Mertz Barbara - Czarownica.pdf

(1067 KB) Pobierz
Michaels Barbara
CZAROWNICA
Rozdział 1
Zgodnie ze wskazówkami, których udzieliła Ellen agentka
od nieruchomo ś ci, dom stał na polanie w lesie. Dyskretnie
poc ą c si ę w dusznym gabinecie, Ellen zat ę skniła za
chłodnym le ś nym cieniem. Kwiecie ń w Wirginii lubi płata ć
niespodzianki; ten dzie ń przypominał raczej lipiec, a w
małomiasteczkowym biurze nie było klimatyzacji.
Godzin ę ź niej, kiedy samochód podskakiwał na wyboistej
ś cie Ŝ ce, tak w ą skiej, Ŝ e gał ę zie drzew szorowały o szyby,
Ellen uznała okre ś lenie „polana" za grubo przesadzone.
Znowu zacz ę ła si ę poci ć , jak tylko zjechała z autostrady.
Spl ą tany le ś ny g ą szcz nie przepuszczał Ŝ adnego powiewu
wiatru, a powietrze było ci ęŜ kie od wilgoci.
W ka Ŝ dym razie to na pewno był ten dom, chocia Ŝ wygl ą dał
raczej jak nieporz ą dny stos desek, obro ś ni ę ty kapryfolium i
innymi pn ą czami. Jedyne widoczne okno błyszczało
zdumiewaj ą c ą czysto ś ci ą ; prawdopodobnie gdzie ś pod
zwałami pn ą cych ró Ŝ znajdowały si ę równie Ŝ frontowe
drzwi. Ellen zgasiła silnik i siedziała wpatruj ą c si ę w
budynek. Irytacja z powodu zadrapanego lakieru i
nadwer ęŜ onych amortyzatorów ust ą piła miejsca rozbawieniu.
Polana czy przesieka, to miejsce było pi ę kne. Blade,
gwia ź dziste kwiatki dereniu błyszczały na tle ciemnej zieleni
sosen, dzikie wi ś nie i jabłonie wyci ą gały nad samochodem
pierzaste gał ą zki. Jasno Ŝ ółte Ŝ onkile tkwiły pomi ę dzy
k ę pkami szorstkich chwastów, a w ś ród wybujałych krzewów
obrastaj ą cych dom znalazły si ę bzy. Jeden krzew okrywała
masa lawendowego kwiecia; przenikliwy aromat pokonał
zm ę czenie Ellen.
Teraz, kiedy zgasł silnik, zapanowała niezwykła cisza.
Miejsce było niesamowite, na swój sposób równie tajemnicze
jak ponury gotycki zamek o północy. W tych lasach czas si ę
nie liczył. Od wieków nic si ę tutaj nie zmieniło. To była
ba ś niowa kraina, nie nale Ŝą ca do człowieka; ale stworzenia,
które harcowały tutaj o zmierzchu, nie wygl ą dały jak wró Ŝ ki
z dzieci ę cych bajek wystrojone w mu ś lin, gaz ę i cekiny.
Zakapturzone, upierzone i futrzaste, spogl ą dały sko ś nymi, nie
mrugaj ą cymi zwierz ę cymi ś lepiami, osadzonymi w w ą skich
ludzkich twarzach.
Ellen odchyliła si ę do tyłu i si ę gn ę ła do torebki po papierosa.
Z przyjemno ś ci ą oddawała si ę fantazjom, poniewa Ŝ wcale si ę
jej nie spieszyło do spotkania z problematycznym
mieszka ń cem domu. U ś miechn ę ła si ę przypomniawszy sobie
ostrze Ŝ enie Rose Bates, po ś redniczki w handlu
nieruchomo ś ciami, która j ą tutaj przysłała.
- Nie mog ę pokaza ć ci domu - narzekała Rose. - Ed ni
komu na to nie pozwoli. Musisz najpierw zgłosi ć si ę do
niego. Wcale nie chc ę ci ę wysyła ć samej. Pojechałabym z
tob ą , tylko Ŝ e ten stary łajdak mnie nie wpu ś ci.
Ellen poczuła pewn ą sympati ę dla nieznajomego Eda. Rose,
która od pierwszej chwili nalegała, Ŝ eby mówiły sobie po
imieniu, stanowiła karykatur ę przedstawicieli swojej profesji
- energiczna, uparta, tryskaj ą ca optymizmem. Jednak Ŝ e Ellen
nie mogła narzeka ć na zawodowy zapał Rose. Razem
objechały cały okr ę g w poszukiwaniu wymarzonego domu
Ellen. Raz czy dwa niegrzecznie wy ś miała jaki ś kwadratowy
koszmar z czerwonej cegły, który Rose dumnie prezentowała
jako szczyt nowoczesnego komfortu. Rose wyra ź nie nie
rozumiała swojej irytuj ą cej klientki, tote Ŝ ostatnia oferta
wypływała z czystej rozpaczy.
- Dom panny Highbarger, który Ed wła ś nie odziedziczył,
mo Ŝ e by ć w twoim gu ś cie. Bóg wie, Ŝ e jest dostatecznie
stary; cz ęść pochodzi jeszcze z czasów Rewolucji. Do tego
dochodzi jakie ś trzydzie ś ci akrów ziemi... na samej granicy
Gór Bł ę kitnych, mnóstwo drzew i widoków, i w ogóle. Tak,
powinno ci si ę spodoba ć . Ale Ed...
- Co ś z nim nie w porz ą dku? - zagadn ę ła Ellen. - Wygl ą da na
dziwaka; chyba nie...
- Nie, nie - zaczerwieniła si ę Rose. - Nigdy nie wrobiła
bym ci ę w co ś takiego. Ed nienawidzi kobiet.
- To nie jest Ŝ adna gwarancja - odparła Ellen.
Druga kobieta rzuciła jej szybkie, zdumione spojrzenie.
Zaskoczyło j ą nie tyle samo stwierdzenie, z którym si ę
zgadzała, ile fakt, Ŝ e jej klientka zna takie cyniczne prawdy.
Ellen wiedziała, Ŝ e Rose uwa Ŝ a j ą za osob ę naiwn ą i
niepraktyczn ą . Nie wygl ą dała na swoje trzydzie ś ci osiem lat;
dzi ę ki przemy ś lanej diecie i profesjonalnej opiece
kosmetycznej, tym luksusom klasy ś redniej, zachowała
połysk jasnych włosów, gładk ą cer ę i smukł ą figur ę . Nie
tylko jej wygl ą d dra Ŝ nił starsz ą , prowincjonaln ą kobiet ę , ale
równie Ŝ wielkomiejskie pochodzenie, strój, akcent, maniery.
- To nie jest gwarancja - przyznała kwa ś no Rose. -
W Chew's Corners mieszka taki jeden Joe Muller; kopie
psy, strzela do kotów, bije Ŝ on ę i zn ę ca si ę nad dzieciaka
mi. Ma czterna ś cioro dzieci, nie wszystkie z pani ą Muller...
No, ale jak mówiłam, nie musisz si ę przejmowa ć Edem. To
zło ś liwy stary dra ń , ale jest d Ŝ entelmenem. Nic ci nie zro bi...
chocia Ŝ trudno go znale źć . Mieszka samotnie w takiej
ruderze w lesie. Patrz, narysuj ę ci na mapie.
Mapa okazała si ę dokładna. Ellen zerkn ę ła na ni ą ponownie.
Tak, dotarła na miejsce i nie powinna ju Ŝ dłu Ŝ ej zwleka ć .
Dom nadal nie zdradzał Ŝ adnych oznak Ŝ ycia. Chocia Ŝ troch ę
si ę obawiała spotkania z ekscentrycznym Edem, miała
nadziej ę , Ŝ e zastanie go w domu, Ŝ e ta podró Ŝ nie oka Ŝ e si ę
daremna. Wysiadła z samochodu, rzuciła papierosa na ziemi ę
i przydeptała, a potem podskoczyła na d ź wi ę k dono ś nego
głosu.
- Madame! Prosz ę łaskawie nie zanieczyszcza ć mojej po
siadło ś ci!
Ellen błyskawicznie rozejrzała si ę po polance. Nie zobaczyła
nikogo. Jednak Ŝ e gwałtowne poruszenie w ś ród krzaków ró Ŝ
sugerowało czyj ąś obecno ść . Ellen posłusznie schyliła si ę i
podniosła niedopałek, co nie wpłyn ę ło korzystnie na stan jej
białych r ę kawiczek.
Ŝ ane krzewy zatrz ę sły si ę jeszcze gwałtowniej i odsłoniły
ludzk ą posta ć . Był to wysoki, wyprostowany stary
m ęŜ czyzna z niesamowicie dług ą brod ą , w okularach ze
złotymi oprawkami. Zbli Ŝ ywszy si ę , Ellen zauwa Ŝ yła, Ŝ e
okulary s ą sklejone ta ś m ą , a broda, siwa i k ę dzierzawa, si ę ga
m ęŜ czy ź nie do pasa. Nosił koszul ę z krótkimi r ę kawami,
uszyt ą -jak prawdopodobnie reszta jego ubrania - z
szorstkiego bł ę kitnego samodziału. Oczy za okularami miały
barw ę intensywnego, przenikliwego bł ę kitu.
- Przysłała pani ą ta obrzydliwa kobieta z Warrenton,
w sprawie domu mojej zmarłej ciotki? - zahuczał głos
z g ą szczu brody.
Owszem - potwierdziła Ellen.
Wi ę c mo Ŝ e pani wej ść .
M ęŜ czyzna cofn ą ł si ę i zamaszy ś cie odgarn ą ł ramieniem
zasłon ę zielonych li ś ci, niczym Szkarłatny Kwiat
odgarniaj ą cy poł ę płaszcza. Ukazały si ę drzwi. Ellen przeszła
pod ró Ŝ anym sklepieniem i weszła do ś rodka. M ęŜ czyzna
wszedł za ni ą . Nie zamkn ą ł drzwi.
Jestem Edward Salling.
Ellen March.
Pani March? Witam pani ą .
Uprzejmie skłonił głow ę . Z równie ceremonialn ą
uprzejmo ś ci ą zaproponował Ellen krzesło i fili Ŝ ank ę herbaty.
Przyj ę ła jedno i drugie, chocia Ŝ nie miała złudze ń co do
prawdziwych uczu ć swojego gospodarza. Ed był
d Ŝ entelmenem i pr ę dzej padłby trupem, ni Ŝ zachował si ę
niewła ś ciwie, ale bynajmniej nie cieszył si ę z jej wizyty.
Po ś piech, z jakim opu ś cił pokój, Ŝ eby przygotowa ć herbat ę ,
podejrzanie przypominał ucieczk ę .
Pozostawiona samej sobie, Ellen rozgl ą dała si ę z
przyjemno ś ci ą . Pokój był zdumiewaj ą co czysty i
umeblowany z surow ą prostot ą . Wszystkie meble stały na
ś rodku, poniewa Ŝ ka Ŝ dy centymetr ś cian, z wyj ą tkiem okien,
drzwi i kominka, pokrywały ksi ąŜ ki.
Kiedy Ed wrócił z tac ą , Ellen stała przed jednym z regałów.
Zapomniała o niech ę ci gospodarza; odwróciła si ę z szerokim
u ś miechem.
-Ma pan ksi ąŜ ki Henty'ego*! Nie czytałam ich od lat; kiedy ś
je uwielbiałam.
* George Alfred Henty (1832-1902) - angielski pisarz i
dziennikarz, autor ponad osiemdziesi ę ciu powie ś ci
przygodowo-historycznych dla chłopców.
Chłodne bł ę kitne spojrzenie zmi ę kło odrobin ę , ale Ed
niełatwo dawał si ę ugłaska ć . Postawił tac ę na stole i
Zgłoś jeśli naruszono regulamin