De La Roche Mazo - Rodzina Whiteoaków 02 - Poranek w Jalnie.pdf

(1164 KB) Pobierz
Mazo De La Roche:
Rodzina Whiteoaków
Tom drugi:
Poranek w Jalnie
Tytuł oryginału:
Whiteoak S FAMILY
Tytuł tomu w oryginale:
MORNING AT Jalna
Poranek-w Jalnie
Tłumaczyła Zofia Kierszys
KRAJOWA AGENCJA WYDAWNICZAPOZNAŃ 1992.
Opracowanie graficzne:
JACEK PIETRZYŃSKI
Redaktor:
JACEK RATAJCZAK
Redaktor techniczny:
ALOJZY CZEKAŁA
Korekta:
JADWIGA SUCHOŃ
0002 T
Copyright by Krajowa Agencja Wydawnicza Poznań 1992
ISBN 83-03-03442-1
Krajowa Agencja Wydawnicza Poznań, ul.
Palacza 87a.
WydanieI.
Nakład 40.
000 + 350 egz.
Ark.
wyd.
15. Ark.
druk.
15,5.
Druk ukończonow marcu B92r.
Drukowano na papierzeoffactowyn III 70 g szerokoić roB 61 cmSkład i druk: Zakłady
Graficzne Poznań, ul.
Wawrzyniaka 39.
I. Dom w nowym kraju
Gdywybuchła amerykańska Wojna Secesyjna,ten domw Jalnie w prowincjiOntario
był ukończony od kilkul zaledwie lat.
Właściciel, kapitan Whiteoak mieszkał tuzżoną i dziećmiod narodzin drugiego syna.
Ożenionyz Irlandką Adeliną Court przeniósł się z nią do Kanady z Indii.
Placówka wojskowa, w którejw Indiach stacjonował jegopułk,nazywała się Jalna i taką też
nazwę romantycznie nadali swej nowejkanadyjskiej siedzibie.
Kapitan Whiteoak uwolnił sięod rygorówżycia w wojsku, bo tęsknił do swobody iwolnych
przestrzeni.
Adelina Whiteoak zawsze pragnęła przygody.
Teraz oboje czuli się,jeśli nie rzeczywiściepionierami,to w każdymrazie przepojeniduchem
pionierów, jakkolwiek zadbali o to, by otaczało ich wielez dobrodziejstw cywilizacji Starego
Lądu.
Dom z ładnieczerwonej cegły,okazały, z pięcioma wysokimi kominami stał
wtysiącakrowej posiadłości odległej niewiele milodjezioraOntario, którego lesiste wybrzeże
przyciągało niezliczoneptaki.
Urodzajna dziewicza ziemia wydawałaobfite plony.
Wszystko,co w niej zasiano, rosło bujnie.
Dzieci Whiteoaków znały życie tylko jako swobodne, zdroweprzetaczanie się pór
roku.
Było ich czworo:Augusta, Mikołaj,Ernesti najmłodszy dzidziuś Filip (bo kapitan Whiteoak
odstąpiłod swej dawnej decyzji, że pozostanie wrodziniejedynym Filipem).
Rodzice im pobłażali, aleod czasu do czasu przypominali sobieo konieczności dyscypliny.
Ojciec, gdy się narazili na jegoniezadowolenie, przybierał wobec nich ton srogiego dowódcy.
Matka, osoba porywcza, nieraz się irytując dawała im klapsy.
Córka Augustaznosiła dyscyplinę zrezygnacją pełnągodności, Mikołaj okazywałniejakie
lekceważenie, a mały Ernest bronił siępłaczem i przyrzekaniem, żebędzie grzeczny.
Dzidziuś Filip, który raczej nie wiedział, coznaczy "nie wolno", rzucał się w chwilach
krytycznych na podłogę,wierzgałi wrzeszczał.
W ten letni dzień Filip i Adelina Whiteoakowie z niezupełnie.
niezmąconą przyjemnością oczekiwali przyjazdu dwojga Amerykanów z Południowej
Karoliny.
Nie rozumiem mówił Filip dlaczego ty się przejmujesztą wizytą.
Sinclairowiemuszą nas braćtakimi, jacyjesteśmy.
I przecież nie mamy tu się czego wstydzić.
Ręczę, że piękniejszego domu
ani lepiejprowadzonego gospodarstwa nie znajdzie się w całejProwincji.
Ale pomyśl, do czego oni są przyzwyczajeni!
wykrzyknęła Adelina .
Ogromna plantacja z setkaminiewolników na każdeichskinienie.
Cóż my tutaj wiemy o prawdziwym wykwincie?
Powinniśmy mieć dla nich apartament, a nie marną jedną sypialnię i kącikdla pokojówki Lucy
Sinclair.
Pokój gościnny nie jest marny.
Jest wspaniały, dostatnioumeblowany.
Zresztą, czy imsię spodoba czy nie, wyborunie mają.
I jakie tu rozrywki znajdzieszdla pana Sinclaira?
zapytała.
Będziesz go oprowadzać po zagonach rzepy?
Pokazywać mucielęta-bliźnięta?
Rozmowę przerwał hałas: dwaj synowie pędzili przez korytarzi dudniąc solidnymi
bucikami, zbiegali ze schodów.
Mikołaj dogoniłErnesta, Ernest podniósł wrzask udawanego strachu.
Normalnie takie rozbrykanie uchodziło uwadze rodziców, teraz jednakFilip powiedział:
Przy gościach nie mogą tak dokazywać.
Nie obawiaj się powiedziała Adelina .
Starsze dzieciwysyłam na trzy dni do Busbych.
Uzgodniłam to z panią Busby wczoraj.
Gussie potrafi zachowywać się należycie.
Źle bysię czuła bez braci.
Chcę tu mieć atmosferę idealnegospokoju.
LucySinclairpisała w ostatnim liście o opłakanym stanieswoich nerwów.
Czy wiesz zapytałFilip że Busby'owieopowiadająsięzdecydowanie po stronie
Jankesów?
Niemówiłamim powiedziała kto do nas przyjedzie.
Tyle że to znajomi z naszejostatniej podróży do Anglii.
Filip był zaniepokojony.
Na pewnoElihu Busby nie pochwalałbytego.
Nie on będziepodejmowałSinclairów.
Rozpłomieniła się.
Niech pilnuje własnego nosa.
Dzieci powiedzą.
Nie powinny!
wykrzyknęła.
Zawołała troje starszych.
Jedziecie na trzy dni do państwa Busby oznajmiła.
6
Hurra!
wrzasnąłMikołaj.
Zawsze lubię jeździć na ichfarmę.
Wszyscy tam pracują,alewciąż mają czas,żeby się bawić.
Posłuchajcie, dzieci rzekła Adelina tonem złowieszczegoostrzeżenia.
W żadnym razie nie możecie się wygadać, że nasigoście są z Południa i że przywożą ze sobą
parę służących.
Murzynów!
wykrzyknął Mikołaj.
Nigdy nie widziałemMurzyna.
Straszniechcę zobaczyć.
Czy oni są niebezpieczni?
zainteresował się Ernest.
Oczywiście że nie,głuptasku odpowiedziała matka.
Więc pamiętajcie, mówcie tylko, że to przyjaciele, których poznaliśmy w Anglii.
Polegam na tobie,Augusto.
Będę pamiętać obiecała Augustaswym niskim głosikiemmającym stać się kontraltem.
Alewcześniejczy później państwoBusby się dowiedzą.
Naturalnie.
Ale jeśli dowiedzą się dzisiaj, to oburzeni pewniezaraz odeślą was zpowrotem.
Patsy waszawiezie do państwa Busby.
Idźciesię przygotować.
I pamiętajcie też o dobrych manierach.
Odeszła od nich.
Dobre maniery, niech mnie licho powiedziałErnest.
Augusta się zgorszyła.
Erneście, gdzie, na Boga,słyszałeś to okropne wyrażenie?
Nie wiem.
No,lepiej prędkoo nim zapomnij.
Chodźmy, musisz umyćtwarz i wyszczotkować włosy.
Patsy O'Flynn, Irlandczyk,który służył dawniej u rodziców adeliny iprzyjechał do
Kanady z Whiteoakami, czekał na podjeździestojąc przy krzepkim srokatym kucu
zaprzężonym do breku.
Wsiadajcie, wsiadajcie ponaglił dzieci bo ja nie mamdużo czasu, żeby się wałęsać po
okolicy, kiedy muszę tyrać za
dwóch.
Filip i Adelina wyszli na ganek.
Mogłoby się wydawać, że wyprawiają potomstwo wdaleką podróż, a nie z parodniową wizytą
dosąsiadów.
Omal nie przesadzaliw pieczołowitości.
Kapitan Whiteoak sam wyniósł sakwojaż dzieci, chociaż Mikołaj był silnym chłopcem.
Adelina swoją chustkąwytarła Ernestowizadarty nosek, chociaż on miał własną z
wyhaftowanym inicjałem E, wystającąz kieszeni kurtki.
Uważaj, żebymu z nosa nie kapało poleciła Auguście.
Ojciec wsadził Ernestado breku.
Matkawspinając się trochę,kolejnokażde z dzieci w breku serdecznie ucałowała.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin