley na to poleciała. Która dziewczyna nie uwierzy jak się jej powie, że jest
śliczna? – I przyniosłaś babeczki?
- Babcia i ciocia Alice je zrobiły – Ashley powiedziała dumnie jakby była za to
odpowiedzialna. Gdybym nie była zdezorientowana i zła, byłabym rozbawiona.
- Cóż, myślę, że powinnaś je wnieść do środka i dać wujkowi Edwardowi jedną, nie miał zbyt
miłego dnia.
Ashley westchnęła dramatycznie:
- Znów rozmyśla?
To było śmieszne, całkowicie i zupełnie absurdalne, żeby 5-latka zrobiła taką uwagę.
Najwyraźniej Edward często rozmyślał i nawet dziecko mogło rozpoznać to zachowanie. I
wszystkie moje emocje poszły w tym kierunku i zaśmiałam się. Tanya zachichotała.
- Owszem. Wejdź do środka, tu jest zimno.
Ashley weszła i wtedy Tanya zwróciła uwagę na mnie.
- Musisz być opiekunką. Jak rozmawiałam z Kate powiedziała, że Carmen zrezygnowała i
obdzwaniała wszystkich znajomych.
-Tak, była zdesperowana – powiedziałam nerwowo i zrobiłam krok w kierunku domu,
podałam jej poduszkę i walizkę. Im szybciej stąd wyjdę , tym lepiej.
- Wejdź do środka, jak już mówiłam, jest zimno. Zagotowałam wodę na herbatę jeśli masz
ochotę.
- Och…umm…Dz-dziękuję, ale muszę już iść – jąkałam się.
Widziałam, że była gotowa się spierać , kiedy Ashley poskarżyła się:
-Och! Zostawiłam swoją różdżkę w samochodzie!
Kurwa.
Chciałam krzyknąć, wydzierać się…cokolwiek, zamiast tego wzięłam kolejny głęboki oddech
i zmusiłam się do wytrzymania.
- Zaraz wrócę – powiedziałam.
Tanya popatrzyła się na mnie zdezorientowana, jak wracałam do samochodu. Zajęło mi
chwilkę znalezienie różdżki z tyłu samochodu. Trzymałam ją chwilę w ręce, obracając w
palcach, życząc sobie, aby wszelki ból zniknął… chciałam, aby wszystko było dobrze.
Potrząsnęłam głową i wróciłam do domu. Tanya nie stała przy wejściu, ale drzwi były dla
mnie uchylone na oścież. Rozglądnęłam się za jakimś stolikiem, żebym mogła zostawić
różdżkę i szybko się wycofać. Oczywiście, żeby dosięgnąć stolika musiałam przejść przez
próg. Przyszło mi na myśl, żeby ją po prostu tam rzucić i uciec, ale nie mogłam tego zrobić.
Więc, zrobiłam to co musiałam. Weszłam do domu i położyłam różdżkę na stoliku.
Wychodząc, zajrzałam do salonu, Edward przykucnął na kolano, uśmiechał się jak Ashley
karmiła go babeczką. Różowy lukier został mu na nosie i kąciku ust. Nawet z tej odległości
widziałam iskierki w jego oczach. Wyglądał szczęśliwie, dla odmiany. Spojrzałam na drzwi i
przesunęłam się tak, że nie mogli mnie widzieć. Jak tylko położyłam rękę na klamce,
usłyszałam Tanyę.
- Proszę, wejdź na chwilę – odwróciłam się, żeby na nią spojrzeć. Wyciągnęła do mnie rękę. –
Tak nawiasem mówiąc, jestem Tanya. A ty?
Ścisnęłam ręce w pięści, nie byłam w stanie jej dotknąć.
- Bella – powiedziałam cicho, aby Edward mnie nie usłyszał.
Boże, muszę stąd wyjść, modliłam się w myślach.
Tak jak w przypadku Jaspera. Twarz Tanyi zmieniła się w pytającą. Najwyraźniej o mnie
słyszała. Poczułam się niezręcznie i zastanawiałam się, co u licha myślały Kate i Alice, albo
któryś z Cullenów wysyłając mnie tutaj, aby stanąć twarzą w twarz z tą parą. Tanya
kontynuowała przyglądanie się, z sekundy na sekundę czułam się coraz bardziej niezręcznie.
Zerknęłam w stronę salonu. W miejscu gdzie stałam, Edward nie mógł mnie widzieć.
- Muszę iść.
Ledwo kiwnęła głową, chciałam ją znać, aby wiedzieć co myśli. Wtedy usłyszałam Edwarda.
- Gdzie panna Carmen, Ash?
- Panna Carmen nie mogła dzisiaj przyjść, więc przyprowadziłam pannę Bellę.
- Kurwa – wyszeptałam tak, aby Ashley nie mogła mnie usłyszeć. Tanya ściągnęła brwi z
dezaprobatą, zauważyłam zmianę w jej zachowaniu, jakby w końcu doszła do jakiś
wniosków. Wtedy zorientowałam się, że miała o mnie opnie i nie była taka sama jak rodziny
Edwarda.
- Czy matka nie nauczyła cię jak się zachować w czyimś domu? – warknęła.
I wtedy wiedziałam jaką stronę wybrała w tej bitwie. Dopiero co spotkałam tę kobietę,
zaledwie parę minut temu, i już mnie oceniała?
- Słucham? Wydaje ci się, że kim jesteś?
- Kimś komu zależy na tej rodzinie. Jak, do cholery, wpełzłaś do życia mojej siostry?
Nie wypowiedziała słów, których się podziewałam: żoną Edwarda. Dziewczyną Edwarda. I
znów zaczęłam się zastanawiać kim byli dla siebie, że śmiał się z nią i pieścił jej brzuch.
- Rozmawiałaś z Edwardem – zauważyłam.
- Tak, rozmawiała – powiedział Edward, wchodząc do holu.
- Panno Bello! Panno Bello! To mój wujek Edward – powiedziała podekscytowana Ashley.
- Widzę.
Edward groźnie na mnie popatrzył
- Chodź tu – powiedziała, łapiąc mnie za rękę i wciągając do salonu mijając Edwarda i
Tanyię, którzy mieli na twarzach piękne, szydercze uśmiechy. Nie mogłam nie zauważyć, że
pasowali do siebie. Ashley pociągnęła mnie, żeby pokazać mi wileką miskę Halloweenowych
cukierków, którą Tanya postawiła na środku stolika. Starałam się nie wywrócić oczami.
Uklękłam i uśmiechnęłam się.
- Wyglądasz dzisiaj cudownie. Świetnie się bawiłam, dziękuję, że zabrałaś mnie na Cukierek-
albo-psikus ze sobą – powiedziałam, odsłaniając kosmyk z jej twarzy. – Ale teraz muszę iść
do domu, dobrze? – Ashley nachyliła się i pocałowała mnie w policzek. – Baw się dobrze,
skarbie.
- Dobrze. Pa.
Wstałam powoli, opuszczając głowę, aby uniknąć spojrzenia dwóch dorosłych w pokoju.
Nienawidziłam tego. Nienawidziłam wszystkiego tutaj. Byłam tutaj, robiłam przysługę
przyjaciółce i pojawia się Edward i kończę czując się jakbym zrobiła coś strasznie złego. Z
ręką na klamce, zwalczałam w sobie chęć spojrzenia na niego i spotkania jego srogiego
wzroku. Kompletnie zignorowałam Tanyię, szczerze nie chciałam nawet rozważać jej miejsca
w tej sytuacji. Różne opcje były zbyt bolesne, żeby się z nimi zmierzyć.
- Muszę z tobą porozmawiać – powiedziałam szybko.
Jego wzrok powędrował do kobiety obok niego, potem na blond księżniczkę, która miała
niemal zmartwione oczy. Przytaknął i wskazał abyśmy wyszli na zewnątrz. Posłałam Tanyi
uśmiech, który musiał wyglądać raczej jak grymas i wyszłam na ganek. Edward szedł zaraz
za mną i zamknął drzwi.
- Co? – zapytał.
- Chcę tylko, żebyś powiedział, to co umierałeś, aby powiedzieć tam.
Oczywiście milczał.
- Daj spokój, Edwardzie. Wiem, że będziesz czuć się przytłoczony jeśli tego nie powiesz.
Wyrzuć to z siebie – popędzałam.
- W porządku. Nienawidzę tego, że wpychasz się w życie mojej rodziny i moje. Zachowujesz
się jak jakiś szalony prześladowca.
- Nie łapiesz tego, prawda? Nic nie zrobiłam! Nigdzie się nie wpycham! A ty jesteś tylko
wielkim dupkiem!
Spojrzał na mnie groźnie, jakby to spojrzenie miało mi wyrządzić krzywdę.
- Nikogo nie szukam, oni znajdują mnie. To tylko przypadek. I wtedy Esme i Alice zaczęły
przychodzić. I…- wzruszyłam ramionami – Angela i Kate były tu moimi pierwszymi
przyjaciółkami – objęłam się ramionami, aby nie zmarznąć.
Edward potarł czubek nosa i zamknął oczy.
- Ja po prostu staram to sobie wszystko poukładać – wyszeptał.
- Ja także – powiedziałam cicho. Westchnęłam i zmusiłam się do powiedzenia więcej. – Ale
musimy to poukładać szybko.
Otworzył oczy i spojrzał na mnie, w jego oczach nie było już nienawiści. Jego zielone oczy
były przepełnione zmartwieniem, żalem i zdezorientowaniem, przejechał nerwowo ręką przez
włosy. Po kilku chwilach spojrzał z powrotem na ganek i przytaknął.
- Wiem – jego słowa były tak ciche, że ledwo go słyszałam.
- Słuchaj. Nie wiem na czym stoję, ale zadzwonię do prawnika w poniedziałek i zapytam co
trzeba zrobić.
Edward od razu znieruchomiał.
- Oczywiście – wysyczał. – Musisz mieć wszystkie kaczki w grupie zanim je zatopisz w nich
szpony.
- O czym, do kurwy nędzy, mówisz? Zatopić w nich szpony? Jesteś naprawdę tak głupi? –
krzyknęłam.
- To mi to wytłumacz! – zakwestionował.
- Chce tylko wiedzieć, co trzeba zrobić, żebyś nie był do niczego zobowiązany. Nie
potrzebuję, ani nie chcę twoich pieniędzy. Teraz to nawet nie chcę abyś był w pobliżu.
Popatrzył na mnie i gładził ręką włosy, tam i powrotem. Chłód wydawał się przeniknąć moja
skórę aż do kości. Zadrżałam.
- Muszę iść. I myślę, że musisz wracać do środka, do swojej ciężarnej dziewczyny – słowa
wypłynęły ciężko z moich ust i zauważyłam ją, jak przygląda się nam przez okno. Zanim
zdążył odpowiedzieć, ruszyłam do mojego samochodu. Jak otworzyłam drzwi, zerknęłam na
niego, wciąż stał na ganku, patrząc na mnie. Włosy miał w oczach i wyglądał na
sponiewieranego. I w tej sekundzie, serce mnie zabolało. Ale przypomniałam sobie, jak łzy
zaczęły cieknąć, że ma kogoś do kogo może wrócić. Kobietę i dziecko. Widocznie, to jest to
czego chce. Edward nie wrócił do środka dopóki mój samochód nie zniknął z podjazdu.
Pojechałam do domu i robiłam wszystko, aby nie zapomnieć o tym wieczorze, ale jak w
końcu usnęłam z wyczerpania, widziałam w śnie tylko zielone oczy w których widziałam
nienawiść i rozpacz.
~*~
- Alice, naprawdę nie mam dzisiaj ochoty na zakupy – powiedziałam. Stałam w przejściu do
mojego mieszkania, zawinięta w ręcznik, podczas gdy Alice próbowała przepchać się obok
mnie do pokoju, ale odmówiłam otworzenia drzwi szerzej.
- Słyszałam o ostatnim wieczorze. Musisz tylko wziąć prysznic i ubrać się.
- Nigdzie nie idę. Koniec, Alice. Odmawiam uczestniczenia w tej chorej, pokręconej grze.
- Nie bądź śmieszna, Bello - wywróciła oczami. – Właź pod prysznic zanim sama się tam
wrzucę, teraz. Zmieniłam zdanie. Idziemy do Spa, więc nic nie potrzebujesz.
-Alice, nie mogę iść do Spa – powiedziałam wskazując mój brzuch.
- Oczywiście, że możesz. Pytałam taty. Powiedział, że muszę tylko znaleźć takie miejsce
gdzie obsługują ciężarne klientki. Możesz iść na wszystko, nawet na masaż.
- Dzwoniłaś rano? Jak zdołałaś nas umówić?
- Za dużo się martwisz, Bello. Powiedzmy tylko, że nasza rodzina ma znajomości.
I to znów przypomniało mi dlaczego nie zamierzałam się zgodzić. Była z rodziny z dobrymi
znajomościami, zamożnej, która to rodzina widziała mnie za dziwkę lecącą na kasę. Prawda,
Alice mnie taką nie widziała, ale jej brat z pewnością i to miało znaczenie.
- Po za tym musimy porozmawiać o poprzednim wieczorze.
Oparłam się o framugę.
- A o czym tu można rozmawiać?
Alice wypuściła powietrze.
- Jesteś tak samo uparta jak mój brat.
Parsknęłam. Nie powiedziała nic więcej, westchnęłam.
- Czuję się okropnie przez to wszystko, Alice.
- Przez co? To nie twoja wina, Bello. Nikt cię nie wini.
- Edward tak.
Pokręciła głową, ale myślę, że wiedziała, że nie może zaprzeczyć.
- Po za tym nie o to chodzi, to straszny bajzel z którym nie mogę sobie poradzić, a chcę już
coś z tym zrobić, Alice. Dałabym prawie wszystko, żeby to poukładać – pogłaskałam ręką
brzuch i spojrzałam na niego. Czułam jak kopie i wierci się we mnie. Jak to było, że już
kochałam to co we mnie było? – Prócz jego – poprawiłam się.
Alice przypatrywała mi się chwilę i pokiwała głową.
- To co musisz zrozumieć to, to, że…
Zgłoś jeśli naruszono regulamin