Brin David - Cykl Wspomaganie 02 - Gwiezdny przypływ.doc

(2345 KB) Pobierz
David Brin

David Brin

Gwiezdny Przypływ

Startide Rising

przełożyli: Zbigniew A. Królicki, Andrzej Sawicki

Wydanie polskie: 1994

Moim przodkom...

Słowniczek terminów i imion własnych

Akceptor – członek rasy będącej podopieczną Tandu. Adept nauk parapsychicznych.

Akki – delfin midszypmen z Calafii.

Gillian Baskin – lekarz, agentka Rady Terrageńskiej. Produkt ludzkiej inżynierii genetycznej.

Beie Chohooan – synthiański szpieg.

Biblioteka – centralne archiwa informatyczne utrzymujące jedność wspólnoty Galaktów; zawierają połączone zasoby wiedzy gromadzonej od czasów Przodków.  Bracia Nocy – galaktyczna rasa opiekunów.

Brookida – delfin metalurg.

Calafia – świat skolonizowany przez ludzi i neodelfiny.

Creideiki – kapitan statku badawczego „Streaker”.

Emerson D’Anite – człowiek, inżynier przydzielony na „Streakera”.

Charles Dart – neoszympans, planetolog.

Epizjarch – członek rasy podopiecznej, terminującej u Tandu. Adept nauk parapsychicznych.

Fem – w anglicu – samica człowieka.

Fin – potoczne określenie neodelfina, finy, feny – liczba mnoga.  Galaktowie – jeden ze starszych podróżujących w kosmosie gatunków, które stworzyły wspólnotę pięciu galaktyk. Wiele zamieszkałych w niej ras stało się opiekuńczymi, uczestnicząc w starożytnej tradycji wspomagania rozwoju.  Gubru – ptakopodobni Galaktowie wrogo nastawieni do Ziemian.

Haoke – neodelfin z gatunku Tursiops.

Herbie – mumia starożytnego gwiezdnego wędrowca, nieznanego pochodzenia.

Heurkea – neodelfin z gatunku Stenos.

Hikahi – neodelfin płci żeńskiej, trzeci oficer na „Streakerze”.

Ifni – „Nieskończoność” albo Pani Szczęścia.

Iki – starożytna wyspa śmierci i zniszczenia.

Tosbio Iwashika – midszypmen ze skolonizowanej przez ludzi Calafii.

Kanten – jedna z niewielu ras Galaktów przyjaźnie nastawionych do Ziemian.  Karrank% – (dźwięk niemożliwy do wymówienia przez człowieka) – rasa Galaktów tak dalece zmodyfikowana w czasie terminowania jako rasa podopieczna, że doprowadziło ją to do szaleństwa.

Keepiru – pierwszy pilot „Streakera”. Rodowity mieszkaniec Atlasta.  Keneenk – mieszana szkoła nauk, łącząca ludzką logikę myślenia z dziedzictwem Snu Walenia.

Kiqui – dwudyszne, protointeligentne stworzenia pochodzące z planety Kithrup.  K’tha–Jon – odmiana gatunkowa neodelfina Stenos. Jeden z młodszych oficerów na „Streakerze”.

Krat – dowódca sił sorańskich.

Makance – chirurg pokładowy na „Streakerze”, samica neofina.

Man – termin w anglicu odnoszący się zarówno do płci męskiej, jak i żeńskiej.  Maszyna Nissa – pseudointeligentny komputer pożyczony Thomasowi Orleyowi przez agentów Tymbrimi.

Mel – termin w anglicu odnoszący się do ludzkiego samca.

Ignacio Metz – specjalista od wspomagania, przydzielony na „Streakera”.

Moki – neofin Stenos.

Opuszczona flota – dryfujące zbiorowisko gigantycznych gwiazdolotów, starożytne i przez długi czas nie odkryte, odnalezione przez „Streakera”.  Thomas Orley – agent Rady Terrageńskiej, produkt łagodnej stymulacji genetycznej.

Pilanie – opiekuńcza rasa Galaktów, należąca do klanu Soro i wrogo nastawiona do Ziemi.

Płytka Gromada – rzadko odwiedzana, kulista gromada gwiazd, w której odkryto opuszczoną flotę.

Podopieczni – gatunek zawdzięczający swoją inteligencję genetycznym udoskonaleniom dokonanym przez rasę opiekunów. Terminujący gatunek podopieczny to taki, który nadal odpracowuje ten dług.

Primal – niby–język używany przez pierwotne, niezmodyfikowane delfiny na Ziemi.  Przodkowie – mityczna pierwsza Rasa, która przed kilkoma miliardami lat stworzyła podwaliny cywilizacji Galaktów i założyła Bibliotekę.  Sah’ot – neodelfin Stenos. Cywilny lingwista znajdujący się na pokładzie „Streakera”.

Soranie – starsza opiekuńcza rasa Galaktów, wroga Ziemi.  Stenos – potoczne określenie neofitów, których aparat genetyczny zawiera geny pierwotnego Stenos bredanensis.

Stenos bredanensis – gatunek naturalnych delfinów na Ziemi.

Dennie Sudman – człowiek, egzobiolog.

Hannes Suessi – człowiek, inżynier.

Synthianin – członek jednej z trzech przyjaznych Ziemi ras Galaktów.

Takkata–Jim – neofin Stenos, pierwszy oficer na „Streakerze”.

Tandu – wojownicza rasa Galaktów, wrogo nastawiona do Ziemi.

Thennanianie – wojownicza rasa Galaktów.

Tsh’t – samica neofina, czwarty oficer na „Streakerze”.  Tursiops – potoczne określenie neodelfina bez wszczepionych genów gatunku Stenos.

Tursiops amicus współcześnie żyjący neodelfin...Butlonos przyjazny”.

Tursiops truncatus – gatunek ziemskich delfinów butlonosych.  Tymbrimijczycy – rasa Galaktów przyjazna Ziemianom i znana ze swej przebiegłości.

Wspomaganie – proces, poprzez który rasy od dawna podróżujące w kosmosie

wprowadzają do wspólnoty Galaktów nowych członków, stosując metody inżynierii

genetycznej. Powstały gatunek podopieczny terminuje przez jakiś czas u swoich

opiekunów,

aby odpłacić za wyświadczoną przysługę.

Wattaceti – neofin, podoficer.

PROLOG

Z dziennika Gillian Baskin

„Streaker” wlecze się jak pies na trzech łapach.

Wczoraj wykonaliśmy ryzykowny skok na hipernapędzie, tuż przed nosem ścigających nas Galaktów. Jedyna cewka prawdopodobieństwa, jaka pozostała nam po bitwie przy Morgran, jęczała i skrzypiała, ale w końcu przeniosła nas tutaj, do płytkiej studni grawitacyjnej przy małej, wtórnej, karłowatej gwieździe, zwanej Kthsemenee.  Biblioteka wymienia na jej orbicie tylko jeden nadający się do zamieszkania świat, planetę Kithrup.

Kiedy mówię „nadający się do zamieszkania”, jest to określenie nieco na wyrost.

Tom,

Hikahi i ja spędziliśmy z kapitanem długie godziny, szukając alternatywnych rozwiązań.

Wreszcie Creideiki postanowił przylecieć tutaj.

Jako lekarz obawiam się lądowania na planecie tak śmiertelnie niebezpiecznej jak ta, lecz Kithrup to wodny świat, a nasza składająca się w większości z delfinów załoga potrzebuje wody, aby móc się poruszać i naprawić statek. Kithrup obfituje również w metale ciężkie i powinniśmy tu zdobyć niezbędne nam surowce.

Ma również tę zaletę, że jest rzadko odwiedzana. Biblioteka twierdzi, że świat ten od bardzo dawna pozostawiono samemu sobie. Może Galaktom nie przyjdzie do głowy, żeby nas tu szukać.

Wszystko to powiedziałam Tomowi zeszłej nocy, gdy trzymaliśmy się za ręce i patrzyliśmy, jak dysk planety rośnie w jednym z iluminatorów pokładu spacerowego. To zwodniczo urokliwy, błękitny glob spowity pasmami białych chmur. Jego nocną stronę rozjaśniały łańcuchy żarzących się wulkanów i migotanie błyskawic.  Powiedziałam do Toma, że jestem pewna, iż nikt nie będzie nas tu ścigał – wygłaszając tę przepowiednię z udanym przekonaniem, które nikogo nie zwiodło. Tom uśmiechnął się i nic nie odpowiedział, kwitując mój atak chciejstwa życzliwym milczeniem.  Oczywiście, zajrzą tutaj. Nie korzystając z punktu transferowego „Streaker” mógł wybrać tylko jedną z kilku międzyprzestrzennych ścieżek. Jedyną otwartą kwestią pozostaje to, czy uda nam się w porę naprawić statek i wydostać stąd, zanim przybędą tu po nas Galaktowie.

Tom i ja po raz pierwszy od kilku dni mieliśmy parę godzin dla siebie.

Wróciliśmy do

naszej kabiny i kochaliśmy się.

Robię te notatki, podczas gdy on śpi. Nie wiem, kiedy będę miała następną okazję.

Przed chwilą wezwał nas kapitan Creideiki. Chce, abyśmy oboje stawili się na mostku, przypuszczalnie po to, żeby finy mogły nas zobaczyć i przekonać się, że ich opiekunowie są w pobliżu. Nawet tak doświadczony kosmiczny wyga jak Creideiki może od czasu do czasu odczuwać taką potrzebę.

Gdybyśmy to my, ludzie, mieli taką psychologiczną ostoję.  Czas już odłożyć te notatki i obudzić mojego zmęczonego towarzysza. Jednak najpierw chcę jeszcze zapisać to, co Tom powiedział do mnie zeszłej nocy, gdy obserwowaliśmy wzburzone morza Kithrupa.

Odwrócił się do mnie i uśmiechnął w ten zabawny sposób, w jaki śmieje się, gdy myśli o czymś z ironią, i zagwizdał krótkie haiku w delfińskim troistym:

·         Gwiazdy są wstrząsane burzami

·         Niżej wody przewalają się z hukiem –

·         A jednak, ukochana, czyż jesteśmy mokrzy? *

Musiał się roześmiać. Czasami myślę, że Tom jest na pół delfinem.

CZĘŚĆ PIERWSZA

BEZTROSKA

„Wszystkie twe lepsze uczynki

na wodzie zapisane bę...”

Francis Beaumont i John Fletcher

1.              Toshio

Finy dowcipkowały na temat istot ludzkich od tysięcy lat. Zawsze uważały ludzi

za

bardzo zabawnych. Fakt, że ludzkość namieszała w ich genach i nauczyła ich

inżynierii, w

niewielkim stopniu wpłynął na ich zdanie.

Finy nadal pozostały dowcipnisiami.

Toshio obserwował mały pulpit kontrolny swojego ślizgu, udając, że sprawdza głębokościomierz. Pojazd buczał równomiernie, utrzymując się na stałej głębokości dziesięciu metrów pod powierzchnią. Nie trzeba było niczego sprawdzać, on jednak wlepił wzrok w tablicę kontrolną, gdyż podpłynął do niego Keepiru – niewątpliwie zamierzając rozpocząć kolejną rundę kpin.

– Małe Ręce, zagwiżdż! – Gładki, szary waleń wywinął beczkę z prawej strony Toshia, a potem zbliżył się, aby z udaną obojętnością popatrzeć na chłopaka. – Zagwiżdż nam tę melodię o ssstatkach, przestrzeni i powrocie do domu!  Głos Keepiru, odbijający się echem w długim szeregu komór wewnątrz jego czaszki, zahuczał jak dźwięk fagotu. Równie dobrze mógł naśladować obój czy saksofon tenorowy.

– No, Małe Ręce? I gdzie twoja pieśśśń?

Keepiru upewniał się, że słyszy ich reszta zespołu. Pozostałe finy pływały spokojnie, ale Toshio był pewien, że słuchają. Rad był z tego, że Hikahi, dowodząca ekspedycją, znajdowała się daleko na przedzie, przeszukując okolicę. Byłoby znacznie gorzej, gdyby tu była i kazała Keepiru, żeby zostawił go w spokoju. Keepiru nie mógł powiedzieć niczego, co byłoby gorsze od wstydu, jakim okryłby się Toshio, gdyby potraktowano go jak bezbronne dziecko wymagające opieki.

Keepiru przewalał się leniwie, do góry brzuchem, tuż obok ślizgu chłopca i wolno uderzając płetwą ogonową bez trudu dotrzymywał tempa maszynie. W kryształowo czystych wodach Kithrupa wszystko ulegało dziwnej refrakcji. Koralopodobne szczyty metalowych kopców lśniły jak wierzchołki gór widziane przez mgiełkę długiej doliny. Z powierzchni zwisały żółte nici dryfujących roślin.

Szara skóra Keepiru lśniła fosforyzujące, a ostre jak igły zęby wąskich, klinowatych szczek błyszczały obnażone w drwiąco–okrutnym grymasie, który po prostu musiał być wyolbrzymiony... jeśli nie przez warstwę wody, to przez wyobraźnię Toshia.  Jak delfin mógł być tak złośliwy?

– Nie zaśpiewasz dla nas, Małe Ręce? Zaśpiewaj nam piosenkę, za którą wszyssscy dostaniemy rybnej polewki, gdy wreszcie wydostaniemy się z tej tak zwanej planety i dotrzemy do przyjaznego portu. Zagwiżdż tak, aby Marzyciele zaczęli marzyć o lądzie.

Mimo delikatnego świstu regeneratora powietrza uszy Toshia zaczerwieniły się ze zmieszania. Był pewien, że Keepiru lada moment przestanie go nazywać Małe Ręce i zacznie używać nowego, wybranego przez siebie przezwiska – Wielki Marzyciel.  Być wyśmiewanym za to, że biorąc udział w wyprawie badawczej finów zapomniał się i zaczął pogwizdywać, było już wystarczającym upokorzeniem – powitali świstaną pod nosem melodyjkę docinkami i gryzącą ironią – ale drwiące tytułowanie go w sposób zarezerwowany prawie wyłącznie dla wielkich muzyków albo wielorybów... to niemal nie do zniesienia.

– Nie mam teraz ochoty śpiewać, Keepiru. Dlaczego nie przyczepisz się do kogoś innego? – Toshio poczuł przelotną satysfakcję, gdy udało mu się opanować drżenie głosu.

Z ulgą usłyszał, jak Keepiru skrzeknął coś wysokim, gardłowym troistym, niewiele różniącym się od primalu – co samo w sobie było poniekąd obrazą. Potem delfin wygiął się w łuk i strzelił ku powierzchni, aby zaczerpnąć powietrza.  Otaczająca ich ze wszystkich stron woda była przejrzysta i błękitna. Obok przemknęły błyszczące kithrupiańskie ryby, migocząc łuskowatymi grzbietami odbijającymi światło jak dryfujące, zamarznięte liście. Wszystko tu miało barwę i połysk metalu. Poranne słońce penetrowało czyste, spokojne morze i oświetlało niezwykłe formy życia tego dziwnego i niechybnie śmiertelnie niebezpiecznego świata.

Toshio nie podziwiał piękna wód Kithrupa. Nienawidząc tej planety, uszkodzonego statku, który go tu przywiózł, i delfinów dzielących z nim los rozbitków, dryfował z gorzką satysfakcją obmyślając kąśliwe odpowiedzi, jakimi powinien odciąć się Keepiru.  – Jeśli jesteś taki zdolny, Keepiru, to dlaczego nie wygwiżdżesz nam trochę wanadu!

Albo:

– Nie widzę powodu, aby marnować ludzką pieśń na delfinie audytorium, Keepiru.  W jego wyobraźni te uwagi były wystarczająco skuteczne. Wiedział jednak, że w rzeczywistości nigdy nie potrafiłby powiedzieć czegoś takiego.  Przede wszystkim to wokalizy waleni, a nie antropoidów, były obiegową monetą w znacznej części kosmoportów galaktyki. I chociaż prawdziwe pieniądze przynosiły smutne ballady ich większych kuzynów – wielorybów, współplemieńcy Keepiru mogli nabyć odurzające trunki na każdym z tuzina światów jedynie wysiliwszy nieco płuca.  A zresztą podkreślanie swojej pozycji człowieka przed kimkolwiek z załogi „Streakera” byłoby okropną pomyłką. Stary Hannes Suessi, jeden z sześciu ludzi pozostałych na pokładzie, przestrzegał go przed tym na samym początku podróży, gdy tylko opuścili Neptuna.

– Tylko spróbuj, a zobaczysz, co będzie – mówił mechanik. – Uśmieją się do rozpuku, tak samo jak ja, jeśli będę miał szczęście przy tym być. Chociaż to mało prawdopodobne, jeden z nich może cię ugryźć, żebyś się opamiętał. Jeśli jest coś, czego finy nie szanują, to jest to z pewnością człowiek, który zgrywa opiekuna, chociaż nigdy sobie na to miano nie zasłużył.

– Ale Protokóły... – zaczął protestować Toshio.

– Wiesz, co możesz sobie z nimi zrobić? Te zasady ustanowiono po tym, aby ludzie, szympy i finy współpracowały ze sobą, kiedy w pobliżu są Galaktowie. Jeżeli „Streak” zostanie zatrzymany przez sorański patrol albo trzeba będzie prosić o jakieś dane pilańskiego Bibliotekarza, wtedy doktor Metz albo pan Orley – a nawet ty czy ja – możemy udawać, że tu dowodzimy... Ponieważ żaden z tych napuszonych nieziemców nie poświęciłby ani chwili rasie tak młodej jak finy. Jednak w pozostałych przypadkach rozkazuje nam kapitan Creideiki. Do diaska, to byłoby dość przykre – ciągnął – zostać zbesztanym przez jakiegoś Soranina i udawać, że się to lubi, ponieważ jakiś przeklęty nieziemiec był tak miły i przyznał, że ludzie znajdują się na odrobinę wyższym szczeblu rozwoju niż muszki owocowe.  Czy możesz sobie wyobrazić, ile mielibyśmy roboty, gdybyśmy naprawdę musieli kierować tym statkiem? Co by się stało, gdybyśmy próbowali zrobić z delfinów miłą, dobrze wychowaną, niewolną rasę podopiecznych? Czy to by ci odpowiadało?  W tym momencie Toshio zaczął energicznie potrząsać głową. Pomysł traktowania finów w sposób powszechnie praktykowany w galaktyce wobec ras podopiecznych był odrażający.

Jego najlepszy przyjaciel, Akki, był delfinem.

A jednak w takich chwilach jak ta Toshio czasem pragnął jakiejś rekompensaty za to, że jest jedynym chłopcem w gwiazdolocie, którego załoga w większości składała się z dorosłych delfinów.

W gwiazdolocie, który w tej chwili nigdzie nie odlatywał – przypomniał sobie Toshio.

Gniew wywołany kpinami Keepiru został wyparty przez znacznie silniejszy, głuchy niepokój, iż może nigdy nie opuścić wodnego świata Kithrup i nigdy nie wrócić do domu.

·         Zwolnijże biegu – chłopcze na ślizgu *

·         Stadko szperaczy – zbierzmy się tu *

·         Hikahi płynie – czekajmy w spokoju *

Toshio spojrzał w górę. Od lewej zbliżał się Brookida, starszy delfin metalurg.

Toshio

zagwizdał odpowiedź w troistym:

·         Hikahi płynie – mój ślizg przystaje *

Skręcił przepustnicę ślizgu na wolniejszy bieg.

Na ekranie sonaru ujrzał drobne odbicia zbiegające z boków i zbierające się daleko na przedzie. Wracali szperacze. Spojrzał w górę i zobaczył bawiących się na powierzchni Hist–t i Keepiru.

Brookida przeszedł na anglic. Chociaż Toshio mówił tym językiem nieco piskliwie i niemrawo, jednak i tak lepiej niż troistym. A zresztą delfiny poddawano przez całe pokolenia przekształceniom genetycznym po to, aby upodobnić je do ludzi, a nie odwrotnie.  – Toshio, nie znalazłeś żadnych śladów potrzebnych nam subssstancji? – zapytał Brookida.

Toshio zerknął na sito molekularne.

– Nie, sir. Jak do tej pory nic. Te wody są po prostu niewiarygodnie czyste, zważywszy na zawartość metali w skorupie planety. Prawie nie ma w nich soli metali ciężkich.

– A na ekranie ssskanera też nic?

– Żadnych efektów rezonansowych na wszystkich sprawdzonych przeze mnie pasmach, chociaż poziom szumów jest okropnie wysoki. Nie jestem nawet pewien, czy potrafiłbym wykryć kryształy nasyconego, niklu, a tym bardziej resztę minerałów, których poszukujemy.

To jak szukanie igły w stogu siana.

To było paradoksalne. Planeta miała aż za dużo metali. Tylko z tego powodu kapitan Creideiki wybrał ten świat jako miejsce schronienia. A jednak woda była względnie czysta...  na tyle czysta, że delfiny mogły swobodnie w niej pływać, choć niektóre skarżyły się na swędzenie i przed powrotem na statek wszystkie trzeba będzie odkazić płynem chelatującym.

Wyjaśnienie pływało wokół, w postaci roślin i ryb.

To nie wapń tworzył podstawę szkieletów różnych form kithrupiańskiego życia.  Były nią inne metale. Woda była cedzona i czyszczona przez filtry biologiczne. W wyniku tego morze wokół lśniło jasnymi barwami metali i tlenków metali. Błyszczące płetwy grzbietowe żyjących tu ryb – srebrzyste bulwy podwodnych roślin – wszystko to kontrastowało z bardziej swojską zielenią chlorofilowych liści i pędów.

W krajobrazie dominowały metalowe kopce; gigantyczne gąbczaste wyspy wznoszone przez miliony pokoleń koralopodobnych stworzeń, których metaloorganiczne egzoszkielety tworzyły ogromne góry o płaskich wierzchołkach, sterczące na kilka metrów powyżej granicznego poziomu morza.

Na szczytach tych gór rosły drzewa – świdrakowce, przeszywające kopce korzeniami o metalowych końcach w poszukiwaniu związków organicznych i krzemianów. Drzewa te tworzyły niemetaliczną pokrywę na wierzchołkach kopców i drążyły jamy w ich metalicznym gruncie. W sumie wszystko to było dość niezwykłe. Biblioteka pokładowa „Streakera” nie podsuwała żadnych wyjaśnień.

Instrumenty Toshia wykryły kępy krzewów z czystej cyny, sterty chromowych rybich jaj, kolonie koralowców zbudowane z różnych odmian brązu, ale jak do tej pory nie odnalazły żadnych łatwych do zebrania skupisk wanadu. I żadnych brył szczególnego niklu, którego poszukiwali.

Potrzebowali cudu – takiego, który pozwoliłby delfiniej załodze wspomaganej przez siedmiu ludzi i szympansa naprawić statek i wynieść się jak najdalej z tej części galaktyki, zanim dopadną ich prześladowcy.

W najlepszym razie mieli kilka tygodni na wydostanie się z opresji. Alternatywą było uwięzienie przez którąś z tuzina niezupełnie rozumnych pozaziemskich ras. Co w najgorszym wypadku mogło oznaczać międzygwiezdną wojnę na skalę nie widzianą od miliona lat.

Na myśl o tym Toshio poczuł się mały, bezradny i bardzo młody.

Toshio usłyszał słabe dźwięki sonaru, zapowiadające powracających szperaczy.  Każdy odległy pisk odbijał się kolorowym echem punkcika na ekranie skanera.  Potem na wschodzie pojawiły się dwa szare kształty, nurkujące ku grupce zebranych nieco wyżej delfinów, brykające, skaczące radośnie i gryzące się żartobliwie.  Wreszcie jeden z delfinów wygiął się w hak i zanurkował wprost na Toshia.  – Hikahi nadchodzi i chce mieć ślizg na powierzchni! – Keepiru terkotał tak szybko, że słowa były ledwie zrozumiałe. – Postaraj się nie zgubić w drodze do gggóry.  Toshio skrzywił się, opróżniając zbiornik balastowy. Keepiru nie musiał tak otwarcie okazywać swojej pogardy. Nawet, kiedy delfin normalnie mówił w anglicu, jego mowa była odbierana przez ludzkie ucho jako długa seria prychnięć.  Ślizg uniósł się do góry w chmurze pęcherzyków. Na powierzchni woda długimi gulgoczącymi strumieniami spłynęła po obu jego bokach. Toshio wyłączył silnik i przetoczył się, by odsunąć płytę czołową.

Z ulgą przyjął nagłą ciszę. Wycie silnika, monotonne piski sonaru i skrzeczenie delfinów – wszystko ucichło. Chłodna bryza zmierzwiła mu wilgotne, proste czarne włosy i ochłodziła rozgrzane policzki. Niosła zapach obcej planety – ostrą woń wtórnej roślinności ze starszych wysp i ciężki, oleisty aromat świdrakowców, będących w najaktywniejszej fazie wzrostu.

A wszystko miało delikatny posmak metalu.

Na statku powiedziano im, że to nie powinno im zaszkodzić, a już najmniej Toshiowi, w jego wodoszczelnym kombinezonie. Chelatowanie powinno usunąć wszystkie ciężkie metale, jakie mogły się zaabsorbować podczas tego rekonesansu... nikt jednak nie był w stanie przewidzieć, jakie jeszcze niebezpieczeństwa mógł kryć ten świat.  A jeśli będą zmuszeni zostać tu kilka miesięcy? Albo kilka lat?  W tym wypadku urządzenia medyczne „Streakera” nie byłyby w stanie uporać się z powolną akumulacją metali. Po pewnym czasie zaczęliby się modlić o przybycie statków Jophuran, Thennanian lub Soran, które zabrałyby ich na przesłuchanie lub na spotkanie jeszcze gorszego losu – byle tylko wydostać się z tej pięknej planety, która powoli ich zabijała.

Nie był to przyjemny temat do rozmyślań. Toshio ucieszył się na widok wolno okrążającego ślizg Brookidy.

– Dlaczego Hikahi wezwała mnie na powierzchnię? – zapytał starszego delfina. –

Myślałem, że mam się trzymać w głębinach, na wypadek gdyby w górze krążyły już

satelity

szpiegowskie.

Brookida westchnął.

– Przypuszczam, iż ona sssądzi, że przyda ci się chwila odpoczynku. A zresztą, kto dossstrzegłby taką małą maszynę jak ślizg, skoro tyle tu metali?  Toshio wzruszył ramionami.

– No cóż, to miło ze strony Hikahi. Potrzebowałem odpoczynku.

Brookida uniósł się na wodzie, utrzymując równowagę dzięki serii szybkich

klaśnięć

płetwą ogonową.

– Sssłyszę Hikahi – oznajmił. – A oto i ona.

Od północy szybko zbliżały się dwa delfiny – jeden jasnoszary, drugi o skórze nieco ciemniejszej i cętkowanej. Toshio usłyszał w słuchawkach głos dowódcy wyprawy.

·         Ja, Hikahi o płomiennym ogonie – was wzywam *

·         Płetwami słuchających – grzbietami czujących *

·         Śmiejcie się ze słów moich – lecz bądźcie posłuszni *

·         Zbierzcie się przy ślizgu – i słuchajcie! *

Hikahi i Ssattatta okrążyły resztę grupy, a potem podpłynęły i zatrzymały się przy zgromadzonych uczestnikach ekspedycji.

Jednym z darów sprezentowanych przez ludzkość neodelfinom był poszerzony repertuar wyrazów oblicza. Marne pięćset lat inżynierii genetycznej nie mogło uczynić dla nich tego, co miliony lat ewolucji zrobiły dla człowieka. Finy nadal większość swoich uczuć wyrażały wydawanymi dźwiękami i ruchami ciała. Jednak nie były już dłużej skazane wyłącznie na grymas uważany przez ludzi (w pewnym stopniu słusznie) za uśmiech wiecznego rozbawienia. Teraz finy potrafiły wyglądać na zmartwione. Obecny wyraz pyska Hikahi Toshio określiłby jako klasyczny przykład zaambarasowanego delfina.  – Phip–pit zniknął – oznajmiła. – Słyszałam, jak krzyknął, gdzieś na południe ode mnie, a potem już nic. Szukał Ssassi, która nieco wcześniej zniknęła w tych okolicach.  Na razie zostawmy sporządzanie map i poszukiwanie metali; musimy ich odnaleźć. Wszystkim zossstanie wydana broń.

Rozległ się ogólny szmer niezadowolenia. Rozkaz oznaczał, że finy będą musiały nałożyć skafandry, które dopiero co z przyjemnością zrzuciły, opuszczając statek. Jednak nawet Keepiru zdawał sobie sprawę z tego, że sytuacja nagli.  Przez krótką chwilę Toshio zajęty był zrzucaniem skafandrów do wody. Kombinezony powinny same przybrać taki kształt, żeby delfin łatwo mógł się w nie wślizgnąć, ale niezmiennie jeden czy dwa finy potrzebowały pomocy przy łączeniu stroju z gniazdem małego wzmacniacza impulsów, jaki każdy z nich miał tuż nad lewym okiem.  Dzięki wprawie nabytej w wyniku długotrwałej praktyki Toshio szybko się z tym uporał.

Niepokoił się o Ssassię, delikatne stworzenie, zawsze tak uprzejmą i łagodną.  – Hikahi – powiedział, gdy przepływała obok niego. – Czy chcesz, żebym zawiadomił statek?

Mała szara samica Tursiops wychyliła się z wody i spojrzała na Toshia.  – Przeczenie, Chodzący–po–drabinie. Wykonujemy rozkazy. Na górze mogą już być satelity szpiegowskie. Ustaw autopilota ssswojego ślizgu tak, żeby sam wrócił, jeśli nie przeżyjemy tej wycieczki na południe.

– Przecież nikt tu nie widział żadnych dużych zwierząt...  – To tylko na wszelki wypadek. Chcę, aby wiadomość doszła niezależnie od tego, co nas ssspotka... Nawet gdybyśmy wszyscy ulegli gorączce ratownika.  Słysząc wzmiankę o „gorączce ratownika” Toshio poczuł zimny dreszcz. Oczywiście, słyszał już o niej. Jednak wcale nie miał ochoty jej oglądać.  W szyku bojowym ruszyli na południowy wschód. Finy kolejno wynurzały się na powierzchnię i wślizgiwały pod wodę, by płynąć obok Toshia. Dno oceanu wyglądało jak bezkresna gmatwanina wijących się śladów, upstrzona dziwnymi dziurami wyglądającymi jak złowieszcze, mroczne wyloty kraterów. W tych dolinach Toshio zazwyczaj dostrzegał dno, znajdujące się mniej więcej sto metrów pod nim, ciemne i ponure, z unoszącymi się zeń ciemnobłękitnymi wiciami.

W niektórych miejscach długie łańcuchy podwodnych wzgórz wieńczyły błyszczące kopce metali, jak posępne zamki ze lśniącej gąbczastej zbroi. Wiele z nich pokrywała gęsta, wierzbowata roślinność, w której żyły i rozmnażały się kithrupiańskie ryby.  Jeden kopiec metalu zdawał się k...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin