Bardzo dobry wywiad.doc

(788 KB) Pobierz

Bozia pokarała?

Marcin Jakimowicz

 

Jak mówić dzieciom o Bogu? Co zrobić, gdy nastoletni syn na widok księdza przechodzi na drugą stronę ulicy?

 

Ojcze nasz, któryś jest w niebie – rodzice klęczą przy łóżeczku. Dziecko staje na głowie. – Przyjdź królestwo twoje – dziecko robi fikołka. Jako i my odpuszczamy – maluch udaje, że śpi. Krzyknąć czy przeczekać? Jak mówić o Bogu, by dzieci zafascynowały się światem modlitwy?

 

Grzegorz Wacław „Dziki”, warszawski anarchista, na którego widok kilka lat temu ludzie schodzili z drogi, był ostatnią osobą, której ktoś chciałby powierzyć swoje dziecko. Dziś jest ojcem czwórki. – Zauważyłem z Justyną jedno: gdy dzieci widzą, że modlimy się szczerze, że rozmawiamy z Bogiem, włączają się – opowiada. – Ale jeśli wyczują, że odstawiamy szopkę, bo tak wypada, nie wchodzą w modlitwę. Żadna pokazówa nie przejdzie. – Dzieci muszą dostrzec, że jest ktoś ważniejszy niż mama, tata i one same. Wtedy się wyciszają – dopowiada mój redakcyjny kolega Jarek Dudała, ojciec małej Emilki..

 

– Bałem się wychowywać dzieci. Bałem się, że moja przeszłość może je poranić. Tymczasem okazało się, że modlitwa wszystko przełamała – dodaje mistrz Francji w boksie Tim Guénard. W dzieciństwie katowany przez ojca, doświadczył ogromnej mocy, jaka płynie z przebaczenia. – Mieszkam w dużym, jasnym domu z żoną i dziećmi. Bardzo je kocham. Cała czwórkę! Widzę, jakie to ważne: wziąć swoje dziecko na kolana i powiedzieć: kocham cię. Jestem z ciebie dumny. Mówię to głośno czwórce moich dzieci. Słowa są niesamowicie ważne. Bo mnie nie raniły ciosy ojca, raniły mnie jego słowa.

 

Będą miały do Kogo wrócić

Dzieci modlących się rodziców zapewne też będą się modliły. Nie ma rzecz jasna pewności, bo każdy z nas ma inną drogę. Jak mówić maluchom o Bogu? Po pierwsze nie straszyć. Neurotyczne obrazy karzącego Sędziego, czyhającego na nasze potknięcia, pozostają głęboko w pamięci dorosłych ludzi – powtarzają spowiednicy. Ale są też sytuacje odwrotne. – Gdy przychodzą do mnie dorośli faceci i opowiadają o Bozi, zastanawiam się, czy nie grzeszą przeciwko pierwszemu przykazaniu – opowiada o. Augustyn Pelanowski. – Nie ma Bozi. Jest Bóg Abrahama, Izaaka i Jakuba. Żywy Bóg. Nie trzeba banalizować Ewangelii. Widzę na co dzień, jak ogromne wrażenie robią na moich dzieciach filmy o Mojżeszu, rozstępującym się Morzu Czerwonym, Eliaszu wypraszającym ogień z nieba czy uzdrowieniu malutkiej dziewczynki. Dzieci zafascynowane są mocą Boga, potęgą Jego aniołów. Nie trzeba wpadać w banał.

 

– Mówicie dzieciom o Panu Bogu czy o Bozi? – pytam Jadwigę i Darka Basińskich, z popularnego kabaretu Mumio. – Mówimy o Panu Bogu! Opowiadamy o Aniele Stróżu. Ale tak naprawdę, to one nas wychowują. Ostatnio Roch wstaje i mówi: A modlitwa? Zapomnieliśmy o modlitwie! I kto tu kogo uczy? Gdy patrzę na moje dzieci, to często marzę o jednym: chciałabym poczuć to, co one czują w danym momencie – dopowiada Jadwiga. – Chciałabym odebrać świat tak jak one. To ja powinnam się uczyć wiary od moich dzieci. Bo one są prostolinijne, mówią: mamo, daj! Chcę pić, chcę jeść. Nie owijają w bawełnę: mamusiu, czy mógłbym… Są szczere. I myślę, że tak powinno się rozmawiać z Bogiem: Boże daj, bo tego potrzebuję. A nie kręcić: Boże, widzisz, że inni mają ciężką sytuację, ale gdybyś mógł mi pomóc... (śmiech). Sama często się tak modlę. A dzieci mówią wprost.

Bozia pokarała?

Marcin Jakimowicz

 

Jak mówić dzieciom o Bogu? Co zrobić, gdy nastoletni syn na widok księdza przechodzi na drugą stronę ulicy?

Uczymy się od dzieci. To sam Jezus postawił nasze myślenie do góry nogami: nie mówił dzieciom: „Bądźcie jak rodzice”. Powiedział dorosłym: „Stańcie się jak dzieci”. – Nie mamy wielkiego kłopotu, bo nasze dzieci bardzo lubią się modlić – śmieją się Tomek (muzyk) i Natalia (dziennikarka) Budzyńscy.

– Modlimy się razem. Jeśli nawet kiedyś odwrócą się od Boga, to będą pamiętały, że zawsze mają do Kogo wrócić.

Wspólna modlitwa ocaliła już niejedną rodzinę. Amerykańska socjolog Mercedes Arzur Wilson przeprowadziła badania na temat trwałości różnych związków małżeńskich. Wyniki mówią same za siebie: związek cywilny – rozchodzi się jedna para na dwie (50 proc.), po ślubie kościelnym, bez praktyk religijnych – jedna para na trzy (33 proc.), po ślubie kościelnym i przy coniedzielnej Mszy świętej – jedna na pięćdziesiąt (2 proc.), po ślubie kościelnym, coniedzielnej Mszy świętej i codziennej modlitwie małżonków zaledwie jedna na 1429 par, a więc 0,7 promila!

 

Tata na kolanach

– Dla młodych chłopaków niesamowicie ważna jest postawa ojca – przekonuje dominikanin Tomasz Kwiecień. – By mężczyzna się modlił, musi to zobaczyć u innego mężczyzny! Jeżeli ojciec się modli, to jego syn prawdopodobnie też się będzie modlił, i nawet jeżeli po drodze będzie miał różne meandry i odstępstwa od wiary, prędzej czy później do wiary wróci.

Przykład z życia moich przyjaciół: Trójka dzieci, najstarszy syn zdążył być po drodze ateistą, jego ojciec jest bardzo głęboko wierzącym katolikiem (nie dewotem, tylko człowiekiem rzeczywiście modlącym się poważnie). Kiedy chłopak doszedł do dwudziestki, nie tylko przestał być ateistą, ale przystąpił nawet do Opus Dei.

 

Pociągnął go przykład ojca: dojrzałego mężczyzny, który odniósł sukces w życiu i nie jest nieporadnym chłopczykiem, który ucieka od życia w modlitwę, tylko dorosłym mężczyzną głęboko przeżywającym swoją wiarę. Nie ma możliwości, by to nie promieniowało!

 

W starożytnym świecie to ojciec uczył dzieci modlitwy, nie matka. Świetnie widać to w historii nawrócenia świętego Augustyna. Miał niewierzącego ojca i wierzącą, świętą matkę. Monika przez całe życie modliła się o jego nawrócenie. Augustyn widział jej wiarę, ale nawrócił się, bo spotkał modlącego się mężczyznę – Ambrożego, ówczesnego biskupa Mediolanu. Oniemiał, zachwycił się nim. Musiał spotkać na swojej drodze modlącego się mężczyznę.

Jak mówić dzieciom o Bogu? Co zrobić, gdy nastoletni syn na widok księdza przechodzi na drugą stronę ulicy?

 

Jezus Maria, masz dziecko!

W wielu przypadkach zbawienna okazała się jednak gorliwa modlitwa załamanych zachowaniem dzieci matek. Łukasz mieszka w Jastrzębiu. Jako nastolatek uciekł w świat agresji. Pił tyle, że trzęsły mu się ręce. Lubił zadymy na stadionach. – Pojechałem na mecz Polska–Czechy do Ostrawy. Tak się tam spiłem, że nie wiedziałem, co się dzieje. Pobiłem policjanta. Zatrzymali mnie i siedziałem tam trzy miesiące. Nie byłem już w stanie grać bohatera. W uszach miałem to, co dosłownie dwa dni wcześniej mówiła mi mama: „Łukasz, nawróć się, bo Bóg tak tego nie zostawi. Coś się wydarzy”. I wydarzyło się: poszedłem siedzieć, i to w obcym kraju. Poznałem ciemną stronę miasta: kradłem, jeździłem na różne „numery”... A matka cały czas mówiła: „Nawróć się, bo upadniesz bardzo nisko”. Zatykałem uszy, uciekałem, a ona – nawet jak spałem, to mnie budziła, zrywała ze mnie kołdrę i czytała mi Pismo Święte. Mówiła mi, żebym się nawrócił. Stała na balkonie i paliła papierosa. Ja to wykorzystałem, zamknąłem balkon, zasunąłem firanę, żeby się jej pozbyć, żeby się pozbyć wyrzutów sumienia. I wtedy zobaczyłem coś niesamowitego: smutne oczy matki, błyszczące, z pytaniem: co ja ci zrobiłam? Serce mnie zabolało. Wpuściłem ją do środka, a ona poszła do kościoła, na pierwszy piątek. Ja wziąłem Pismo Święte i znalazłem taki fragment: „Proście, a otrzymacie”. Poprosił i otrzymał.

 

Modlitwa mamy złamała też innego twardziela. – Zawsze gdy o tym mówię, przechodzą mnie dreszcze – opowiada Grzegorz Wacław „Dziki”. – Gdy byłem punkowcem, antyklerykałem i anarchistą, mama mi mówiła, że codziennie z babcią modlą się za mnie na różańcu. Przez osiem lat codziennie się za mnie modliły. Mówiłem: „Możecie się modlić, to i tak nic nie zmieni”. Mama co miesiąc dzwoniła, by spytać, czy wszystko w porządku. Zawsze na końcu rozmowy padało sakramentalne pytanie: „Czy coś się w twoim życiu zmieniło?”. A ja mówiłem: „Co się miało zmienić? Nic się nie zmieniło!”. Takim cwaniaczkiem byłem, twardzielem. Po nawróceniu przypomniałem sobie o tym i tak zacząłem czekać na telefon od mamy, żeby jej o wszystkim opowiedzieć. A tu nic: miesiąc, matka nie dzwoni, drugi – cisza.

 

W końcu wkurzyłem się i sam zadzwoniłem. Pytam: „Co tam słychać?”. A matka: „A czemu ty w ogóle dzwonisz? Nigdy nie dzwoniłeś!”. Gadamy, gadamy, a na końcu rozmowy mówię: „Mamo, chcę ci coś ważnego powiedzieć”. A ona z miejsca: „Jezus Maria, masz dziecko!!!” (śmiech). A ja mówię: „Nie, nie – nawróciłem się”. A w słuchawce zima, cisza. Po chwili matka lodowatym głosem mówi: „Co to za sekta?” (śmiech). A mnie zatkało, nie wiedziałem, co powiedzieć. Mówię: „Jaka sekta? Taki Kościół zwykly, wiesz, taki normalny, do jakiego ty chodzisz”. Nie wiedziałem, co powiedzieć. To był absurd – kobieta przez osiem lat modli się o moje nawrócenie, a potem wyskakuje z takim pytaniem... Mówię: „Kobieto, czy ty w Boga nie wierzysz? Myślisz, że On byłby ci w stanie zrobić takie świństwo i po ośmiu latach twojej modlitwy wsadzić mnie do sekty?” (śmiech).

 

„Mamo, babciu, widzisz, że twój syn, czy wnuczek zboczył z dobrej drogi? – woła Tim Guénard – nie załamuj rąk. Zaciśnij je na różańcu”.

 

Bardzo dobry wywiad

Z ks. Tadeuszem Czakańskim* rozmawia Marcin Jakimowicz

 

WIELKI POST 2007 - KATECHEZA V Marcin Jakimowicz: Rozmawiałem kiedyś z młodym, poranionym chłopakiem. Powiedział, że tylko Bóg widzi w nim dobro. Rodzice i koledzy ciągle mówią mu: jesteś zły.

 

Ks. Tadeusz Czakański: – To zależy od oczu, jakimi ktoś patrzy na świat i człowieka. Ojcowie Kościoła mówili, że wzrokiem Kościoła jest Duch Święty i że On pozwala zobaczyć Jezusa. Podobnie jest z dobrem. Bóg już na samym początku widział, że wszystko, co stworzył, jest dobre. Człowiek jest koroną stworzenia. To właśnie w Kościele możesz usłyszeć: jesteś dobry. Jasne, masz skażoną grzechem naturę, ale w swej istocie jesteś dobry. W głębi naszego serca zawsze pozostaje odciśnięty obraz dobrego Boga, na którego wzór zostaliśmy stworzeni... Ciało nasze jest świątynią Ducha Świętego, to dzięki Niemu widzimy dobro.

Mamy jednak solidną skorupę. Delikatności i czułości nie widać pod setkami masek ironii i agresji…

– Ale ciągle jest to jeszcze żywa skorupa, a nie maska pośmiertna. W każdej takiej skorupie są szczeliny, prześwity, pęknięcia. To wystarczy, by wpadł tam promień łaski. Wielkość Jezusa polegała na tym, że potrafił dostrzec dobro i w faryzeuszu, i w prostytutce. Chciał ratować każdego, bo kochał każdego. Przecież pytając Judasza: „Przyjacielu, po coś przyszedł”, nie mówił tego z ironią, ale z pełną życzliwością! Chciał go ratować. Podoba mi się żydowski midrasz związany z Księgą Wyjścia. Mówi on o Żydach, którzy przeszli przez Morze Czerwone, cieszą się i skaczą z radości. Nagle widzą, że Pan Bóg jest smutny. – Czemu się smucisz? Odniosłeś wielkie zwycięstwo! – wołają. A Bóg odpowiada: martwię się z powodu Egipcjan, którzy potonęli. To przecież też moje dzieci. On kocha największego grzesznika…

 

Kilka razy widziałem, jak podchodził Ksiądz z uśmiechem do obcych ludzi na ulicy i zagadywał ich. Widzi Ksiądz w nich dobro?

– Podchodzę do ludzi, bo jestem od urodzenia strasznie nieśmiały. To wychodzenie jest jedynym sposobem przezwyciężenia tej patowej sytuacji. Pan Jezus mówi, aby zaprzeć się samego siebie. Ktoś mi kiedyś powiedział, bym widział w każdym kandydata do jedności, więc próbuję...

 

Cadyk Widzący z Lublina mawiał: „Szatan nie tyle zabiega o grzech człowieka, ale o jego żal, że znów zgrzeszył i nie potrafi uniknąć grzechu. Wtedy łapie biedną duszę w sieci rozpaczy”. Są ludzie tak zakręceni wokół swojego grzechu, że kompletnie nie dostrzegają wokół siebie dobra…

– Często zaczynam rozmowę z penitentami od słów: dobry człowieku. Powiedzmy sobie szczerze: diabeł nie przyjdzie do spowiedzi. Przyjdzie człowiek, który ma jakąś nadzieję, na coś czeka. Może być nawet bardzo wystraszony i zamknięty, ale skoro już podszedł, to jest to wielkie poruszenie dobra. Im większy grzesznik się nawraca, tym większa radość w niebie. Pamiętajmy też, że rachunek sumienia zaczyna się od pytania, co zrobiłem dobrego, a dopiero potem jest pytanie o zło. Diabeł zazdrości nam tego, że możemy się nawrócić. Dlatego zasnuwa wokół nas mgłę niejasności, podejrzliwości, kłamstwa. Wmawia: z ciebie już nic nie będzie. Jesteś do niczego. Przesłania nam kompletnie Dobrą Nowinę, że jesteśmy kochani. Przecież powołaniem człowieka nie jest „iść do diabła”, jak niektórzy krzyczą. Człowiek idzie do nieba, do domu Ojca, do Boga.

 

Grzech promieniuje. Po wielu dniach czystości jedno potknięcie powoduje, że człowiek, zwłaszcza skrupulant, wpada w sidła rozpaczy..

– A co powtarzamy dzieciom? Codziennie musisz myć rączki, codziennie szorować zęby. Jeśli się pobrudzisz, to nie jest jeszcze koniec świata. Zanim człowiek się nauczy chodzić, musi kilkaset razy upaść. Najgorzej leżeć i nie prosić o pomoc w powstaniu. Powinniśmy chwycić za rękę Pana Boga i pozwolić, by uczył nas chodzić. Inaczej za takie samopotępienia się trzeba przepraszać Boga. Jeśli mówisz, że nikt ci nie pomoże, to możesz grzeszyć przeciw Duchowi Świętemu. Nikt, to nikt. A gdzie tu miejsce na łaskę Boga, ratunek Kościoła? Kościół to przecież święta wspólnota grzeszników i łódź ratunkowa dla każdego grzesznika…

 

ks. Tadeuszem Czakańskim* założyciel Grupy 33 rozmawia Marcin Jakimowicz

 

WIELKI POST 2007 - KATECHEZA V Marcin Jakimowicz: Rozmawiałem kiedyś z młodym, poranionym chłopakiem. Powiedział, że tylko Bóg widzi w nim dobro. Rodzice i koledzy ciągle mówią mu: jesteś zły.

 

Pewien ksiądz zażartował, że gdyby wywiesił na drzwiach kościoła tabliczkę „Wstęp tylko dla grzeszników”, połowa ludzi wróciłaby obrażona do domu… Skąd się w nas bierze takie myślenie: on jest dobry, bo chodzi do kościoła.

– Kościół jest tylko dla grzeszników. Jezus mówił o tym wprost: nie przyszedłem powoływać sprawiedliwych, ale grzeszników. Kto mówi, że nie ma grzechu, jest kłamcą – pisze święty Jan. Skąd to fałszywe twierdzenie, że do Kościoła chodzą tylko „dobrzy” ludzie? Myślę, że z ukrytej pychy: z przekonania, że kiedy idę do Kościoła, to po to, by Bogu pokazać, że wreszcie jestem dobry, że już jestem doskonały. To pachnie obłudą na kilometr. To jest też często łatwe usprawiedliwianie się: do kościoła chodzą dobrzy ludzie, a ja – grzesznik – się tam nie nadaję, zostaję w domu z lęku lub fałszywej pokory.

 

Czy szczytem pychy nie jest zapytanie samego Boga: co jeszcze dobrego mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?

– Wie pan, na czym polegał błąd bogatego młodzieńca? Nie na tym, że nie potrafił sprzedać majątku, rozdać ubogim i pójść za Jezusem. On nawet nie zapytał, jak ma to zrobić. Nie powiedział: Jezu, nie potrafię, to jest dla mnie za trudne. Pomóż! Nie wszedł z Jezusem w dialog, zaprzestał modlitwy. Zwątpił. Nie uwierzył. Został sam.

 

Ojciec Pelanowski napisał wprost, że był opętany własną dobrocią.

– Tak. Sam chciał się zbawić, odkupić. I odszedł samotny i bardzo zasmucony…

 

Znajoma opowiadała: wyobrażam sobie, że po mojej śmierci na pogrzeb przyjdą tłumy. Ludzie będą płakali i mówili: Ależ ona była dobra… Przeraziła się tego… Czy dobro może stać się naszym bożkiem?

– Jasne. Jeśli uwierzymy, że to my jesteśmy źródłem dobra, że możemy być dobrzy o własnych siłach. Nasze powołanie jest wyraźne: potrzeba, byśmy się umniejszali, by Bóg mógł wzrastać. Świetnie wiedział o tym Jan Chrzciciel. Paweł poszedł jeszcze dalej: Już nie ja żyję, ale żyje we mnie Chrystus. Na czym polega świadectwo chrześcijańskie? Przecież nie na opowiadaniu, co ja dobrego zrobiłem, ale na powiedzeniu, czego dokonał sam Bóg we mnie i przeze mnie. To On działa. Jezus mówi: Beze Mnie nic uczynić nie możecie. Niech ludzie widzą wasze dobre uczynki, ale niech potem chwalą mojego Ojca, nie was! To świetne pytanie do rachunku sumienia: czy czynię dobro, tak że ludzie chwalą od razu Boga? A może czekam, aż łaskawie przyjdą i podziękują? Może tak bardzo czekam na kwiaty, wierszyki i prezenty, że nie widzę już, że jestem sługą nieużytecznym. Ja czuję coraz częściej, że jestem starym, zardzewiałym drogowskazem. Może się jeszcze na coś przydam?

 

Przywołany już Widzący z Lublina mawiał, że woli grzesznika, który wie, że grzeszy, niż sprawiedliwego, który wie, że jest sprawiedliwy. Lubi Ksiądz ludzi chwalących się swoim dobrem?

– A kto ich lubi? Zawsze w takich przypadkach opowiadam historyjkę: młoda dziewczyna pyta się lustra: Lustereczko powiedz przecie, kto jest najpiękniejszy na świecie? A zwierciadełko na to: odsuń się, bo nie widzę…

Ks. Tadeusz Czakański – doktor teologii pastoralnej, pasjonat historii sztuki, założyciel Grupy 33 dla dorosłych samotnych, rekolekcjonista

 

Smutek obserwatora

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

 

Kiedy nie chcemy cieszyć się z czyjegoś szczęścia, nic już nie jest w stanie nas ucieszyć. Smutek zazdrości jest paraliżującą przeszkodą, by odczuwać radość z czegokolwiek

 

Przypowieść urywa się w połowie rozmowy ojca ze zbuntowanym na miłosierdzie synem. Dlaczego? Dlatego, że ona na tym świecie nie ma zakończenia, lecz ciągle się powtarza. Możemy przejrzeć się w obydwu synach i odnaleźć się w jednym albo w obydwu.

 

Obydwaj byli na polu. Jeden z nich tak odszedł, że wrócił. Drugi tak oddalił się od domu, że nie wyglądało to na odejście. Jeden z nich żałował, że zgrzeszył. Drugi natomiast, choć nie wyraził tego wprost, żałował, że nie zgrzeszył. Był tak blisko Ojca i jednocześnie nie wszedł do wnętrza Jego domu! Przypowieść nie pochwala uczynków pierwszego syna, ale ostrzega też przed postawą drugiego: pozornej poprawności moralnej. Syn służył od lat ojcu, ale tylko służył, czyli wykonywał obowiązki, zakazy i nakazy, nie szukał miłości i czułości w jego ramionach. Ani zmysłowość, ani mistyka nie pociągnęły go i nie ciekawiły.

 

Nie miał odwagi pogrążyć się w grzechu, choć naprawdę za nim tęsknił, co widać w jego pretensjonalnych wyrzutach: „Nigdy mi nie dałeś koziołka, abym ucieszył się ze swymi przyjaciółmi”. Tęskni za uciechami życia, ale ich sobie sam zakazał, choć niezrozumiale do ojca ma żal. Ojciec przecież mu mówi: „Dziecko, wszystko moje jest twoje!”. Co jest Ojca? Ojca jest uczta, czyli Eucharystia. Najdelikatniej jak mógł, dał synowi do zrozumienia, że w każdej chwili może sobie sprawić ucztę, ale tajemnicą pozostanie, dlaczego starszy syn ani w grzechu nie szukał radości, ani w domu ojca.

 

Tajemnicą są ludzie, którzy nie odważyli się szukać szczęścia w grzechu, ani w Bogu, ani na ulicy, ani na Eucharystii. Ludzie, którzy nie żyją, tylko obserwują życie innych, jak te panie z okien w blokowiskach, które całymi godzinami przyglądają się sąsiadom. Całe życie tkwią w jakimś żalu do życia, że im się nie udało odnaleźć szczęścia. Przyglądają się innym, ale nigdy sobie!

 

Stał więc smutny starszy syn, obserwując domostwo rozbrzmiewające muzyką i śpiewami. Polskie tłumaczenie tekstu nie oddało pewnego niuansu. Radość, którą chciał przeżyć syn, konsumując owego koziołka z przyjaciółmi, została nazwana tym samym słowem, które było radością z powrotu marnotrawcy, o której nieśmiało powiedział ojciec. Ta sama radość? Kiedy nie chcemy się cieszyć z czyjegoś szczęścia, nic już nie jest w stanie nas ucieszyć. Jeśli chodzi o mnie, to radzę wszystkim raczej ucztę w domu Ojca, bez potrzeby odwiedzania chlewnych agencji towarzyskich, ale odradzam też postawę obserwatora, który ze wszystkiego jest niezadowolony.

 

Puste stągwie, puste serca

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

 

Im więcej imprez, tym większy lęk przed samotnością, im więcej zmysłowego zaspokojenia i upojenia, tym bardziej okradziony duch

 

Bóg jest Bogiem wesela, a nie smutku, tyle że nasza tęsknota za radością od wczesnego dzieciństwa jest narażona na okaleczenie. Te okaleczenia sprawiają, że zamykamy się w sobie, odcinamy się od prawdziwych pragnień, zabraniamy sobie uczuć, przestajemy wierzyć w szczęście, podejrzewamy każdą radość o podstęp cierpienia.

 

Wielu ludzi boi się w piątek przeżyć najskromniejsze rozweselenie, gdyż są przekonani, że niedziela będzie pełna łez. Coraz mniej ludzi wierzy w udane małżeństwa, coraz częściej słowo „rodzina” kojarzy się z torturami psychicznymi. Ludzie zamykają się na doznawanie radości, szukają rozweselenia w uzależnieniach chemicznych, w pracoholizmie, w zajęciach pochłaniających uwagę, w obsesyjnej aktywności nawet o pozorach charytatywnych. W masturbacji i obżarstwie, w seksie i Internecie, upijaniu się piwem i wirtualnych grach, w których mszczą się na wygenerowanych potworach. I wszystko dlatego, że stłumiona tęsknota za prawdziwym weselem została zablokowana. Im bardziej nie wierzą w radość życia, tym usilniej oddają się hedonistycznym imitacjom.

Substytuty miłości, czułości, radości, sukcesu, przyjaźni są na wyciągnięcie drżącej ręki. Ale to wszystko tylko depresyjnie pogłębia smutek. Wiele matek daje swym dzieciom jedzenie zamiast czułości, wielu ojców daje dzieciom pieniądze zamiast rozmowy. Wielu ludzi młodych nie ma nic do zaofiarowania partnerom prócz seksu. Wielu ludzi woli oglądać godzinami ekranowe dramaty, niż zaryzykować uświadomienie sobie na minutę własnej tragedii. Odcinamy się od uczuć. Nie chcemy odczuwać głodu serca i zapychamy go czymkolwiek, co nas oszuka na chwilę, a nie zaspokoi na zawsze.

Czego naprawdę pragniesz? Szczęścia, czułości, miłości, rozmowy, rozweselenia, które nie jest pustym śmiechem. Kto ci może to dać? Tylko Jezus zaradził pustce kamiennych stągwi. Było ich sześć. To szóstego dnia stworzono człowieka. Żeby poczuć smak prawdziwego szczęścia, trzeba uczynić to, co mówi Jezus – zgodnie z zachętą Maryi: „Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie”. Wesele w Kanie jest nie tylko wydarzeniem rozpoczynającym szereg cudów Jezusa, ale też symbolem powołania człowieka do przeżywania nieskończonego i niewyczerpalnego wesela. Był trzeci dzień i zabrakło wina, za godzinę lub dwie wesele mogło się skończyć niemiłym zgrzytem.

Starosta weselny udawał, że wszystko jest w porządku. Zachowywał pozory panowania nad sytuacją. Jest mnóstwo ludzi, którzy już w połowie życia skazani są na sztuczny uśmiech, skrywający bankructwo uczuć i ducha. Ich radość z życia albo powiedzmy inaczej: ich wesele, stało się kurtyną zasłaniającą rozpacz i beznadzieję, deficyt i rozczarowanie. Im więcej imprez, tym większy lęk przed samotnością, im więcej zmysłowego zaspokojenia i upojenia, tym bardziej okradziony duch. Szczęście nie leży poza nami, lecz jest w naszym wnętrzu – w odkryciu w samotności pełni obecności Ducha Świętego. Któż jednak w to uwierzy? Kto jest owym wiecznym weselem i niegasnącym rozradowaniem dla człowieka? „Jezus rozradował się w Duchu Świętym…” (Łk 10,21).

 

Otwarte niebo nad dennym życiem

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Chrzest nie zapewnia człowiekowi losu, w którym nic złego nas nie spotka, ale sprawia, że każde doświadczenie, nawet miażdżące, staje się uobecnieniem Ducha Pocieszyciela

Był deszczowy dzień. Chodnik wyłożony betonowymi płytami był splamiony licznymi kałużami. Trzymałem w ręku drewniany różaniec. Chwila nieuwagi i leżał w brudnej kałuży jak mały wąż. Gdy wróciłem do celi, musiałem kilka chwil spędzić przy umywalce, by obmyć go z błota i przywrócić mu czystość. Pomyślałem o chrzcie. Jezus wszedł w rwącą kałużę Jordanu i chociaż nie potrzebował obmycia, samo obmycie uczynił na zawsze swoją Obecnością. Oczyścił oczyszczenie.

Żydzi wierzyli, że pewne miejsca, gdzie ich prorocy lub patriarchowie się modlili, na zawsze stały się duchowymi korytarzami, przez które można było otrzymać wyjątkowe łaski i być wysłuchanym w modlitwie. Tak było z górą Moria Abrahama, czy z Betel Jakuba, albo ze studnią Lachaj Roj Izaaka. Każde wydarzenie zachodzi w pewnej przestrzeni i ta przestrzeń już na zawsze jakby zapamiętuje charakter tego przeżycia, tym bardziej gdy jest ono nadprzyrodzone. Są miejsca święte, nacechowane modlitwą, przesycone kadzidłem, do których pielgrzymujemy i w których odnajdujemy nie tylko swoje, ale i czyjeś olśnienia duchowe.

Chrzest nie jest miejscem świętym, ale na każdym miejscu może uświęcić każdą duszę! Przy każdym chrzcie otwiera się niebo. To samo niebo, które otworzyło się wtedy, gdy On otrzymywał chrzest. A ogień? Mieszkałem w dzieciństwie w mieście, w którym była stara huta. Metalurgia w Świętokrzyskiem ma prehistoryczną tradycję. Kamienne bryły rudy żelaza, rdzawe i twarde jak wieloletni grzech, w starych piecach martenowskich rozpływały się w płynny strumień. Później walcowano użyteczne kształty. Woda oczyszcza, ogień przeistacza. Dwa żywioły, ale na pewno uboższe w moc, którą Duch Święty upodabnia nas do Jezusa Chrystusa. Chrzest jest sakramentem otwierającym nad nami niebo w każdym doświadczeniu – oczyszcza i przeistacza. Zawsze otwarte niebo, gdziekolwiek zatrzymamy się w strumieniu wydarzeń.

Chrzest nie zapewnia człowiekowi losu, w którym nic złego nas nie spotka, ale sprawia, że każde doświadczenie, nawet miażdżące, staje się uobecnieniem Ducha Pocieszyciela. Ducha, który stoi tuż obok nas jak wierny przyjaciel i jest darem nieskończonej i niewyczerpalnej miłości Boga. Od tej chwili nawet klęska, fiasko naszych planów, zawalenie się naszych pragnień, pożar niszczący wieloletnie konstrukcje naszych starań, potop zalewający błotnym od łez smutkiem nasze uczucia i myśli, to wszystko, a nawet choroba, starość i śmierć stają się zwycięstwem miłości Boga. A On przebacza, podnosi, nie opuszcza, uzdrawia, wskrzesza i wprowadza do świata, który już nie będzie skromnym przedsionkiem, jakim jest cały kosmos, lecz czymś cudowniejszym niż wszystkie gwiazdy na niebie.

Jezus stał na dnie rzeki, najniżej jak tylko można zejść na dno. Stanął w potoku wydarzeń, które płyną wartkim losem od naszego urodzenia aż po śmierć. Nagle otworzyło się niebo. Chrzest daje ci szansę odkrycia w nurcie twojego smutnego i dennego losu szczęścia nie z tej ziemi. Chrzest jak rzeka ciągle dostarcza czystej wody. Spójrz, jak szybko nurty łaski oczyszczają wszystko, co zanieczyściłeś.

 

Jezus – dziecko dobrze wychowane

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Czy jako dziecko uczyłeś się miłości Bożej przez miłość rodziców? Czy uczono Cię rozmawiać o Bogu i dawać mu miejsce w swoich myślach i planach?

Na Jasnej Górze prawie każdego dnia przyprowadza się do zakrystii jakieś dziecko, które zgubiło rodziców. Siedzą na ławeczce, płacząc albo trwając w niemym odrętwieniu, i nie na wiele zdaje się pocieszanie. Na tle takich obrazków spokój dwunastoletniego Jezusa, który bez płaczu rozmawia z uczonymi w Piśmie i spędza czas w domu Ojca, wydaje się być fascynujący.

Mały chłopiec po raz pierwszy przeczytał parszę z liturgicznych tekstów i stał się Bar Micwa – Synem Przykazania, i od tego momentu miał świadomość większej przynależności do Ojca niż do najwspanialszych rodziców na ziemi. Jego przywiązanie do słów Boga wskazywało, że był wychowany w wolności od wszelkich uzależnień, posiadał pokój ducha i miłość do Ojca większą niż do któregokolwiek z rodziców. Był tak zajęty mądrością słów Boga, że nie zajmowało go nic w równym stopniu. To doskonałe świadectwo właściwego wychowania dziecka.

My zwykle podporządkowujemy swoją wolę uczuciom, tymczasem On swoje uczucia podporządkował woli Ojca. My, kiedy kogoś kochamy, modlimy się, kiedy zazdrościmy, angażujemy swoją wolę, by osiągnąć to, co inni, kiedy nie lubimy kogoś, skarżymy się Bogu, kiedy chcemy postawić na swoim, wyszukujemy religijne argumenty, a nawet cytaty z Biblii, kiedy czegoś pragniemy, zmuszamy Boga, by nam to ofiarował. Wszystko w nas jest podporządkowane naszym uczuciom i potrzebom, które w sumie zajmują miejsce bóstwa, i tak trwamy w naiwnie fałszywym przekonaniu, że jesteśmy naprawdę religijni.

Właściwe wychowanie powinno być nakierowane na to, by dziecko nauczyć wypełniania woli Boga, a nie zmuszania Boga do wypełniania pragnień dziecka.

Bóg nie jest „lokajem” naszych pragnień. Sensem życia człowieka jest służba Bogu. James Dobson podał wiele zasad, które budują właściwy obraz Boga w sercu dziecka. Niektóre z nich brzmią następująco: Czy jako dziecko uczyłeś się miłości Bożej przez miłość rodziców? Czy uczono Cię rozmawiać o Bogu i dawać mu miejsce w swoich myślach i planach? Czy uczono Cię od dziecka czytać Biblię jako najważniejszą księgę, czy było to ważniejsze niż odrabianie lekcji czy oglądanie filmów albo gry komputerowe? Czy uczono Cię udziału we Mszy z takim nastawieniem, że przychodzisz do kogoś ważniejszego niż rodzice? Czy ktoś tłumaczył ci, że wiara to zaufanie do Boga, a nie tylko pewność, że On istnieje?

Czy nauczono cię posłuszeństwa jako przygotowania do przyszłego posłuszeństwa Bogu? Czy Twoi rodzice byli godni posłuszeństwa, czyli byli osobami wiarygodnymi, rzetelnymi, autentycznymi, nie kłamali, nie oszukiwali, nie wykorzystywali cię dla własnych celów, nie manipulowali tobą, nie szantażowali cię? Czy dobrze tłumaczono ci obie prawdy o Bogu, który jest sprawiedliwy, ale i miłosierny? Czy tłumaczono ci, że grzech niszczy szczęście duszy i jest stanem nienormalnym dla człowieka, w odróżnieniu do stanu łaski, który jest czymś normalnym? Czy mówiono ci o konsekwencjach grzechu? Czy miałeś pozytywny przykład prawdziwości i uczciwości? Czy uczono cię święcić dzień święty?

 

Pospiesznym do Jezusa  o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Spotykając Maryję, nie sposób uniknąć spotkania Jezusa. Ci, którzy zastanawiają się, czy modlić się do Jezusa, czy do Maryi, nie wiedzą, że takie rozdzielenie jest niemożliwe

Zanim Jezus nauczył się chodzić, zanim powiedział pierwsze słowo, zanim uczynił pierwszy cud, mógł już udać się do drugiego człowieka w Niej – w Maryi. Ona umożliwiła Mu dotarcie do człowieka, zanim On urodził się jako człowiek. Ona stała się pierwszym apostołem. Tak zostało na zawsze. Również i dziś Maryja przybliża Jezusa najszybciej. Łukasz mówi, że Jej droga odbywała się w pośpiechu. Możemy to tak rozumieć, że Jej droga przybliżania nam Jezusa jest szybsza niż zwykła droga dochodzenia do Niego.

Kiedy czytamy, że Maryja weszła do domu Elżbiety i ją pozdrowiła, nie możemy oprzeć się skojarzeniu ze zwiastowaniem. Zachowała się dokładnie tak jak anioł Gabriel. Jej osobiste spotkanie z Gabrielem sprawiło, że tak samo zaczęła zachowywać się wobec tych, którym przynosiła Jezusa i przynosi.

Być może i ty, jak Elżbieta, oczekujesz kogoś, kto by przyniósł ci odmianę życia. Elżbieta wyraźnie zmieniła się po ujrzeniu Maryi, poczuła napełnienie Duchem Świętym. Być napełnionym, to nie czuć w sobie pustki. Czujemy ją zawsze, dopóki szukamy spełnienia we wszystkim oprócz Boga. Począwszy od chipsów, a skończywszy na filmach, nic nie da człowiekowi poczucia pełni i satysfakcji z istnienia, oprócz Ducha Świętego.

Każdy człowiek wybiera najszybszą drogę do osiągnięcia jakiegokolwiek celu. Denerwujemy się na opóźnienie pociągu. Odczuwamy wstyd, gdy sami się spóźniamy. Bóg się nie spóźnia. Dał nam nawet szansę spotkania z Nim szybciej, niż gdybyśmy tego oczekiwali. Tą szansą jest Maryja. Wystarczy jeden Różaniec, który zadziała jak telefon interwencyjny, i jesteśmy w ramionach Ducha Świętego. Przestrzeń, którą Syn Boży choćby raz dotknął swoją obecnością, na zawsze staje się przestrzenią dotykającą Jego Obecnością. Jej łono, Jej wnętrze, Jej serce zostało wypełnione obecnością Ducha Świętego i obecnością Jezusa, i tak już zawsze będzie. Spotykając Ją, nie sposób uniknąć spotkania Jezusa.

Ci, którzy zastanawiają się, czy modlić się do Jezusa, czy do Maryi, nie wiedzą, że takie rozdzielenie jest niemożliwe. Jeden z moich przyjaciół prowadził dyskusję z pastorem zboru zielonoświątkowego. W pewnej chwili zapytał go o to, do kogo ludzie z jego wspólnoty przychodzą prosić o modlitwę wstawienniczą.

Odpowiedział, że do niego. Wtedy zapytał go, dlaczego. Na co zdziwiony pastor odrzekł, że ludzie uważają modlitwę pasterza za skuteczniejszą, ponieważ sądzą, że pasterz wspólnoty ma bliższy kontakt z Jezusem. Mój przyjaciel dalej pytał, czy gdyby istniała osoba na ziemi, która znałaby Jezusa najbliżej, to czy pozwoliłby swoim owieczkom do niej się udawać? Odpowiedział, że tak. Tym razem już wyraźnie zapytał, czy zna kogoś na świecie, kto miałby bliższy kontakt z Jezusem niż Jego Matka. Oczywiście ów pastor nie dał się przekonać, ale my pozwólmy sobie na pospieszny kontakt z Jezusem, czyli na przyjęcie Maryi choćby dziś, kiedy Jego przyjście jest tak bliskie.

 

Zdejmowanie sandałów

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

 

Gdy mężczyzna zdejmował sandał i oddawał go drugiej stronie, zrzekał się prawa do oblubienicy. Oblubienicą Chrystusa jest Kościół, ale my wszyscy przez swoje grzechy staliśmy się bliżsi diabłu niż Bogu, dlatego musimy być wykupieni

 

Jan dokonał wiele, aby przygotować ludzi na przybycie Mesjasza, który miał dokonać ostatecznego wykupienia człowieka z mocy diabla. Lew Aslan, jeden z bohaterów „Opowieści z Narnii” Lewisa, oddał samego siebie w ręce sił ciemności, aby wykupić z mrocznych mocy chłopca, który przez przywiązanie do przyjemności stał się własnością czarownicy. Bajkowa metafora jest nasycona prawdą chrześcijańską, o której i dziś możemy porozmyślać. Oto bowiem Jan, heros ascezy, człowiek niezwykle prawy i oddany Bogu, atleta modlitwy i czempion walk ze złymi duchami, mówi skromnie, że nie może rozwiązać rzemyka u sandała Jezusa. Inaczej mówiąc, przy całej swej szlachetności nie ma siły wykupić nawet jednego człowieka z mocy szatana. Nawet siebie!

 

Symbolika zdejmowania czy też rozwiązywania sandałów ma swoją starożytną tradycję w religijnej obyczajowości Izraela. Jak mówi np. Księga Rut, istniał pewien zwyczaj w Izraelu dotyczący prawa do kobiety, której mąż umarł (prawo lewiratu). Stawała się ona prawnie własnością następnego w kolejności brata lub najbliższego krewnego. Ktoś inny mógł ją jednak odkupić, jeśli osoba, której się ona należała, pozwalała sobie publicznie na zdjęcie sandała. Ten gest oznaczał zezwolenie na to, by ktoś inny nabył do niej prawo (Rt 4,7–8; Pwt 25,9). Jan, mówiąc, że nie może zdjąć sandała z nóg Jezusa, daje do zrozumienia, że nie jemu należy się Oblubienica, czyli Nowy Izrael, należący jedynie do Syna Bożego.

 

Mistycy żydowscy widzieli w tym geście zdjęcia sandałów (HALICA) prawdę o wiele głębszą niż tylko targ o kobietę. Sandałem duszy jest ciało. Zdjąć sandał, to objawić siebie lub obnażyć swoją duchową tożsamość. Kiedy Mojżesz stanął na górze Horeb przed Bogiem objawiającym mu się w płonącym krzewie, usłyszał od Niego słowa, aby zdjął sandały, gdyż ma przed sobą samego Boga. Mojżesz zdjął sandały, i w nagości swej duszy widział „obnażonego”, czyli objawionego Stwórcę, który znakiem ognia manifestował miłość do Izraela.

 

Jan więc skromnie przyznaje, że niczego nie może przygotować, aby objawiła się miłość Boga w Jezusie. Mistyka małżeństwa lewirackiego i „zdjęcia sandała” (HALICA) była szeroko objaśniona przez mistyków żydowskich. Jan chciał powiedzieć, że odkupienie Jezusa jest niemożliwe do odebrania przez kogokolwiek innego, nawet przez niego! Tylko Jezus ma prawo do Nowego Izraela, tylko Jezus może przygotować objawienie się miłosierdzia wobec naszych grzechów, tylko Jezus może wykupić ludzkość z zależności od szatana.

 

Idźmy dalej za tym skojarzeniem. Gdy mężczyzna zdejmował sandał i oddawał go drugiej stronie w rytuale prawa lewirackiego, zrzekał się prawa do oblubienicy. Oblubienicą Chrystusa jest Kościół, ale my wszyscy przez swoje grzechy staliśmy się bliżsi diabłu niż Bogu, dlatego musimy być wykupieni, podobnie jak kobieta musiała być wykupiona przez mężczyznę, jeśli istniał bliższy krewny. Jezus odsłania swojego Ducha wobec tych, którzy wchodzą w największe uniżenie w obliczu Jego miłości. Objawia się tym, którzy są gotowi wyrzec się wszystkiego, co ich łączy z szatanem.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin