Clancy Tom - Czerwony sztorm.pdf

(4334 KB) Pobierz
TOM CLANCY
CZERWONY SZTORM
Podziękowania
Nie sposób wymienić wszystkich, którzy w mniejszym lub większym stopniu
przyczynili się do powstania tej książki. Gdybyśmy nawet próbowali to z, Lar
rym uczynić, pominęlibyśmy z pewnością nazwiska wielu osób, których wkład
w naszą pracę był bardziej niż znaczący. Zachowujemy jednak we wdzięcznej
pamięci każdego, kto, poświęcając bezinteresownie swój czas, odpowiadał
nam na niezliczone pytania i udzielał wyczerpujących wyjaśnień. Wszyscy ci
ludzie znaleźli swe miejsce na kartach tej powieści. Na szczególne nasze po
dziękowania zasłużyli jednak kapitan, oficerowie i załoga jednostkiFFG26,
którzy przez jeden wspaniały tydzień pokazywali nam szczurom lądowym
co znaczybyć marynarzem.
Od niepamiętnych czasów marynarka wywierała przemożny wpływ na to, co
dzieje się na lądzie. Dotyczyło to zarówno starożytnych Greków jak i Rzy
mian, którzy stworzyli flotę, by pokonać Kartaginę. Hiszpania próbowała
bez skutku zresztą przy pomocy Wielkiej Armady zniszczyć Anglię, a wyda
rzenia, jakie miały miejsce na Atlantyku i Pacyfiku podczas obu wojen świa
towych, pokazują dosadnie, iż sprawy morskie do dziś nie straciły swego
znaczenia.
Morze dawało człowiekowi tani transport i łatwy stosunkowo dostęp do odle
głych krain. W razie potrzeby zapewniało też bezpieczeństwo i kryjówkę; lądy
leżące za horyzontem dawały schronienie przed nieprzyjacielem. Morze za
pewniało człowiekowi mobilność, otwierało przed nim nowe, ogromne możli
wości i stanowiło nieodłączny element historii Zachodu. Ci, którzy nie potrafili
stworzyć morskiej potęgi zwłaszcza Aleksander, Napoleon czy Hitler prze
stawali być ważni, a ich władza nie trwała długo.
Edward L. Beach: Keepers of the Sea
Od autora
Pomysł tej książki zrodził się już dawno. Larry'ego Bonda poznałem za po
średnictwem pisma „Proceedings" wydawanego przez Instytut Morski Stanów
Zjednoczonych, kiedy to kupiłem wymyśloną przez niego grę wojenną „Har
poon". Okazała się ona niebywale przydatna przy konstruowaniu powieści
Polowanie na Czerwony Październik. Owa gra zaintrygowała mnie na tyle, że
latem 1982 roku udałem się na zjazd miłośników i twórców gier wojennych.
Tam osobiście poznałem Larry'ego i wkrótce zostaliśmy przyjaciółmi.
W 1983 roku, kiedy Czerwony Październik znajdował się jeszcze w stadium
przygotowań, zaczęliśmy omawiać jedną z następnych koncepcji Larry'ego:
„Konwój84" – grę makrowojenną czy też symulację „kampanii", w której
przy użyciu systemu „Harpoon" można by było wygrać nową bitwę o Północ
ny Atlantyk. Problem tak nas zafrapował, że zaczęliśmy snuć plany napisania
książki opartej na tym pomyśle. Obaj byliśmy zgodni co do tego, że nikt poza
Departamentem Obrony nie rozważał szczegółowo kwestii takiej kampanii,
przeprowadzonej przy użyciu współczesnej broni. Im dłużej dyskutowaliśmy
nad pomysłem, tym stawał się on klarowniejszy. Szybko stworzyliśmy szkie
let powieści i szukaliśmy sposobu, by sprowadzić scenariusz do wymiarów
realnych, nie tracąc przy tym z oka żadnych istotniejszych elementów (mimo
nie kończących się dyskusji i paru naprawdę burzliwych kłótni nie zdołaliśmy
tego problemu rozwiązać do końca).
Choć nazwisko Larry'ego nie widnieje na karcie tytułowej, książka jest na
szym wspólnym dziełem. Nigdy nie dzieliliśmy się pracą, toteż ostateczny
kształt powieści jest w takim samym stopniu zasługą moją jak i Larry'ego
Jedyny kontrakt, jaki zawarliśmy, to silny uścisk dłoni... i radość, którą dała
nam praca nad książką! Czytelnikowi zostawiamy osąd, czy i w jakim stopniu
udało się nam zamiar zrealizować.
1
ZAPALNIK Z OPÓŹNIONYM ZAPŁONEM
Niżnewartowsk, RSFRR
Poruszali się szybko, cicho i sprawnie, a w górze rozciągało się kryszta
łowe, pełne gwiazd niebo zachodniej Syberii. Byli muzułmanami i choć biegle
mówili po rosyjsku, ich śpiewny, azerski akcent śmieszył większość kadry in
żynierskiej. Trzej mężczyźni skończyli właśnie żmudne otwieranie setek za
worów na stacjach rozrządowych kolei i w punktach załadunku samochodów.
Pracą kierował Ibrahim Tolkaze, ale teraz trzymał się z tyłu. Na przedzie
szedł Rasul, potężnie zbudowany były sierżant Korpusu Bezpieczeństwa We
wnętrznego. Tego mroźnego wieczoru zabił już sześć osób – trzy z niesione
go pod płaszczem rewolweru, pozostałe gołymi rękami. Nikt tego nie słyszał;
w rafineriach naftowych przeważnie panuje duży hałas. Ciała ukryli w jakichś
mrocznych zakamarkach, a sami wsiedli do prywatnego samochodu Tolkaze i
ruszyli wykonać pozostałą część zadania.
Główna rozdzielnia mieściła się w nowoczesnym, trzypiętrowym budyn
ku postawionym w środku zakładów. W promieniu co najmniej pięciu kilome
trów ciągnęły się wieże do krakowania, zbiorniki z surowcem, komory katali
tyczne, a przede wszystkim tysiące kilometrów potężnych rurociągów, które
sprawiały, że Niżnewartowsk był jednym z największych na świecie zakładów
rafinerii ropy naftowej. Poprzez dym, który bił z płonących pochodni wyrzu
cających zbędne frakcje, przeświecało niebo, lecz powietrze wypełniał odór
destylatów: nafty lotniczej, gazoliny, olei napędowych, benzyny, czterotlenku
azotu używanego do produkcji pocisków międzykontynentalnych, różnego
rodzaju smarów oraz złożonych substancji oznaczonych skomplikowanymi
symbolami chemicznymi.
Inżynier Tolkaze zatrzymał prywatne żiguli na parkingu na wyznaczo
nym dla siebie miejscu przed ceglanym, pozbawionym okien budynkiem, wy
siadł z auta i samotnie ruszył w stronę drzwi. Jego dwaj towarzysze zostali w
samochodzie skuleni na tylnym siedzeniu.
Kiedy Ibrahim minął wewnętrzne, oszklone drzwi, pozdrowił wartowni
ka: ten odwzajemnił uśmiech i wyciągnął dłoń po przepustkę. Kwestia bez
pieczeństwa była tu sprawą bardzo istotną, lecz po czterdziestu latach funk
cjonowania zakładów nikt nie traktował jej inaczej jak kolejnej, czczej i
uciążliwej formalności biurokratycznej, których tak wiele istnieje w Związku
Radzieckim. Strażnik znany był z tego, że lubił sobie wypić alkohol stanowił
jedyną rozrywkę i pociechę w tym surowym, mroźnym kraju miał teraz
mętne spojrzenie i zbyt szeroki uśmiech. Tolkaze niezdarnie wypuścił z ręki
przepustkę i wartownik pochylił się, by ją podnieść. Nigdy więcej się już nie
wyprostował. Ostatnią rzeczą, jaką w życiu poczuł, była kula z pistoletu Tol
kaze wymierzona w podstawę czaszki. Mężczyzna umarł, nie wiedząc nawet,
jak i dlaczego ginie. Ibrahim natychmiast wyciągnął zza biurka strażnika
broń, którą tamten zostawił beztrosko. Potem z trudem dźwignął zwłoki i
umieścił je za biurkiem tak, że ciało do połowy spoczywało na blacie kolejny
pracownik, który zasnął na służbie. Wyjrzał na zewnątrz. Machnięciem ręki
przywołał swoich kompanów.
Rasul i Mohammed biegiem ruszyli w stronę budynku.
Już czas, bracia powiedział Tolkaze, wręczając wyższemu towarzy
szowi pistolet maszynowy AK47 i amunicję.
Rasul zważył w ręku broń. Sprawdził, czy jest zarepetowana i odbez
pieczona. Następnie przełożył przez ramię taśmę z nabojami, osadził na lufie
bagnet i po raz pierwszy tej nocy odezwał się:
Czeka nas raj.
Tolkaze doprowadził się do porządku; przygładził włosy, podciągnął
krawat, przypiął przepustkę do klapy białego, laboratoryjnego fartucha i po
prowadził towarzyszy w górę sześcioma kondygnacjami schodów.
Normalna procedura wymagała, by każda wchodząca do głównej roz
dzielni osoba była rozpoznawana przez któregoś z pracowników pełniącego
aktualnie dyżur. Ale Mikołaja Barsowa zaskoczył widok Tolkaze, gdy wyjrzał
Zgłoś jeśli naruszono regulamin