Kilka Prawd O Marzeniach.doc

(323 KB) Pobierz

KILKA PRAWD O MARZENIACH
Frey



― Matko... Nie pamiętam, kiedy się to zaczęło, ale już w podstawówce myślałem, że byłoby fajnie być dziewczyną jednego kumpla z klasy.
  ― Wiesz... znamy się całe życie, ale nigdy bym nie przypuszczała...
  Ulżyło mu. W końcu przyznał się. Bardziej sam przed sobą niż przed nią. Byli jak rodzeństwo, znali się od piaskownicy. On miał pięć lat, kiedy ona się wprowadziła, taka sobie mała 3-latka. Byli tylko w czwórkę: dwóch chłopców i dwie dziewczynki, cała populacja dzieci w tym bloku. Reszta to nastolatkowie, którzy totalnie ich ignorowali. Teraz, kiedy już mieli dwadzieścia i dwadzieścia dwa lata, i zostali tylko oni z całego towarzystwa, zbliżyli się do siebie jeszcze bardziej. Bolało go, że nigdy nie mógł się do nikogo wypowiedzieć, gdy widział jakieś ciacho w TiVi albo na ulicy. Teraz już mógł.
  TO BYŁO ZBAWIENIE. Ta informacja. Nieważne, jak ważna lub jak błaha, ratowała mu życie. Jeżeli chciał uciec z parszywej randki ― wychodził do ubikacji, tam dawał głuchego Zuzie, a ona po dziesięciu minutach dzwoniła i nawijała, że ona musi iść spać, bo ma egzaminy, że się uczy i ostatni raz dzwoni by mu ratować tyłek z opresji. A on z zatroskaną miną i odpowiednimi słowami udawał, że coś się stało i musi niezwłocznie wracać do domu.
  Oczywiście to działało w obie strony. On też był zobowiązany ratować ją z opresji. Zbliżyli się jeszcze bardziej. Jednak temat jego orientacji nigdy nie był już poruszony. Wiedział, że go kocha jak brata, a on jest jej przyjacielem, powiernikiem wszystkich jej sekretów, i to też działało w obie strony... Zuza nie chciała o tym mówić. Akceptuje go, toleruje go, rozumie nawet, ale nie chce o tym słuchać... słyszeć. Nie musiała mu tego mówić, on to wyczytał z jej oczu, gdy się przed nią przyznał.
  Wtedy też dostał się na uni w Poznaniu. Nowe życie. Student (raz jeszcze). Może ktoś nowy...
  Trzyosobowy pokój, nawet duży. Wszedł pierwszy, więc po szybkim zapoznaniu się z pomieszczeniem zajął najdogodniejsze wyrko. Nie przy drzwiach, nie przy oknie, daleko od biurka. Idealnie.
„Jak ty tam wytrzymasz, ty, który nie zaśnie bez całkowitej ciszy i bez całkowitej ciemności...” ― słowa Zuzy zadźwięczały mu w uszach, gdy usiadł na swoim nowym łóżku.
  To prawda, miał z tym wielki problem. Zawdzięcza to rodzicom, którzy od najmłodszych lat, kiedy miał iść spać, zostawiali go samego w pokoju, przy zgaszonym świetle. Nie umiał zasnąć przy radiu, ani gdy zza ściany słyszał telewizor czy rozmowę. A teraz ma mieszkać z dwoma innymi chłopakami, którzy zapewne chrapią, śpią przy lampce lub przy radiu. Nigdy nie mieszkał z kimś, zawsze sam. A teraz... może w końcu wyjdzie na „normalnego” ― i powtarzał sobie w duchu: jak człowiek zmęczony, to zaśnie zawsze i wszędzie.
  Nagle drzwi się otworzyły i stanął w nich szczupły, wysoki chłopak. Miał bardzo miłą twarz, ciemne włosy, zielone oczy, uśmiech od ucha do ucha, dołeczki w policzkach. Przeleciał wzrokiem po pokoju i zatrzymał się na nim. Zrzucił torby. Wystawił rękę i już sunął ku niemu.
  ― Artur... ― głos dość tubalny, ale miły dla ucha. Spokojny.
  ...CIACHO! Tak, to jest mój przyszły mąż!
  ― Radek ― odpowiedział i uścisnął mu dłoń. Silny uścisk. Mięśnie mu się napięły pod kurtką.
  …Musi chodzić na siłownię. Musi mieć piękne ciało...
  Odpowiedział równie silnym uściskiem. Artur uśmiechnął się jeszcze bardziej, o ile to było możliwe.
  ― To jest wolne? ― wskazał łóżko sąsiadujące wezgłowiem z jego łóżkiem.
  ― Jasne ― odpowiedział, zerkając na posłanie, które wzrokiem wskazał Artur, a ten od razu runął na wyrko, rozciągnął się i pokręcił się trochę. Następnie wstał i przeszedł do trzeciego, wolnego łóżka. Ponaciskał je gdzieniegdzie, uniósł materac.
  ― Moje jest lepsze ― rzekł i ponownie runął na swoim nowym posłaniu. I naraz...
  ― Co to, kur...? ― spod drzwi dobiegł ich nowy głos. Blondyn, nie za wysoki, przeciętna sylwetka, nawet z lekkim brzuszkiem, wchodząc potknął się o torby Artura. ― Siemasz... ― kiwnął głową do Radka.
  …Siemasz? Mój miły... Skąd tyś się urwał? Szkoda, że jeszcze nie wygiąłeś nadgarstków i nie rozstawiłeś palców, jak na hiphopowców przystało. Wielkie Joł. Buahahaha...
  ― Siemasz ― znów kiwnął głową, kiedy zobaczył Artura, który w tej samej chwili podniósł się i uścisnął mu rękę.
  ― Artur.
  ― Michał.
  ― Radek.
  ― Michał... ― uścisk nie był już taki silny.
  Wtedy Artur wyjął pół litra żubrówki i sok jabłkowy.
  ― Tylko lodu nie mam ― powiedział markotnym głosem.
  ― I bez też przejdzie ― dodał Michał, wyjmując kolejne pół litra, tym razem soplicy.
  Radek stanął jak wryty. Nie pomyślał o alkoholu. Ale... To było jak zbawienie. Mama wpakowała mu do torby kilka soków własnej roboty: „Bo tam pewnie drogie będą, a tak już na jakiś czas będziesz miał” ― owinięte w mokry ręcznik i folię, żeby były chłodne i żeby się nie stłukły. Były zimne jak z lodówki!
  ― Da się zaradzić ― powiedział i szybko je wyjął i postawił na stole. Uśmiechnęli się. Artur sięgnął do szafki, wyjął szklanki i już polał pierwszy kieliszek.
  ― No to, panowie, za nas. Oby nam się razem dobrze mieszkało.
  ― Za nas ― odpowiedzieli Radek i Michał jednocześnie.
  Radek jeszcze dobrze nie przełknął, gdy rozbrzmiał dźwięk komórki. Uśmiechnął się, bo wiedział, kto to. Podszedł do plecaka i wyjął telefon. Odebrał i wyszedł na korytarz.
  ― Co się stało?
  ― Jak to, co się stało?! ― ryknęła na niego.
  ― No, co?
  ― Miałeś dać znać, jak dojedziesz!
  ― Tak, mamo... ― zironizował ostatnie słowo.
  ― No! Ja myślę... I jak, masz już współlokatorów?
  ― Taa... ― podszedł do okna i oparł łokcie o parapet. ― Artur i Michał.
  ― Skąd są? Co robią?
  ― Nie wiem ― odpowiedział pretensjonalnie. ― Zadzwoniłaś, zanim spokojnie sobie usiedliśmy.
  ― Ajjj. Sorki. To się rozłączamy.
  ― Gdzie?! Wróć! Chłopaki nie uciekną.
  ― Co tam u ciebie, w Kraku?
  ― Trzyosobowy...
  ― To tak jak u mnie...
  ― Ilona i Kaśka. Jedna jest z...
  Dalej nie słuchał. To go już mało obchodziło. Podziwiał widok z okna. Starsze domy na przemian z nowymi, modernistycznymi. Blokowce kontra domki jednorodzinne. Tak; trochę drzew, jest gdzie uciec na wieczorny spacer... Oto jego nowy dom. Tutaj dojrzeje, tu pozna życie i może znajdzie miłość...
  ― To ja już lecę... Halo! RADZIK!
  ― Co? Przecież słucham.
  ― No, jednym uchem, a drugim wypuszczasz. Znam cię. Żeby ci te twoje odpłynięcia w obłoki nie zaszkodziły, uważaj... Dobra, to ja już lecę. Zadzwonię później. Pamiętaj, nie wydziwiaj za bardzo na początku. Poznaj ich dobrze, zanim pokażesz się... ten prawdziwy. I pamiętaj, nie kłóć się, bo będziesz z nimi mieszkał co najmniej rok! Papasz...
  ― Papasz... ― wyłączył telefon i odetchnął świeżym powietrzem. Zamknął oczy.
Taak... Tutaj się wszystko zmieni.
  Pośpiesznie wrócił do pokoju, gdzie Artur z Michałem obalili już pół butelki. Usiadł obok nich.
  ― Zalegasz ― Artur wskazał mu szklankę; Radek wypił.
  ― Krótko trzyma, co? ― rzekł Michał.
  ― Co...?
  ― Kobieta! ― uzupełnił Artur. ― Krótko cię trzyma. Ja tam ze swoją zerwałem. Ale kur..., takie zderzaki, taki tyłek, nogi do samej szyi. Dupa jak się patrzy. Aż się miło ruchało...
  No przecież... no oczywiście! Musiałeś się okazać heretykiem. MUSIAŁEŚ? Ale przecież zawsze tak jest. Marzenia nie trwają wiecznie. I są marzeniami dlatego, że są nieosiągalne. Żegnaj, moje bożyszcze. A już widziałem nas w domku jednorodzinnym.
  — To czemu zerwałeś? ― pytanie Michała wyrwało go z zamyślenia.
  — A bo to mało ryb? Pewno jak wrócę po studiach, to się hajtniemy. Nikt jej nie ruszy, a ona szaleje za mną. Ale teraz ja się chcę wyszaleć... Radek, weź no wyjdź na korytarz i poszukaj jakiś okazów, zaproś... na jednego.
  Wyszedł. Znalazł. Zaprosił.
  Artur wrócił przed wieczorem.
  ― Kurw... Ale dupa...! ― poprawił jaja i padł na wyrko. ― Żałujcie, żeście nie poszli. Byłoby dla wszystkich...

*


  Tak. Telefon od Zuzy ratował mu życie w wielu sytuacjach... Radek stał się cichym obiektem westchnień dziewczyn z akademika. Przystojny, atrakcyjny, kulturalny, poukładany. I taki wytrwały w uczuciu. Spotyka się z dziewczynami, ale nigdy nic więcej. One marzyły o chłopaku, z którym mogą tak rozmawiać. Cudowny towarzysz.
  Męska część akademika trochę go nie lubiła ― chyba właśnie z tego powodu, ale nie okazywali tego w jego obecności. Byli mu znajomymi, kolagenami do wszystkiego. Pomagał im, a i oni mu pomagali. Ale myśl, że stoi przed nimi niemalże wzór do naśladowania, drażniła ich. Kilka razy słyszał, jak psioczyli, że byli na randce i dziewczyna z akademika nagle zaczyna mówić o Radku. Poleciało kilka flug i określeń, ale jedno przykuło go do poręczy: „pedał”... Wtedy usłyszał tubalny głos Artura:
  ― Nie pierd...lcie. Ma dziewczynę. Heteryk. Do niczyjej dupy się nie dobiera. A jeśli dziewczyna na randce mówi o innym, to znaczy, że nie ma się u niej szans. Weźcie to pod uwagę.
  Innym razem był to Michał:  
  — Należy go szanować, a nie wyśmiewać. Jego szczęście, że ma kogoś, kogo tak kocha i na kogo może liczyć. Z wzajemnością! Wiecie, jak oni dzwonią do siebie, jak ze sobą gadają? Tylko zazdrościć! Wyśmiewacie się z niego, ale do pięt mu nie dorastacie. Czym wy się chcecie chełpić, że skaczecie z kwiatka na kwiatek?

*


  Artur, Radek i Michał stali się dobrymi przyjaciółmi. Poszliby za sobą w ogień, co było o tyle zadziwiające, że zaistniało w tak krótkim czasie. Wśród innych uważani byli za zajebistą paczkę. Jak już robili imprezy u siebie w pokoju, to mówiło się o nich tygodniami. Zapraszali tylko nielicznych, a towarzystwo damskie zawsze było wyborowe.
  Michał szybko znalazł sobie dziewczynę, to była Liwia. Bardzo miła koleżanka. Pasowali do siebie. Radek w skrytości im zazdrościł. Bo przecież sam nikogo nie miał.
  Artur natomiast wyrobił sobie opinię oblatywacza. Każda, która mu się spodobała, szybko lądowała w jego łóżku. Z Radkiem i Michałem mieli umówiony sygnał: kawałeczek kartki pod drzwiami: „Nie wchodzić, jestem w akcji.” Potem nawet nie trzeba było nic pisać, wystarczył tylko ten biały znak. Wtedy Michał szedł do Liwii, a Radek na długi, samotny spacer. Cieszył się, że park jest niedaleko. Lubił tam przebywać. Obserwował ludzi, zakochane pary, starszych i samotnych, czy rozbiegane psy. Zamykał oczy i poddawał się szumowi wiatru ocierającego się pomiędzy liśćmi. Gorzej, gdy padało. Wtedy przesiadywał u kogoś w pokoju, pod byle pretekstem.
  Podczas tych długich samotnych chwil zastanawiał się, dlaczego nie pójdzie wreszcie do jakiegoś gej-klubu. Pozna kogoś... Ale samotne wyjście z akademika to pożywka dla plotek. No a czat...? Zwykle nie ma tam jakichś rewelacyjnych ludzi, ale zawsze byłby ktoś. A nuż ktoś wyjątkowy może by się trafił?
  Długie chwile w samotności sprawiały, że fantazjował o prawie każdym chłopaku z akademika. Było kilku, na których można było zawiesić oko, ale każdy z nich próbował dorównać Arturowi. I to on najczęściej gościł w jego głowie. Kilka razy dobiegły do jego uszu opowieści dziewczyn, jaki Artur ma dobry sprzęt i jak im było cudownie, że podczas ekstazy prawie krzyczały, że wie, jak dopieścić dziewczynę. Ale usłyszał też opinię negatywną: Paulina ostro przeciwstawiła się Ance, że Artur może i ma dobry sprzęt, ale nie bardzo wie, co z nim robić... Radek jakoś nie umiał w to uwierzyć.
  …Artur jest wyborowym kochankiem. Ktoś taki jak on po prostu musi być…
  „Zaprzyjaźnieni” donieśli mu też gdybania na jego temat. Chodziły po akademiku pogłoski a to o jego ciele, że ma jakieś znamiona, których wstydzi się pokazywać, a to o jego penisie, że jest jeszcze większy niż Artura. I że Radek na pewno wie, co z nim robić. I że dziewczyna, która z nim jest, musi być chyba najszczęśliwsza na świecie... Śmiał się z tych rewelacji. Przecież on, Artur i Michał widują się w samych slipach i doskonale widzą, co który nosi w majtkach. Michał najmniej. Ale Liwia w przypływie szczerości wyznała koleżankom, co też dotarło do uszu Radka, że brzuszek Michała jest cudownie miękki, za to penis niesamowicie twardy, i nie narzeka na brak akcji.
  Wszyscy kogoś mają, wszyscy to robią, a ja?
  Telefon od Zuzy.
  ― Zakochałam się... ― zapiała mu do ucha, aż musiał odsunąć słuchawkę. ― To znaczy tak mi się wydaje...
  ― No to świetnie ― z trudem przyszło mu ukryć smutek i rozżalenie w głosie. A z drugiej strony ucieszył się jej szczęściem. Tak robią przyjaciele...
  ― Ma na imię Daniel, jest z Kraka i studiuje na moim wydziale, rok starszy. No jest po prostu genialny, prześlę ci jego zdjęcie na pocztę.
  ― Dobrze, już się nie mogę doczekać. To co, spotkamy się na święta?
  ― Ojej... Zapomniałam, Radzik.
  Już wiedział.
  ― Nie zajadę do domu na święta, rodzice zabierają mnie z Kraka, jedziemy od razu do babci, aż do Nowego Roku.
  ― Nic się nie stało, zobaczymy się jakoś później...
  Fakt był taki, że od jakiegoś czasu Zuza mniej dzwoniła. To on nadrabiał stracone rozmowy, a ona wymawiała się, że nie ma minut, że nie może tyle rozmawiać. Teraz znał powód. Jego jedyna opoka zaczęła się kruszyć. Tracił ją. Wcale mu nie chodziło o alibi heteryka, ale tracił swoją jedyną powiernicę, prawdziwą przyjaciółkę.
  ― To ja lecę Radzik, papasz.
  ― Papasz...
  Ryczeć, to za mało. Dołek, jaki złapał, długo go trzymał, i powiększył się jeszcze, gdy się dowiedział, że rodzice wylatują sobie na święta do ciepłych krajów.
  Sam. Jego pierwsze samotne święta. Akademik opustoszeje. Będzie musiał porozmawiać z administracją, że zostaje tu podczas świąt. Da się...? Pewnie się da, chyba go nie wyrzucą.
  Do świąt dwa miesiące. Sesja tuż za plecami. Chciał zaliczyć wszystko w zerówkach. Co ciekawe, zauważył, że Artur również zaczął się przykładać do nauki. Kartka pod drzwiami pojawiała się już tylko sporadycznie, prawie od wielkiego dzwonu.
  Zaczęli kuć razem, co jeszcze bardziej ich zbliżyło, bo Michał kuł z Liwią. Radek już nie uważał Artura za wielkie bóstwo, ale za zwykłego przyjaciela, w którym skrycie się podkochiwał. Teraz odkrywał luki w wiedzy Artura, które z dużym zaangażowaniem pomagał mu wypełnić. Razem siedzieli razem w czytelni, razem szperali po bibliotekach.
  Któregoś dnia Artur powiedział, że już dawno przyuważył, że Radek od jakiegoś czasu chodzi markotny. Radek nie ukrywał powodów.
  ― Mam spędzić święta tutaj, sam. Starzy lecą do ciepłych krajów, Zuza będzie u babci. Poza tym nauka...
  — Z nauką nie narzekaj, bijesz innych na głowę. A co do świąt ― nie ma sprawy. Jedziesz do mnie.
  ― Co? ― Radkowi z wrażenia rozsypały się notatki. Nie dowierzał własnym uszom.
  ― Ja zawsze mam samotne święta. Moich nigdy nie ma. Hotele, bankiety, roczne podsumowania zysków i strat... ― mówił z ironią. ― Więc... będziemy sami. Sami sobie zrobimy święta. I mnie będzie raźniej, a nie tylko pysk w kieliszek i w telewizor.
  Radość, jaka Radka opętała, była niemalże namacalna. Razem z nim? Pod jednym dachem? Obok siebie? Kto wie, może i... w jednej sypialni, sami? Opanował się szybko.
  ― No to, jak? Aż do Nowego Roku. Odmowy nie chcę słyszeć. Ani innych protestów.
  Radek nie umiał odpowiedzieć. Jedyne, na co go było stać, to skinienie głową. Ukrył wzruszenie.

*


  Nie mógł się doczekać. Odliczał każdy dzień. Uczył się tym uparciej, żeby wszystko zaliczyć w zerówce. I skutecznie pociągał za sobą Artura, by już potem nic nad nimi nie wisiało. Artur był mu wdzięczny. Gdy szli razem, zaliczali za pierwszym podejściem. Gdy raz zdarzyło się, ze Artur musiał iść sam, został odesłany „do utrwalenia” pewnych zagadnień.  
  Aż w końcu...
  Dzień był zwykły, zimowy, śnieżny, słoneczny, bezchmurny, mroźny, z lekkim wietrzykiem, ale dla Radka cudowny. Pociąg stukał monotonnie kołami, a oni przysypiali zmęczeni. Potem taryfa.
  Willa lub dworek ― to jedyne określenia, które Radek umiał znaleźć, gdy dotarli na miejsce. Do tego ogromny ogród. Domyślił się, dlaczego Artur ukrywał, że jest przy kasie. Radek pochodził z przeciętnej rodziny, więc był pod wrażeniem każdego mebla, każdego sprzętu, każdego zakamarka domu Artura.
  Artur wskazał mu osobny pokój, na górze, dokładnie naprzeciw swojego pokoju. Oddzielał ich tylko korytarz przebiegający wzdłuż całego domu. Ale to go nie martwiło Najważniejsze, że będą razem... A może, gdy trochę wypiją... może chociaż się pocałują? Świąteczno-noworoczne życzenia bez pocałunku? Poza tym ― Artura alkohol zawsze podniecał. To może uda mu się... zobaczyć jego ciało, wyrzeźbione niczym posąg dłuta Michała Anioła, bez żadnej osłony?
  ― Łazienka jest tutaj ― Artur uchylił sąsiednie drzwi. ― Mały feler, bo jedna na dwa pokoje. Ale tu nigdy nikogo nie ma. Teraz tylko my.
  ― Żaden kłopot ― odrzekł Radek z uśmiechem i wszedł do swojej sypialni. Dwa wielkie obrazy: jeden przedstawiający dróżkę pomiędzy młodziutkimi wiosennymi brzózkami, drugi ― zachód słońca w górach. Dalej wielkie okno z małym balkonem, pokrytym śniegiem. Całość ― styl i klasa, bez zbędnego przepychu. I małżeńskie dwuosobowe łoże oraz mały boombox stojący na regale. Zaczął się wypakowywać, żeby wygrzebać ręcznik. Był zmęczony podrożą, koniecznie chciał się umyć i odświeżyć. Jednak zanim to zrobił, do boomboks’a włożył jedną z leżących obok płyt.
  Taak... Muzyka odgrywała wielką rolę w jego życiu. Była odprężeniem, ucieczką, nastrajaczem... Gdy chciał odpocząć, włączał spokojną muzykę. Gdy chciał sobie poprawić humor, dawał pop w najczystszej postaci i piosenki ze znanymi tekstami. Gdy był zdenerwowany, słuchał ostrej muzyki. To, patrząc z innego punktu widzenia, czyniło go dość ciekawą postacią, bo znał wiele, wiele zespołów. Tym razem przypadł mu do gustu ten młody amerykański wokalista, który śpiewał pięknym, czystym, niskim głosem do muzyki klasycznej. Dżej-Dżi śpiewał nie tylko po angielsku, ale i po włosku, co bardzo się Radkowi spodobało. Wsłuchiwał się w te dźwięki, spokojnie się rozpakowując, poukładał rzeczy w szafie i w szufladzie, spodnie od piżamy rzucił na łóżko. Potem przesunął plecak w kąt i zarzuciwszy ręcznik na ramiona, wyszedł na korytarz... i momentalnie opadł z powrotem na drzwi... Artur. Nagi. Właśnie wyszedł łazienki, a wydobywające się za nim niej kłęby pary jakby dodawały mu urody i anielskiego blasku. Radek od razu spojrzał w jego krocze, przygryzł wargi i zacisnął dłonie na końcówkach ręcznika. Teraz podniósł wzrok. Ich oczy spotkały się. Artur stał uśmiechnięty, niczym nie speszony i patrzył na Radka, kompletnie zaskoczonego.
  ― Niespodzianka? ― spytał po chwili. ― Po domu chodzę nago. Znaczy wieczorem, jak nie ma starych i nie ma gości... ― urwał, jakby szukał dalszych słów. ― Dlatego zapomniałem wziąć czegoś na zmianę.
  Radek wytrzymał jego wzrok, przywołując na twarz uśmiech pełnego zrozumienia, ale spojrzenie Artura wydawało mu się jakby prowokacyjne i wyzywające. I przedłużające się milczenie, jakby Artur celowo pokazywał mu się w całej okazałości. A miał co pokazać... ― Miałbyś coś przeciw, jakbym tak...
  …paradował...?
  ― ... chodził przy tobie?
  …no, oczywiście, że nie…, najchętniej to padłbym na kolana i przyssał się tak do twojego przyrodzenia, wyssałbym z ciebie wszystkie soki, zostawiając cię niczym rodzynka...
  ― To jest twój dom ― odrzekł po chwili, kryjąc podekscytowanie. ― Mnie to nie przeszkadza, jestem gościem, dostosuję się...
  ― To dobrze ― Artur uśmiechnął się, przedłużając tę chwilę, jakby celowo pozwalał Radkowi łapczywie chłonąć wzrokiem każdy fragment swojego ciała, czego Radek nie umiał już ukryć. ― Ty też tak możesz... jak chcesz. Nikogo więcej, tylko my. Nie krępuj się ― Artur znów się uśmiechnął, aż Radka przebiegł dreszcz, po czym wolnym krokiem przeszedł do swojej sypialni. Gdy tylko zamknął za sobą drzwi, Radek najpierw wziął kilka głębokich oddechów, po czym wpadł do łazienki jak szalony, niechcący trzasnąwszy drzwiami.
  Na widok natrysku wpadł w zdumienie. Przypominał on spiralę ze szkła, na której końcu była komora, a w niej ścianka z kurkami. Umywalka przypominała drewnianą misę z unoszącą się nad nią lwią paszczą. Usiadł na podwieszanym sedesie i zrzucił z siebie koszulkę i spodenki. Zamknął oczy. Pod powiekami wciąż widział Artura...
koniec cz.I

...Radek zamknął oczy. Pod powiekami wciąż widział Artura. Twarz, tak dobrze mu znana, nabrała zupełnie innego wyrazu. Idealnie komponowała się z całością jego ciała. Ślicznie wyrzeźbiony, lekko owłosiony tors. Włoski porastały przede wszystkim okolice sutków i tworzyły ścieżkę prowadzącą coraz bujniej ku wklęsłemu pępkowi. Niżej ten gąszcz rozrastał się w ślicznie wyprofilowany trójkącik kończący się nad penisem, teraz nie tak dużym, jak to sobie Radek wyobrażał, ale z pewnością wyjątkowo grubym. W jego cieniu wisiały dwa jądra w delikatnie owłosionym worku. Pięknie umięśnione uda. Tyłek jak bułeczka, jędrny, okrągły z lekkim gąszczem pomiędzy pośladkami, które cudownie współgrały ze sobą, gdy szedł, znikając za drzwiami swego pokoju... Ten widok doprowadził Radka do wzwodu, już sam zaczął masować sobie przyrodzenie... gdy rozległo się pukanie do drzwi. Poderwał się. W pośpiechu owinął się ręcznikiem, zawiązał się ciasno, żeby jakoś ukryć wyprężonego penisa. Popatrzył, czy tak może być i wolnym krokiem, zerkając szybko w lustro czy czasem nie ma wypieków, otworzył drzwi.
  ― Myślałem, że może nie masz ręcznika... ― w drzwiach stał Artur, ubrany w szorty i podkoszulek, czym Radka lekko zasmucił. Stał chwilę, patrząc na Radka, owiniętego ręcznikiem, co też jakby go wyraźnie rozczarowało. ― W takim razie nie przeszkadzam. Kolacja będzie za jakieś 20 minut... ― i nie czekając na odpowiedz, zamknął drzwi.
  Radek wykapał się dość szybko w wymyślnym natrysku. W pokoju przebrał się w spodnie od piżamy i czysty biały podkoszulek. Wręcz zbiegł po schodach i kiedy stanął na ich końcu, doznał kolejnego szoku. W tym wieczorowym stonowanym oświetleniu dom wydał się gargantuiczny. Umeblowany modernistycznie, sprzętów nie za dużo i nie za mało, w sam raz, jak do dekoracji. Przyglądał się, zachwycony pomysłami gospodarzy. Wtedy gdzieś z głębi dotarł do niego głos Artura. Ruszył w tym kierunku i po chwili stanął w kremowo brązowej kuchni.
  ― Tak mi się wydawało, że skończyłeś się kąpać. Siadaj i wcinaj. Przykro mi, że jest tylko to, ale nie miałem na nic więcej ani czasu, ani siły ― postawił przed nim talerz z usmażoną w panierce piersią kurczaka, ryżem z marchwią oraz ananasem z puszki zamiast surówki. Zdziwiło go takie połączenie, ale jeszcze bardziej go zadziwił smak. W swoim domu takich wymyślnych dań nigdy nie jadł, w akademiku tym bardziej nie. Ale nigdy by nie podejrzewał, że Artur potrafi tak gotować.
  Radek był szczęśliwy, że będzie z Arturem sam na sam, tyle dni i choć wiedział, że z tego nigdy nic nie wyjdzie, to sama obecność u jego boku była niczym dar z nieba.
  Rozmowa toczyła się lekko: o ostatnich minionych dniach na uczelni, o sesji, o wszystkim. Radek kilka razy próbował poruszyć temat domu i rodziny Artura, jednak był on szybko urywany i zmieniany. Po kolejnej próbie dał sobie spokój. Co ciekawe, wyczuł też wielokrotnie podczas tej kolacji, jak kolano Artura ociera się o jego udo. Podczas rozmowy zawsze patrzył mu prosto w oczy i często się uśmiechał, patrząc na niego w dziwny sposób.
… flirtuje? Ze mną? Może chce sprawdzić te pogłoski, które krążą o mnie po akademiku? Ale przecież sam mnie tak zaciekle wielokrotnie bronił...
  Kiedy skończyli, Radek zebrał talerze i ruszył do zmywaka. Artur od razu zaprotestował, że jest gościem, więc nie powinien. Wtedy też nastąpił dotyk. Dla Artura zapewne on nic nie znaczył, ot, zwykły chwyt za przedramię. Jednak dla Radka było to jak dotyk anioła. Delikatny, nad wyraz delikatny, niemal pieszczota. Tak nienaturalny dla takiego faceta, jak on. Położył dłoń na jego przedramieniu, otaczając je ciepłymi palcami. Przeszły go ciarki, które od razu go zrelaksowały. Musiał szybko się otrząsnąć, bo by upuścił talerze.
  Pozmywali razem, potem Radek udał się do swojego pokoju, zostawiając Artura samego. Był padnięty. Położył się. Było mu cudownie. Uwielbiał to uczucie, kiedy grzał się pod kołdrą, że nie chciało mu się wystawić nawet dłoni w zimne objęcia chłodu. Zasnął w mgnieniu oka niczym małe dziecko. Nic mu się nie śniło.

*


  Otworzył oczy. Uśmiechnął się. To nie było snem. Naprawdę był w domu Artura i tylko z nim, sam na sam.
  …Jest inny. Nigdy go takiego nie widziałem, ale przecież tak naprawdę nigdy nie byłem z nim tak sam na sam. Zawsze uważałem go za pewnego siebie, butnego aroganta. A teraz jest słodki, ciepły, kochany. Materiał na prawdziwego męża...
  Przeciągnął się tak, jak nakazał im na jednym z wykładów pan doktor. Wstał i zrobił kilka dziwnych skrętów, chwycił ręcznik i wyszedł na korytarz. Łazienka. Nacisnął klamkę. Nawet nie zastanowił się, czy wolna, nie zapukał. I... Artur. Idealne ciało wypłynęło z obłoków pary, ukazując swoje przyrodzenie w półwzwodzie. Pogrubiony, lekko wyprężony penis poruszał się delikatnie pod dotknięciami białego ręcznika. Krople, zawieszone na niewidzialnych włoskach całego ciała, błyszczały w promieniach słońca dobywających się do łazienki. Pięknie wyprostowana sylwetka zastygła w bezruchu. Ręcznik powoli zaczął ją oplatać, kryjąc tak pożądany przez Radka widok. Z każdą sekundą dusza mu łkała.
  ― Cześć ― usłyszał miły, ciepły głos, który powolnymi falami docierał do niego, otaczając niczym wielkie ramiona. Nagle oprzytomniał i spojrzał na jego twarz, jeszcze zaspaną, lecz pełną uśmiechu. ― Co? Właśnie się obudziliśmy?
  ― Taa... Cześć, cześć... Sory, już wychodzę... Nie słyszałem wody, myślałem, że wolne...
  ― Jak ci się spało? ― Artur przemilczał te tłumaczenia.
  ― Dobrze, dziękuję. A ty...?
  ― Cudownie. Własne wyrko. Tylko ono wie, jak najlepiej ukołysać do snu. To co, na śniadaniu za pół godziny? ― Artur już stał w drzwiach; Radek tylko skinął głową i stanął przy umywalce. Zaczął szorować zęby.
  ... jakby to było cudownie zanurzyć się w tych silnych ramionach i poczuć się bezpiecznie otulony, chroniony od wszelkiego zła. Pocałować go w tę roześmianą twarz. Kochać się z nim i patrzeć mu w przepełnione radością oczy...
  Zszedł do kuchni. Był zszokowany, widząc Artura ubranego tylko w dresik, pod którym zapewne nic więcej nie miał, bo penis bardzo mu się odznaczał. Radkowi coś podpowiadało, że Artur, niczym nie skrępowany, naprawdę się cieszy z jego obecności.
  Po śniadaniu postanowili wyjść na spacer.
  Była to dzielnica położna na przedmieściach tego dużego miasta. Otaczał ją las, a nieopodal płynęła rzeka. Świeży śnieg pokrywał wszystko do wysokości stóp. Świat wyglądał bajecznie. Radkowi zawsze odpowiadała ta pora roku, co z kolei narażało go na różne opinie na swój temat. Podobała mu się jasność, jaką otoczona była zima i to, że były w nią wpisane święta Bożego Narodzenia. I to, że był śnieg, który ostatnio, niestety, nie utrzymywał się zbyt długo. Upajał się warstwą śniegu na cieniutkich gałązkach drzew, zlodowaciałą rzeką, pod którą nadal płynęła woda. Nie przeszkadzały mu zaspy uczynione przez pług śnieżny, który wszystko zgarnął do krawężnika... W pewnym momencie zaczęli się bawić śniegiem. Artur pierwszy rzucił w niego śnieżką, Radek czym prędzej mu oddał i puścił się biegiem w stronę pobliskiego zagajnika. Artur za nim. Ganiali się jak przedszkolacy, obrzucając śniegiem. Tu wygrywał Radek, bo był celniejszy. Ale mimo wszystko to Artur dopadł go i natarł świeżym puchem. Aż obaj padli, leżąc obok siebie na śniegu i robiąc „anioły”. Podobało mu się, że leży obok Artura, że jest razem z nim, a przede wszystkim to, że i Artur był zadowolony z jego towarzystwa. Rozmawiali o wszystkim, poruszali tematy, o których w akademiku nigdy nie rozmawiali. Oczywiście temat jego rodziców i domu nadal był tematem tabu. Więc Radek przestał już go drążyć.
  Wrócili do domu cali przemoczeni. Szybko się przebrali i spotka...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin