Roman Jonasz
cz. II
OWCE OFIARAMI PASTERZY
Wszystkim wspierającym mnie w walce o nowy - lepszy Kościół
„Bardziej bowiem umiłowali chwalę ludzką aniżeli chwalę Bożą”.
Jan 12, 43
OD AUTORA 4
WSTĘP 8
CZĘŚĆ PIERWSZA
ROZDZIAŁ I CZARNA MADONNA 11
ROZDZIAŁ II W SŁUŻBIE BOGU I KOŚCIOŁOWI 55
ROZDZIAŁ III NOCNE OBJAWIENIE 65
ROZDZIAŁ IV Z CZEGO SPOWIADAJĄ SIĘ LUDZIE? 71
CZĘŚĆ DRUGA
ROZDZIAŁ V CIERPIENIE I STRACH 106
ROZDZIAŁ VI OPATRZNOŚĆ I JEJ BRAK 119
ROZDZIAŁ VII PIEKŁO DLA BIEDAKÓW 123
ROZDZIAŁ VIII NIEBO DLA DUCHOWNYCH 134
ROZDZIAŁ IX CZYŚCIEC DLA NAIWNYCH 140
ROZDZIAŁ X O!...BŁĘDNY KOŚCIÓŁ 142
ROZDZIAŁ XI PIERWSZE PODSUMOWANIE 147
ROZDZIAŁ XII DOKTRYNA WYSSANA Z PAPIESKIEGO PALCA 150
ROZDZIAŁ XIII PAPIESKA OMYLNOŚĆ 159
ROZDZIAŁ XIV ZGUBNA TRADYCJA 172
ZAKOŃCZENIE 175
Dziękując Państwu za niezwykle przychylne przyjęcie mojej pierwszej książki pt. „Byłem księdzem” - Prawdziwe Oblicze Kościoła Katolickiego w Polsce, która od wielu miesięcy zajmuje pierwsze miejsce na liście książkowych bestsellerów - składam na Wasze ręce drugą jej część. „Owce ofiarami pasterzy” - stanowi kontynuację pierwszej pozycji, opartej w znacznym stopniu na moich osobistych przeżyciach z okresu kapłaństwa. Tym razem jednak większa część materiału powstała na kanwie doświadczeń i przemyśleń już z okresu ,,wolności”. Kwintesencją niniejszej książki jest odsłonięcie błędów i wypaczeń Kościoła Rzymsko - Katolickiego, a przede wszystkim ukazanie konkretnych, namacalnych skutków, jakie niesie za sobą archaiczna doktryna i wynaturzony system.
W ciągu ostatnich kilku miesięcy otrzymałem setki listów z wyrazami wsparcia dla idei, które głoszę i głosił będę. Ta korespondencja, jak również: wywiady radiowe i telewizyjne, artykuły w prasie, polemiki; a nade wszystko kontakty z osobami pokrzywdzonymi przez ludzi Kościoła - zainspirowały mnie do dalszej walki z kościelną hipokryzją, kłamstwem i obłudą - głoszoną i uskutecznianą pod przykrywką świętości i monopolu na prawdę. Ogromne poparcie dla mojej walki o odnowę skostniałych struktur Katolicyzmu, utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie jestem sam, gdyż za mną stoją setki, tysiące, miliony ludzi pragnących tego samego. Dla skonsolidowania szeregów tej armii ludzi dobrej woli, którym nie jest obojętne dobro Chrystusowej Owczarni - założyłem i zgłosiłem do rejestracji: Stowarzyszenie Odnowy Kościoła Rzymsko - Katolickiego Na Rzecz Osób Poszkodowanych Przez Kościół. Faryzeusze i Uczeni w Prawie! Nie Mówcie mi, że Kościół to wszyscy ludzie wierzący i ochrzczeni. Wszyscy znamy szczytne założenia i wiemy, jak być powinno. To Wy - hierarchowie jesteście Kościołem, bo sami strzeżecie zła, które się w nim nawarstwiło. My chcemy czynnie zwalczać to zło i pomagać ofiarom jego następstw.
Dzień przebudzenia jest bliski! Zmiany są nieuniknione! Nie bądźmy tylko nazbyt przytłoczeni ogromem tego, co było zbudowane na skale, a zostało przeniesione na piasek; co chwieje się w swoich posadach i gnije od fundamentu.
Dziękuję wszystkim, którzy deklarują pod moim adresem swój wkład w odnowę Kościoła i wspierają mnie w moich dążeniach!
Zwracam się również do zadeklarowanych obrońców „Wiary i Moralności”, ,,Kościoła i Tradycji”, którzy swój sztandarowy katolicyzm łączą na dodatek z patriotyzmem - umiłowaniem tego, co narodowe, polskie. Otwórzcie szeroko Wasze serca i umysły - nie bronicie Wiary, a tym bardziej Moralności, ale co najwyżej ochraniacie skostniałą Tradycję, służąc Kościołowi. Oddzielmy w końcu Boga i wiarę w Niego od udziału w bezdusznych, kościelnych imprezach. Co zaś się tyczy patriotyzmu - trudno o bardziej bledną postawę; charakteryzującą się pomyleniem pojęć, faktów i punktów wyjścia. Zadaniem Kościoła nie jest w żadnym wypadku pielęgnowanie uczuć patriotycznych swoich wiernych. Wręcz przeciwnie - podstawowym jego założeniem jest internacjonalizm; «katolicki» oznacza «powszechny». Chrystus zabronił swoim uczniom mieszania się do spraw tego świata. Jeśli Kościół zajmuje się polityką, a biskupi i księża przyjmują postawy Rejtanów; są retorami niepodległościowych przemówień i piewcami polskości - to tylko dlatego, iż wychodzą naprzeciw społecznym potrzebom i oczekiwaniom. Zbijają na tym wielki kapitał polityczny i moralny; podnoszą swój prestiż; zyskują ludzki podziw i szacunek.
Jeśli chodzi o duchowieństwo w naszym Kraju, to niestety - w historii więcej było przypadków księży konfidentów i zdrajców niż patriotów; przekupnych egoistów i nepotów niż społeczników. To są niezaprzeczalne, choć bolesne fakty. Kapłani polscy „wsławili” się zwłaszcza w okresie utraty niepodległości, kiedy to masowo szli na współpracę z zaborcami. Ówcześni papieże gloryfikowali przecież naszych okupantów i potępiali Powstania Narodowe. To też są fakty. Naturalnie na dziesiątki tysięcy księży, było również wielu obrońców wiary i polskości, którzy z narażeniem życia sprawowali swoją posługę, uczyli języka polskiego itp. Były to jednak - w zestawieniu z masami duchowieństwa diecezjalnego i zakonnego - przypadki incydentalne, a ciągłe przypominanie takich nazwisk, jak Kordecki czy Skarga, najlepiej o tym świadczy. Podczas Kampanii Wrześniowej większość biskupów czmychnęła za granicę, zabierając ze sobą zawartości kurialnych skarbców - tak, jak to uczynił np. ordynariusz włocławski bp. Karol Radoński ze swoim kapelanem ks. Grajnertem. Księża, poza nielicznymi, rozpierzchli się. Nie brakowało też folksdeutschów.
Faktem jest również i to, że wielu z nich zginęło w obozach koncentracyjnych, ale bynajmniej nie z uwagi na swoje zasługi w ruchu oporu. Niemcy, a później Rosjanie, niszczyli po prostu inteligencję ,jak leci”; większość zaś ludzi wykształconych w tamtych czasach stanowili kapłani. Poza tym, okupanci zamykali kościoły, gdyż wiedzieli, że germanizacja czy rusyfikacja ,,dostanie w łeb”, bo Polacy - co jak co
- ale modlić będą się po polsku.
Zobaczmy, co dzisiaj reprezentuje sobą Kościół Rzymsko - Katolicki. Jego struktury są strukturami zwyczajnej, ludzkiej instytucji, jakich wiele. Nie ma w nim wątku nadprzyrodzonego, boskiego. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie nadprzyrodzona misja i cele Kościoła: głoszenie Słowa Bożego, świadectwo życia tym Słowem, nawracanie, prowadzenie ludzi wierzących do Boga. Kościół jest niczym innym, jak tylko urzędem, a księża - urzędnikami, którzy inkasują odpowiednie należności za odpowiednie usługi. Porównanie do urzędu skarbowego jest chyba najbardziej adekwatne. Gdzie tu miejsce na przemianę serc i życie Ewangelią!? Kapłani pełnią funkcję li tylko zewnętrzną, usługową
- usługi ślubne, pogrzebowe, chrzcielne; poświęcenia, pokropienia, przemówienia. Człowiek może się w Kościele pomodlić, wyspowiadać
- jak mu ciężko albo jak musi - ale nie może znaleźć przykładu autentycznej wiary ani u duchownych, ani u innych, oszukanych jak on sam. Dzieje się tak, ponieważ Kościół Katolicki kształtuje ludzi religijnych, wiernych tradycjom i papieżowi, ale nie budzi w sercach tych ludzi autentycznej wiary. Powodem są błędy doktrynalne i zwyczajowe
- prawa ludzkie, kościelne, które wyparły ustanowienia Boskie:
- nieomylność papieży (pierwszorzędne źródło wypaczeń);
- zafałszowanie faktycznych finansów, jakimi dysponują hierarchowie;
- pieniądze i majątek ponad wszystko!;
- mieszanie się do polityki i życia społecznego;
- żądza władzy i dominacji;
- bezsensowne budowanie ogromnych świątyń i plebanii;
- ingerowanie w prywatne życie ludzi, w najbardziej intymne sprawy (liczba dzieci, antykoncepcja, agitacja wyborcza);
- celibat, który demoralizuje i wypacza sumienia księży, wraz z jego dalszymi konsekwencjami (zboczenia, trójkąty z udziałem duchownych, dzieci z nieformalnych związków itp.)
Cóż to za zasługa - wytrwać w celibacie! Bardziej godni szacunku są ci księża, którzy rezygnują z posługi (dającej niezłe utrzymanie) i - nie zważając na presję środowiska - zakładają rodziny, aniżeli ci, prowadzący podwójne życie w obłudzie i zakłamaniu, a takich jest ogromna większość. Denerwuje mnie, kiedy ktoś mi mówi, że ja nie wytrwałem, że byłem słabszy od innych. Przede wszystkim, nie to było powodem mojego odejścia z kapłaństwa. Swoją obecną żonę wybrałem już po zrzuceniu sutanny, choć znaliśmy się wcześniej. Poza tym, życie wbrew naturze danej przez Boga nigdy nie będę uważał za powód do dumy!
Księża powinni uczciwie pracować i żyć w rodzinach, jak większość ludzi. Tam jest ich miejsce i okazja do dawania przykładu dla swoich parafian. Uzależnianie stanu kapłańskiego od bezżeństwa jest o tyle głupie, co szkodliwe.
Wróćmy jednak do tematu. Odpowiedzią na powyższe nieprawidłowości w Kościele, były jego wielokrotne rany i rozdarcia - Schizma Wschodnia, Reformacja; wojny religijne; powstanie takich wyznań jak np. Świadkowie Jehowy i dziesiątki, setki innych - skupionych na deprecjonowanym przez Katolicyzm Piśmie Świętym. To najbardziej widoczne dowody na wypaczenia w Rzymskim Kościele.
Kościół ten przyjął wyjątkowo przewrotną metodę działania, aby choć z pozoru wybielić nieco swoje oblicze. Jest to metoda obłudnego pustosłowia; tzn. mówi się, jak być powinno, np. ,,nie potępiajcie” - ale sam potępia; głosi ubóstwo - ale sam się bogaci!
Nie mogłem dłużej służyć kłamstwu i to jako kapłan! Tracić wiarę i życie - dla nędznych srebrników i taniego poklasku. Nie chcę w jakikolwiek sposób poniżać tych, którzy zostali, bo tak im dobrze. Jestem tylko głęboko wdzięczny Bogu za to, że dał mi odwagę, abym powiedział: NIE!!'.
Trzy lata byłem w Kościele - jak biblijny Jonasz we wnętrznościach ryby. Wyszedłem - aby nawracać na ,,ścieszki Pana” i ,,dać świadectwo prawdzie!”
Sam Bóg pokierował moimi drogami, kiedy kazał mi opuścić stan kapłański i zetknął mnie z ludźmi skrzywdzonymi przez Kościół, abym mógł mówić z nimi i za nich. Wszystko po to, aby Prawda ujrzała światło dzienne.
Czyż wszystko, co służy Prawdzie, nie służy także Jemu - Który Jest Drogą, Prawdą i Życiem!?
Książka ta jest w dużej mierze faktografią; po części zaś owocem przemyśleń jej autora.
Pierwsza część stanowi dokument autentycznych wydarzeń, w których sam uczestniczyłem.
Rozdział I - to relacja z przeżyć, które najlepiej oddaje podtytuł całej książki - wstrząsająca historia „owiec” niszczonych przez swoich pasterzy; a zwłaszcza jednego, który w dodatku spłodził dwie z nich. Cała rzecz jest zupełnie nieprawdopodobna, ale prawdziwa w każdym calu i ...dzieje się nadal.
Przeczytacie więc o księdzu, który porzucił swoją konkubinę z dwójką dzieci („Czarna madonna”).
Dowiecie się od autentycznej zakonnicy, jak naprawdę wygląda życie w żeńskim zgromadzeniu zakonnym („W służbie Bogu i Kościołowi”).
Opowiem Warn o tym, że Jezus Chrystus może objawić się nawet byłemu księdzu - czyli mnie („Nocne objawienie”).
Chyba nikt z Was nie słuchał nigdy żadnej spowiedzi, poza swoją własną. Przeczytacie o najlepszych „kawałkach” ze spowiedzi, które sam przeprowadziłem jako ksiądz. Od razu zaznaczam, iż nie naruszę przy tym żadnej tajemnicy („Z czego spowiadają się ludzie”).
Część druga jest moim spojrzeniem na ostateczne losy każdego z nas. Obalam w niej większość doktryny katolickiej, dogmatów i tzw. „uświęconych prawd”. Rozpoczyna ją refleksja na odwieczny temat sensu ludzkiego cierpienia oraz strachu przed śmiercią („Cierpienie i strach”).
Podzielę się z Wami tym, co usłyszałem od osób, które podczas śmierci klinicznej przeszły na „drugą stronę”.
Odpowiem na pytanie - dlaczego Bóg widział i nie „grzmiał”, kiedy miliony niewinnych ludzi ginęły w obozach koncentracyjnych („Opatrzność i jej brak”).
W swoistym tryptyku na temat piekła, Nieba i czyśćca - Dowiecie się, że tylko jeden z tych stanów istnieje naprawdę („Piekło dla biedaków”, „Niebo dla duchownych”, „Czyściec dla naiwnych”).
Wypunktuję - jeden po drugim - błędy Kościoła Katolickiego i jego doktryny („O!...Błędny Kościół”, „Doktryna wyssana z palca papieża”).
Udowodnię ponad wszelką wątpliwość, że każdy papież jest omylny („Papieska omylność”).
Wykażę, jak zgubne dla naszej wiary jest kurczowe trzymanie się skostniałej Tradycji - tworu, który ludzie „ulali” sobie sami, aby odsunąć na dalszy plan Boga i Jego Święte Pismo.
Życzę miłej i owocnej lektury!
Ludzkie drogi bywają bardzo pokrętne. Czasem aż trudno uwierzyć! Nasza szara codzienność i beznamiętna wegetacja, przeplatana nielicznymi uśmiechami losu, tylko dla nas samych wydaje się być oczywista i z góry ustalona. Żyjemy jakby skazani na to, co nas spotyka, a jednocześnie i do końca pragniemy żyć lepiej, ciekawiej
- „więcej mieć, bardziej być” - zostawić po sobie na tej ziemi głębszy ślad. Wbrew pozorom udaje się to na swój sposób każdemu z nas. Najbardziej - wydawać by się mogło - beznadziejne i szare życie, pisze tak fascynujące scenariusze, iż nawet najwięksi reżyserzy Hollywoodu nie powstydziliby się ich w swoich kasowych produkcjach. Problemem byłoby jedynie umiejscowienie fabuły w odpowiedniej kategorii: sensacja, dramat, ponury dreszczowiec, zabawna komedia, a może po prostu zwykły film obyczajowy z aktorem popełniającym ciągle pomyłki, który odchodzi w końcu na nie zasłużoną emeryturę i umiera ...umęczywszy przedtem całą ekipę z Głównym Producentem włącznie. Jeśli już mowa o gatunkach filmowych, to bezsprzecznie w życiu każdego z nas są one dokładnie i dowolnie pomieszane
- zazwyczaj tyle w nim komedii oraz farsy, co dramatu i sensacji. Jakby jednak nie patrzyć na to ludzkie istnienie i trwanie, często wbrew nadziei - walka z przeciwnościami losu, zmaganie z przeznaczeniem, a nade wszystko każde małe i duże zwycięstwo ludzkiego ducha z ziemską, brudną materią - jest nad wyraz ciekawe. Tak, ciekawe! Może nie zawsze dla tych co sami walczą, ale na pewno dla postronnych, darmowych widzów. Lubimy patrzeć na takie zmagania innych; pomaga to nam strawić nasze własne - jedynie ważne i naprawdę zajmujące.
Przypomina mi się spowiedź pewnego namiętnego kierowcy, który podczas spowiedzi zwierzył mi się:
„... Proszę księdza, dużo jeżdżę i miałem już jeden wypadek i kilka stłuczek. Nie wiem czy to jest grzech, ale ...kiedy jadę samochodem i widzę po drodze jakąś kraksę odczuwam dziwną satysfakcję...”.
Drogi Bracie, Droga Siostro - Wierz mi, iż żyją wokół Ciebie ludzie, którzy „rozbijają” się o wiele częściej aniżeli Ty. Zapewne ich nie znasz, ale oni są - trawią w jednym sercu i czterech ścianach swoje rozterki, bóle, cierpienia, a czasem całe „skopane” życie. Bezlitosny, ślepy los doświadczył ich wyjątkowo dotkliwie; na trwałe zranił ich dusze i osłabił ciała. Odebrane zostało im to, co potrafi podeprzeć i podtrzymać w największym zwątpieniu - wszelka nadzieja!
Cóż winni są tacy ludzie!? W czym albo komu zawinili!? Czyżby Wszechmogący Bóg nie miał żadnej miary w doświadczaniu swoich dzieci!?
To nie Bóg, to tylko zwykłe ludzkie krzyże, o tyle inne od pozostałych, że nie na ludzkie barki. Niektórzy „wybrańcy” losu dźwigają takie ciężary i upadają pod nimi przez całe życie, niczym nie zasługując sobie na fatum, które ich spotyka.
Im wszystkim dedykuję tę prawdziwą historię - opowieść o kobiecie i dwójce jej dzieci. W życiu tych trojga ludzi niewiele było wartkiej akcji i sensacji, a jeszcze mniej przygody czy beztroskiej komedii. Było za to i jest nadal wiele, zbyt wiele - czarnego dramatu.
Myślę, że nie znajdzie się nikt, kto po przeczytaniu tego rozdziału odczuje jakąkolwiek satysfakcję.
Zanim zacznę relacjonować fakty, nadmienię tylko, iż wszystkie zdarzenia oraz osoby opisywane przeze mnie w tym dramacie są prawdziwe i autentyczne pod każdym względem. Nie zmienione pozostają również nazwy miejscowości, ulice, nazwiska oraz tytuły hierarchów kościelnych i wszelkie dane osób postronnych. Jednym słowem cała opowieść posiada wszelkie znamiona dokumentu i jest nim w istocie, gdyż powstała po moich długich, wielogodzinnych rozmowach oraz nagraniach z Panią Grażyną i jej dziećmi. Widziałem także na własne oczy, a w niektórych wypadkach sprawdzałem autentyczność: listów, zdjęć, wyciągów bankowych oraz innych dokumentów, świadczących niezbicie o autentyczności całej historii. Dzięki temu mogę operować najdrobniejszymi faktami i cytatami. Najbardziej przekonali mnie jednak sami ludzie.
Pragnę wyrazić w tym miejscu głębokie uznanie i podziw dla głównych bohaterów i zarazem autorów opowieści - Pani Grażyny Karamara oraz jej córki Ewy i syna Rafała z Nysy w woj. opolskim. Dziękuję im za odwagę, ofiarność, a także niespotykane poświęcenie dla wielkiej sprawy odnowy Kościoła Katolickiego. Dla tego szczytnego celu tych troje (na własną prośbę!) poświęciło swoją prywatność, a być może dla wielu także dobre imię.
Przenieśmy się ponad 30 lat wstecz do małego, pięciotysięcznego miasteczka na Opolszczyźnie. Mieszkało tam z czwórką małych dzieci małżeństwo Karamara. Ojciec rodziny pracował w miejscowej fabryczce; matka opiekowała się dziećmi. Żyli wyjątkowo skromnie z niewielkiej pensji ojca; mieszkając w maleńkim, wynajętym mieszkaniu. Najstarszą z rodzeństwa była 9 - letnia Grażynka.
Zanim zajmiemy się losami dziewczynki, należałoby wspomnieć o pewnej przypadłości rodziny Karamara. Być może, wielu z Was rozpozna w postawie tych ludzi swoje własne poglądy i będzie identyfikowało się z ich zasadami, ale ja nie zawaham nazwać tego przypadłością, a nawet więcej - swoistym garbem naiwności. Myślę tu o bezkrytycznym i bezgranicznym uwielbieniu dla instytucji Kościoła Katolickiego; w szczególności zaś dla wszystkich bez wyjątku księży. Z pewnością wielu z Was, mając podobne obciążenie genetyczne (sam takowe posiadałem), nie doświadcza z tego tytułu żadnych zniewag czy też przykrości. Co więcej - gro Katolików ceni sobie bardzo takie, a nie inne podejście do Kościoła i kapłanów; po prostu dobrze im z tym.
Tak było również z tatą i mamą Karamara. Dla nich, a z czasem również dla ich dzieci, nie istniało życie poza Kościołem albo na jego peryferiach. Świątynię nawiedzali niemal codziennie; zwłaszcza matka, która dosłownie w niej „przesiadywała”. Dzieci już od lat niemowlęcych były „wciągane” w ten bałwochwalczy kult: Mszy, nabożeństw, świętych obrazów, adoracji, procesji, śpiewów, modlitw itp. Wszelkie spotkania z kapłanami miały posmak osobliwych misteriów; były niejako przedłużeniem tych tajemniczych obrzędów, jakie nadludzie ci sprawowali wokół ołtarzy. Księża byli dla Karamarów święci, nieomylni, doskonali pod każdym względem. Księży w ich domu traktowano jak aniołów; ubóstwiano i całowano po ręcach jak samego Chrystusa. Rodzice zapraszali duchownych w swoje skromne progi przy każdej okazji, a ci skwapliwie (przy najwyższym zachwycie domowników) „niszczyli” domowe zapasy wielodzietnej rodziny.
Można śmiało powiedzieć, iż te kontakty z parafią i kapłanami nadawały całej rodzinie sens życia, nobilitowały do „wyższych sfer” i były chyba jedynym ukojeniem w ich niełatwej egzystencji. Jak już wspomniałem, wszystko byłoby w porządku, jak w przypadku tysięcy podobnych rodzin, a jawne przegięcia kultowe Karamarów wyszłyby im tylko na zdrowie - gdyby nie fatum. Podobno jednak nic nie dzieje się bez przyczyny, zaś w tym przypadku powodów fatum trzeba doszukiwać się w zupełnym zaślepieniu oraz irracjonalnym, bezkrytycznym podejściu do systemu, w którym zakamuflowane były dla takich jak Karamarowie - fałsz, próżność, hipokryzja i obłuda; uwydatnione zaś - wyimaginowany monopol na prawdę, świętość, niewinność oraz nieskalany ład i porządek. Oszukani ludzie żyli więc w nieświadomości i hołdowali błędnym przekonaniom; aż w końcu cały ich „romans” z pruderią Kościoła wydał nader cierpkie owoce. Już wkrótce za to wszystko odpokutować miała najstarsza z trzech sióstr - 9 - letnia Grażynka.
Dziewczynka była grzeczna i niezwykle posłuszna; zresztą to posłuszeństwo dość często było egzekwowane przez rodziców solidnym laniem, jak przystało na prawowierną rodzinę katolicką. Grażynki na prawdę nie trzeba było bić. Pokorę i uległość „wyssała” już chyba wraz z mlekiem matki. Była poważna i bardzo odpowiedzialna jak na swój wiek, co często można zaobserwować u najstarszych dzieci, zwłaszcza w większych gromadkach, gdzie starsze opiekują się młodszymi - „matkują” im i „ojcują”. U Grażynki wyjątkowo wczesna dojrzałość duchowa i emocjonalna szła w parze z niezwykle wczesnym dojrzewaniem fizycznym. Była po prostu nad wiek wybujałe rozwinięta - miała jędrne, wyrośnięte ciałko; śliczną buzię i czarne jak u cyganeczki włoski.
Grażynka uwielbiała wizyty w kościele. Był on dla niej oazą ciszy, spokoju i wytchnienia po utarczkach z młodszym rodzeństwem, a zwłaszcza bardzo wybuchowym i apodyktycznym ojcem. Sama świątynia napawała lekiem, a jednocześnie oczarowywała przepychem i tajemniczością. Jej ogrom - wysokość, przestrzeń - oszałamiał małe dziecko, wychowywane w jednym pokoiku z trojgiem rodzeństwa. Chodzenie na Msze, nabożeństwa i wszelkie możliwe uroczystości, mimo iż narzucone przez rodziców (a może właśnie dlatego) było czymś tak oczywistym, jak jedzenie chleba albo odrabianie lekcji. Była to jednocześnie jedna z niewielu radości dorastającej dziewczynki, której w dodatku nigdy nie odmawiali rodzice. Grażynka od najmłodszych lat należała do przyparafialnej grupki „berbeciów” pod nazwą „Dzieci Maryi” - sypała kwiatki na procesjach, śpiewała w chórku, mówiła wierszyki na imieniny i rocznice święceń proboszcza itp. Małe aniołki były faworyzowane przez dwóch duchownych pracujących w parafii, a zwłaszcza przez młodszego - wikariusza, księdza Zenona, który patronował gromadce „Dzieci”; poza tym przygotowywał 9 - cio łatki do I Komunii Świętej. Grażynka wyróżniała się w tej grupie nie tylko wzrostem (była najbardziej wyrośnięta), ale także pilnością w nauce katechizmu oraz pięknym głosikiem.
W tym właśnie miejscu zaczyna się pierwszy akt dramatu dziewczynki, dziś ponad czterdziestoletniej kobiety. Ksiądz wikariusz bardzo upodobał sobie grzeczne i śliczne dziecko, które na dodatek robiło wrażenie wyjątkowo pokornego, wręcz bezwolnego - zwłaszcza w obecności księdza. Brało się to stąd, iż Grażynka patrzyła w każdego kapłana niczym w święty obrazek na ścianie; tak wychowali ją rodzice. Wikary nie mógł się oprzeć pokusie - podczas katechezy brał ją często na kolana, głaskał po główce i gołych nóżkach. Prawdopodobnie wybrał ją, gdyż była najlepiej zbudowana jak na swój wiek i chciał sprawdzić jak rozwija się młoda dziewczynka. Już wówczas, w salce katechetycznej, ręka wikarego gładziła okolice jej intymnych miejsc tak, aby nie zauważyły tego inne dzieci. Tak było do I Komunii Świętej, którą Grażynka przeżyła niezwykle głęboko; jednak spotkania przy kościele i zajęcia na katechezie trwały nadal.
Młody duchowny nie był najwyraźniej z gatunku tych, którzy poprzestają na pobudzaniu własnej wyobraźni i czczym rozbudzaniu zmysłów. Pod każdym możliwym pretekstem zaczął po lekcjach religii zabierać Grażynkę do swojego pokoju na plebanię. Z premedytacją wykorzystał uległość i zaufanie dziecka. Czerwony z podniecenia obmacywał ją i pieścił w coraz bardziej wyrafinowany sposób. Ona - oszołomiona, zastraszona - czuła się bardzo dziwnie i niezręcznie, ale nie śmiała protestować, gdyż uważała, iż ...tak musi być - skoro robi to ksiądz. Tłumaczył jej gorączkowo i w pośpiechu, że „tak się postępuje, jak się kogoś bardzo lubi i szanuje”. Dziewczynka była bezwolna. Mężczyzna rozebrał się do naga; pokazywał dokładnie swoje intymne części ciała, kazał się dotykać i całować. Następnie to samo robił z Grażynka. Wówczas to po raz pierwszy odważyła się na nieśmiały opór, ale on już na to nie zważał. Kiedy podniecenie zaczęło przyprawiać go niemal o drgawki, rozłożył szeroko jej nóżki i zaczął się na siłę w nią wdzierać. Wchodził w nią raz po raz, a kiedy kończył „był bardzo czerwony i bardzo szczęśliwy” - tak wspomina tę sytuację po latach jego ofiara - ofiara gwałtu katolickiego kapłana.
Jak nietrudno się domyśleć, 9 - cio letnia Grażynka czuła się podle po „uprawianiu miłości” z napalonym pedofilem. Była cała obolała i do głębi wstrząśnięta; biła się z myślami, nie wiedziała jak potraktować zachowanie księdza. Brzmiały jej w główce często powtarzane słowa rodziców: „Wszystko co robi ksiądz jest dobre!” Z drugiej jednak strony ci sami rodzice bardzo ostro reagowali kiedy widzieli u niej jakiekolwiek zainteresowanie własną płcią; wystarczyło, aby ...
Nabuchodonozor12