Mertz Barbara - Taneczny krąg.pdf

(1269 KB) Pobierz
Barbara Michaels
TANECZNY KRĄG
Przełożył Mieczysław Dudkiewicz
 
Dla Rosie – Eleanory Elizabeth Brown Mertz
23 września 1995
Moc serdeczności od Ammie
953450778.002.png
Od autorki
Pisząc książkę o słynnej sprawie czarownic z Pendle, pozwoliłam sobie na formę
beletrystyczną. Oprócz „Starej Demdike” i innych ofiar tej sprawy, wszystkie postaci
powieści są wytworem fantazji autorki. Wszelkie podobieństwo do autentycznych osób
żywych lub martwych jest przypadkowe.
953450778.003.png
Rozdział pierwszy
Nie spotkasz ich w miejscach łatwych do zdobycia,
Wędrują w koło bocznymi ścieżkami,
Z tak oto najbardziej okrutne z potworów
Czają sie w labiryncie, co nas tylko mami.
HENRY, OPAT Z CLATRVAUX
Na zewnątrz panował jeszcze mrok, kiedy się zbudziłam, mokra od potu i roztrzęsiona po
jednym z tych okropnych koszmarów, które nawiedzały mnie noc w noc, za każdym razem
strasząc innym niebezpieczeństwem. Zawsze jednak chodziło o to samo: rozpaczliwie
próbowałam dotrzeć do niego poprzez ogień lub wzburzoną wodę albo też inny potworny
kataklizm, zanim jeszcze nastąpi tragedia. Chwilami go widziałam; uśmiechał się,
nieświadomy zagrożenia, głuchy na moje ostrzegawcze krzyki, na moment przedtem, nim
pochłonęły go spienione fale lub żarłoczne płomienie. Zdarzało się, że dostrzegał, co mu
grozi. Wtedy zwracał ku mnie udręczoną twarz, wołając o pomoc, a ja daremnie waliłam
pięściami w dzielącą nas barierę.
Czasem ona tam była, czasem nie. Zawsze jednak czułam jej obecność, wiedziałam, że
patrzy i czeka.
Dłonią wyczułam przycisk włączający lampę. Dopiero po długiej chwili zdołałam sobie
przypomnieć, gdzie jestem – w jakim hotelu, mieście, kraju. Mieszkałam już w tylu pokojach;
rozmaitych, a jednak mniej lub bardziej podobnych do siebie, z meblami naśladującymi styl
chippendale lub będącymi przykładem nowoczesnego wzornictwa duńskiego. Tym razem
miałam wokół siebie podróbki stylu elżbietańskiego – atrapy ciemnych belek na suficie i
łóżko wyposażone w imitację zasłon, których nie można było opuścić ani rozsunąć szerzej.
Wiedziałam już, co robić, aby nie ulec grozie owych nocnych koszmarów: skupić się
usilnie na takich właśnie prozaicznych szczegółach jak umeblowanie pokoju, a także
przywołać na pamięć, tak jakbym odtwarzała nagraną kasetę, to wszystko, co przeżyłam w
„Gospodzie Pod Czarownicami” w Malkin, w Lancashire na prawdziwej angielskiej wsi.
Coraz trudniej przychodziło mi określić swoje miejsce. W ciągu ostatnich trzech tygodni
przemierzyłam szmat drogi.
Planowaliśmy wyruszyć z Londynu i tam właśnie wszystko się rozpoczęło, w cichym
kościółku w Lambeth. Teraz urządzono w nim muzeum, a część dziedzińca przekształcono w
ogród. Wybierając się na urlop, zawsze zakładamy, że dopisze nam pogoda, niestety tego dnia
padało. Nie była to ulewa, lecz drobna, uporczywa mżawka, niczym z wolna spływające łzy.
W mglistym powietrzu mały ogród nabrał subtelnego, delikatnego uroku, a kwiaty były
wspaniałe: karmazynowe tulipany, błękitne cebulice i żółte jak słońce narcyzy stanowiły
niepowtarzalny widok. W tej scenerii nawet szare kamienne sarkofagi nie tworzyły tak
rażącego kontrastu z otoczeniem, jak by się to mogło wydawać; zdobiły je egzotyczne
953450778.004.png
motywy, znane z grobowców faraonów egipskich, a więc krokodyle, piramidy, sfinksy,
świątynie. Długo siedziałam na brzegu fontanny, a deszcz moczył mi włosy i rozlewał się
ciemnymi plamami na rękawach płaszcza. Poza mną nie było tu nikogo. Ani żywej duszy.
Hampton Court, Winchester Castle, Hatfield House; od Londynu poprzez Surrey, Sussex,
Hampshire i Somerset do Wilts, potem zaś na wschód, w głąb Suffolk i Norfolk, i wreszcie na
północ, gdzie znajdowałam się obecnie. Nie jeździłam od rezydencji do rezydencji, chociaż
widziałam ich kilka po drodze; rozglądałam się za ogrodami, starymi ogrodami. Z niezłomną
wytrwałością podążałam ustaloną wcześniej trasą, pokonując dzień w dzień wiele mil, aby
wieczorem paść bez sił na łóżko, zawsze w innym hotelu. (Niestety jednak nigdy nie byłam
na tyle wyczerpana, aby przespać do rana bez męczących snów). Unikałam noclegów w
małych gospodach i pensjonatach, gdyż byłoby tam zbyt swojsko i kameralnie. Nie chciałam
być traktowana jak dobra znajoma ani zabawiana przez właściciela lub właścicielkę miłą
rozmową.
Ta gospoda okazała się mniejsza, niżbym sobie życzyła; nie miałam jednak wyboru – w
miasteczku znajdował się tylko jeden hotel. Sama miejscowość też była zbyt mała jak na mój
gust. Początkowo zamierzałam spędzić noc w Manchesterze, ale potem uznałam, że po
wydarzeniach ostatniego popołudnia jestem za bardzo roztrzęsiona, aby kontynuować podróż.
Najpierw przeżyłam głębokie rozczarowanie, ponieważ zabroniono mi wstępu do miejsca,
które chciałam obejrzeć – właśnie w tym celu przybyłam z tak daleka – a potem, na domiar
złego, jeszcze ów wypadek i jego nieprzyjemne konsekwencje.
Wypadek nie nastąpił z mojej winy. Co prawda, byłam w podłym nastroju, gdyż
odprawiono mnie tak bezceremonialnie od drzwi Troytan House – i nie uczyniła tego nawet
jakaś konkretna osoba, lecz szorstki elektroniczny głos. Wiedziałam, że dom nie jest
udostępniany dla zwiedzających, ale ów anonimowy głos nie dał mi nawet szansy
wyjaśnienia, czego tu szukam i w jakim celu przyjechałam. Takie postępowanie rozbudziło
moje najgorsze instynkty, które w końcu zwyciężyły, i dlatego skierowałam się prosto do
najbliższej wioski; postanowiłam wypić tam herbatę i przy okazji się zastanowić, czy dać za
wygraną, czy może raczej spróbować następnego dnia jeszcze raz.
Miasteczko nie wyglądało na duże, ale na wąskiej głównej ulicy panował ożywiony ruch.
Jak się później dowiedziałam, był właśnie dzień targowy. Ta okoliczność, jak również fakt, że
jako Amerykanka nie mogłam się wyzbyć przekonania – mimo wszelkich oznak
świadczących o czymś wręcz przeciwnym – iż jadę niewłaściwą stroną ulicy, kazały mi
zachować daleko posuniętą ostrożność. Kiedy więc ów chłopiec wtargnął nieoczekiwanie na
jezdnię, nacisnęłam gwałtownie na hamulce i w tej samej chwili nagły wstrząs rzucił mnie na
kierownicę, gdy w bagażnik mego auta uderzył samochód jadący z tyłu.
Można powiedzieć, że nawet tego nie poczułam. Byłam zbyt przejęta dzieciakiem i
modliłam się w duchu, aby nic mu się nie stało. Kiedy ujrzałam, że stoi na chodniku cały i
zdrowy, w jaskrawym niebieskim swetrze, poczułam tak ogromną ulgę, że aż zrobiło mi się
słabo. I wtedy ujrzałam jego twarz. Nie był oburzony ani wystraszony. Patrzył wprost na
mnie, uśmiechnięty od ucha do ucha.
Mógł mieć około trzynastu lat, ale był tak drobny, że nie dałabym mu więcej niż
953450778.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin