Mika Waltari - Mikael 02 - Mikael Hakim.pdf
(
2229 KB
)
Pobierz
24917523 UNPDF
Mika Waltari
MIKAEL
Tom II: Mikael Hakim
Tłum:
Zygmunt Łanowski
Ksi
ę
ga 1
Pielgrzym
l
Powzi
ę
cie ostatecznej decyzji daje człowiekowi spokój ducha i uwalnia go od rozterki i
duchowej m
ę
ki. Kiedy wraz z moim bratem Anttim zostawili
ś
my za sob
ą
Rzym i całe
chrze
ś
cija
ń
stwo, aby wyruszy
ć
w pielgrzymk
ę
do Ziemi
Ś
wi
ę
tej, i kiedy poczułem pod
stopami deski pokładu statku, a
ś
wie
Ŝ
a bryza przewiała z moich nozdrzy trupi odór
zad
Ŝ
umionego Wiecznego Miasta, natychmiast zrobiło mi si
ę
lepiej.
Ambasador wenecki pan Vernier, w którego towarzystwie wyjechali
ś
my z Rzymu i odbywali
podró
Ŝ
do Wenecji, zaopiekował si
ę
nami i za do
ść
zreszt
ą
wygórowan
ą
opłat
ą
ochraniał nas i
pomagał nam we wszelki mo
Ŝ
liwy sposób. Za dodatkowe wynagrodzenie dał mi w dowód
swego zaufania tak
Ŝ
e list
Ŝ
elazny, opatrzony piecz
ę
ci
ą
notariusza. Notariusz ten zapisał w
dokumencie moje fi
ń
skie imi
ę
, Mikael Karvajalka, w zniekształconej formie Michael
Carvajal, co dało pó
ź
niej asumpt do twierdze
ń
, i
Ŝ
jestem pochodzenia hiszpa
ń
skiego, mimo
Ŝ
e pan Vernier na moj
ą
usiln
ą
pro
ś
b
ę
wyra
ź
nie zaznaczył,
Ŝ
e nale
Ŝę
do dworu prawowitego
króla du
ń
skiego Chrystiana II i oddałem signorii wielkie usługi podczas złupienia Rzymu w
lecie 1527.
Z takim dokumentem w r
ę
ku nie potrzebowali
ś
my si
ę
obawia
ć
urz
ę
dników
ś
wietnej republiki
i mogli
ś
my jak wolni ludzie osi
ąść
, gdzie nam si
ę
podobało, i jecha
ć
, dok
ą
d by
ś
my chcieli, z
wyj
ą
tkiem naturalnie krajów cesarskich, bo do nich droga była zamkni
ę
ta z powodu wojny.
Ale od tych krajów woleli
ś
my si
ę
raczej trzyma
ć
jak najdalej, gdy
Ŝ
wła
ś
nie dla zbawienia
naszych dusz uciekli
ś
my niedawno spod sztandarów cesarza.
Gdy wolny jak ptak niebieski stan
ą
łem na wielkim placu cudownego miasta Wenecji,
zdawało mi si
ę
, jak gdybym z ciemnego, cuchn
ą
cego grobu powstał do nowego
Ŝ
ycia.
Ozdrowiały po zarazie, z ka
Ŝ
dym oddechem pełn
ą
piersi
ą
wchłaniałem wiej
ą
cy od morza
ś
wie
Ŝ
y, letni wiatr. Rado
ść
Ŝ
ycia kipiała w moim ciele, a oczy ciekawie chłon
ę
ły widok
tłumów w barwnych szatach i nakryciach głowy, Turków,
ś
ydów, Maurów, Murzynów i
ró
Ŝ
nych innych nacji, nie mówi
ą
c ju
Ŝ
o niezliczonych uchod
ź
cach z wszystkich krajów
włoskich, którzy szukali schronienia przed wojn
ą
w prze
ś
wietnej republice weneckiej.
Miałem uczucie,
Ŝ
e stoj
ę
u wrót bajkowego Wschodu, i porwało mnie nieprzeparte pragnienie
ogl
ą
dania obcych ludów i ras, krajów i portów, z których przybywały do miasta niezliczone
okr
ę
ty z proporcem
ś
wi
ę
tego Marka dumnie powiewaj
ą
cym na wierzchołkach masztów.
Zrozumiałem szybko,
Ŝ
e całe
Ŝ
ycie ludzkie nie wystarczyłoby na obejrzenie wszystkiego, co
było godne widzenia w Wenecji. Ch
ę
tnie byłbym został w tym mie
ś
cie nieco dłu
Ŝ
ej,
Ŝ
eby
przynajmniej zd
ąŜ
y
ć
pomodli
ć
si
ę
w jego licznych ko
ś
ciołach. Ale Wenecja była tak
Ŝ
e pełna
ró
Ŝ
nych złowieszczych pokus, tote
Ŝ
co rychlej zacz
ą
łem rozgl
ą
da
ć
si
ę
za statkiem udaj
ą
cym
si
ę
do Ziemi
Ś
wi
ę
tej. I nie trwało długo, jak w porcie spotkałem człowieka o krzywym nosie,
który dowiedziawszy si
ę
o naszych chwalebnych zamiarach, ucieszył si
ę
i o
ś
wiadczył,
Ŝ
e
przybyli
ś
my do Wenecji w sam
ą
por
ę
. Niedługo bowiem wielki konwój pod ochron
ą
weneckich galer wojennych ma odpłyn
ąć
na Cypr, a do tego konwoju z pewno
ś
ci
ą
doł
ą
czy si
ę
te
Ŝ
statek pielgrzymów.
— Pora roku sprzyja najbardziej takiej podró
Ŝ
y — zapewniał mnie. — B
ę
dziecie mieli
pomy
ś
lne wiatry i nie potrzebujecie obawia
ć
si
ę
burz. Pot
ęŜ
ne galery, uzbrojone w wiele
dział, chroni
ć
b
ę
d
ą
statki handlowe przed piratami, którzy stale zagra
Ŝ
aj
ą
samotnym okr
ę
tom.
W tych bezbo
Ŝ
nych i wojennych czasach nieliczni tylko udaj
ą
si
ę
do Ziemi
Ś
wi
ę
tej, tote
Ŝ
na
statku pielgrzymów nie b
ę
dzie nieprzyjemnego
ś
cisku. Za godziw
ą
cen
ę
otrzymacie dobre i
urozmaicone po
Ŝ
ywienie i nic nie stoi na przeszkodzie, je
ś
li podró
Ŝ
ny chce zabra
ć
z sob
ą
własn
ą
Ŝ
ywno
ść
i własne wino. Maklerzy w Ziemi
Ś
wi
ę
tej załatwi
ą
warn podró
Ŝ
z wybrze
Ŝ
a
do Jerozolimy, a glejt, który mo
Ŝ
na wykupi
ć
w przedstawicielstwie tureckim w Wenecji,
zapewnia pielgrzymom pełn
ą
nietykalno
ść
.
Zapytałem go, jak s
ą
dzi, ile mo
Ŝ
e kosztowa
ć
taka podró
Ŝ
. Wtedy spojrzał na mnie, sine wargi
zacz
ę
ły mu drga
ć
, oczy zaszły łzami i nagle wyci
ą
gn
ą
ł do mnie r
ę
k
ę
, mówi
ą
c:
— Panie Michaelu de Carvajal, czy ufa mi pan?
A gdy wzruszony jego błagalnym tonem odparłem,
Ŝ
e uwa
Ŝ
am go za równie uczciwego
człowieka jak ja sam, podzi
ę
kował mi za zaufanie i rzekł:
— To zrz
ą
dzenie boskie, panie Michaelu,
Ŝ
e natkn
ą
ł si
ę
pan wła
ś
nie na mnie. Bo mówi
ą
c
prawd
ę
, nasze pi
ę
kne miasto pełne jest rabusiów i bezwzgl
ę
dnych oszustów, którzy nie
cofaj
ą
si
ę
przed niczym, aby tylko oszuka
ć
łatwowiernych cudzoziemców. Jestem
człowiekiem pobo
Ŝ
nym i moim najwi
ę
kszym pragnieniem jest, aby kiedy
ś
samemu odby
ć
pielgrzymk
ę
do Ziemi
Ś
wi
ę
tej. Skoro jednak z powodu mego ubóstwa to nie jest mo
Ŝ
liwe,
postanowiłem po
ś
wi
ę
ci
ć
Ŝ
ycie innym, szcz
ęś
liwszym ode mnie, aby ułatwi
ć
im w ten
sposób pielgrzymowanie do
ś
wi
ę
tych miejsc, gdzie nasz Pan Jezus Chrystus
Ŝ
ył, cierpiał,
umarł i zmartwychwstał.
Wybuchn
ą
ł gorzkim, płaczem i poczułem dla niego wiele współczucia. A on szybko otarł łzy,
spojrzał mi szczerze w oczy i rzekł:
— Bior
ę
za po
ś
rednictwo tylko jednego dukata. Od tej pory nie potrzebujecie si
ę
ju
Ŝ
o nic
troszczy
ć
.
Zaufałem mu wi
ę
c, wr
ę
czyłem pieni
ą
dze i w
ś
ród licznych zapewnie
ń
,
Ŝ
e wszystko b
ę
dzie
załatwione ku naszemu zadowoleniu, rozstałem si
ę
z moim krzywonosym przyjacielem.
Robili
ś
my z Anttim plany podró
Ŝ
y i w gor
ą
czkowym oczekiwaniu na wyjazd wał
ę
sali
ś
my si
ę
,
jak w szcz
ęś
liwym
ś
nie, po Wenecji, a
Ŝ
pewnego popołudnia nasz krzywonosy znajomy
przybiegł zadyszany i wezwał nas, aby
ś
my czym pr
ę
dzej udali si
ę
na statek, gdy
Ŝ
konwój
nazajutrz rozwija
Ŝ
agle. Spakowali
ś
my wi
ę
c na łeb na szyj
ę
nasze rzeczy i pospieszyli
ś
my na
statek, który stał zakotwiczony w porcie. Wygl
ą
dał wprawdzie do
ść
marnie w porównaniu z
wielkimi statkami handlowymi, ale nasz przyjaciel wyja
ś
nił nam przekonywaj
ą
co,
Ŝ
e za to
statek ten jest w cało
ś
ci przeznaczony dla pielgrzymów i nie bierze innego ładunku.
Ospowaty kapitan przyj
ą
ł nas nader uprzejmie w kajucie, której podłog
ę
pokrywał wschodni
kobierzec, mocno wytarty przez wiele stóp. Kazał sobie wyliczy
ć
po osiemna
ś
cie złotych
dukatów od osoby, zapewniaj
ą
c,
Ŝ
e tylko ze wzgl
ę
du na naszego krzywonosego przyjaciela
zadowala si
ę
tak skromn
ą
opłat
ą
za przejazd.
Kwatermistrz statku wskazał nam legowiska w ładowni o podłodze wyło
Ŝ
onej czyst
ą
słom
ą
oraz zach
ę
cał,
Ŝ
eby
ś
my do woli korzystali z kiepskiego wina, którego cał
ą
beczułk
ę
wydano
podró
Ŝ
nym bezpłatnie w zwi
ą
zku z maj
ą
cym rychło nast
ą
pi
ć
odjazdem. Zaledwie par
ę
słabych latar
ń
o
ś
wietlało pomieszczenie, tak
Ŝ
e mimo zgiełku, który nas przywitał, nie
zdołali
ś
my si
ę
bli
Ŝ
ej przyjrze
ć
współtowarzyszom podró
Ŝ
y.
Nasz przyjaciel z krzywym nosem powrócił od kapitana,
Ŝ
eby si
ę
z nami po
Ŝ
egna
ć
. U
ś
ciskał
nas serdecznie, lej
ą
c rz
ę
siste łzy, i
Ŝ
yczył nam szcz
ęś
liwej podró
Ŝ
y.
— Panie de Carvajal — powiedział — nie mog
ę
sobie wyobrazi
ć
dnia szcz
ęś
liwszego ni
Ŝ
ten,
w którym ujrz
ę
was zdrowych i całych wracaj
ą
cych z dalekiej drogi, i b
ę
d
ę
z wiosn
ą
niecierpliwie wypatrywa
ć
ka
Ŝ
dego statku, czy nie zobacz
ę
waszych zacnych twarzy. A z
uwagi na niebezpiecze
ń
stwa podró
Ŝ
y jeszcze raz ostrzegam was usilnie: nie zadawajcie si
ę
z
nieznajomymi, cho
ć
by nie wiadomo jak starali si
ę
wam przypodchlebi
ć
. Wszystkie porty
ś
wiata pełne s
ą
awanturników bez czci i sumienia, a Ziemia
Ś
wi
ę
ta nie stanowi pod tym
wzgl
ę
dem wyj
ą
tku. Gdyby za
ś
spotkały was jakie
ś
przykro
ś
ci ze strony niewiernych,
pami
ę
tajcie tylko powiedzie
ć
: Bismillah! Ir-rahman! Irrahim. To pobo
Ŝ
ne arabskie
pozdrowienie z pewno
ś
ci
ą
usposobi ich do was przychylnie.
Ucałował mnie jeszcze raz w oba policzki, płacz
ą
c gorzko, po czym dzwoni
ą
c mieszkiem
przelazł przez zmurszały reling statku do swojej łódki. Nie mam jednak ochoty mówi
ć
wi
ę
cej
o tym draniu bez serca, gdy
Ŝ
nawet wspomnienie o nim przyprawia mnie o mdło
ś
ci. Zaledwie
bowiem statek rozwin
ą
ł połatane
Ŝ
agle w
ś
wie
Ŝ
ej porannej bryzie i trzeszcz
ą
c we wszystkich
spojeniach zacz
ą
ł przemierza
ć
morze, zostawiaj
ą
c za sob
ą
spieniony
ś
lad na powierzchni
wody, gdy stało si
ę
dla nas jasne,
Ŝ
e oszukano nas w najbardziej bezecny sposób. I jeszcze nie
znikły nam z oczu zielone od patyny kopuły ko
ś
ciołów Wenecji, gdy zmuszony zostałem
spojrze
ć
w oczy gorzkiej prawdzie.
Nasz mały statek kołysał si
ę
ci
ęŜ
ko jak ton
ą
ca trumna w ogonie długiego sznura statków
handlowych i coraz bardziej zostawał w tyle, gdy konwojuj
ą
ca galera wojenna rozmaitymi
sygnałami nawoływała nas do po
ś
piechu. Załoga statku składała si
ę
z brudnych obszarpa
ń
-
ców, którzy na domiar złego byli złodziejaszkami, gdy
Ŝ
ju
Ŝ
pierwszego wieczoru
stwierdziłem,
Ŝ
e cz
ęść
moich rzeczy znikła, gdy w dobrej wierze zostawiłem je bez nadzoru.
A w rozmowach z pielgrzymami zorientowałem si
ę
te
Ŝ
,
Ŝ
e zapłaciłem za podró
Ŝ
szalon
ą
sum
ę
, z której z pewno
ś
ci
ą
połow
ę
schował do własnego mieszka nasz krzy-wonosy
znajomek, po
ś
rednik. Było bowiem w
ś
ród nas kilku biedaków, którzy podró
Ŝ
owali pod
gołym niebem na pokładzie, płac
ą
c za podró
Ŝ
zaledwie jednego dukata.
Na dziobie statku le
Ŝ
ał m
ęŜ
czyzna wstrz
ą
sany ustawicznymi drgawkami. W pasie zakuty był
w
Ŝ
elazny ła
ń
cuch, a na nogach d
ź
wigał ci
ęŜ
kie kajdany. Jaki
ś
starzec o płon
ą
cych oczach i
plugawej brodzie czołgał si
ę
po pokładzie na kolanach, zaklinaj
ą
c si
ę
,
Ŝ
e w taki sam sposób
doczołga si
ę
od brzegów Ziemi
Ś
wi
ę
tej do Jerozolimy. Ten sam człowiek zbudził nas pewnej
nocy przera
ź
liwymi krzykami, twierdz
ą
c,
Ŝ
e widział, jak białe anioły latały trzepoc
ą
c
skrzydłami nad statkiem i jak potem usiadły na rejach, aby odpocz
ąć
.
Ospowaty kapitan nie był złym
Ŝ
eglarzem. Nigdy nie stracił ł
ą
czno
ś
ci z konwojem i co
wieczora, gdy gwiazdy zapalały si
ę
na niebie, ukazywały si
ę
naszym oczom latarnie na
masztach innych statków, które ju
Ŝ
zwin
ę
ły
Ŝ
agle na noc albo stały na kotwicy w jakiej
ś
bezpiecznej zatoczce. A gdy niepokoili
ś
my si
ę
,
Ŝ
e statek zostaje za daleko w tyle za
konwojem, kapitan wzywał nas ochoczo do wioseł, mówi
ą
c,
Ŝ
e b
ę
dzie to korzystny dla
zdrowia ruch. I istotnie kilka razy byli
ś
my zmuszeni dopomóc załodze w wiosłowaniu, cho
ć
po
ś
ród około pi
ęć
dziesi
ę
ciu podró
Ŝ
nych ledwie pi
ę
tnastu znalazło si
ę
zdolnych do utrzymania
wiosła w r
ę
ku. M
ęŜ
czy
ź
ni byli bowiem w wi
ę
kszo
ś
ci kalekami i chorymi, a kobiety trudno
przecie
Ŝ
zmusza
ć
do pracy przy wiosłach. Wiodły swoje własne
Ŝ
ycie, sp
ę
dzaj
ą
c dni na
modlitwach, pie
ś
niach i plotkowaniu i zajmuj
ą
c si
ę
przy tym ró
Ŝ
nymi r
ę
cznymi robótkami.
Była jednak w
ś
ród nich pewna młoda dziewczyna, która od pierwszego wejrzenia wzbudziła
moj
ą
ciekawo
ść
. Zarówno odzie
Ŝą
, jak i pi
ę
kn
ą
postaw
ą
odbijała całkowicie od innych. Jej
jedwabna suknia ozdobiona była srebrnym brokatem i perłami i nie brak jej było
kosztowno
ś
ci, tote
Ŝ
wielce si
ę
dziwiłem, w jaki sposób popadła w to plugawe towarzystwo.
Strzegła jej niezmiernie opasła słu
Ŝą
ca. Najbardziej zdumiewaj
ą
ce było jednak to,
Ŝ
e
nieznajoma stale wyst
ę
powała osłoni
ę
ta welonem, który zakrywał jej nawet oczy. Zrazu
s
ą
dziłem,
Ŝ
e tylko z pró
Ŝ
no
ś
ci zasłania twarz przed pal
ą
cym sło
ń
cem, ale niebawem
odkryłem,
Ŝ
e nie zdejmuje welonu nawet wieczorami, po zachodzie. Welon był jednak tak
przejrzysty,
Ŝ
e wida
ć
było, i
Ŝ
nie ma zniekształconych rysów ani nie jest brzydka, jak z
pocz
ą
tku my
ś
lałem. Jak sło
ń
ce prze
ś
wieca zza cienkiej chmurki, tak jej młodzie
ń
cza uroda
powabnie
ś
wieciła poprzez cienki tiul welonu. Tote
Ŝ
wcale nie mogłem zrozumie
ć
, jaki to
ci
ęŜ
ki grzech skłonił j
ą
do odbycia tej pielgrzymki i zmusił do zakrywania twarzy w taki
sposób.
Gdy wi
ę
c pewnego wieczora, tu
Ŝ
po zachodzie sło
ń
ca, zobaczyłem nieznajom
ą
stoj
ą
c
ą
samotnie przy por
ę
czy, wpatrzon
ą
w oblane purpur
ą
morze, nie mogłem oprze
ć
si
ę
ch
ę
ci
podej
ś
cia do niej. Widz
ą
c,
Ŝ
e si
ę
zbli
Ŝ
am, odwróciła szybko głow
ę
i zakryła twarz welonem,
tak
Ŝ
e zdołałem tylko dostrzec kr
ą
gło
ść
policzków. Włosy jej spadały jasnymi lokami spod
okr
ą
głego czepka i gdy patrzyłem na ni
ą
, od czułem dr
Ŝ
enie w kolanach i takie przyci
ą
ganie,
jakie magnes wywiera na opiłki
Ŝ
elazne.
Zatrzymałem si
ę
w przyzwoitym oddaleniu i te
Ŝ
patrzyłem, jak na morzu blednie czerwie
ń
zachodu. Cały czas jednak odczuwałem jej blisko
ść
i gdy po chwili odwróciła lekko głow
ę
,
jak gdyby oczekuj
ą
c, bym si
ę
odezwał, zebrałem cał
ą
odwag
ę
, na jak
ą
mnie było sta
ć
, i
rzekłem:
— Jeste
ś
my towarzyszami podró
Ŝ
y na tym statku i mamy ten sam cel. Przed Bogiem i w
odkupieniu naszych grzechów jeste
ś
my wszyscy równi, nie bierzcie mi wi
ę
c za złe, pani,
Ŝ
e
do was przemawiam. Pragn
ę
rozmawia
ć
z kim
ś
kto jest moim rówie
ś
nikiem •— kto ró
Ŝ
ni si
ę
od tych kalekich starców.
— Przerywacie mi moje modlitwy, panie de Carvajal — powiedziała z wyrzutem.
Mimo to jednak ró
Ŝ
aniec znikł w jej smukłych palcach i zwróciła si
ę
do mnie, jakby gotowa
do rozmowy. Ucieszyłem si
ę
ogromnie, stwierdziwszy,
Ŝ
e zna moje imi
ę
, co wskazywało na
to, i
Ŝ
si
ę
mn
ą
interesuje. Ale w mojej pokorze chciałem by
ć
z ni
ą
całkiem szczery.
— Nie nazywajcie mnie tak, pani, gdy
Ŝ
nie jestem szlachetnego rodu. W moim własnym
j
ę
zyku imi
ę
me brzmi Karvajalka i nale
Ŝ
y do mojej przybranej matki, która zmarła ju
Ŝ
dawno
temu. Dała mi je ona z lito
ś
ci, gdy
Ŝ
nie znałem nawet imienia mego ojca. Nie gard
ź
jednak
mn
ą
z tego powodu, bo gruby płaszcz pielgrzyma, który nosz
ę
, stanowi dowód moich
szlachetnych intencji. Nie jestem te
Ŝ
całkiem biedny ani zupełnie nie uczony, gdy
Ŝ
studiowałem na wielu dostojnych uniwersytetach. Ale nie chc
ę
si
ę
chlubie swoimi
zasługami i najwi
ę
ksz
ą
rado
ść
sprawi mi, je
ś
li zechcesz mnie nazywa
ć
po prostu Mikaelem
Pielgrzymem.
— Niech i tak b
ę
dzie — odrzekła
Ŝ
yczliwie. — Ale równie
Ŝ
i ty, panie, nazywaj mnie tylko
Giuli
ą
i nigdy nie pytaj o rodzin
ę
czy imi
ę
ojca ani nawet o miejsce mego urodzenia,
bo takie pytania wzbudz
ą
we mnie tylko wspomnienia
Ŝ
ałosne i bolesne.
— Giulio — zapytałem natychmiast ciekawie — dlaczego ukrywasz twarz pod. welonem,
gdy d
ź
wi
ę
k twego głosu i złote włosy dostatecznie mówi
ą
o twojej pi
ę
kno
ś
ci? Czy chcesz
tylko przeszkodzi
ć
nam, m
ęŜ
czyznom, w ogl
ą
daniu twej urody, aby słaba natura nie wiodła
naszych my
ś
li na niewła
ś
ciwe drogi?
Na te niedyskretne słowa Giuli
ą
westchn
ę
ła gł
ę
boko, jakbym j
ą
ci
ęŜ
ko zranił, i odwróciwszy
si
ę
ode mnie zacz
ę
ła tak szlocha
ć
,
Ŝ
e przera
Ŝ
ony bełkotałem tysi
ą
czne przeprosiny i
zapewniałem j
ą
, i
Ŝ
wolałbym umrze
ć
, ni
Ŝ
sprawi
ć
jej najmniejsz
ą
przykro
ść
czy smutek.
Otarłszy pod osłon
ą
welonu oczy z łez wierzchem dłoni, zwróciła si
ę
do mnie znowu i rzekła:
— Mikaelu Pielgrzymie, z tej samej przyczyny, dla której kto
ś
nosi na grzbiecie krzy
Ŝ
, kto
ś
inny za
ś
zakuwa si
ę
w ła
ń
cuchy,
ś
lubowałam i ja,
Ŝ
e przed nikim obcym nie odsłoni
ę
oblicza
w czasie tej
ś
wi
ę
tej podró
Ŝ
y. Nie pro
ś
mnie wi
ę
c nigdy,
Ŝ
ebym ci pokazała twarz, gdy
Ŝ
takie
Ŝą
danie zwi
ę
kszy tylko ci
ęŜ
ar przekle
ń
stwa, którym Bóg ukarał mnie od urodzenia.
Mówiła to tak powa
Ŝ
nym głosem,
Ŝ
e do gł
ę
bi wzruszony, chwyciłem jej dło
ń
, gor
ą
co j
ą
ucałowałem i obiecałem
ś
wi
ę
cie nigdy jej nie kusi
ć
, aby złamała swój
ś
lub. Nast
ę
pnie
zapytałem, czy zechciałaby z zachowaniem wszelkich pozorów wypi
ć
ze mn
ą
puchar
słodkiego wina, którego beczułk
ę
wzi
ą
łem z sob
ą
w podró
Ŝ
. Po chwili wstydliwego wahania
zgodziła si
ę
na moj
ą
propozycj
ę
, ale
Ŝ
yczyła sobie,
Ŝ
eby jej słu
Ŝ
ebna dotrzymała nam
towarzystwa, w celu zapobie
Ŝ
enia zło
ś
liwym plotkom na statku. Pili
ś
my wi
ę
c z mego
srebrnego pucharka, a przy wzajemnym wr
ę
czaniu go sobie czułem lekkie dotkni
ę
cia jej dłoni
i za ka
Ŝ
dym razem przenikał mnie rozkoszny dreszcz. Ze swej strony pocz
ę
stowała mnie
słodyczami, na turecki sposób owini
ę
tymi w jedwab. Chciała te
Ŝ
da
ć
ich pokosztowa
ć
Raelowi, ale ten prowadził pod pokładem po
Ŝ
yteczn
ą
wojn
ę
z niezliczonymi szczurami
okr
ę
towymi i nie miał czasu na dotrzymywanie nam towarzystwa. Zamiast niego przył
ą
czył
si
ę
do nas Antti, który wdał si
ę
, ku memu zadowoleniu, w o
Ŝ
ywion
ą
rozmow
ę
ze słu
Ŝ
ebn
ą
Giulii.
Po chwili rozmowa stała si
ę
zupełnie swobodna i mamka Giulii, Joanna, dała si
ę
Anttiemu
nakłoni
ć
do opowiadania
ś
miałych historyjek o ksi
ąŜę
tach i mnichach. O
ś
mieliło to i mnie i
opowiedziałem Giulii kilka swawolnych dowcipów, a ona wcale nie wzi
ę
ła mi tego za złe,
lecz
ś
miała si
ę
perli
ś
cie i nie jeden raz pod osłon
ą
ciemno
ś
ci kładła ciepł
ą
dło
ń
na mojej dłoni
lub kolanie. Tak siedzieli
ś
my długo w noc, a dokoła nas wzdychało ciemne morze i nad
naszymi głowami wznosił si
ę
we wspaniałym przepychu usiany srebrnym gwiezdnym pyłem
nieboskłon.
Antti wykorzystał nowe znajomo
ś
ci w taki sposób,
Ŝ
e zasadził mamk
ę
Joann
ę
do łatania
naszej odzie
Ŝ
y i nakłonił do poł
ą
czenia w jedno zapasów
Ŝ
ywno
ś
ci. Gadatliwa mamka obj
ę
ła
natychmiast w posiadanie kambuz statku i gotowała odt
ą
d dla nas własne po
Ŝ
ywienie, inaczej
bowiem pochorowaliby
ś
my si
ę
od marnego wiktu na statku. Ale po jakim
ś
czasie Antti zacz
ą
ł
mi si
ę
uwa
Ŝ
nie przygl
ą
da
ć
i w ko
ń
cu zwrócił si
ę
do mnie ostrzegawczo.
— Mikaelu, obaj szukamy zbawienia, ka
Ŝ
dy na swój sposób, i wcale si
ę
nie uwa
Ŝ
am za jaki
ś
wzór, bo jestem przecie
Ŝ
człowiek prosty i głupszy od ciebie, o czym zreszt
ą
a
Ŝ
nazbyt cz
ę
sto
mi przypominasz. Có
Ŝ
jednak wiemy o tej Giulii i jej towarzyszce? Mowa mamki Joanny
przystoi raczej gospodyni zamtuza ani
Ŝ
eli przyzwoitej niewie
ś
cie, a Giulia kryje swoje
oblicze w sposób tak podejrzany,
Ŝ
e nawet
Ŝ
eglarze zaczynaj
ą
ju
Ŝ
gada
ć
na ten temat. Gdyby
miały maj
ą
tek i przyzwoit
ą
pozycj
ę
w
ś
wiecie, nie podró
Ŝ
owałyby z pewno
ś
ci
ą
w naszym,
towarzystwie na tak marnym statku. Miej si
ę
wi
ę
c na baczno
ś
ci, Mi-kaelu, aby
ś
pewnego
dnia nie odkrył pod welonem krzywego nosa.
Jego niemiłe słowa ci
ęŜ
ko mnie dotkn
ę
ły, gdy
Ŝ
nie chciałem ju
Ŝ
wi
ę
cej słysze
ć
o krzywych
nosach, uwa
Ŝ
aj
ą
c cał
ą
weneck
ą
przygod
ę
za rzecz dawno zapomnian
ą
. Zrobiłem mu wi
ę
c
wymówk
ę
z powodu jego podejrze
ń
i o
ś
wiadczyłem,
Ŝ
e cho
ć
zapewne dobrze zna sposób
wyra
Ŝ
ania si
ę
gospody
ń
zamtuzów, to jednak brak mu zdolno
ś
ci i mo
Ŝ
liwo
ść
ocenienia, kogo
nale
Ŝ
y uwa
Ŝ
a
ć
za wykształcon
ą
dam
ę
z dobrym wychowaniem.
Nazajutrz dotarli
ś
my do opanowanego przez Turków południowego cypla Morei i zdradliwe
pr
ą
dy morskie oraz warunki pogody na tych wodach zmusiły nasz konwój do zawini
ę
cia do
zbawczego portu na wyspie Cerigo strze
Ŝ
onej przez weneck
ą
fortec
ę
. W oczekiwaniu na
pomy
ś
lny wiatr stan
ę
li
ś
my tam na kotwicy. A gdy tylko to nast
ą
piło, towarzysz
ą
ca nam
galera wojenna wyszła znowu na morze w po
ś
cigu za paru podejrzanymi
Ŝ
aglami, które nagle
pojawiły si
ę
na horyzoncie. Na tych bowiem tak dla nich korzystnych wodach cz
ę
sto
czatowały dalmaty
ń
skie i afryka
ń
skie okr
ę
ty pirackie. Mnóstwo łódek, które miały na
sprzeda
Ŝ
ś
wie
Ŝ
e mi
ę
so, chleb i owoce, roiło si
ę
wokół naszego statku, a kapitan wysłał
szalupy na l
ą
d, aby przywiozły beczk
ę
ś
wie
Ŝ
ej wody, gdy
Ŝ
nie wolno mu było przybi
ć
do
nabrze
Ŝ
a bez zło
Ŝ
enia opłaty portowej.
Brat Jan, fanatyczny mnich, który towarzyszył nam w podró
Ŝ
y do Ziemi
Ś
wi
ę
tej, o
ś
wiadczył,
Ŝ
e Cerigo jest wysp
ą
, na której ci
ąŜ
y przekle
ń
stwo. To wła
ś
nie tu, mówił, urodziła si
ę
niegdy
ś
jedna z czczonych przez Greków bogi
ń
. Ospowaty kapitan potwierdził te słowa i opowiedział
nam,
Ŝ
e na wyspie mo
Ŝ
na jeszcze ogl
ą
da
ć
ruiny pałacu nieszcz
ęś
liwego króla sparta
ń
skiego
Menelausa, którego
Ŝ
ona Helena odziedziczyła swoj
ą
nios
ą
c
ą
zagład
ę
pi
ę
kno
ść
po bogini
zrodzonej z piany morskiej koło tej wyspy. Zapomniawszy o mał
Ŝ
e
ń
skiej wierno
ś
ci, Helena
Plik z chomika:
glory24
Inne pliki z tego folderu:
Mika Waltari - Egipcjanin Sinuhe.pdf
(3329 KB)
Mika Waltari - Czarny aniol.pdf
(1418 KB)
Mika Waltari - Cztery zmierzchy.pdf
(612 KB)
Mika Waltari - Egipcjanin Sinuhe.prc
(1277 KB)
Mika Waltari - Mikael 02 - Mikael Hakim.pdf
(2229 KB)
Inne foldery tego chomika:
!Lato z kryminałem
(Audiobook PL) Przemysław Piotrowski - Kod Himmlera
[FileTracker.pl] Robert Ludlum & Eric Van Lustbader - cykl Jason Bourne 01-11 [PL] [pdf][epub][mobi]
[tnttorrent.info] wsb.zip
587-[ICI][PL] Pilch Jerzy - Pod mocnym aniolem (PDF-ePUB 1.33 MB)
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin