A Life in Darkness - rozdział 3.pdf
(
66 KB
)
Pobierz
270322465 UNPDF
Rozdział 3
Znowu śnił mi się ten sam sen, co kiedyś. Duch mojej babci mówiący, że będę
ostatnią czarownicą z rodu Blake. Ale nie wiem, dlaczego. Do tej pory tego nie
rozgryzłam, a zastanawiałam się nad rozwiązaniem już nie jeden raz. Oczywiście
nikomu o tym nie powiedziałam. Czułam, że mogłabym mieć wtedy problemy
wszelkiego rodzaju.
Jeszcze zanim otworzyłam oczy wiedziałam, że w moim pokoju ktoś był. Ale
wystarczyła chwila skupienia i już mogłam poznać osobę, choćby po zapachu i nie
tylko. Wampiry dawało się poznać po specyficznej aurze - albo czymś podobnym - a
jego znałam aż za dobrze.
Przeciągnęłam się jak kot i ziewnęłam przeciągle. Nie chciało mi się wstawać z
łóżka i iść w ten piątek do szkoły. Czasami wydawało mi się, że to tortury. Może nie
cielesne, ale takie... mentalne.
–
Jeszcze tu jesteś? - zapytałam cicho, ale na pewno mnie słyszał.
Przez chwilę nie odpowiadał, jakbym go zaskoczyła. Nie myślałam, że po czterystu
latach życia można było go czymś zaskoczyć. Zawsze wierzyłam, że tak długo żyjący
wampir powinien być już przyzwyczajony do... wszystkiego.
Usiadłam na łóżku. Moment czasu zajęło mi przyzwyczajenie się do ciemności i
ostateczne obudzenie. Nadal chciałam spać, a oczy same mi się zamykały.
–
Wczoraj nie odpowiedziałaś mi na pytanie – wyjaśnił szeptem.
Siedział na parapecie okna, Serafina widocznie zwolniła to miejsce. Alex wyglądał
na ogród, a za oknem nadal panowała ciemność. Wschód słońca nastąpi dopiero za
godzinę, o ile się nie myliłam. Zazwyczaj siedział w moim pokoju do szóstej, a potem
cicho wychodził. Dzisiaj został o pół godziny dłużej tylko po to, żeby o coś mnie
zapytać. No właśnie...
–
Jakie pytanie?
–
Jedziesz ze mną do Nowego Jorku? - zapytał, spoglądając na mnie, a jego oczy
błyszczały w ciemności jak u prawdziwego drapieżnika.
Mogłam się domyślić, że do tego wróci. Istotnie, nie dałam mu wczoraj
jednoznacznej odpowiedzi. Ale skoro większość argumentów przemawiała za
wyjazdem, to dlaczego nie? Chyba nie może być aż tak źle...
–
Dobra – wzruszyłam ramionami z obojętnością. - Mogę jechać, co mi szkodzi.
Widziałam, jak uśmiechnął się z triumfem. Tylko na to czekał.
–
Byłem pewien, że się zgodzisz. – Nawet jego głos brzmiał wyniośle.
–
Tak? - zapytałam nieprzekonana. - A to dlaczego?
–
Hm... - mruknął, udając zamyślonego. - To chyba dlatego, że chcesz spędzać
ze mną jak najwięcej czasu.
Czy on mi czyta w myślach?
–
To nie dlatego – skłamałam gładko i odwróciłam wzrok. Patrzenie na niego
mogło zdradzić moje kłamstwo.
Wygrzebałam się z łóżka i podeszłam do szafy, żeby wyszukać ubranie do szkoły.
–
Naprawdę? Dałbym głowę, że to właśnie z tego powodu.
–
Lepiej tak nie mów, jeśli nie jesteś w stu procentach pewien, bo głowę masz
tylko jedną – wypomniałam, przekomarzając się z nim, a jednocześnie unikałam
dalszych wyjaśnień. - A wiesz jak na wampiry działa odcięcie głowy...
–
Aha, odezwała się wszystkowiedząca - zakpił, ale był wyraźnie rozbawiony. -
Dzisiaj będę czekać na ciebie po szkole na parkingu.
–
Po co? - zapytałam zaskoczona. Od razu stanęły mi przed oczami poprzednie
wydarzenia. Znowu ludzie będą plotkować, już to widzę.
–
Musimy jechać do Rady. Zakładam, że nigdy tam nie byłaś, kiedy to miejsce
jest zaludnione. Więc dzisiaj będziesz miała szansę.
–
A nie mogę sama tam pojechać? - zapytałam z nikłą nadzieją. Może nie będę
musiała być w centrum uwagi? Może dziewczyny wcale go nie zauważą...? Wątpię!
Tak w ogóle, co mnie obchodzą jakieś dziewczyny? Niech sobie mówią, co chcą. Tak,
chciałabym w to wierzyć. - Wiesz co? Cofam to. Możliwe, że sama tam nie trafię.
–
Dobrze, że się rozumiemy – stwierdził z zadowoleniem. Rzadko się zgadzamy.
Po ciemku znalazłam dżinsy i kaszmirowy sweter. Jak się ma w szafie idealny
porządek, to można znaleźć ubrania z zamkniętymi oczami.
–
Nie powinieneś już iść? - przypomniałam mu, ale nie dlatego, że chciałam się
go pozbyć. Zbliżał się świt.
–
Już mnie wyganiasz? - to zabrzmiało jak jęk, ale wiedziałam, że on tylko
udawał.
–
Proszę bardzo, zostań. Chcesz spłonąć, twoja sprawa. Nie masz amuletu,
prawda? - zapytałam przebiegle. Tak naprawdę nie chciałam, żeby coś mu się stało.
–
Nie – odpowiedział po chwili wahania, jakby rozważał moje słowa. - Masz
rację, lepiej już pójdę.
Wstał bezszelestnie, otworzył okno i wyskoczył na zewnątrz. Tak po prostu. Ten
wampir chyba nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać.
***
Przeszłam przez korytarz. Ludzie przeciskali się między sobą, spiesząc się bez
powodu. Chociaż ja miałam pewien powód, by się spieszyć, to jednak tego nie
robiłam. Chciałam odwlekać czas w nieskończoność, dopóki wszyscy nie wyjdą, a
potem odjadą, nie zwracając na mnie większej uwagi.
Nie byłam głupia. Wiedziałam, że to by nie wyszło. Alex mógł specjalnie przyjść.
On wiedział o mnie chyba wszystko. Obecny powód zapewne też.
Nie chciałam być tchórzem. W ostatnim czasie wykazałam się wystarczającym
brakiem odwagi. A co mi mogą zrobić ludzie? Dobre pytanie...
Zatrzasnęłam drzwiczki mojej szafki. Przełożyłam torbę na drugie ramię i
rozejrzałam się dookoła. Ludzie robili dokładnie to, co ja właśnie zrobiłam, tylko oni
nie byli tak niespokojni. Ekscytowali się weekendem. Ja mogłam chociaż udawać
spokojną.
Szybkim krokiem przeszłam do głównego wyjścia. Popchnęłam drzwi i wyszłam
na zewnątrz. Na dworze było dosyć chłodno, cienki płaszcz nie chronił mnie
dostatecznie. Ciemne chmury wisiały nad ziemią, zwiastowały burzę.
Szybko przeszukałam wzrokiem parking. Nie mogłam w pierwszej chwili
uwierzyć w to, co zobaczyłam. Stanęłam jak wryta na schodach, a za mną wychodzili
ludzie ze szkoły, omijając mnie po drodze. Oni również na chwilę się zatrzymywali,
gdy dostrzegli to, co ja.
Trzy dziewczyny stały mniej więcej na środku parkingu, otaczając Aleksa. Gdy na
to patrzyłam, czułam złość. Chyba pierwszy raz od wielu dni. Jak dotąd udawało mi
się hamować odruchy i trzymać emocje na wodzy. Zacisnęłam pięści, żeby nie zrobić
czegoś godnego pożałowania.
Widziałam, jak on się śmiał, ale z tej odległości nie byłam w stanie stwierdzić, z
czego. Miałam ochotę zabić te dziewczyny w tej chwili. Była ich trójka. Dwie
farbowane blondynki i szatynka. Wysokie, smukłe, śliczne jak lalka Barbie.
Dosyć! Nie jestem gorsza od nich. To czysta prawda. Nie żadne próby
poprawienia nastroju.
Zbiegłam ze schodów. Uczniowie szeptali między sobą, pokazywali palcami
dziewczyny i ich nową zdobycz. Tak, on właśnie tak został nazwany. Nowa zdobycz...
Przecież on im nie ulegnie. Co najwyżej ich krwi, ale nie zwykłym ludzkim
dziewczynom.
Tandetne, głupie, wredne, puste... - wyzywałam w myślach te panny. Cały czas
mocno zaciskałam pięści, żeby nie wybuchnąć. Włożyłam ręce do kieszeni, tak na
wszelki wypadek. Wygięłam wargi w lekkim uśmiechu, żeby nie okazywać wrogości.
Dziewczyny były tak zajęte flirtem, że nie zauważyły mojego przyjścia. Alex
obrzucił mnie długim spojrzeniem, ale tak naprawdę nic nie mogłam z tego
odczytać. Na pewno nie był to przekaz ratunku przed pannami.
–
Już możemy jechać, kotku? - zapytałam bezpośrednio słodkim głosem, który
przyprawiłby mnie o mdłości, gdybym usłyszała go od innej dziewczyny. Na
przykład od tej platynowej blondyny...
„Kotek” również był planowany. Już myślały, że im się udało, a ja miałam
satysfakcję z ich wyrazu twarzy, kiedy usłyszały ten zwrot.
Dziewczyny odwróciły się w moją stronę jak na komendę i zmierzyły mnie
wzrokiem od stóp do głów. Uśmiechnęły się sztucznie na mój widok. Ja byłam miła,
ale tak naprawdę zaciskałam zęby ze złości. Dziwiłam się samej sobie, że do tej pory
jeszcze nie zaczęłam krzyczeć czy kląć na te panienki. Albo coś gorszego...
–
Więc jak? - platynowa blondyna przybliżyła się do Aleksa jeszcze bardziej,
ocierając się o niego biodrem. - Sobotę masz wolną?
To się nazywa szczyt bezczelności. Zupełnie mnie ignorowała. Jeszcze zobaczymy.
–
Sobotę? - zapytał Alex, unosząc brwi. - Nie przypominam sobie, żebym mówił
coś o sobocie z tobą.
Otwarcie kpił z farbowanej panny. Była ode mnie niższa o głowę. Alex spojrzał na
mnie.
–
Zaraz pojedziemy – oznajmił znacząco.
Dziewczyny wyglądały na mocno zszokowane. Szczególnie ta mała. W jej oczach
widziałam bezgraniczne zdziwienie, ale i determinację. Przybrała kokieteryjną minę
i zalotnie zatrzepotała rzęsami. Aż mnie zemdliło od jej widoku. Żałosna.
–
Może niedziela? – jej głos brzmiał pewnie, choć nie mogła się tak czuć. Nie
wiem jakim cudem.
–
Może... - zastanawiał się Alex na głos, specjalnie przeciągał. - Nigdy?
Już nie mogłam się powstrzymać i parsknęłam śmiechem. Jej mina była
bezcenna. Teraz już wszystko rozumiałam. To miałaby tylko jego rozrywka. Zabawa
ofiarą. Jak kot i mysz. Już nie miałam mu tego za złe. I nawet nie żałowałam tych
dziewczyn. Szczerze, cieszyłam się z ich sytuacji. To mi było nawet na rękę.
Panna z platynowymi włosami była oburzona. Jej twarz spłonęła rumieńcem, a
oczy ciskały błyskawice, głównie z moją stronę. Obróciła się na pięcie i odeszła, a jej
straż przyboczna podążyła za nią. Próbowała odejść z dumą, z podniesionym
podbródkiem, kręcąc biodrami. Wyrwał mi się kolejny chichot. Całkowicie się
rozluźniłam, komizm sytuacji mnie rozbroił. Alex również nie mógł się opanować i
śmiał się razem ze mną.
–
Kotku? - wydusił cicho ochrypłym głosem.
–
I co z tego? Chciałam zobaczyć jej minę po tym zwrocie – broniłam się.
Wciągnęłam do płuc chłodne powietrze i wypuściłam, uspokajając się. Podziałało.
–
Jedziemy? - zapytał w końcu.
Podszedł do mnie i objął mnie ramieniem.
–
Czekałam tylko na ciebie, flirciarzu. - Dźgnęłam go łokciem w bok, ale nie
zrobiło to na nim wrażenia.
–
To tylko potencjalne ofiary ze słodką krwią.
–
Nie wierzę, że te... - pohamowałam pewne wyzwisko, żeby nie zdradzać jak
bardzo ich teraz nienawidziłam. Wątpiłam, że mi się udało to ukryć. - dziewczyny
maja taką słodką krew. Ja byłam pewna, że w ich żyłach płynie trucizna – zakpiłam.
–
Trucizna mówisz? To się potem sprawdzi...
–
Nie wątpię – mruknęłam.
Wysunęłam się z jego objęć, żeby poszukać kluczy w torbie. Chwilę czasu zajęło mi
odnalezienie ich w bałaganie, jaki tam miałam. Podałam mu klucze. Drzwi
otworzyły się po naciśnięciu przycisku. Alex podszedł do samochodu i wsunął się na
miejsce kierowcy.
Spojrzałam jeszcze przelotnie na parking, a potem wsiadłam do samochodu.
Silnik zamruczał cicho i wyjechaliśmy.
–
Długo tam będziemy? - zapytałam, gdy już przestałam gapić się na widoki za
oknem, szybko przemijające.
–
Hm... - mruknął, przemyślając to. - Powinno nam to zająć nie więcej niż pół
godziny. Chyba, że coś się przedłuży.
–
I od razu potem wyjeżdżamy?
–
Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem... to tak. Spakujesz się i około ósmej
wieczorem powinniśmy wylecieć.
–
Samolotem? - zainteresowałam się.
Było już po południu i ruch tylko się nasilał. Autostrada międzystanowa numer
80 jak zawsze była pełna samochodów. Nawet nie wiem, dlaczego obrał akurat tą
drogę. Miałabym czymś podobnym jechać aż do Nowego Jorku. Samolot był
lepszym wyjściem.
Plik z chomika:
Onfi
Inne pliki z tego folderu:
A Life in Darkness - rozdział 6.rtf
(33 KB)
A Life in Darkness - rozdział 6.pdf
(67 KB)
A Life in Darkness - rozdział 5.pdf
(65 KB)
A Life in Darkness - rozdział 5.rtf
(43 KB)
A Life in Darkness - rozdział 4.rtf
(47 KB)
Inne foldery tego chomika:
_DLA BUDDYSTOW_
☆The Secret of Darkness
Aleister Crowley
Aleister Crowley
E-booki
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin