Mika Waltari - Mikael 02 - Mikael Hakim.pdf

(2229 KB) Pobierz
24917523 UNPDF
Mika Waltari
MIKAEL
Tom II: Mikael Hakim
Tłum: Zygmunt Łanowski
Ksi ę ga 1
Pielgrzym
l
Powzi ę cie ostatecznej decyzji daje człowiekowi spokój ducha i uwalnia go od rozterki i
duchowej m ę ki. Kiedy wraz z moim bratem Anttim zostawili ś my za sob ą Rzym i całe
chrze ś cija ń stwo, aby wyruszy ć w pielgrzymk ę do Ziemi Ś wi ę tej, i kiedy poczułem pod
stopami deski pokładu statku, a ś wie Ŝ a bryza przewiała z moich nozdrzy trupi odór
zad Ŝ umionego Wiecznego Miasta, natychmiast zrobiło mi si ę lepiej.
Ambasador wenecki pan Vernier, w którego towarzystwie wyjechali ś my z Rzymu i odbywali
podró Ŝ do Wenecji, zaopiekował si ę nami i za do ść zreszt ą wygórowan ą opłat ą ochraniał nas i
pomagał nam we wszelki mo Ŝ liwy sposób. Za dodatkowe wynagrodzenie dał mi w dowód
swego zaufania tak Ŝ e list Ŝ elazny, opatrzony piecz ę ci ą notariusza. Notariusz ten zapisał w
dokumencie moje fi ń skie imi ę , Mikael Karvajalka, w zniekształconej formie Michael
Carvajal, co dało pó ź niej asumpt do twierdze ń , i Ŝ jestem pochodzenia hiszpa ń skiego, mimo
Ŝ e pan Vernier na moj ą usiln ą pro ś b ę wyra ź nie zaznaczył, Ŝ e nale Ŝę do dworu prawowitego
króla du ń skiego Chrystiana II i oddałem signorii wielkie usługi podczas złupienia Rzymu w
lecie 1527.
Z takim dokumentem w r ę ku nie potrzebowali ś my si ę obawia ć urz ę dników ś wietnej republiki
i mogli ś my jak wolni ludzie osi ąść , gdzie nam si ę podobało, i jecha ć , dok ą d by ś my chcieli, z
wyj ą tkiem naturalnie krajów cesarskich, bo do nich droga była zamkni ę ta z powodu wojny.
Ale od tych krajów woleli ś my si ę raczej trzyma ć jak najdalej, gdy Ŝ wła ś nie dla zbawienia
naszych dusz uciekli ś my niedawno spod sztandarów cesarza.
Gdy wolny jak ptak niebieski stan ą łem na wielkim placu cudownego miasta Wenecji,
zdawało mi si ę , jak gdybym z ciemnego, cuchn ą cego grobu powstał do nowego Ŝ ycia.
Ozdrowiały po zarazie, z ka Ŝ dym oddechem pełn ą piersi ą wchłaniałem wiej ą cy od morza
ś wie Ŝ y, letni wiatr. Rado ść Ŝ ycia kipiała w moim ciele, a oczy ciekawie chłon ę ły widok
tłumów w barwnych szatach i nakryciach głowy, Turków, ś ydów, Maurów, Murzynów i
Ŝ nych innych nacji, nie mówi ą c ju Ŝ o niezliczonych uchod ź cach z wszystkich krajów
włoskich, którzy szukali schronienia przed wojn ą w prze ś wietnej republice weneckiej.
Miałem uczucie, Ŝ e stoj ę u wrót bajkowego Wschodu, i porwało mnie nieprzeparte pragnienie
ogl ą dania obcych ludów i ras, krajów i portów, z których przybywały do miasta niezliczone
okr ę ty z proporcem ś wi ę tego Marka dumnie powiewaj ą cym na wierzchołkach masztów.
Zrozumiałem szybko, Ŝ e całe Ŝ ycie ludzkie nie wystarczyłoby na obejrzenie wszystkiego, co
było godne widzenia w Wenecji. Ch ę tnie byłbym został w tym mie ś cie nieco dłu Ŝ ej, Ŝ eby
przynajmniej zd ąŜ y ć pomodli ć si ę w jego licznych ko ś ciołach. Ale Wenecja była tak Ŝ e pełna
Ŝ nych złowieszczych pokus, tote Ŝ co rychlej zacz ą łem rozgl ą da ć si ę za statkiem udaj ą cym
si ę do Ziemi Ś wi ę tej. I nie trwało długo, jak w porcie spotkałem człowieka o krzywym nosie,
który dowiedziawszy si ę o naszych chwalebnych zamiarach, ucieszył si ę i o ś wiadczył, Ŝ e
przybyli ś my do Wenecji w sam ą por ę . Niedługo bowiem wielki konwój pod ochron ą
weneckich galer wojennych ma odpłyn ąć na Cypr, a do tego konwoju z pewno ś ci ą doł ą czy si ę
te Ŝ statek pielgrzymów.
— Pora roku sprzyja najbardziej takiej podró Ŝ y — zapewniał mnie. — B ę dziecie mieli
pomy ś lne wiatry i nie potrzebujecie obawia ć si ę burz. Pot ęŜ ne galery, uzbrojone w wiele
dział, chroni ć b ę d ą statki handlowe przed piratami, którzy stale zagra Ŝ aj ą samotnym okr ę tom.
W tych bezbo Ŝ nych i wojennych czasach nieliczni tylko udaj ą si ę do Ziemi Ś wi ę tej, tote Ŝ na
statku pielgrzymów nie b ę dzie nieprzyjemnego ś cisku. Za godziw ą cen ę otrzymacie dobre i
urozmaicone po Ŝ ywienie i nic nie stoi na przeszkodzie, je ś li podró Ŝ ny chce zabra ć z sob ą
własn ą Ŝ ywno ść i własne wino. Maklerzy w Ziemi Ś wi ę tej załatwi ą warn podró Ŝ z wybrze Ŝ a
do Jerozolimy, a glejt, który mo Ŝ na wykupi ć w przedstawicielstwie tureckim w Wenecji,
zapewnia pielgrzymom pełn ą nietykalno ść .
Zapytałem go, jak s ą dzi, ile mo Ŝ e kosztowa ć taka podró Ŝ . Wtedy spojrzał na mnie, sine wargi
zacz ę ły mu drga ć , oczy zaszły łzami i nagle wyci ą gn ą ł do mnie r ę k ę , mówi ą c:
— Panie Michaelu de Carvajal, czy ufa mi pan?
A gdy wzruszony jego błagalnym tonem odparłem, Ŝ e uwa Ŝ am go za równie uczciwego
człowieka jak ja sam, podzi ę kował mi za zaufanie i rzekł:
— To zrz ą dzenie boskie, panie Michaelu, Ŝ e natkn ą ł si ę pan wła ś nie na mnie. Bo mówi ą c
prawd ę , nasze pi ę kne miasto pełne jest rabusiów i bezwzgl ę dnych oszustów, którzy nie
cofaj ą si ę przed niczym, aby tylko oszuka ć łatwowiernych cudzoziemców. Jestem
człowiekiem pobo Ŝ nym i moim najwi ę kszym pragnieniem jest, aby kiedy ś samemu odby ć
pielgrzymk ę do Ziemi Ś wi ę tej. Skoro jednak z powodu mego ubóstwa to nie jest mo Ŝ liwe,
postanowiłem po ś wi ę ci ć Ŝ ycie innym, szcz ęś liwszym ode mnie, aby ułatwi ć im w ten
sposób pielgrzymowanie do ś wi ę tych miejsc, gdzie nasz Pan Jezus Chrystus Ŝ ył, cierpiał,
umarł i zmartwychwstał.
Wybuchn ą ł gorzkim, płaczem i poczułem dla niego wiele współczucia. A on szybko otarł łzy,
spojrzał mi szczerze w oczy i rzekł:
— Bior ę za po ś rednictwo tylko jednego dukata. Od tej pory nie potrzebujecie si ę ju Ŝ o nic
troszczy ć .
Zaufałem mu wi ę c, wr ę czyłem pieni ą dze i w ś ród licznych zapewnie ń , Ŝ e wszystko b ę dzie
załatwione ku naszemu zadowoleniu, rozstałem si ę z moim krzywonosym przyjacielem.
Robili ś my z Anttim plany podró Ŝ y i w gor ą czkowym oczekiwaniu na wyjazd wał ę sali ś my si ę ,
jak w szcz ęś liwym ś nie, po Wenecji, a Ŝ pewnego popołudnia nasz krzywonosy znajomy
przybiegł zadyszany i wezwał nas, aby ś my czym pr ę dzej udali si ę na statek, gdy Ŝ konwój
nazajutrz rozwija Ŝ agle. Spakowali ś my wi ę c na łeb na szyj ę nasze rzeczy i pospieszyli ś my na
statek, który stał zakotwiczony w porcie. Wygl ą dał wprawdzie do ść marnie w porównaniu z
wielkimi statkami handlowymi, ale nasz przyjaciel wyja ś nił nam przekonywaj ą co, Ŝ e za to
statek ten jest w cało ś ci przeznaczony dla pielgrzymów i nie bierze innego ładunku.
Ospowaty kapitan przyj ą ł nas nader uprzejmie w kajucie, której podłog ę pokrywał wschodni
kobierzec, mocno wytarty przez wiele stóp. Kazał sobie wyliczy ć po osiemna ś cie złotych
dukatów od osoby, zapewniaj ą c, Ŝ e tylko ze wzgl ę du na naszego krzywonosego przyjaciela
zadowala si ę tak skromn ą opłat ą za przejazd.
Kwatermistrz statku wskazał nam legowiska w ładowni o podłodze wyło Ŝ onej czyst ą słom ą
oraz zach ę cał, Ŝ eby ś my do woli korzystali z kiepskiego wina, którego cał ą beczułk ę wydano
podró Ŝ nym bezpłatnie w zwi ą zku z maj ą cym rychło nast ą pi ć odjazdem. Zaledwie par ę
słabych latar ń o ś wietlało pomieszczenie, tak Ŝ e mimo zgiełku, który nas przywitał, nie
zdołali ś my si ę bli Ŝ ej przyjrze ć współtowarzyszom podró Ŝ y.
Nasz przyjaciel z krzywym nosem powrócił od kapitana, Ŝ eby si ę z nami po Ŝ egna ć . U ś ciskał
nas serdecznie, lej ą c rz ę siste łzy, i Ŝ yczył nam szcz ęś liwej podró Ŝ y.
— Panie de Carvajal — powiedział — nie mog ę sobie wyobrazi ć dnia szcz ęś liwszego ni Ŝ ten,
w którym ujrz ę was zdrowych i całych wracaj ą cych z dalekiej drogi, i b ę d ę z wiosn ą
niecierpliwie wypatrywa ć ka Ŝ dego statku, czy nie zobacz ę waszych zacnych twarzy. A z
uwagi na niebezpiecze ń stwa podró Ŝ y jeszcze raz ostrzegam was usilnie: nie zadawajcie si ę z
nieznajomymi, cho ć by nie wiadomo jak starali si ę wam przypodchlebi ć . Wszystkie porty
ś wiata pełne s ą awanturników bez czci i sumienia, a Ziemia Ś wi ę ta nie stanowi pod tym
wzgl ę dem wyj ą tku. Gdyby za ś spotkały was jakie ś przykro ś ci ze strony niewiernych,
pami ę tajcie tylko powiedzie ć : Bismillah! Ir-rahman! Irrahim. To pobo Ŝ ne arabskie
pozdrowienie z pewno ś ci ą usposobi ich do was przychylnie.
Ucałował mnie jeszcze raz w oba policzki, płacz ą c gorzko, po czym dzwoni ą c mieszkiem
przelazł przez zmurszały reling statku do swojej łódki. Nie mam jednak ochoty mówi ć wi ę cej
o tym draniu bez serca, gdy Ŝ nawet wspomnienie o nim przyprawia mnie o mdło ś ci. Zaledwie
bowiem statek rozwin ą ł połatane Ŝ agle w ś wie Ŝ ej porannej bryzie i trzeszcz ą c we wszystkich
spojeniach zacz ą ł przemierza ć morze, zostawiaj ą c za sob ą spieniony ś lad na powierzchni
wody, gdy stało si ę dla nas jasne, Ŝ e oszukano nas w najbardziej bezecny sposób. I jeszcze nie
znikły nam z oczu zielone od patyny kopuły ko ś ciołów Wenecji, gdy zmuszony zostałem
spojrze ć w oczy gorzkiej prawdzie.
Nasz mały statek kołysał si ę ci ęŜ ko jak ton ą ca trumna w ogonie długiego sznura statków
handlowych i coraz bardziej zostawał w tyle, gdy konwojuj ą ca galera wojenna rozmaitymi
sygnałami nawoływała nas do po ś piechu. Załoga statku składała si ę z brudnych obszarpa ń -
ców, którzy na domiar złego byli złodziejaszkami, gdy Ŝ ju Ŝ pierwszego wieczoru
stwierdziłem, Ŝ e cz ęść moich rzeczy znikła, gdy w dobrej wierze zostawiłem je bez nadzoru.
A w rozmowach z pielgrzymami zorientowałem si ę te Ŝ , Ŝ e zapłaciłem za podró Ŝ szalon ą
sum ę , z której z pewno ś ci ą połow ę schował do własnego mieszka nasz krzy-wonosy
znajomek, po ś rednik. Było bowiem w ś ród nas kilku biedaków, którzy podró Ŝ owali pod
gołym niebem na pokładzie, płac ą c za podró Ŝ zaledwie jednego dukata.
Na dziobie statku le Ŝ ał m ęŜ czyzna wstrz ą sany ustawicznymi drgawkami. W pasie zakuty był
w Ŝ elazny ła ń cuch, a na nogach d ź wigał ci ęŜ kie kajdany. Jaki ś starzec o płon ą cych oczach i
plugawej brodzie czołgał si ę po pokładzie na kolanach, zaklinaj ą c si ę , Ŝ e w taki sam sposób
doczołga si ę od brzegów Ziemi Ś wi ę tej do Jerozolimy. Ten sam człowiek zbudził nas pewnej
nocy przera ź liwymi krzykami, twierdz ą c, Ŝ e widział, jak białe anioły latały trzepoc ą c
skrzydłami nad statkiem i jak potem usiadły na rejach, aby odpocz ąć .
Ospowaty kapitan nie był złym Ŝ eglarzem. Nigdy nie stracił ł ą czno ś ci z konwojem i co
wieczora, gdy gwiazdy zapalały si ę na niebie, ukazywały si ę naszym oczom latarnie na
masztach innych statków, które ju Ŝ zwin ę ły Ŝ agle na noc albo stały na kotwicy w jakiej ś
bezpiecznej zatoczce. A gdy niepokoili ś my si ę , Ŝ e statek zostaje za daleko w tyle za
konwojem, kapitan wzywał nas ochoczo do wioseł, mówi ą c, Ŝ e b ę dzie to korzystny dla
zdrowia ruch. I istotnie kilka razy byli ś my zmuszeni dopomóc załodze w wiosłowaniu, cho ć
po ś ród około pi ęć dziesi ę ciu podró Ŝ nych ledwie pi ę tnastu znalazło si ę zdolnych do utrzymania
wiosła w r ę ku. M ęŜ czy ź ni byli bowiem w wi ę kszo ś ci kalekami i chorymi, a kobiety trudno
przecie Ŝ zmusza ć do pracy przy wiosłach. Wiodły swoje własne Ŝ ycie, sp ę dzaj ą c dni na
modlitwach, pie ś niach i plotkowaniu i zajmuj ą c si ę przy tym ró Ŝ nymi r ę cznymi robótkami.
Była jednak w ś ród nich pewna młoda dziewczyna, która od pierwszego wejrzenia wzbudziła
moj ą ciekawo ść . Zarówno odzie Ŝą , jak i pi ę kn ą postaw ą odbijała całkowicie od innych. Jej
jedwabna suknia ozdobiona była srebrnym brokatem i perłami i nie brak jej było
kosztowno ś ci, tote Ŝ wielce si ę dziwiłem, w jaki sposób popadła w to plugawe towarzystwo.
Strzegła jej niezmiernie opasła słu Ŝą ca. Najbardziej zdumiewaj ą ce było jednak to, Ŝ e
nieznajoma stale wyst ę powała osłoni ę ta welonem, który zakrywał jej nawet oczy. Zrazu
s ą dziłem, Ŝ e tylko z pró Ŝ no ś ci zasłania twarz przed pal ą cym sło ń cem, ale niebawem
odkryłem, Ŝ e nie zdejmuje welonu nawet wieczorami, po zachodzie. Welon był jednak tak
przejrzysty, Ŝ e wida ć było, i Ŝ nie ma zniekształconych rysów ani nie jest brzydka, jak z
pocz ą tku my ś lałem. Jak sło ń ce prze ś wieca zza cienkiej chmurki, tak jej młodzie ń cza uroda
powabnie ś wieciła poprzez cienki tiul welonu. Tote Ŝ wcale nie mogłem zrozumie ć , jaki to
ci ęŜ ki grzech skłonił j ą do odbycia tej pielgrzymki i zmusił do zakrywania twarzy w taki
sposób.
Gdy wi ę c pewnego wieczora, tu Ŝ po zachodzie sło ń ca, zobaczyłem nieznajom ą stoj ą c ą
samotnie przy por ę czy, wpatrzon ą w oblane purpur ą morze, nie mogłem oprze ć si ę ch ę ci
podej ś cia do niej. Widz ą c, Ŝ e si ę zbli Ŝ am, odwróciła szybko głow ę i zakryła twarz welonem,
tak Ŝ e zdołałem tylko dostrzec kr ą gło ść policzków. Włosy jej spadały jasnymi lokami spod
okr ą głego czepka i gdy patrzyłem na ni ą , od czułem dr Ŝ enie w kolanach i takie przyci ą ganie,
jakie magnes wywiera na opiłki Ŝ elazne.
Zatrzymałem si ę w przyzwoitym oddaleniu i te Ŝ patrzyłem, jak na morzu blednie czerwie ń
zachodu. Cały czas jednak odczuwałem jej blisko ść i gdy po chwili odwróciła lekko głow ę ,
jak gdyby oczekuj ą c, bym si ę odezwał, zebrałem cał ą odwag ę , na jak ą mnie było sta ć , i
rzekłem:
— Jeste ś my towarzyszami podró Ŝ y na tym statku i mamy ten sam cel. Przed Bogiem i w
odkupieniu naszych grzechów jeste ś my wszyscy równi, nie bierzcie mi wi ę c za złe, pani, Ŝ e
do was przemawiam. Pragn ę rozmawia ć z kim ś kto jest moim rówie ś nikiem •— kto ró Ŝ ni si ę
od tych kalekich starców.
— Przerywacie mi moje modlitwy, panie de Carvajal — powiedziała z wyrzutem.
Mimo to jednak ró Ŝ aniec znikł w jej smukłych palcach i zwróciła si ę do mnie, jakby gotowa
do rozmowy. Ucieszyłem si ę ogromnie, stwierdziwszy, Ŝ e zna moje imi ę , co wskazywało na
to, i Ŝ si ę mn ą interesuje. Ale w mojej pokorze chciałem by ć z ni ą całkiem szczery.
— Nie nazywajcie mnie tak, pani, gdy Ŝ nie jestem szlachetnego rodu. W moim własnym
j ę zyku imi ę me brzmi Karvajalka i nale Ŝ y do mojej przybranej matki, która zmarła ju Ŝ dawno
temu. Dała mi je ona z lito ś ci, gdy Ŝ nie znałem nawet imienia mego ojca. Nie gard ź jednak
mn ą z tego powodu, bo gruby płaszcz pielgrzyma, który nosz ę , stanowi dowód moich
szlachetnych intencji. Nie jestem te Ŝ całkiem biedny ani zupełnie nie uczony, gdy Ŝ
studiowałem na wielu dostojnych uniwersytetach. Ale nie chc ę si ę chlubie swoimi
zasługami i najwi ę ksz ą rado ść sprawi mi, je ś li zechcesz mnie nazywa ć po prostu Mikaelem
Pielgrzymem.
— Niech i tak b ę dzie — odrzekła Ŝ yczliwie. — Ale równie Ŝ i ty, panie, nazywaj mnie tylko
Giuli ą i nigdy nie pytaj o rodzin ę czy imi ę ojca ani nawet o miejsce mego urodzenia,
bo takie pytania wzbudz ą we mnie tylko wspomnienia Ŝ ałosne i bolesne.
— Giulio — zapytałem natychmiast ciekawie — dlaczego ukrywasz twarz pod. welonem,
gdy d ź wi ę k twego głosu i złote włosy dostatecznie mówi ą o twojej pi ę kno ś ci? Czy chcesz
tylko przeszkodzi ć nam, m ęŜ czyznom, w ogl ą daniu twej urody, aby słaba natura nie wiodła
naszych my ś li na niewła ś ciwe drogi?
Na te niedyskretne słowa Giuli ą westchn ę ła gł ę boko, jakbym j ą ci ęŜ ko zranił, i odwróciwszy
si ę ode mnie zacz ę ła tak szlocha ć , Ŝ e przera Ŝ ony bełkotałem tysi ą czne przeprosiny i
zapewniałem j ą , i Ŝ wolałbym umrze ć , ni Ŝ sprawi ć jej najmniejsz ą przykro ść czy smutek.
Otarłszy pod osłon ą welonu oczy z łez wierzchem dłoni, zwróciła si ę do mnie znowu i rzekła:
— Mikaelu Pielgrzymie, z tej samej przyczyny, dla której kto ś nosi na grzbiecie krzy Ŝ , kto ś
inny za ś zakuwa si ę w ła ń cuchy, ś lubowałam i ja, Ŝ e przed nikim obcym nie odsłoni ę oblicza
w czasie tej ś wi ę tej podró Ŝ y. Nie pro ś mnie wi ę c nigdy, Ŝ ebym ci pokazała twarz, gdy Ŝ takie
Ŝą danie zwi ę kszy tylko ci ęŜ ar przekle ń stwa, którym Bóg ukarał mnie od urodzenia.
Mówiła to tak powa Ŝ nym głosem, Ŝ e do gł ę bi wzruszony, chwyciłem jej dło ń , gor ą co j ą
ucałowałem i obiecałem ś wi ę cie nigdy jej nie kusi ć , aby złamała swój ś lub. Nast ę pnie
zapytałem, czy zechciałaby z zachowaniem wszelkich pozorów wypi ć ze mn ą puchar
słodkiego wina, którego beczułk ę wzi ą łem z sob ą w podró Ŝ . Po chwili wstydliwego wahania
zgodziła si ę na moj ą propozycj ę , ale Ŝ yczyła sobie, Ŝ eby jej słu Ŝ ebna dotrzymała nam
towarzystwa, w celu zapobie Ŝ enia zło ś liwym plotkom na statku. Pili ś my wi ę c z mego
srebrnego pucharka, a przy wzajemnym wr ę czaniu go sobie czułem lekkie dotkni ę cia jej dłoni
i za ka Ŝ dym razem przenikał mnie rozkoszny dreszcz. Ze swej strony pocz ę stowała mnie
słodyczami, na turecki sposób owini ę tymi w jedwab. Chciała te Ŝ da ć ich pokosztowa ć
Raelowi, ale ten prowadził pod pokładem po Ŝ yteczn ą wojn ę z niezliczonymi szczurami
okr ę towymi i nie miał czasu na dotrzymywanie nam towarzystwa. Zamiast niego przył ą czył
si ę do nas Antti, który wdał si ę , ku memu zadowoleniu, w o Ŝ ywion ą rozmow ę ze słu Ŝ ebn ą
Giulii.
Po chwili rozmowa stała si ę zupełnie swobodna i mamka Giulii, Joanna, dała si ę Anttiemu
nakłoni ć do opowiadania ś miałych historyjek o ksi ąŜę tach i mnichach. O ś mieliło to i mnie i
opowiedziałem Giulii kilka swawolnych dowcipów, a ona wcale nie wzi ę ła mi tego za złe,
lecz ś miała si ę perli ś cie i nie jeden raz pod osłon ą ciemno ś ci kładła ciepł ą dło ń na mojej dłoni
lub kolanie. Tak siedzieli ś my długo w noc, a dokoła nas wzdychało ciemne morze i nad
naszymi głowami wznosił si ę we wspaniałym przepychu usiany srebrnym gwiezdnym pyłem
nieboskłon.
Antti wykorzystał nowe znajomo ś ci w taki sposób, Ŝ e zasadził mamk ę Joann ę do łatania
naszej odzie Ŝ y i nakłonił do poł ą czenia w jedno zapasów Ŝ ywno ś ci. Gadatliwa mamka obj ę ła
natychmiast w posiadanie kambuz statku i gotowała odt ą d dla nas własne po Ŝ ywienie, inaczej
bowiem pochorowaliby ś my si ę od marnego wiktu na statku. Ale po jakim ś czasie Antti zacz ą ł
mi si ę uwa Ŝ nie przygl ą da ć i w ko ń cu zwrócił si ę do mnie ostrzegawczo.
— Mikaelu, obaj szukamy zbawienia, ka Ŝ dy na swój sposób, i wcale si ę nie uwa Ŝ am za jaki ś
wzór, bo jestem przecie Ŝ człowiek prosty i głupszy od ciebie, o czym zreszt ą a Ŝ nazbyt cz ę sto
mi przypominasz. Có Ŝ jednak wiemy o tej Giulii i jej towarzyszce? Mowa mamki Joanny
przystoi raczej gospodyni zamtuza ani Ŝ eli przyzwoitej niewie ś cie, a Giulia kryje swoje
oblicze w sposób tak podejrzany, Ŝ e nawet Ŝ eglarze zaczynaj ą ju Ŝ gada ć na ten temat. Gdyby
miały maj ą tek i przyzwoit ą pozycj ę w ś wiecie, nie podró Ŝ owałyby z pewno ś ci ą w naszym,
towarzystwie na tak marnym statku. Miej si ę wi ę c na baczno ś ci, Mi-kaelu, aby ś pewnego
dnia nie odkrył pod welonem krzywego nosa.
Jego niemiłe słowa ci ęŜ ko mnie dotkn ę ły, gdy Ŝ nie chciałem ju Ŝ wi ę cej słysze ć o krzywych
nosach, uwa Ŝ aj ą c cał ą weneck ą przygod ę za rzecz dawno zapomnian ą . Zrobiłem mu wi ę c
wymówk ę z powodu jego podejrze ń i o ś wiadczyłem, Ŝ e cho ć zapewne dobrze zna sposób
wyra Ŝ ania si ę gospody ń zamtuzów, to jednak brak mu zdolno ś ci i mo Ŝ liwo ść ocenienia, kogo
nale Ŝ y uwa Ŝ a ć za wykształcon ą dam ę z dobrym wychowaniem.
Nazajutrz dotarli ś my do opanowanego przez Turków południowego cypla Morei i zdradliwe
pr ą dy morskie oraz warunki pogody na tych wodach zmusiły nasz konwój do zawini ę cia do
zbawczego portu na wyspie Cerigo strze Ŝ onej przez weneck ą fortec ę . W oczekiwaniu na
pomy ś lny wiatr stan ę li ś my tam na kotwicy. A gdy tylko to nast ą piło, towarzysz ą ca nam
galera wojenna wyszła znowu na morze w po ś cigu za paru podejrzanymi Ŝ aglami, które nagle
pojawiły si ę na horyzoncie. Na tych bowiem tak dla nich korzystnych wodach cz ę sto
czatowały dalmaty ń skie i afryka ń skie okr ę ty pirackie. Mnóstwo łódek, które miały na
sprzeda Ŝ ś wie Ŝ e mi ę so, chleb i owoce, roiło si ę wokół naszego statku, a kapitan wysłał
szalupy na l ą d, aby przywiozły beczk ę ś wie Ŝ ej wody, gdy Ŝ nie wolno mu było przybi ć do
nabrze Ŝ a bez zło Ŝ enia opłaty portowej.
Brat Jan, fanatyczny mnich, który towarzyszył nam w podró Ŝ y do Ziemi Ś wi ę tej, o ś wiadczył,
Ŝ e Cerigo jest wysp ą , na której ci ąŜ y przekle ń stwo. To wła ś nie tu, mówił, urodziła si ę niegdy ś
jedna z czczonych przez Greków bogi ń . Ospowaty kapitan potwierdził te słowa i opowiedział
nam, Ŝ e na wyspie mo Ŝ na jeszcze ogl ą da ć ruiny pałacu nieszcz ęś liwego króla sparta ń skiego
Menelausa, którego Ŝ ona Helena odziedziczyła swoj ą nios ą c ą zagład ę pi ę kno ść po bogini
zrodzonej z piany morskiej koło tej wyspy. Zapomniawszy o mał Ŝ e ń skiej wierno ś ci, Helena
Zgłoś jeśli naruszono regulamin