Rozdział IV.doc

(73 KB) Pobierz
Rozdział IV

Rozdział IV

 

Bella

          Obudziłam się bardzo wcześnie. Wyspana, radosna i pełna pozytywnej energii, mogłabym śpiewać. Nie pamiętam o czym śniłam, ale z pewnością musiał to być świetny sen, skoro tak dobrze się czuję. Przypomniało mi się, że dzisiaj coś powinno mnie przytłaczać, a nie cieszyć. Dzisiaj miał być pierwszy dzień w mojej nowej szkole. Alice opowiadała mi, że każdy uczeń w tej szkole ma inny plan zajęć. Obiecała mi, że spróbuje przekupić sekretarkę, by mieć bardzo podobny plan lekcji.

          Próbowałam ją przekonać, żeby tego nie robiła. Nic jej jednak nie jest w stanie powstrzymać. Uparta to mało powiedziane. Osioł, bez zastanowienia. Nie można jej porównać z nikim innym ludzkiego pokroju.

          Muszę coś zjeść. Wpierw upewnię się, że wszyscy jeszcze śpią. Uciszyłam swoje myśli i próbowałam wychwycić jakiś drobny szelest.

          Nic. Zupełnie nic.

          Tak, jakby oprócz mnie nikt w tym domu nie mieszkał. No chyba, że ściany są dźwiękoszczelne. Ale tego nie potwierdzę w stu procentach, ponieważ wczoraj słyszałam nawet ich szepty.

          Muszę się lepiej z nimi wszystkimi zapoznać. – obiecałam sobie  w  duchu.

          Nagle przypomniałam sobie o wczorajszej dziwnej rozmowie z równie dziwnym Edwardem. Zanurzyłam się w myślach i ogarnęła mnie senność.

          Za dużo o nim myślałam.

          Zdecydowanie.

 

 

 

 

 

Edward

          Obserwowałem ją przez całą noc. Muszę przyznać, że patrzenie na kogoś, gdy śpi jest zajmujące i ciekawe. Szczególnie wtedy, gdy ta osoba mówi różne rzeczy przez sen.

Martwiła się o rodziców. Czyżby ten sen był proroczy?

         

          Dlaczego tak jest? Dlaczego nie mogę czytać w jej myślach? Może nie jest człowiekiem? Może ma też zdolności takie jak ja czy Jasper? Nie, nie dopuszczałem takiej myśli do siebie. Kto mógłby ją zmienić? Alice? Nie. Ona jest człowiekiem. Na trzysta procent. Jej serce bije i pompuje krew. Musi, po prostu musi być człowiekiem.

          Ale jej nieskazitelna cera, jej ciało…tak kruche i piękne. Kształtne. Czułem to, gdy starałem się zapanować nad pragnieniem i podnosiłem ją z podłogi, gdyż ze zdenerwowania spadła z łóżka. I mało nie rozbiła głowy o kant szafki nocnej. Jak pech to pech.

           Ale to niemożliwe, by była wampirem. Zapewne by o tym wcześniej czy później się dowiedziała. Więc powiedziałaby o tym Alice. A Alice nic, kompletnie nic nie wie.

 

           Nadal czuję, jak bardzo potrzebuję zapachu Belli. Tylko on potrafił mnie doprowadzić do szaleństwa. Samej jej obecności potrzebowałem tak, jak małe dziecko opieki swojej mamy.

          Nigdy od nikogo się tak nie uzależniłem. Prawdę mówiąc, nikt nie uzależniał się ode mnie. Bym przecież o tym wiedział. Ale nie wiem, co myśli Bella.

          Nikt nie ma pojęcia, jakie to denerwujące, jak na wszystkich ludzi, którym potrafię czytać w myślach przypada jedna dziewczyna, która jest mi tak bliska i u niej jedynej mogę spodziewać się wszystkiego. Zupełnie, jakby miała jakąś tarczę.

          Przeciw czarom. Przeciw wampirom.

          Przeciw mnie.

 

          Dlaczego ten cały świat jest taki porąbany?! Dlaczego „mój świat”, nasz świat, stanął na głowie przez jedną małą istotkę odmiennej rasy?

          

          Chwila, momencik. Nie zapominaj Cullen, że jej nie potrafisz czytać w myślach. Jeśli powiesz jej, że obserwujesz ją w nocy, nie jesteś w stanie przewidzieć jej reakcji!

           To było chyba najbardziej w tym wszystkim denerwujące.

Całą noc, siedząc w jej pokoju zastanawiałem się, dlaczego nie mogę czytać w jej myślach. Dlaczego akurat jej?

            Miała w sobie różne dziwne rzeczy.

            Jakim cudem usłyszała nasze szepty wypowiedziane z wampirzą szybkością i których żaden śmiertelnik nie usłyszałby nawet jakby nie wiem jak przysłuchiwałby się?

             Musze o tym powiedzieć Carlisle’owi.

            

             Przyznaję, że przebywanie w jej towarzystwie działało na mnie kojąco, mimo że odczuwałem pragnienie.

             Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko pilnować ją. Martwię się, że z jej pechem wszystko może się zdarzyć.

 

           

            

 

         

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Bella

          Zastanawiam się, dlaczego wszyscy Cullenowie są tak samo piękni, zwinni, szybcy, bladzi… Przecież z tego, co mówił Edward, nie byli spokrewnieni. Ale dlaczego ja też jestem taka blada jak oni, skoro mieszkam, a raczej mieszkałam w najbardziej słonecznym mieście w Stanach. Czy oni wszyscy rozumieli te szepty, którymi się porozumiewali?

          Dlaczego to akurat rodzina Alice była taka dziwna? No nie powiem, Alice też była dziwna.

           Oni wszyscy poruszają się niezwykle szybko ale z gracją; lubią polowania.

           Dlaczego oni wszyscy mają proste i śnieżnobiałe zęby?

           Tyle pytań, ale żadnej odpowiedzi.

            Na myśl przyszło mi najgorsze wytłumaczenie z możliwych. To postacie z horrorów, a nie z rzeczywistości. – pokręciłam głową sama do siebie.

            Odpędziłam te myśl jak najdalej od siebie. Najbardziej gnębiło mnie to, dlaczego jestem tak niezwykle do nich podobna. Kiedyś taka nie byłam.

             -Bella! – usłyszałam z dołu.

             Pozory mylą. Więc potrafią się zachowywać bezszelestnie.

             Zakryłam się kołdrą i udałam, że śpię.

             W chwilę później dotknęło mnie coś na podobieństwo kamienia. Coś twardego i nieprzyjemnie zimnego. Co to było?

             -Hmm…  -udałam, że to przez sen. U mnie to normalne.

             - Śpij, Bello, śpij. – szept był ledwie do zrozumienia.

         

             Nagle przyszedł mi do głowy niezły pomysł. Ciekawe, jak ten ktoś na takie coś zareaguje.

             Już czas. – pomyślałam.

             Przekręciłam się i położyłam na plecach. Odskoczyłam gwałtownie z łóżka na ułamek sekundy, zaś potem znów opadłam na poduszki. Otworzyłam szeroko oczy.  Zobaczyłam Alice zmierzającą w kierunku drzwi. Nagle w mgnieniu oka się odwróciła i szybko do mnie doskoczyła. Złapała mnie w żelazny  uścisk. Nikt, zapewne nawet Emmet nie wymknąłby się jej. Ale skąd w tak małym i na pozór kruchym stworzeniu tyle siły? Więc to ona mnie dotykała. Więc to jej palce były tak twarde i zimne?

          -Co się stało? – spytała zdenerwowana i można powiedzieć, że zaskoczona.

          -To tylko sen… to tylko sen … to tylko sen… - mruczałam pod nosem starając się, by podkreśliły dramaturgię sytuacji.

          -Bello, co ci się śniło?

          -To dziwne… Za dużo naoglądałam się filmów – chciałam udawać, że się przestraszyłam i sapię.

          -Powiedz, nie będę się śmiała. – obiecała i to powiedziawszy pogłaskała mnie po policzku. Znów ten chłód.

         -Nie uwierzysz… to tylko sen…to tylko sen…to tylko sen…- znowu zaczęłam. Coraz bardziej wczuwałam się w rolę ofiary.

           Zaczęłam opisywać jej swój zmyślony sen. Mój nie wyrównany oddech podkreślił powagę całej sytuacji. Mój sen, w którym jechałam samochodem i zza siedzenia wynurzył się jej brat, Edward Cullen we własnej osobie. – Przeskoczył na przednie siedzenie. – Alice się wyraźnie wzdrygnęła.

           -Zaczęliśmy się całować, gdy to on zaczął błądzić wargami w dół, w kierunku szyi. Poczułam coś kłującego. Nagle to coś kłujące coraz bardziej wbijało się w moją szyję. Nagle twój brat odskoczył ode mnie i zaczął się śmiać, potwornie śmiać. Ja natomiast wiłam się z bólu… No i się obudziłam. – westchnęłam. Poczułam się, jakbym naprawdę, na żywo brała w tym udział. Nie wiem dlaczego, ale ta wizja wydawała mi się bardzo możliwa. Opowiadałam tę historię, wzorując się rzecz jasna na niektórych najstraszniejszych filmach. – na całe szczęście.- dodałam.

          -Ej, mała! Nie spadłaś w nocy z łóżka i nie rąbnęłaś się głową o szafkę nocną? – zaśmiała się, by załagodzić scenerię.

-A może spadłaś z dywanu na podłogę? – kontynuowała. Na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech. Według mnie był sztuczny i wymuszony.

           -Mówiłam, że za dużo filmów… A poza tym, jeżeli Edward miałby być wampirem – tu spojrzała na mnie spode łba – to i ty byłabyś wampirem jako jego siostra. I już by mnie tu nie było. Mówię, że za dużo filmów. Głupoty mi się śnią. – zaśmiałam się.

          -Faktycznie, bajki moabyś dzieciom opowiadać. – pokręciła głową.

          -Chyba raczej byłabym dobrą reżyserką horrorów. Ten obraz mam ciągle przed oczami. I pamiętam ten ból ze snu. Jak prawdziwy. – z rozpędu złapałam się za szyję obydwiema rękoma.

          -Co ty gadasz?! – zdenerwowała się na poważnie.

          -Sama chciałaś… opowiadam ci swój sen. – zaśmiałam się. – A poza tym obiecałaś, że nie będziesz się śmiała! – wytknęłam jej.

           Na kilka sekund zapadła niezręczna cisza, którą przerwała Alice.

           -Chodź, śniadanie gotowe. – oznajmiła.

           -Śniadanie? Wszyscy już wstaliście?  - spytałam zdziwiona.

           -Dwa razy tak. Mogę cię tak budzić dzień w dzień, bo codziennie budzę się dużo wcześniej niż ty. Już nawet wszyscy zjedli śniadanie. – uśmiechnęła się.

           -Dobra, daję ci dziesięć minut na podstawowe poranne czynności. A, i proponuję zajrzeć za okno, zanim zajrzysz do szafy.

           Podbiegłam w stronę okna. I co zobaczyłam? Na trawniku porozrzucane i podarte ubrania. Nie, to nie były ubrania. To były szmaty.

           -Alice! – pisnęłam.

           -Mówiłam ci coś wczoraj na temat twoich szmatek, ale nie przyjęłaś tego do wiadomości. Ostrzegałam, że jeżeli będziesz chciała coś schować lub zakopać na dnie szafy, będziesz tego żałować. Mówiłam, że będą za oknem. Zła dziewczynka! – pogroziła palcem.

           -Nie wiedziałam, że będą podarte. – pożaliłam się.

           -Okej, teraz szafa. – znowu ten dźwięczny śmiech.

           Podeszłam do łóżka, bo nigdzie nie widziałam żadnej szafy.

           -Gdzie jest szafa? – zbulwersowała mnie ta nowoczesność tego domu.

           -Wybierz drzwi.

           -Ale które?

           -A to już twój wybór. – zadzwoniły dzwoneczki.

           Wybrałam żółte, z nieprzezroczystą szybką. Zamiast jakiejkolwiek tabliczki wisiała przecudna torebka.

           -Ej! – niemalże warknęłam, gdy zobaczyłam, jaki to długi korytarz z tej „szafy”.

           -No co? – żachnęła się.

           -A macie tu windy? A może w garażu chowacie żyrafę – spytałam ze śmiechem.

           -W garażu mamy jaguara. – powiedziała oburzonym tonem.

           -Że co proszę?

           -A nawet dwóch jaguarów z dwustoma końmi. – z dumą uniosła głowę.

           -Dobra, i tak nie zrozumiem.

           -To samochody, Bello. Carlisle ma jaguara, Esme też. Edward ma srebrne cudeńko, które nosi nazwę volvo. Jasper ma złotego mercedesa, a Emmet… ten by nie zmieścił się do żadnego cacka. On ma jeepa. A moim porsche już jeździłaś. No ale Rosalie kabrioletu to chyba nikt z Forks nie widział. Nikt nie wie, że każdy z nas ma konto bankowe. – zachichotała, a ja ukształtowałam usta w idealne 0. – a na każdym z kont mamy po kilka milionów.  Więc ty już też masz odpowiedni samochód. – wytrzeszczyłam oczy. –Spokojnie, na pewno będziesz ubóstwiać Edwarda za wybranie tego modelu. – uśmiechnęła się.

            -Dobra, wejdź do szafy. – poinstruowała mnie.

            Weszłam. Mnóstwo ubrań. Sukienki, kreacje wieczorowe, balowe… Spodnie. Nie, nie jeansy. Uprasowane w kant spodnie materiałowe lub cienkie legginsy. Jeansy pewnie gdzieś by się znalazły w innej szafie, tak jak i bluzy sportowe, których tak jak moich ulubionych spodni nie było w tej. Zamiast, według mnie najwygodniejszych bluz od dresów, na wieszakach wisiały eleganckie i uwodzicielskie koszule. Różnokolorowe: niektóre śnieżnobiałe, pastelowe, a niektóre w rażącym w oczy kolorze, były też w kolorowe plątaniny tajemniczych sznureczków. Można by długo wymieniać.

              Zwinnym i szybkim ruchem ręki Alice wskazała na komplet: ciemne, bardzo wąskie i uwydatniające biodra rurki, czerwona koszula (oczywiście równie uwodzicielska i kusząca co pozostałe), długie do butów kozaczki, jakie noszą typowe blondynki (blondynką nie jestem, ale skoro przygotowała taki strój…) i szalik ze zwiewnego materiału.

          -To strój wybrany przez Jaspera. Pomógł w wyborze butów. Proszę, załóż je.

          -Ciekawe, skąd Jasper wie tyle o blondynkach…

          -Że co ? – nie zakumała.

          -Takie kozaczki noszą blondynki, których hobby są ubranka i latanie za chłopakami.

          -Sugerujesz, że… - posmutniała, a to było do niej niepodobne.

          -Nic nie sugeruje, tylko kojarzę fakty. – zamyśliłam się, by dodać coś sensownego. – A odkryciem rzeczywistości zajmiesz się ty we własnej osobie kochana! – pogroziłam palcem.

          -Może lepiej wybierz któreś inne buty, na przykład te sexi szpileczki, które pukają niemiłosiernie i zwracają na ciebie uwagę wszystkich chłopaków. – zaśmiała się.

          -Nie chcę być w centrum uwagi. Tym bardziej, że to pierwszy dzień w nowej szkole. – pokręciłam głową.

          -Jak chcesz, obuwie zostawiam do wyboru. Masz tu z kilkanaście par kozaczków, kilkanaście wysokich szpilek, i kilka par klapek. – westchnęłam.

          Wybrałam urocze pantofelki, koloru złotego, który z pewnością będzie błyszczał w słońcu. Odkryte palce, wysoki na sześć centymetrów, cieniutki obcasik. Skromne, ale mi się takie najbardziej podobają.

          -OK. Daję ci góra dziesięć minut. Ubierz się i zejdź na dół. – rozkazała. Kiwnęła głową i wyszła.

          Zabrałam strój i poszłam do łazienki.

          Nie wyglądało to jak miejsce, do którego król chodzi piechotą. Była tak wielka, że z pewnością zmieściłyby się tu trzy karety.

          Coś za bardzo ostatnio fantazjujesz, panno Swan! –zganiłam się w myślach.

          Horrory, bajki… brakuje romansidła albo komedii.

          Sama nie wiem. Myślami jestem gdzie indziej.

          Dobra, zaryzykuję.

           Bicze wodne uspokoiły każdą komórkę mojego ciała. Zdałam sobie sprawę, że Cullenowie wydają się z godziny na godzinę coraz bardziej tajemniczy. Ciekawe ile jeszcze rzeczy o nich nie wiem?

            A ile rzeczy nie wiem o sobie? Tak, z pewnością powinnam najpierw poznać całą siebie. Wiem o sobie tyle, o ile mnie sprawdzono. Nikt nie jest idealny. – zachichotałam się głośno. Dobrze, że jestem sama w łazience, bo gdyby usłyszeli, że gadam sama do siebie albo coś pod ten wiersz, stwierdzili by, że jestem wariatką i potrzebuję terapii w domu bez okien i klamek.

             Nic nie poradzę. Taką głupotę, która przyszła mi do głowy dzisiaj po obudzeniu, zrobiłaby tylko ciężko chora psychicznie.

            

             Pora wyjść. Zapłacą gigantyczne rachunki za wodę.

             Szybko umyłam zęby. Włożyłam nowe i pachnące ubranie i zbiegłam szybko po schodach. Już pod drzwiami łazienki czuć było piękny zapach. Zapewne to działania Alice były na takim poziomie, żeby mnie tak miło zaskoczyć.

             W kuchni przy kuchence nie stała Alice, tylko jej brat.

             -Dzień dobry, Edward. – przywitałam się grzecznie.

             -Jesteś głodna? – uśmiechnął się a ja nie pozostałam mu dłużna. Pokiwałam głową.

             Odsunął krzesło i zapraszającym gestem kazał usiąść. Podsunął mnie delikatnie do stołu. W chwilę potem przed moim nosem pojawił się talerz smakowicie pachnącej i tak samo wyglądającej jajecznicy.

             -Smacznego. – uśmiechnął się ponownie i usiadł        naprzeciw mnie przy stole.  – Dzisiaj ja zabieram cię do szkoły. – oznajmił. Ja natomiast zdziwiłam się. Nie uszło to jego uwadze.

             -Alice źle się czuje, więc nie pójdzie dzisiaj do szkoły.

             -Dziwne. Była u mnie dzisiaj rano w sypialni i czuła się dobrze, a przynajmniej tak wyglądała.

             -Jej zdrowie mimo młodego wieku często szwankuje. Carlisle jest lekarzem, więc nie wydajemy zbyt dużo pieniędzy na leczenie.

          -Na leczenie? Na co jest chora? – zdenerwowałam się i było wyraźnie to słychać w moim głosie.

          -Na głupotę, Bello. – znów ten jego cudowny uśmiech.

          -Oglądałeś pogodę? – wiedziałam doskonale, ale chciałam zmienić temat rozmowy.

          -Nie, ale Alice mówiła, że ma być słonecznie. W taką pogodę nie można zaprzepaścić takiej okazji. Jedziemy na polowanie. Jesteśmy do tego dobrze przygotowani, więc jedziemy sami. A ty Bello, będziesz miała całą chatę dla siebie. – zachichotał. Boski ten jego śmiech.

          -Na czym polega takie polowanie? Na co polujecie?

          -Na dziki. – jego kąciki ust podniosły się w szerokim uśmiechu.

          -Ta jasne, uważaj, bo ci uwierzę. – wywróciłam oczami.

          -Dobra, polowanie jak polowanie. Jak to robią myśliwi. A polujemy na … -zamyślił się.  - …na niedźwiedzie i wilki.

          -Dlaczego wilki?

          -Tak jakoś. Nie ma w okolicy innych interesujących zwierząt. – śmiech, czysty śmiech.

          -Dobra, skoro tak.

          Mój humor musiał zepsuć on. Właśnie on!

          -Mam złą wiadomość.  – oboje się skrzywiliśmy.

          -Wczoraj późnym wieczorem dzwonił twój ojczym, Phil. – zasmucił się. – Powiedział, że twoja matka ukrywała przed wszystkimi swoją chorobę. Kilka miesięcy temu dowiedziała się, że pozostał jej maksymalnie jeden rok życia. –mówił bardzo wolno, pięknym i współczującym tonem, każdym słowem ranił, jakby uderzał batem. – Okazało się, że mniej. Tak mi przykro Bello. – zaszlochał.

          Rozpłakałam się.

          Rzuciłam się na podłogę i zaczęłam walić w nią pięściami. Czułam, jakby właśnie ktoś wbił mi sztylet prosto w klatkę piersiową. Jakby ktoś wyrwał mi cząstkę siebie. Moja mama…moja mama, którą kocham nad życie.

          Chwilę potem poczułam się jak anioł, który mimo obciętych skrzydeł potrafi latać. Poczułam słodką woń.   Spojrzałam w górę. Okazało się, że siedzieliśmy z Edwardem w saloniku na kanapie. On siedział na kanapie, a ja niemal leżałam na jego kolanach przytulając się do jego chłodnego torsu. Nagle poczucie bezpieczeństwa w ramionach brata mojej przyjaciółki zmieniły głośny płacz w szloch. Spojrzałam w oczy Edwarda. Miały piękny, bursztynowo pomarańczowy kolor. Skierowałam wzrok na koszulę mojego powiernika. Była cała mokra od moich łez.

          -Przepraszam. – wymamrotałam. Tylko na tyle mnie stać.

          -Nie martw się o moją koszulę.  –pocałował mnie delikatnie w czoło i przytulił mocniej. Chyba wiedział, co znaczy stracić rodzica. Dobrze wiedział, że potrzebuję teraz wsparcia.

          Tak siedzieliśmy i siedzieliśmy. Mogłam być tak przytulona do niego przez całą wieczność. Nawet nie wiem kiedy zmorzył mnie sen.

          

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Edward

           Czułem się jak w niebie móc przytulać ją bez końca. Teraz już wiem, skąd wzięła się wizja Alice. Bella nie miała przytulać się do mnie ze szczęścia. Nie mogłem patrzeć jak cierpi. Musiałem ją przytulić. Czułem tęsknotę za jej ciałem i widokiem. Napawałem się jej zapachem, starałem się zapamiętać każdy fragment jej kruchego ciała. Znalazłem wystarczająco dużo samokontroli, bym mógł ją dotknąć. Ale z pocałowaniem ją w czoło chyba było przesadą.

          Teraz mam wystarczająco dużo samokontroli nad pragnieniem, by leżeć koło niej na łóżku. Głupie, wiem. Bardzo nieodpowiedzialne, ale musiałem, a raczej chciałem napawać się jej zapachem, bo jutro muszę wyjechać na to głupie polowanie i nie mógłbym znieść tak długiej rozłąki.

 

 

          I znów świt. Nadszedł kolejny dzień, by każda istota mogła naprawić to, co spaprała poprzedniego. Każdego dnia wykonujemy te same czynności, ale zmieniają się ludzie, z którymi na co dzień rozmawiamy.

          Zmieniamy się i my.

          Zmienię się i ja jako wampir.

          Dla Belli.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin