Czarne zwierciadło [Maxine].doc

(1702 KB) Pobierz
Czarne zwierciadło

Czarne zwierciadło

http://www.drarry.fora.pl/drarry,4/z-t-czarne-zwierciadlo-35-35,308.html

Schwarzer Spiegel

Autor: Maxine

oryginał: dostępny dla zarejestrowanych użytkowników www.fanfiktion.de bez ograniczeń czasowych po dokonaniu weryfikacji wieku lub bez weryfikacji w godzinach 23:00 a 4:00 http://www.fanfiktion.de/s/40aa633b000009d3067007d0

Tłumaczenie: Kaczalka

 

 

Pairing: Harry/Draco

Rating: NC-17

Ostrzeżenia: angst, gwałt, sceny erotyczne

Od tłumacza: Jak wielokrotnie i słusznie zauważono, trudno o niepowielanie schematów, jeśli chodzi o parę Harry/Draco. Na pewno nie zabraknie takowych również w tym tekście. Zdecydowałam się jednak dać mu szansę na konfrontację z Wami: przede wszystkim dlatego, że uchodzi on za jedno z lepszych niemieckojęzycznych drarry.

Opowiadanie ma spokojny, epicki charakter, pozbawione jest literackich fajerwerków, ale na jego korzyść przemawia psychologiczne prawdopodobieństwo postaci.

Kanon: wypoczywa pod palmami; ostatni uwzględniony tom: HPiZF

 

 

Czarne zwierciadło,

nie rozpoznaję siebie w twej toni.

Jedyne, co widzę,

to jego oczy:

bramę wiodącą w otchłań

jego duszy.

A w niej okrucieństwo,

którego zaznał za moją przyczyną.

Spalam się więc

w piekielnym ogniu winy*.

 

 

Rozdział pierwszy

 

Nie chodzi o to, czy mogę ci wybaczyć,

ale o to, czy ty możesz wybaczyć sobie.

 

 

Było mu nieznośnie gorąco. Ciężki, solidny materiał, z którego uszyto jego aurorską szatę, przywierał do ciała, gdy przedzierał się pospiesznie przez leśny gąszcz. Witki biły go po twarzy, pozostawiając krwawe pręgi na policzkach. Dyszący oddech i odgłos łamanych pod stopami gałązek rozbrzmiewały nienaturalnie głośno w ciszy Zakazanego Lasu.

Bujne wierzchołki drzew przepuszczały zaledwie odrobinę księżycowego światła. Ale nawet gdyby było jaśniej i tak zobaczyłby niewiele. Jego okulary przepadły już całą wieczność temu gdzieś w gęstym poszyciu. Przez moment czuł całkowitą bezradność, która nakazywała mu się po prostu poddać. W ostatnim akcie rozpaczy udało mu się pokonać panikę i zmusić do dalszego biegu.

Nie wiedział, w którym kierunku ucieka, orientację stracił już jakiś czas temu. Rzucił szybkie spojrzenie przez ramię, żeby sprawdzić, czy nadal go ścigają. Nie widział nic oprócz rozmytej ciemności, jednak wyraźnie wyczuwał ich obecność. Byli tam i nieprzerwanie skracali dystans. Powoli, ale nieubłaganie.

Odegnał pokusę odwrócenia się i posłania kilku klątw prosto w tę straszną, wszechobecną czerń lasu. Dobrze wiedział, że to nic nie da. Musiałby mieć sporo szczęścia, żeby na oślep trafić któregoś z nich. A już na pewno zdradziłby tym miejsce, w którym się znajdował. Przez moment wydawało mu się, że słyszy cichy śmiech, jakby na potwierdzenie własnych myśli. Nie był jednak w stanie powiedzieć, skąd ów dźwięk dochodził.

Gdy ponownie przyspieszał kroku, powróciło pełne obaw wspomnienie o Ginny Weasley i Terrym Bootcie, które do tej pory udało mu się ignorować. Modlił się w duchu, aby dwojgu pozostałym aurorom z jego grupy, wysłanym wraz z nim na misję, udało się zbiec bez szwanku. Być może zdołają nawet ściągnąć pomoc, gdy on sam wpadnie w łapy śmierciożerców. Z każdą chwilą narastało w nim bowiem przekonanie, że nie zdoła tego uniknąć, co najwyżej nieco opóźnić. Przypominało to niemal jakąś grę. Perfidną grę, polegającą na ściganiu go po Zakazanym Lesie, tak jak stado drapieżników podąża za swym łupem.

Zatrzymał się nagle i mocno zmrużył oczy. Zdawało mu się, że przez gąszcz krzaków widzi migoczące światełko. Serce zabiło mu mocniej. Czy to możliwe, że naprawdę udało mu się dobiec do skraju lasu? I że to światełko biło z chatki Hagrida?

Pozostało tylko kilka kroków. Poczuł iskierkę nadziei. Jeszcze tylko parę sekund, a będzie bezpieczny. A może to…?

Nie zdążył dokończyć myśli. Zaklęcie mocno uderzyło go w plecy i rzuciło nim o ziemię. Nie zdołał już poczuć, jak upada.

 

***

 

Gdy odzyskał przytomność, bolała go każda kość. Siedział na podłodze, plecami oparty o ścianę. Jego dłonie były skrępowane. Czuł zapach stęchlizny. Powietrze przepełniała zimna, przenikająca go na wskroś wilgoć. Otworzył oczy i gwałtownie mrugając spróbował rozpoznać otoczenie.

Pomieszczenie, w którym się znajdował, było niewielkie i oświetlone mdłym blaskiem lampy. Przez chwilę przyzwyczajał się do jasności, by następnie z bolesną pewnością stwierdzić, że na pewno nie trafił do chatki Hagrida.

Wyglądało na to, że zaciągnęli go do starej kapliczki stojącej w sercu Zakazanego Lasu. Jedynie kamienny ołtarz stawił opór zębowi czasu. Pozostałe elementy dawnego wyposażenia były zmurszałe i rozsypujące się w proch. Ze ścian z cichym odgłosem kapała woda.

I byli tu jego prześladowcy. Początkowo przypominali bezkształtną, groźną, czarną masę, zbliżającą się powoli w jego kierunku. Po chwili ich twarze zaczęły nabierać kształtów. Nie nosili kapturów. Mógł rozpoznać tylko czterech z nich.

Antonin Dołohow. Augustus Rookwood. Wystarczająco często widywał ich zdjęcia w prasie osiem lat temu, kiedy udało im się zbiec z Azkabanu. Rysy ich twarzy zapadły mu głęboko w pamięć.

Thomas Avery. Timothy Nott. Ich usta, wygięte w pogardliwym grymasie. Twarze nasuwające na myśl maski.

— Tym razem wpadła nam w sieć niezła rybka — stwierdził Avery cynicznie i wykonał krok w jego stronę. — Witamy w piekle, Harry Potterze.

Nie było mu łatwo wstać z obolałym ciałem i spętanymi na plecach rękami. Dokonał tego dopiero przy drugiej próbie. Nie przeszkadzali mu, przyglądając się w milczeniu jego wysiłkom. Drżąc wsparł się o ścianę i spojrzał ponad Averym w kierunku drzwi, gdzie właśnie pojawił się kolejny śmierciożerca, młodszy od pozostałych. Jasne, wilgotne kosmyki przywarły do jego czoła. Harry poczuł nagły wewnętrzny skurcz. Przez kilka sekund wytrzymywał beznamiętne spojrzenie nieruchomych, szarych oczu, po czym odwrócił głowę. Nie powinien dać niczego po sobie poznać. W żadnym wypadku nie mógł zdradzić Malfoya.

Harry nigdy nie wątpił w to, że Draco Malfoy któregoś dnia przyłączy się do zwolenników Lorda Voldemorta. Kariera śmierciożercy była wręcz wpisana w jego życiorys. Jednak potem nadszedł moment, w którym poglądy Harry’ego musiały zostać gruntownie zrewidowane. Fakt, że były Ślizgon po niewyjaśnionej śmierci swego ojca zmienił strony i zaczął pracować dla Dumbledore’a i Zakonu Feniksa w charakterze szpiega, wytrącił go początkowo z równowagi. Nigdy nie dowiedział się, co skłoniło Malfoya do takiej decyzji. Ten z kolei nie mówił zbyt wiele, gdy spotykali się w kwaterze głównej Zakonu, co zresztą zdarzało się i tak bardzo rzadko. Obaj dorośli, ale ich wzajemne stosunki od chwili zakończenia nauki w Hogwarcie nie uległy większej zmianie. Dawna wrogość nie pozwalała się tak łatwo przezwyciężyć, podobnie jak nieufność. Harry często zadawał sobie pytanie, skąd Dumbledore brał pewność, że Malfoyowi naprawdę można wierzyć. A co do tego, że dyrektor mu ufał, nie było najmniejszych wątpliwości.

— Co chcecie ze mną zrobić? — Z wysiłkiem pozbył się drżenia w głosie. Za nic w świecie nie chciał im pokazać, że wnętrzności skręcały mu się właśnie ze strachu. Nie będzie błagał o litość, tego był absolutnie pewien.

— Co z tobą zrobimy? — Rookwood wykrzywił usta w sadystycznym grymasie. Przeniósł taksujące, lekko gorączkowe spojrzenie na dolną część sylwetki Harry’ego. — Zemścimy się troszeczkę. Za to, że Zakon i ty znowu zdołaliście pokrzyżować plany Czarnego Pana. — Jego uśmiech znikł, a w oczach zamigotała nienawiść.

Harry obserwował z usilnie zachowywanym spokojem odrażającą, pokrytą bliznami po ospie twarz Rookwooda. Zaledwie kilka dni wcześniej Voldemort poniósł ciężką porażkę w potyczce z Dumbledore‘em i członkami Zakonu. Starcie miało miejsce w Zakazanym Lesie. Ginny, Terry i on zostali tam wysłani, by zbadać ślady pozostałe po bitwie.

— Macie zamiar mnie zabić? — Zdziwił się, jak beztrosko zabrzmiały jego własne słowa. Stęchła woń unosząca się w kapliczce przyprawiała go o mdłości.

— Możesz być tego pewien — wtrącił Dołohow głosem, w którym pobrzmiewała ponura radość. Jego blada, szarawa skóra sprawiała wrażenie trupiej. — Ale zanim to się stanie, zabawimy się nieco… — Jego śmierdzący oddech owionął twarz Harry’ego, zmuszając go do zamknięcia oczu z obrzydzenia. — Rozbierzcie go! — rozkazał szorstko.

Harry poczuł się tak, jakby ktoś dał mu kopniaka w żołądek. W uśmiechu Dołohowa było coś diabolicznego i nieskrywanie pożądliwego. Pozostali śmierciożercy wydali z siebie cichy chichot. Przerażenie zalało go zimną falą. Nie mógł zrobić niczego. Był całkowicie bezsilny.

 

***

 

Cholera, cholera! Twarz Dracona nie wyrażała wprawdzie żadnych emocji, ale całe jego wnętrze trzęsło się z niepokoju. Od kilku minut usilnie wytężał mózg, jednak nie przychodziło mu na myśl nic, co mogłoby pomóc uratować Pottera bez narażania się na demaskację, co z kolei oznaczałoby pewną śmierć. Dlaczego Fudge musiał wysłać trzech młodych aurorów do Zakazanego Lasu bez żadnego innego wsparcia? Ten facet był naprawdę chodzącą niekompetencją. To, że Czarny Pan został niedawno mocno osłabiony, nie oznaczało, iż reszta śmierciożerców przestała być niebezpieczna.

Widział strach na obliczu Pottera, choć ten starał się go z całych sił ukryć. Ta wyrazista twarz, teraz pozbawiona okularów, wydawała się wrażliwa i łatwa do zranienia. Draco poczuł coś na kształt współczucia. Owszem, wiele razy w życiu pragnął, żeby Pottera pochłonęło piekło, jednak zbiorowego gwałtu w wykonaniu śmierciożerców nie życzyłby najgorszemu wrogowi. Zadrżał na myśl o tym, że nigdy nie obchodzili się łagodnie ze swoimi ofiarami.

W czasie, gdy gorączkowo myślał, Timothy Nott jednym skinięciem różdżki pozbawił Harry’ego ubrania. Draco zamrugał. Nie zamierzał na to patrzeć, żeby nie pogłębiać upokorzenia Pottera. Ale po prostu nie mógł oderwać wzroku od tego wspaniałego, nagiego ciała.

Za czasów szkolnych Potter był raczej niewysoki i wątły. Teraz stał przed nim doskonale zbudowany mężczyzna, którego ciało dawało świadectwo ostremu fizycznemu treningowi Akademii Aurorów. Panujący chłód unosił drobne włoski porastające jego skórę. Draco zwilżył wyschnięte usta językiem, czując palące pragnienie dotknięcia Pottera. Jego palce zadrżały. Zdawało mu się, że traci rozum. Pragnął Harry‘ego. Zawsze go pragnął. Dopiero widok, którego właśnie doświadczył, nakazał mu zrozumieć, że nie mógł dłużej zaprzeczać temu faktowi.

Potter trzymał głowę prosto i ani na sekundę nie spuszczał wzroku ze swych prześladowców. Nawet w takiej sytuacji potrafił zachować resztki godności. Draco nie mógł oprzeć się uczuciu podziwu.

— To wszystko, co umiecie? — Głos byłego Gryfona emanował chłodem i opanowaniem. Najwyraźniej nie zamierzał ułatwiać im zadania. Chciał zademonstrować, że nie da się tak łatwo złamać.

Rookwood skrzywił kąciki ust w rozbawieniu.

— To zaledwie początek — zachichotał. — A teraz możesz wybierać.

— Co wybierać? — wyrzucił z siebie Harry.

Dziobaty śmierciożerca przybliżył się do Pottera i niemal pieszczotliwie przesunął obiema dłońmi po jego nagiej piersi. Harry cofnął się na mokrą ścianę. Jego usta trzęsły się lekko, a oczy rozwarły szeroko. Draco poczuł narastający gniew, jednak nakazał sobie zachować spokój. W tej chwili nie istniało nic, co mógłby zrobić dla Pottera. Oczy Rookwooda rozbłysły radośnie.

— Możesz wybrać, kto cię weźmie — wyszeptał mu wprost do ucha. — A pozostali będą się temu przyglądać. — Draco zobaczył, że i tak już biały Potter pobladł jeszcze bardziej. Zaczął się też wyraźnie trząść. Ale nadal trzymał się imponująco prosto. Spoglądał od jednego śmierciożercy do drugiego. Przez moment omiótł wzrokiem oczy Dracona. Jego ust nie opuścił najmniejszy dźwięk. Najwyraźniej wypowiedź Rookwooda odebrała mu mowę. — Decyduj się szybko, mój piękny. W innym razie będziesz przechodził z rąk do rąk. — Zimny śmiech wypełnił niewielkie pomieszczenie, odbijając się od kamiennych ścian. Draco ujrzał grozę wyglądającą z oczu Harry’ego i w dziwny sposób sprawiło mu to niemal fizyczny ból. Sekundy przeciągały się w nieskończoność. Potter odchrząknął i powiedział coś, co dotarło do nich zaledwie jako ciche mamrotanie. — Musisz mówić wyraźniej, jeśli mamy cię zrozumieć. — Rookwood zdawał się upajać sytuacją. Draco przeklął go w myślach.

Harry na chwilę zamknął oczy i głęboko wciągnął powietrze.

— Wybieram Malfoya — odrzekł głośno i odwrócił wzrok. Jego policzki płonęły.

Śmierciożercy zaszemrali. Rookwood zaśmiał się nienawistnie.

Draco zastygł z przerażenia. Jego serce waliło niczym młot. Wydawało mu się, że ktoś usunął mu ziemię spod stóp, a wszystko się dziwnie zachwiało. Myśli zawirowały mu w głowie, nie pozwalając się zatrzymać. Niemalże nie zauważył, że reszta śmierciożerców przygląda mu się wyczekująco.

— Doskonały wybór — oświadczył Dołohow z grymasem na twarzy. — Najwyższy czas, żeby chłopak zebrał kilka… praktycznych doświadczeń. — Poklepał go zachęcająco po ramieniu. Draco drgnął. — Tylko nie bądź zbyt delikatny! — dodał groźnie.

Usta Malfoya były tak suche, jakby od dawna niczego nie pił. Obaj znaleźli się w sytuacji bez wyjścia. Draco przełknął ślinę, wystąpił z kręgu śmierciożerców i trzęsąc się w kolanach ruszył w stronę Harry‘ego. Starał się patrzeć tylko na jego twarz. W oczach Pottera rozbłysła wyraźna panika…

 

____________________________

* Wszystkie motta i cytaty bez podania źródła są własnym pomysłem autorki.

 

Rozdział drugi

 

— Kiedy będziesz znów mógł patrzeć w lustro bez poczucia winy?

— Dopiero wtedy, gdy ty będziesz mógł mi spojrzeć w oczy bez strachu.

 

 

Czuł, jak spojrzenia pozostałych śmierciożerców wbijają mu się w plecy. Nie słyszał żadnego dźwięku prócz szumu własnej krwi w uszach i cichego kapania wody. Kapliczka zatonęła w nienaturalnym spokoju. Każdy z obecnych wstrzymał oddech w oczekiwaniu tego, co miało za chwilę nastąpić.

Draco wiedział, że nie wolno mu się w najmniejszym stopniu zawahać ani okazać strachu. Kosztowało go to wiele wysiłku. Serce łomotało mu o żebra. Jeszcze tylko jeden jedyny krok dzielił go od Harry‘ego. Oparł ręce o jego ramiona, przycisnął go własnym ciałem do kamiennej ściany, starając się w ten sposób zasłonić jego nagość przed ciekawskimi spojrzeniami śmierciożerców. Ciepło nieosłoniętej niczym skóry wywołało elektryzujące mrowienie w czubkach palców, wysyłając do jego żył gorącą, podobną do uderzenia prądu falę. Tak bardzo tęsknił za bliskością tego ciała, nie wiedząc, jak wysoką cenę przyjdzie mu zapłacić za urzeczywistnienie tego marzenia.

Harry zadygotał, nie wiadomo, czy w reakcji na dotyk Dracona, czy z zimna bijącego od ściany za jego plecami. Nie cofnął się jednak i odważnie wytrzymał jego spojrzenie. Do strachu malującego się w jego niespotykanie zielonych oczach dołączył cień poczucia winy. „Przepraszam”, wyszeptał z wysiłkiem, przygryzając dolną wargę, by powstrzymać w końcu jej drżenie.

Draco bardziej wyczuł te słowa niż je usłyszał. Przeciągnął językiem po odsłoniętej, szczupłej szyi, rejestrując fascynujący zapach muśniętej słońcem skóry, który natychmiast wypełnił mu nozdrza.

— Jesteś tu ostatnim, który musi za coś przepraszać — szepnął Potterowi do ucha dziwnie zachrypniętym głosem. — Mam tylko nadzieję, że dokonałeś właściwego wyboru.

Harry przymknął oczy i wydał z siebie nieartykułowany dźwięk.

— Wolę, żebyś zrobił to ty niż którykolwiek z nich — powiedział z wysiłkiem, odchylając głowę w bok i ułatwiając językowi Dracona dostęp do własnego ciała.

Draco nie odpowiedział. Gorący oddech Harry’ego, muskający mu policzek sprawił, że coś w jego brzuchu zatrzepotało gwałtownie. Przesuwał dłońmi po jego ciele, starając się usilnie, by żaden z ruchów nie nabrał najmniejszych znamion czułości. Na nieskazitelnej skórze wykwitały pod jego paznokciami cienkie, czerwone linie. Wbite w zagłębienie szyi zęby pozostawiły po sobie zdradzieckie, ciemne ślady, którymi naznaczył Pottera niczym swoją własność.

Usłyszał ciche stęknięcie Harry’ego, gdy mocno ściskał brodawki jego piersi, boleśnie drażniąc wrażliwą skórę. Z największym zdziwieniem stwierdził, że jego ofiara reaguje na dotyk niechcianym, mimowolnym podnieceniem. Rozum Harry’ego był bezradny w obliczu pragnień własnego ciała, zdradzającego go w najpodlejszy sposób i każącego mu rozkoszować się zaistniałą sytuacją. Starał się walczyć z samym sobą, choć z góry był skazany na porażkę.

Draco poczuł coś twardego, ocierającego się o jego własną erekcję. We wzroku Harry’ego płonął wstyd i upokorzenie. Targnął nim głęboki wstrząs, gdy, zszokowany, w ułamku sekundy rozpoznał, że istnieją sposoby na złamanie Harry’ego Pottera, polegające na wydarciu jego najskrytszych pragnień na zewnątrz i zademonstrowaniu ich otoczeniu. Dotychczas uważał Pottera za kogoś, kogo bardzo trudno zranić. Jednak teraz nie był już taki pewien, czy Harry wyjdzie z tej sytuacji bez większego szwanku.

— Ruszaj się, Malfoy! — Znudzony głos Dołohowa przywrócił go do rzeczywistości, sprawiając, że zatrząsł się jak od uderzenia biczem. — Bierz go wreszcie. Tylko mocno.

Czarna masa śmierciożerców zaszemrała potakująco. Ten dźwięk zdawał się docierać do niego z bardzo daleka.

Poczucie bezradności i bezsilności odbierało mu niemal rozum. Musiał porzucić wszelką nadzieję. Było już za późno, żeby ktoś się pojawił i przerwał tę okrutną grę. Wszystko w nim wzbraniało się przed skrzywdzeniem Harry’ego, nie miał jednak innego wyboru. Wiedział, że jeśli potraktuje go zbyt łagodnie, Rookwood spełni swą groźbę i wyda Pottera na pastwę pozostałych śmierciożerców. Za żadną cenę nie chciał do tego dopuścić. Wystarczyło, że zamierzali się przyglądać jego poczynaniom.

Harry, brutalnie pchnięty na ziemię, nawet nie starał się złagodzić upadku. Najwyraźniej był już zrezygnowany, stwierdziwszy, że nie uda mu się wybrnąć z tego cało.

Draco patrzył z zaciśniętym gardłem na leżącą przed nim nagą, drżącą postać, przywarłą brzuchem do zimnej, kamiennej podłogi i całkowicie zdaną na jego łaskę. Ta myśl podnieciła go mocno, choć wcale tego nie chciał.

Potter nie wydał z siebie żadnego dźwięku, leżał tylko z kurczowo zamkniętymi powiekami. Zaciśnięte zęby sprawiły, że linia jego szczęki nabrała ostrego zarysu. Przez chwilę Draco pragnął odgarnąć mu z twarzy wilgotne kosmyki, zdołał się jednak powstrzymać. Czułe gesty były teraz nie na miejscu, mogły zdradzić uczucia, których mieć nie powinien.

— Spróbuj się rozluźnić, wtedy nie będzie tak bolało — wymamrotał cicho, klękając nad nim i rozpinając sobie spodnie. Szarpany pomiędzy żądzą a niechęcią, rozwarł szczupłe, twarde uda. A potem, zaczerpnąwszy głęboko tchu, wdarł się w ciało Pottera.

Cały potop najróżniejszych wrażeń i doznań, zalewający go gwałtowną falą, wymył mu z głowy ostatnią racjonalną myśl. Samym brzegiem świadomości zauważył, że leżące pod nim ciało zesztywniało, kurcząc mięśnie, gdy tylko w nie wtargnął. Harry dyszał, z trudem wciągając powietrze i wyginając plecy w łuk. Jego paznokcie zazgrzytały, gdy próbował wbić je w zimne, mokre podłoże.

Draco nie wiedział, co się z nim dzieje. Wszystko toczyło się zbyt szybko. Nie miał czasu, by blokować jakiekolwiek bodźce. Tracił panowanie nad sobą i czuł wyraźnie, że nie jest w stanie już się powstrzymać. Ekstaza przejęła całkowitą kontrolę nad jego reakcjami, sprawiając, że czuł się zdradzony przez własne ciało. A Harry musiał za to zapłacić, bo Draco już od dawna tęsknił za tym gorącym, ciasnym wnętrzem, które go teraz otaczało. I zbyt długo musiał z tego rezygnować.

Po raz pierwszy tej nocy zapomniał o bólu Harry‘ego. Zapomniał o śmierciożercach, niemych świadkach perwersyjnego aktu. Mocnym chwytem przytrzymał ramiona młodego aurora, raz po raz wbijając się we wzbudzające pożądanie, oblane potem ciało. Każdy pojedynczy ruch doprowadzał go niemal do skraju przytomności. Sprawiało mu to niewymowną rozkosz. Nie obchodziło go, że twarda, kamienna podłoga ociera nagą skórę Harry’ego do krwi. Nie słyszał tłumionych odgłosów bólu. Przed oczami tańczyły mu gwiazdy, każąc zapomnieć o całym świecie. Doszedł z głośnym jękiem i wyczerpany opadł na plecy Pottera.

Mgła spowijająca jego rozum rozwiewała się bardzo powoli. Ostatkiem sił wysunął się ze sponiewieranego, poznaczonego krwią i spermą ciała i zapiął spodnie. Jak w transie otworzył zapięcie swej peleryny śmierciożercy i okrył nią nagość Harry'ego. Dosyć się naoglądali. Koniec przedstawienia.

Przycupnął obok niego na podłodze, opierając się plecami o zimną ścianę. Czuł, jak jego ciało nabiera dziwnego otępienia i ciężkości, a umysł wypełnia kompletna pustka. Widok Harry’ego sprawił, że nie mógł już dłużej powstrzymać gorzkiego poczucia winy, zalewającego go gwałtowną, palącą falą. Harry oparł czoło o przedramię i nie mógł przestać się trząść. Draco nie zdobył się na odwagę, by go dotknąć, choć pragnął pocieszająco pogłaskać go po plecach. Wiedział jednak, że to tylko pogorszyłoby sytuację.

Powoli uniósł głowę i spojrzał prosto w obleśnie uśmiechnięte oblicza śmierciożerców. Przez chwilę panowała cisza, dopóki Rookwood nie przerwał milczenia.

— Witamy w naszym kręgu — odezwał się cicho z diabelskim uśmieszkiem na twarzy. — Teraz naprawdę jesteś jednym z nas.

Wyciągnął zapraszająco rękę, której Draco jednak nie przyjął. Najchętniej zatkałby sobie uszy i zamknął oczy, żeby niczego nie słyszeć ani nie wiedzieć. Czuł, jak wzbiera w nim nieprzytomna wściekłość, nieprzerwanie torująca sobie drogę na zewnątrz. Nagle nie istniało nic oprócz pragnienia, by zadać im wszystkim najgorsze męki, rzucając dookoła na oślep Cruciatusy. Powoli, bez pomocy Rookwooda, uniósł się z ziemi. Zanim zdążył sięgnąć po różdżkę, rozpętało się piekło.

Bez najmniejszego ostrzeżenia do kapliczki wtargnęli aurorzy, otaczając kompletnie zaskoczonych śmierciożerców. Najwyraźniej Ginny i Terry naprawdę zdołali wymknąć się z Zakazanego Lasu i zaalarmować Zakon. Gniewne krzyki wypełniły stare mury, zaklęcia przecięły powietrze, odbijając się od ścian.

Draco nie zastanawiał się długo. Skulił się pod świszczącymi dookoła klątwami, mocno złapał Harry’ego pod pachy i wyciągnął go z kłębiącej się masy walczących, zmierzając w kierunku odległego, osłoniętego kąta kapliczki. Potter nie protestował. Z jego oczu wyzierała zastraszająca pustka, która zmusiła Dracona do natychmiastowego odwrócenia wzroku. Poczucie winy bezlitośnie szarpało jego wnętrznościami i przez chwilę obawiał się, że zwymiotuje. Starał się nie myśleć o tym, co działo się jeszcze przed chwilą, o tym, co zrobił sam. Mdłości jednak nie ustępowały.

Kilka minut później, zdających się być całą wiecznością, walka dobiegła końca. Powietrze wypełniała wstrętna woń przypalonego mięsa. Niektórzy ze śmierciożerców leżeli bez ruchu z wygiętymi pod dziwacznymi kątami kończynami, tam, gdzie trafiło ich zaklęcie paraliżujące. Większości udało się jednak zbiec tylnym wyjściem. Draco patrzył nieprzytomnym wzrokiem w zastroskane twarze Remusa Lupina, Nimfadory Tonks i Ginny Weasley, zbliżających się do niego szybkim krokiem. Ujrzawszy Harry’ego, Ginny pobladła i przyłożyła dłoń do ust.

— Co mu się stało? — spytał Lupin ostrym tonem, kucając obok Harry’ego i kładąc mu rękę na ramieniu. Potter drgnął gwałtownie, nie broniąc się jednak przed dotykiem.

Żołądek Dracona ścisnął się na widok reakcji Harry‘ego. Chciał otworzyć usta i coś powiedzieć, ale nie mógł z siebie wydobyć ani jednego słowa. Uczucie potwornego wstrętu zasznurowało mu gardło, zmuszając go do kaszlu i napełniając oczy łzami.

— Cholera! — Głos Ginny przepełniała panika. Złapała Malfoya za ramiona i potrząsnęła nim mocno. — No gadaj wreszcie!

Nie mógł. Nie był w stanie wytrzymać tego dłużej. Brutalnie odepchnął Ginny, wypadł jak oszalały na zewnątrz i zwymiotował pod krzakiem. Obrzydzenie wstrząsało jego ciałem, a torsje nie ustępowały, choć żołądek był już zupełnie pusty. Pot wystąpił mu na czoło, ziemia pod jego stopami zdawała się kręcić, pozbawiając go równowagi i każąc się zataczać.

Z ciemności lasu dotarły do niego dalekie odgłosy potyczki. Najprawdopodobniej pozostali aurorzy zdołali doścignąć zbiegłych śmierciożerców. Wiatr niósł ze sobą chłód, rozwiewając mu przepocone, lepiące się do czoła włosy. Otarł usta rękawem koszuli. W materiale nadal mógł wyczuć odurzający zapach Harry‘ego. W oddali rozległ się śpiew skowronka.

Lupin, Tonks i Ginny wyszli z kapliczki. Obok nich unosiły się w powietrzu nosze, sterowane różdżką Lupina, na których spoczywał Harry, ciągle otulony czarną peleryną. Jego oczy były zamknięte a twarz trupio blada.

Draconowi znowu zakręciło się w głowie. Nie miał się o co wesprzeć. W nagłym, krótkim momencie rozpaczy zapragnął już tylko umrzeć.

W oczach Nimfadory Tonks dojrzał współczucie. Nie mogła mu jednak w żaden sposób pomóc, gdyż oficjalnie był śmierciożercą i wrogiem Zakonu.

— Postaraj się jak najszybciej stąd zniknąć — wymruczała łagodnie, po czym odwróciła się i przepadła w ciemności wraz z innymi aurorami i Harrym.

Jej słowa ledwo do niego dotarły. Czas i przestrzeń utraciły swój sens. Mijały godziny, a on leżał na plecach na wilgotnej, leśnej ziemi, bezmyślnie gapiąc się na gęste listowie ponad głową, przez które zaczynało przebijać blade światło poranka. Straszne, palące poczucie winy nie opuściło go ani na chwilę.

 

Rozdział trzeci

 

Rozbiłeś mur, który z trudem wzniosłem wokół siebie.

Widziałeś mnie takim, jakim ujrzeć mnie nie miał nikt.

Czuję się, jakbym stał nagi w ciemnościach.

Własny, nieznośnie głośny krzyk wypełnia mi głowę.

Okrutne zimno.

Chciałbym móc cię nienawidzić.

Ale nie potrafię.

 

 

— Panno Weasley… — W cichym głosie pani Pomfrey pobrzmiewał ton lekkiego wyrzutu. Jej oczy przepełniało zmęczenie. — Może się pani choć na chwilę położy? Ma pani za sobą ciężką noc.

— Nie mogę — odparła Ginny przez półotwarte drzwi, energicznie potrząsając głową. — Nie znam niczego gorszego od bezczynnego siedzenia i czekania. Czy nie mogłabym pani w czymś pomóc?

Niemal widziała, jak pani Pomfrey bije się z myślami. Błagalny wzrok Ginny zrobił jednak swoje.

— Cóż, w końcu pani doskonale zna pana Pottera — mruknęła w końcu pielęgniarka z westchnieniem rezygnacji, po czym otworzyła drzwi na tyle szeroko, aby Ginny mogła prześlizgnąć się przez niewielką szczelinę.

Skrzydło szpitalne nie zmieniło się od czasu, gdy sami byli uczniami Hogwartu. Nadal był tu ten sam wysoki sufit, te same na biało zasłane łóżka, osłonięte parawanami, rzędami ustawione wzdłuż ścian. Ostry zapach środków dezynfekujących wypełniał powietrze.

Tylko jedno łóżko było zajęte. Serce Ginny ścisnęło się boleśnie na widok Harry’ego, leżącego na brzuchu z przekręconą na bok głową. Powieki drgały mu lekko przez sen. Jego twarz była jeszcze bledsza niż w nocy. Ginny chciała otworzyć usta, żeby coś powiedzieć, ale pani Pomfrey przerwała jej szorstko:

— Niech pani lepiej nie pyta, panno Weasley — warknęła, ze współczuciem zerkając na Harry’ego. Wcisnęła jej do ręki buteleczkę rudobrązowego roztworu i wacik. — Może mi pani pomóc odkazić jego rany. Muszą być wyczyszczone, jeśli leczenie ma odnieść skutek. — Jednym zdecydowanym ruchem zdjęła kołdrę, odsłaniając plecy Harry...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin