Norbert Lechleitner
Witaminy dla duszy
100 zaskakujących historyjek mądrościowych,
które rozsłoneczniają choć trochę każdy dzień
Przekład Teresa Semczuk
Wydawnictwo WAM Kraków 2005
Spis treści
Słowo wstępne
Odczytywanie znaków
1. Popłatna strata
2. Rewanż
3. Pozytywne myślenie
4. Umiejętności
5. Racjonalny
6. Pod latarnią najciemniej
7. Równa waga
8. Pisemna komunikacja
9. Bez zmian
10. Porozumienie
11. Antycypacja
12. Reklamacja
13. Punkt widzenia
14. Nieżyczliwość
15. Wyszkolony
16. Gruboskórny
17. Człowiek czynu
18. Dystanse
19. Obcy
20. Wizerunek
21. Dowód
22. Efektywny
23. Bez pośpiechu
24. Modlitwa
25. Boskie miary
26. Asekuracja
27. Bohater
28. Praktyczny
29. Fasola
30. Wewnętrzna prostota
31. Podejrzenie
Przyszłość tworzą marzenia
32. Zależnie od perspektywy
33. Tajemnica postępów
34. Powierzchowny
35. Jak we śnie
36. Misie
37. Spokój ducha
38. Koncentracja
39. Za żadne pieniądze
40. Sprawiedliwość
41. Teoria w praktyce
42. Rozliczenie
43. Percepcja
44. Błogosławiona niewiedza
45. Tajne
46. Pozbawiony życzeń
Waga spraw tego świata
47. Względność rzeczy
48. Problem
49. Ból
50. Pochwycony
51. Umieć ustąpić
52. Lek na cierpienie
53- Wiadomość
54. Pozory
55. Terapia
56. Językowe bariery
57. Tak to się zaczyna
58. Hierarchia wartości
59. W zastępstwie
60. Trzy rady
61. Delikatny
62. Po co są oczy
63. Sposób widzenia spraw
64. W klatce
65. Zawodność wzroku
66. Życie po życiu
67. Źródło nadziei
68. Zachwyt
69. Post
70. Cierpienie
71. Wyrzeczenie
72. Korzenie
73. Rozwiązanie
74. Zmiana kursu
To pojmie serce
75. Otwarta dłoń
76. Bagatela
77. Pan sytuacji
78. Szczerość intencji
79. Konsternacja
80. Nieistotne pytania
81. Ignorant
82. Nie do wiary
83. Krzyż na miarę
84. Dobry pływak
85. Trudniejsze od jasnowidztwa
86. Oczyszczenie
87. Namiastka
88. Niesprzedajny
89. Zwiastuny
90. Troskliwość
91. Życiorys
92. Niezależny
93. Poszukiwanie
94. Wyzwolenie
95. Nawyki
96. Poznanie Boga
97. Wiedza
98. Prawdziwy, czy sztuczny?
99. Argument
100. Nauka
Prawdziwe piękno pochodzi z naszego wnętrza. Jest to odwieczna prawda. Może
więc zamiast reklamowym sloganom zachwalającym środki upiększające ciało
warto by zaufać tej starej prawdzie i uczynić coś dla swojej wewnętrznej
piękności? Może zamiast tylko troszczyć się o ciało, zacząć pielęgnować
także duszę?
Zebrane w tej książce historyjki z pewnością nam w tym pomogą. Są one
witaminami, które orzeźwiają, podnoszą na duchu, duchowo wzmacniają i
wyzwalają. Ich działanie jest wypróbowane i niezawodne od wieków.
Historie z morałem mają swoje korzenie w przedbuddyjskich Indiach, w
starożytnych Chinach, w Japonii, w krajach islamskich i judaizmie.
Przewijały się przez wszystkie stare kultury, nieobce były także naszemu
średniowieczu. Opowiadano je wciąż w nowych wersjach w formie przypowieści,
dykteryjek i bajek, japońskich koanów do medytacji zen, pojawiały się w
pismach chrześcijańskich Ojców Pustyni, a nawet w dowcipach i anegdotach.
Zmieniał się ich "skład", lecz ważna dla życia witamina pozostawała.
Pozytywnie pobudzając, działają dobroczynnie na ducha oraz duszę i budzą w
sercu radość, która jest niezbędna dla zdrowia całego człowieka, nie tylko
jego ciała.
W tej książce opowiedziałem sto historii, dobierając je do naszych czasów i
uwspółcześniając ich formę. Każda historyjka niesie jakieś przesłanie i ma
swoje szczególne działanie. Jedne pobudzają do refleksji, inne przemawiają
do uczuć, kilka prowokuje do śmiechu (i może maskuje przy tym jakiś
metafizyczny problem), wiele z nich dodaje otuchy, zaś wszystkie są
plasterkiem dla duszy.
Zaaplikujmy jej zatem przez te historyjki odrobinę orzeźwienia, a nasz
dzień stanie się zaraz o wiele bardziej słoneczny.
W sprawie ewentualnego ryzyka i działań ubocznych proszę zasięgnąć porady
współmałżonka, proboszcza lub terapeuty.
Wszystkie przewodniki polecały tę położoną idyllicznie w zatoce wioskę w
formie wskazówki tylko dla wtajemniczonych, ściągając do niej w ten sposób
całe gromady gości. Siedząc na restauracyjnych tarasach i w ulicznych
kawiarniach napawali się oni wspaniałym widokiem na morze, chwalili sobie
jego świeżo złowione owoce, delektowali się wytrawnym winem z okolicznych
winnic i przez parę godzin byli przekonani o tym, że dobre życie jest tu
zadomowione na stałe. Nie raczyli przy tym dostrzec ogromnej pracy
miejscowych rodzin, które dogadzając turystom, ciężko harowały w letnim
skwarze. Tubylcy się jednak nie skarżyli. Byli radzi, że ich mała
miejscowość zyskała pewną sławę, zapewniając im w lecie dochody pozwalające
przeżyć pozostałe miesiące roku. A od czasu, kiedy autor pewnego
przewodnika uznał, że należy o tym miejscu umieścić jakąś oryginalnie
brzmiącą wzmiankę, nawet tamtejszy wiejski idiota stał się znany daleko
poza granicami swojej wsi i pozyskał w ten sposób źródło utrzymania.
Ów przewodnik donosił mianowicie, że wieś ta jest romantyczna, okoliczne
widoki są wspaniałe, jedzenie wyśmienite, a ceny tak korzystne, że nawet
Mirco, wiejski idiota, woli przyjmować monetę o nominale 25 niż 50 para,
jako że jest większa od tej mającej wartość pół dinara.
Zatem wielu gości, wypróbowawszy najpierw zalety kuchni, wystawiało żartem
na próbę także i Mirco. Zawsze można go było spotkać w pobliżu restauracji,
i gdy któryś z gości przywoływał go słowami: "Hej, Mirco, chodź no tu!",
podawał mu dwie różne monety do wyboru, po czym wybuchał głośnym śmiechem,
a Mirco głupkowato szczerzył zęby, to znajdowali się zaraz i inni goście
chcący poddać go tej samej próbie. I było pewne, że wiejski idiota weźmie
za każdym razem dużą monetę, mającą jedynie połowę wartości monety
mniejszej.
Miejscowi uśmiechali się przy tym pod nosem. Bowiem w zimie, kiedy nie było
urlopowiczów, a mężczyźni z wioski raczyli się szklaneczką wina, stawiając
ją także i Mirco, właściciel gospody spytał go, dlaczego przyjmuje zawsze
monetę o mniejszym nominale, skoro tak samo łatwo mógłby otrzymać tę drugą
o dwa razy większej wartości.
- Bo - odrzekł Mirco, biorąc do ust spory haust wina - taki głupi to ja
znów nie jestem, żebym przyjmując cenniejszy pieniądz, miał sobie popsuć
cały interes. Zamiast dwóch monet do wyboru nie zaoferowano by mi potem
nawet jednego para.
Mędrzec został zaproszony na przyjęcie do domu pewnego bogatego człowieka.
Kiedy jednak przybył tam o umówionej porze, pan domu przyjął go wielce
wzburzony. Mędrzec nie mógł się zorientować, co było tego przyczyną, a tym
bardziej nie rozumiał, dlaczego gospodarz właśnie na niego zgrzytał zębami
i ciskał przekleństwami. Mędrzec mimo wszystko uprzejmie pozdrowił
rozzłoszczonego mężczyznę i spytał go:
- Powiedz mi, czy często przyjmujesz w swoim domu gości?
- Ależ naturalnie! Uwielbiamy przyjmować gości i praktykować gościnność.
- A jak zazwyczaj się do tego przygotowujecie?
- Przyrządzamy wyśmienite potrawy, serwujemy wyborne wina, wyjmujemy
elegancki obrus oraz wytworną zastawę i stawiamy piękne kwiaty.
-A co robicie, gdy gościom nagle coś wypadnie i nie mogą skorzystać z
zaproszenia?
- Cóż, wówczas cieszymy się, bo sami wszystko zjadamy.
- Tym więc razem mnie raczyłeś zaprosić na kolację, ale przyjąłeś bardzo
niegrzecznie. Nie chcę jednak odpłacać ci pięknym za nadobne, bowiem
niegrzeczności nie można pokonać niegrzecznością, a nienawiści -
nienawiścią. Tu może pomóc jedynie wielkoduszność i dlatego też chcę ci
sprawić radość: ponieważ po tym niegościnnym powitaniu nie mogę przyjąć
twojego zaproszenia, możecie wszystko zjeść sami.
Po całym dniu konnej jazdy podróżny przybył do zupełnie sobie nieznanego
miasta. Jego mieszkańcy nosili obco wyglądające stroje w jaskrawych
kolorach, osobliwie mówili, swoje domy malowali na niebiesko, czerwono i
żółto, a ich bazar był pełen towarów.
Podróżny nie mógł się temu wszystkiemu nadziwić. Orzeźwił się u sprzedawcy
wody, a kiedy przechodził koło stoiska z łakociami, uczuł nagle
nieprzepartą ochotę na coś słodkiego. Jego oczy syciły się widokiem
oferowanych pyszności. Im dłużej się w nie wpatrywał, tym większą miał na
nie chętkę. Wprost świerzbiły go palce, aby coś z tego uszczknąć, i oto już
wsuwał do ust kulkę z miodem, cukrem i wiórkami kokosowymi. Po niej
przyszła kolej na czekoladę, a następnie na prażone migdały. Kiedy jeszcze
przeżuwał je ze smakiem, sięgając jednocześnie - choć miał już właściwie
dość - po kandyzowane owoce, handlarz lekko uderzył go po palcach
bambusowym kijkiem. Po czym uczynił to jeszcze raz, z tym że już nie tak
delikatnie, gdy podróżny wyciągnął rękę w stronę rodzynek. .
- Jakże cudowne jest to miasto! - zawołał zachwycony podróżny. - Kiedy ma
się już dość łasuchowania, to zmuszają do tego człowieka kijem!
Pewnego razu mędrzec miał publiczny wykład, na który , przybył tłum ludzi.
Nagle wpadł mu w słowo jeden ze słuchaczy, chcąc go przez nieżyczliwość
publicznie ośmieszyć.
- Mój mistrz posiada o wiele większe umiejętności od twoich! - zawołał. -
Mój mistrz potrafi czytać z kryształowej kuli, ( leczyć przez
nakładanie rąk, a gdy przyjdzie mu ochota, podrzuca do góry sznur i wspina
się po nim do nieba, aby naradzać się z wyższymi mocami. A jakie cuda
potrafisz czynić ty, który wygłaszasz tu uczone mowy?
- Gdy jestem głodny, to jem, gdy jestem zmęczony, to śpię
- odrzekł mędrzec.
Zatoka była bajecznie piękna, ale wiodąca do niej droga stanowiła istną
mordęgą i można było ją pokonać jedynie jeepem. W związku z pewnym
planowanym projektem miałem tam wykonać pomiary terenu i prawie każdego
dnia tłukłem się najpierw po rozmytych wertepach z głęboko wyżłobionymi
przez monsun koleinami, a następnie na przełaj przez żwir i kamienie oraz
zeschłe chaszcze.
Kiedy pewnego wieczoru wracałem do wioski z jedynym w okolicy niewielkim
pensjonatem, samochód wpadł w mały poślizg i zahaczył o głaz, tak że
częściowo oderwała się rura wydechowa. Umocowałem ją prowizorycznie
kawałkiem drutu i z łoskotem pojechałem dalej.
Wyglądało na to, że nikt we wsi nie zauważył hałasu, a gdy dotarłem do
małego warsztatu samochodowego, jego właściciel, siedzący właśnie z
papierosem przed swoim domem, nawet nie podniósł głowy. Podszedłem do niego
i spytałem, czy może dokonać naprawy.
Skinął potakująco głową.
A czy mógłby wykonać pracę zaraz jutro? Wyjaśniłem mu bowiem z naciskiem,
że jest to bardzo pilna sprawa.
Odwrócił wolno głowę i zawołał przez ramię w stronę domu:
- Ile mamy jeszcze pieniędzy?
Drzwi i okna były z powodu wieczornej bryzy otwarte na oścież, tak że
słyszałem jego krzątającą się w środku żonę, która odkrzyknęła mu pewną
sumę.
-Jutro nie - powiedział. - Za dwa, trzy tygodnie.
Gorączkowo mówiłem, że to niemożliwe, że nie może mnie przecież tak
zostawić, że w końcu jestem skazany na ten samochód, i coraz bardziej
podnosiłem głos, ponieważ wciąż trudno mi było pojąć wygodnictwo i
ociężałość tych ludzi.
- Rozumie pan, mister - raczył wreszcie odpowiedzieć - że skoro mamy
jeszcze tak dużo pieniędzy, to nie będę przecież teraz pracował. A poza
tym, pański samochód jest nadal na chodzie!
Nic dodać, nic ująć.
...
annaboro