Gemmel Stefan - Porywacz Cieni.rtf

(507 KB) Pobierz

 

Stefan Gemmel

 

Porywacz cieni

 

Wojownicy czasu

 

Tłumaczył Paweł Wieczorek


Płomienie na szczytach masztów

 

Simon biegł. Uciekał. Zaraz pękną mu płuca! Już od dawna nie czuł nóg. Wszystko broniło się w nim przed tym straszliwym wysiłkiem.

Musiał jednak gnać. Dalej, ciągle przed siebie.

Biegł, a stawką tego biegu było życie. Cały czas wpatrywał się prosto przed siebie w ulicę. Uciekał, a znał prześladowców. Tak samo zdawał sobie sprawę z tego, że go doganiają.

Walczył ze zmęczeniem i bólem. Trudził się dalej, krok za krokiem, wbijając tępy wzrok w ulicę.

Nagle coś drasnęło go w ucho. Krzyknął i odrzucił głowę do tyłu. Wielki kruk, który właśnie śmignął tuż obok, musnął go ostrą krawędzią skrzydła. Simon popatrzył za nim: ptak zatoczył szeroki łuk, po czym skierował się prosto na niego.

Był jednym z prześladowców. Pikował z ogłuszającym łoskotem. Simon skulił się i kiedy ptak przemknął przy jego głowie, poczuł na twarzy powiew powietrza. Nie przestawał obserwować ptaka. Odwrócił głowę, popatrzył za nim i w tym samym momencie ujrzał kolejnego prześladowcę. Oddalonego jedynie o kilka kroków.

W nocnym świetle dostrzegał tylko cień. Cień i śnieżnobiałe dłonie wystające z czarnej peleryny, migoczące w księżycowym świetle. Długie wychudzone palce wyciągały się po niego. Daleko w głębi, ledwie widoczny w ciemności nocy, stał na morzu statek z płonącymi na szczytach masztów pochodniami.

Simon szybko odwrócił głowę i wbił wzrok w jezdnię. Poczuł, jak coś go chwyta. Jak całe jego ciało obejmuje siła, która pęta i odbiera zdolność ruchu.

Krzyknął. Próbował się bronić, walczyć, ale był uwięziony.

– Simon!

Pokręcił głową, znowu spróbował się uwolnić, ale...

– Krzyczałeś...

Głos... był tak znajomy...

Łapczywie chwycił powietrze, jednak wciąż nie mógł się poruszyć.

– Simon! Co się dzieje?

Obrazy przed jego oczami powoli zaczęły znikać, dochodził do siebie. Spojrzał zdezorientowany w kierunku, skąd dobiegał głos. Na skraju łóżka siedziała matka i z niepokojem mu się przyglądała. Położyła mu dłoń na ramieniu.

– Koszmarne sny?

Simon popatrzył na siebie. Przez sen tak zaplątał się w kołdrę, że ta opięła go jak druga skóra i pozbawiła możliwości ruchu. A więc nie został uwięziony przez żaden czar. Stał się ofiarą własnej kołdry.

Do pokoju wpadł ojciec. Zaspany tarł oczy. Popatrzył na oszołomionego i wytrąconego z równowagi syna.

Znowu senne koszmary? – zapytał, na co Simon bez słowa skinął głową.

– Co się z tobą dzieje? – Matka zaczęła mu pomagać wyplątywać się z okowów kołdry. – Ciągle te sny... Przez jakiś czas było lepiej i sądziłam, że same przejdą, ale w ostatnich tygodniach... niemal co noc...

Simon patrzył na zatroskane twarze rodziców. Jak miał im wyjaśnić tę sytuację? Jak miał powiedzieć, że od dawna czekał na te sny? Że zna obrazy, które niosą, a wręcz za nimi tęskni?

Sny były znakami. Kontaktem. Wezwaniem z bezmiaru czasu. I chciał nań odpowiedzieć.

Był gotów.

Powoli wstał z łóżka.

– Już wszystko w porządku – powiedział lekko zachrypniętym głosem. – Może wczoraj wieczorem zjadłem albo wypiłem coś zepsutego, albo...

– Jasne! – odparł ojciec. – Na pewno dlatego. Mleko, którego szklankę wypiłeś wieczorem, na pewno pochodziło od krowy-zmory. Dlatego śnią ci się potwory i...

– Hej! – przerwała matka, posyłając mężowi surowe spojrzenie. Nastrój jednak wyraźnie się poprawił i było widać, że docenia jego powiedzonka.

– Już mi lepiej – oznajmił Simon i nie patrząc na rodziców, poszedł do łazienki.

 

Wreszcie!

Szkolny dzwonek rozdzwonił się przenikliwie. Koniec lekcji!

Simon w pośpiechu pakował rzeczy.

– Pewnie znowu nie wracasz z nami do domu, co? – zapytał Tom. – Wybierasz się do biblioteki? Czytać, czytać, czytać?

Simon z lekkim zażenowaniem spojrzał na swoją torbę.

– Mam coś jeszcze do załatwienia. Muszę...

– .. . coś sprawdzić. Jasne. Chyba będę musiał zanotować numer telefonu do biblioteki. Gdybym zechciał z tobą porozmawiać.

Simon podniósł wzrok.

– Złościsz się?

Tom machnął ręką.

– Daj spokój. Nie ma sprawy. Masz na pewno swoje powody.

Simon z zadumą popatrzył za najlepszym przyjacielem, po czym ruszył do szkolnej biblioteki.

Kierowniczka powitała go z uśmiechem.

– Simon! Już się zastanawiałam, gdzie utknąłeś. Zadbałam, aby twoje stanowisko komputerowe było wolne.

– Świetnie, dziękuję bardzo. – Simon podszedł do komputera i postawił torbę obok napoczętej butelki wody, którą zostawił poprzedniego dnia. Na stoliku leżał leksykon historyczny. Otwarty tak, jak go wczoraj zostawił.

Na widok książki serce mu podskoczyło. Przeciągnął dłonią po kartkach. Codziennie czytał ten sam akapit. Historycznie mało ważna notka stanowiła dla niego najważniejszą informację w tysiącstronicowym tomie.

Ledwie usiadł przed komputerem, przyciągnął leksykon do siebie i zaczął wodzić palcami po fragmencie, który czytał już mnóstwo razy, ale musiał wciąż czytać ponownie.

Obok planu Kartaginy znajdował się tekst o upadku miasta mówiący o Scypionie, rzymskim konsulu, pod którego dowództwem legiony zniszczyły miasto w 146 roku przed naszą erą.

Na końcu artykułu pojawiła się informacja, którą Simon mógłby recytować z pamięci. Słowo w słowo. Nawet obudzony o trzeciej nad ranem z najgłębszego snu.

Chodziło o legendę dotyczącą pewnego nastolatka z Kartaginy: w nocy, po której miasto przestało istnieć, trzynastoletni Basrar wyprowadził z miasta kilkaset osób. Podobno ktoś go ostrzegł, że Rzymianie chcą wybić ludność. Zrobił wszystko, aby zaalarmować rodzinę, przyjaciół i sąsiadów i poprowadzić ucieczkę.

„Do dziś pozostaje tajemnicą, kto rozmawiał z chłopcem – napisano w leksykonowym haśle. – Naukowcy podejrzewają, że nikomu nigdy nie uda się tego wyjaśnić”.

Simon uśmiechnął się, ponieważ dobrze wiedział, co natchnęło Basrara do działania. Znał też tego, kto ostrzegł go przed Rzymianami: siedział właśnie przed komputerem w szkolnej bibliotece. Z palcem na stronicy leksykonu.

A to był dopiero początek. Wkrótce wydarzy się więcej. Niedługo. Zapowiadały to sny z ostatnich nocy.

Simon włączył komputer i otworzył ulubiony leksykon internetowy. Dotychczas dostarczał mu on odpowiedzi na wszystkie pytania. A Simon miał ich dużo.

Jego palce pomknęły po klawiaturze. Wpisał „dżuma” i „Europa” i na ekranie natychmiast pojawiły się znane mu obrazy. Zaczął wodzić kursorem po znajomych tekstach. Musiał się ich dokładnie nauczyć. Musiał być przygotowany, gdyż w każdej chwili mogło dojść do...

Ktoś trącił go w bok. Simon podniósł wzrok znad monitora.

– Co jest?

W bibliotece zjawił się Tom. Przyciągnął sobie krzesło i usiadł obok. Wskazał ruchem głowy na monitor.

– Znowu szukasz?

Simon uniósł ramiona.

– No cóż, znasz mnie.

– Dasz znać, kiedy skończysz doktorat, co? Przepraszam za to w szkole.

– Nie ma problemu – odparł szybko Simon. – Doskonale cię rozumiem.

– Niestety ja ciebie nie – odparł Tom. – Od prawie roku spędzasz tu każdą wolną chwilę. Zakopujesz się w książkach, wpatrujesz w ekran monitora i wędrujesz w przeszłość. Co to wszystko znaczy?

Simon westchnął.

– Wyjaśnię ci to. Kiedyś. Teraz nie mogę o tym mówić. Muszę być przygotowany. Do pewnej ważnej sprawy.

Tom machnął ręką.

– Już sto razy tak mówiłeś. Nie chcę naciskać, ale...

– Ale co?

– Może mógłbym ci pomóc?

Simon uśmiechnął się.

– Chcesz powiedzieć, że...

– Najwyraźniej sprawa jest dla ciebie ważna. Ty też jesteś dla mnie ważny, więc może moglibyśmy połączyć siły?

– Byłoby super! – Simon z wdzięcznością popatrzył na Toma. Musiał się pilnować: nie wolno mu było myśleć jedynie o przyjaciołach z przeszłości, musiał pamiętać także o współczesnych.

Tom poprawił się na krześle.

– Więc co mógłbym zrobić?

– Mógłbyś... mnie odpytać? Jest kilka wydarzeń historycznych, które muszę bardzo dobrze znać. Mógłbyś mi pomóc wypełnić luki w wiedzy.

– Rozumiem. Od czego zaczniemy?

Simon szybko podsunął przyjacielowi jeden z leksykonów i opadł plecami na oparcie krzesła. Jego wzrok powędrował za okno w kierunku klifu, który z powodu szczególnego kształtu oraz materiału, z jakiego się składał – występującego jedynie lokalnie czerwonego piaskowca – nazywano Klifem Rudzielca. Rzeczywiście, przy odrobinie fantazji można było dostrzec w konturach skał ludzką twarz – twarz mężczyzny spoglądającego na morze. Na morze Simona.

Simon już dawno nie był z ojcem na łódce. Odsunął wszystko, co kiedyś było dla niego bardzo ważne, gdyż w jego życiu pojawiło się coś nowego. Coś, co...

– Zaczynamy? – zapytał Tom z ironicznym uśmieszkiem.

Simon wziął się w garść i odwrócił wzrok od klifu.

– Jasne, oczywiście. Uważaj!

Zaczął opowiadać o tym, co od dawna próbował sobie jak najlepiej wpoić.

Zaczął od historii dawno upadłego miasta Ur, które 2500 lat przed narodzinami Chrystusa stworzyło pierwszą w dziejach ludzkości wysoko rozwiniętą kulturę.

– Miasto znajdowało się na terenie dzisiejszego Iranu, w Mezopotamii – wyjaśnił Simon przyjacielowi, który był pod coraz większym wrażeniem jego wiedzy. – Ówcześni mieszkańcy wyglądali jednak dość azjatycko.

– To ważne?

Simon skinął głową. Dla niego było to bardzo ważne, albowiem w myślach często widział lekko skośne oczy Nin-Si. Tuż obok często pojawiała się Egipcjanka Neferti, Salomon – chłopak, który przeżył pierwszą wielką europejską epidemię dżumy – i oczywiście Indianin z plemienia Lakotów o imieniu Moon. Przyjaciele Simona z przeszłości.

Tęsknota do tego, aby znowu ich zobaczyć, zaczynała przekraczać granice wytrzymałości.

 

Czary działały.

Czuł strach chłopaka – nocą, kiedy

wkradał się w jego sny i przygotowywał go do

ponownego spotkania.

Słyszał, jak chłopak krzyczy w nocy.

Docierał do niego jego szept.

Mag słyszał nawet odgłos jego tętna.

Jego władza nad chłopakiem wzrosła.

Wykorzysta to.

Już wkrótce.

Niedługo.

 

Simon rzucił torbę z książkami w kąt, wszedł do salonu i poczuł się jak polany zimną wodą. Ojciec siedział przy stole i patrzył z taką miną, od której Simonowi przeszedł dreszcz po plecach.

Nie ponuro czy ze złością, w jego spojrzeniu dostrzegł raczej niepewność. W oczach ojca było także coś niesamowitego. Coś co mogło przerazić.

– Mam się bać? – zapytał Simon.

Ojciec przywołał go ruchem ręki.

– Możemy porozmawiać?

– Oczywiście. – Simon usiadł przy stole.

– Chodzi o twoje sny – zaczął ojciec bez ogródek. Patrzył na syna z wielkim skupieniem. Wyraźnie chodziło mu po głowie coś bardzo ważnego.

Tak?

– Co dokładnie ci się śni?

Simon zastanawiał się, jak to wyjaśnić.

– To nic określonego... Wszystko jest bardzo rozmazane i pomieszane. Coś jak...

– Śni ci się ciągle to samo?

Simon skinął głową.

– Co noc?

Simon znowu skinął głową.

Ojciec pochylił się. Patrzył mu w oczy tak mocno, że Simon od razu pojął powagę sytuacji. Postanowił: opowie ojcu o wszystkim. Simon jeszcze nigdy nie doświadczył podobnego kontaktu z ojcem – podczas żadnego z niezliczonych dni spędzonych we dwóch na wiosłowaniu albo żeglowaniu po morzu. Spojrzenie ojca było niezwykłe, także jego mina. Coś naprawdę istotnego krążyło mu po głowie.

– To ważne – rzekł ojciec i wciągnął głośno powietrze. – Zanim odpowiesz, dobrze się zastanów. Zgoda? Powiedz mi: czy w swoich snach widujesz...

Drzwi gwałtownie się otworzyły i do pokoju weszła matka.

– Przeszkadzam?

Ojciec oklapł jak przekłuty balon.

– Skądże znowu. Tak sobie rozmawiamy – odparł swobodnie, niczym nie zdradzając niecodziennej atmosfery sprzed chwili, co należało uznać za znakomity aktorski wyczyn.

– To świetnie. Przyda mi się wasza pomoc.

– Jasne!

Simon i ojciec wstali jednocześnie, jak na komendę. Ojciec krótko skinął synowi głową, dając mu do zrozumienia, że porozmawiają później.

Simon był rozczarowany. Może zwierzenie się, rozmowa o tym, co absorbowało go przez ostatnie miesiące, dobrze by mu zrobiły.

No cóż... chyba będzie musiał poczekać.

 

Ciemność. Mignięcie światła. Cień na ścianie. Znowu ciemność.

I to zimne wilgotne powietrze...

Simon słyszał szum morza. Dolatywał z daleka i jednocześnie z bliska.

Gdzie był? Jak się tu dostał?

Znów zamigotało światło. Ponownie ujrzał cień na ścianie, tym razem jednak pojął, że to jego cień.

Odwrócił się. Na podłodze leżała pochodnia. Gasła. Pochylił się i ostrożnie ją podniósł. Delikatnie podmuchał na płomyk i go obudził – ogień z trzaskiem natychmiast zapłonął i rozświetlił pomieszczenie.

Był w jaskini. Niewiele wyższej od jego pokoju, tyle że wchodziła daleko w głąb skały.

Powoli obracał się z pochodnią w ręku i rozglądał. Gdy popatrzył ku wyjściu z jaskini, ujrzał – za wąskim pasmem piasku – morze. Szum fal odbijał się echem od ścian i dlatego wydawał się jednocześnie bliski i odległy.

Na jednej ze ścian Simon dostrzegł rysunki. Malowidła naskalne, jakie nieraz oglądał w książkach: sceny polowań i wizerunki zwierząt. Podszedł bliżej. Najprawdziwsze rysunki naskalne! Tak wyraźne, jakby dopiero je zrobiono. Byli na nich ludzie o długich kończynach, kilka drapieżników, przed którymi ludzie się bronili, a nawet mamut.

Oderwał się od fascynującego malowidła i dalej lustrował jaskinię. Nie widział jej końca. Jama znikała w głębi niczym długa, wąska kiszka.

Na koniec zatrzymał wzrok na rysunkach znajdujących się na przeciwległej ścianie i zamarł zdziwiony. Były to kreski zrobione węglem drzewnym. Doskonale je znał. Podszedł do ściany. Te linie, tak ciasno usytuowane... Bez najmniejszej wątpliwości był to jeden z obrazów z jego snu. Widywał go noc w noc. Dziesiątki razy.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin