Bakker Scott R. 03 - Myśl tysiąckrotna.rtf

(1497 KB) Pobierz

R. Scott Bakker

Myśl
Tysiąckrotna

Książę Nicości
Część Trzecia

Przełożył Michał Jukaszewski

Wydawnictwo MAG
Warszawa 2007

GTW


Tytuł oryginału:

The Thousandfold Thought

 

Copyright © 2006 by R. Scott Bakker

 

Copyright for the Polish translation

© 2007 by Wydawnictwo MAG

 

Redakcja:

Maria Rawska

 

Korekta:

Urszula Okrzeja

 

Ilustracja na okładce:

David Rankine

 

Opracowanie graficzne okładki:

Jarosław Musiał

 

Projekt typograficzny, skład i łamanie:

Tomek Laisar Fruń

 

ISBN 978-83-7480-046-4

 

Wydanie I

 

Wydawca:

Wydawnictwo MAG

ul. Krypska 21 m. 63, 04-082 Warszawa

tel./fax (0-22) 8134743

e-mail: kurz@mag.com.pl

http://www.mag.com.pl


Tinie i Keithowi

z wyrazami miłości

 


Uganiając się za tym, co zgubili po tamtej stronie, natykają się tylko na własną nicość. Żeby nie wypaść z szarej rzeczywistości, w której, jako niepoprawni realiści, czują się u siebie w domu, sens, którym się napawają, zrównany zostaje z nonsensem, przed którym uciekają. Zgniły czar nie różni się od zgniłej egzystencji, którą opromienia.

Theodor Adorno, „Minima Moralia"

(przełożyła Małgorzata Łukasiewicz)

 

Po przejściu od wyższego do niższego stanu zawsze pozostają ruiny, tajemnice oraz zalegający, bezimienny gniew. Spójrzcie. Tu spoczywają umarli ojcowie.

Cormac Mccardiy, „Blood Meridian"

 


OSTATNI MARSZ


ROZDZIAŁ 1

Moje serce usycha, a intelekt zbiera siły. Powody - rozpaczliwie szukam powodów. Czasem mam wrażenie, że za każdym napisanym słowem stoi wstyd.

Drusas Achamian, „Kompendium pierwszej wojny świętej"

 

Wczesna wiosna, Rok Kła 4112, Enathpaneah

 

Były czasy, gdy przyszłość Achamiana wyznaczało przyzwyczajenie, twardy rytm dni spędzanych na harówce w cieniu ojca. Rankiem swędziały go palce, po południu paliły plecy. Złowione ryby lśniły srebrzyście w blasku słońca. Jutro stawało się kolejnym dzisiaj, a dzisiaj przeradzało się we wczoraj, jakby czas był żwirem w toczącej się beczce, zawsze zataczającym ten sam krąg. Spodziewał się wówczas tylko tego, co już zniósł przedtem, był przygotowany jedynie na to, co już się wydarzyło. Przyszłość była niewolnicą przeszłości. Zmieniała się jedynie wielkość jego dłoni.

Ale teraz...

Zdyszany szedł przez ogród na dachu kwatery Proyasa. Nocne niebo było bezchmurne, na czarnym tle rysowały się gwiazdozbiory. Na wschodzie pojawił się Uroris, na zachodzie opadał ku horyzontowi Cep. W oddali widać było wokoło brzegi Niecki, chaos granatowych sylwetek budynków rozświetlonych punkcikami pochodni. Z ulic na dole dobiegały krzyki, melancholijne i zarazem pełne szalonej radości.

Na przekór rozsądkowi Ludzie Kła zatriumfowali nad poganami. Caraskand znowu stał się wielkim inrithijskim miastem.

Achamian przedarł się przez jałowcowy żywopłot, zaczepiając szatą o ostre gałęzie. Większa część ogrodu była martwa, ziemię zryto i przekopano podczas głodu. Zatrzymał się przy pustym rynsztoku, a potem zdeptał wyschniętą trawę, uklepując ją na kształt dywanu, i uklęknął. Nadal trudno mu było zaczerpnąć tchu.

Nie było już ryb. Dłonie już nie krwawiły, gdy rankiem zaciskał pięści. A przyszłość... zerwała się z łańcucha.

- Jestem uczonym powiernikiem - wyszeptał przez zaciśnięte zęby.

Uczeni powiernicy. Kiedy ostatnio z nimi rozmawiał? To on podróżował i do niego należał obowiązek utrzymywania kontaktu. Fakt, że nie robił tego przez tak długi czas, z pewnością wyda się im niewytłumaczalnym zaniedbaniem. Uznają go za szaleńca. Zażądają niemożliwego. A jutro...

Wszystko zawsze sprowadzało się do problemu jutra.

Zacisnął powieki i zaintonował pierwsze słowa. Kiedy otworzył oczy, ujrzał blady krąg światła, jakie rzucały pod jego kolanami cienie niezliczonych źdźbeł trawy. Przez tę mozaikę biegł chrząszcz, rozpaczliwie uciekający przed czarnoksięskim aspektem Achamiana. Uczony powiernik nie przestawał mówić. Jego dusza naginała się do słów, dając oddech abstrakcjom, myślom, które nie należały do niego, znaczeniom przenikającym do samych fundamentów świata. Grunt pochylił się niespodziewanie i nagle tutaj nie znaczyło już „tutaj", lecz „wszędzie". Chrząszcz, trawa, nawet Caraskand, wszystko to zniknęło.

Poczuł smak wilgotnego powietrza Atyersus, wielkiej cytadeli Szkoły Powierników, w ustach nie swoich, ale kogoś innego... Nautzery.

Do gardła podszedł mu fetor morskiej wody i gnijących wymiocin. Fale biły o brzeg. Czarne wody kłębiły się pod mrocznym niebem. Rybitwy unosiły się w oddali niczym zapowiedź cudu.

Nie... nie tutaj.

Znał to miejsce tak dobrze, że aż zapaskudził się z przerażenia. Od smrodu dopadły go mdłości. Zatkał usta i nos, spojrzał na fortyfikacje... stał na szczycie drewnianego szafotu. Dokąd okiem sięgnąć, majaczył nad nim całun wiszących trupów.

Dagliash.

Gdzie tylko mury zwracały się ku morzu, od podstawy aż po blanki przybito gwoździami niezliczone tysiące: tu wojownik o lnianej grzywie powalony w sile wieku, ówdzie niemowlę przybite przez usta jak wieniec laurowy. Ciała owinięto rybackimi sieciami, Achamian sądził, że po to, by rozkład więzadeł ich nie zniekształcił. U podstawy sieć zwisała luźno, obciążona niezliczonymi czaszkami i innymi ludzkimi szczątkami. Wokół tej makabrycznej układanki krążyły wrony i rybitwy, a nawet kilka głuptaków. Najwyraźniej ptaki zapamiętał najlepiej.

To miejsce śniło mu się wiele razy. Mur Umarłych, do którego przybito Seswathę, pojmanego po upadku Trysë, by na własne oczy ujrzał chwałę Rady.

Nautzera wisiał tuż obok. Uda i przedramiona przebito mu gwoździami. Był nagi, tylko na szyi miał Agoniczny Kołnierz. Sprawiał wrażenie ledwie przytomnego.

Achamian splótł drżące dłonie i ścisnął je tak mocno, że zahamował dopływ krwi. Dagliash była ongiś potężną strażnicą, spoglądającą ponad pustkowiami Agongorei na położone po drugiej stronie Golgotterath. Jej wież bronili mieszkańcy Aörsi, ludzie o twardych sercach. Teraz stała się tylko kolejnym etapem zagłady świata. Aörsi zginęło, jego mieszkańców wymordowano, a wielkie miasta Kûniüri przerodziły się w martwe skorupy. Nieludzie uciekli do swych górskich warowni, a ocalałe państwa Wysokich Norsirajów - Eämnor oraz Akksersja - walczyły o przetrwanie.

Od chwili przybycia Nie-Boga minęły trzy lata. Achamian wyczuwał za zachodnim horyzontem jego złowrogą obecność. Zapowiedź zagłady.

Nagły powiew obryzgał go zimną pianą.

Nautzero, to ja, Acha...

Przerwał mu udręczony krzyk. Czarnoksiężnik skulił się ze strachu, choć wiedział, że nic mu nie grozi. Zacisnął ręce na zakrwawionym drewnie..

Na innym poziomie pomostu, niżej na murach, nad miotającym się cieniem pochylał się Bashrag. Z wielkich jak pięści znamion pokrywających jego skórę zwisały długie czarne włosy. Na obu ogromnych, straszliwych policzkach widniały wykrzywione, szczątkowe twarze. Bestia wyprostowała się nagle - każda jej noga była trzema połączonymi w całość nogami, każda ręka trzema rękami - unosząc bladego mężczyznę nabitego na długi jak włócznia gwóźdź. Nieszczęśnik wierzgał jeszcze przez chwilę niczym niemowlę wyciągnięte z balii. Potem Bashrag oparł go o stertę trupów i zaczął walić w gwóźdź potężnym młotem, szukając niewidocznych gniazd czopów. Nad murami poniosły się kolejne krzyki. Monstrum szczęknęło zębami w ekstazie.

Unieruchomiony Achamian przyglądał się, jak Bashrag wbija drugi gwóźdź w miednicę ofiary. Krzyki nabrały obłąkańczej intensywności. Wtem na czarnoksiężnika padł cień.

- Ból - rzekł ktoś niskim głosem, tak blisko, jakby szeptał mu do ucha.

Achamian gwałtownie zaczerpnął tchu. Niespodziewanie płuca wypełniło mu ciepłe powietrze Caraskandu.

Jego Pieśń zachwiała się na chwilę pod wpływem tego przypomnienia prawdziwego porządku świata. Ujrzał przelotnie Wzgórze Bawołu na tle gwiazd. Potem zobaczył, że stoi nad nim Mekeritrig gapiący się na Nautzerę, który wisiał, wciąż żywy, pośród rozdziawionych ust i wyciągających się rozpaczliwie kończyn.

- Ból i degradacja - ciągnął Nieczłowiek głosem pełnym niemożliwych dla ludzi brzmień. - Kto by pomyślał, że w tych dwóch słowach można odnaleźć zbawienie, Seswatho?

Mekeritrig stał w dziwnie afektowanej pozie nieludzkich Ishroi, wciskając splecione dłonie w dół pleców. Miał na sobie togę z czarnego adamaszku, na którą włożył kolczugę z nimilu. Jej pierścienie wykuto na podobieństwo splecionych ze sobą żurawi. Kawałki nimilowego łańcucha opadały na ziemię razem z plisami togi.

- Zbawienie... - wydyszał Nautzera głosem Seswathy, podnosząc opuchnięte oczy na księcia Nieludzi. - Czy to zaszło już tak daleko, Cet'ingiro? Czy tak niewiele pamiętasz?

Przez nieskazitelną twarz Nieczłowieka przemknął wyraz przerażenia. Jego źrenice stały się wąskie jak kreski postawione gęsim piórem. Po tysiącleciach praktykowania czarów piętno noszone przez Quya sięgało znacznie głębiej niż u ludzkich czarnoksiężników ze szkół - jak indygo porównane z wodą. Pomimo swej nadnaturalnej urody i białej niby porcelana skóry wydawali się wyniszczeni, zwiędli i poczerniali niby wypalona skorupa, ożywiona, lecz pusta. Niektórzy byli ponoć naznaczeni tak głęboko, że wystarczyło, by stanęli na odległość wyciągniętej ręki od chorae, a już zaczynali zmieniać się w sól.

- Pamiętam? - Mekeritrig odpowiedział gestem żałosnym, a zarazem majestatycznym. - Wzniosłem wielki mur...

Jakby na podkreślenie jego słów na gigantyczną budowlę padły promienie słońca, ogrzewając umarłych swym karmazynowym blaskiem.

- To ohyda! - warknął Nautzera.

Sieci łopotały wokół wiszących trupów. Po prawej stronie, w miejscu gdzie biegnący po łuku mur niknął mu z oczu, Achamian zauważył gnijące ramię, które kołysało się miarowo, jakby chciało ostrzec nadpływające statki.

- Tak samo jak wszystkie pomniki, wszystkie monumenty - zauważył Mekeritrig, opuszczając podbródek do prawego ramienia w nieludzkim geście przytaknięcia. - Czym one są, jeśli nie protezami wyrażającymi naszą bezradność, naszą nieudolność? Może będę żył wiecznie, ale mój byt, niestety, jest bytem śmiertelnika. Twoje cierpienie staje się moim zbawieniem, Seswatho.

- Nie, Cet'ingiro... - Gdy Achamian usłyszał, z jakim wysiłkiem Seswatha mówił, oczy zaszły mu łzami bólu. Jego ciało nie zapomniało tego snu. - Nie musi być tak! Czytałem starożytne kroniki. Studiowałem wizerunki wyryte w Wielkich Białych Komnatach, nim jeszcze Celmomas rozkazał usunąć stamtąd twoją podobiznę. Kiedyś byłeś wielki. Byłeś jednym z tych, którzy nas wynieśli, uczynili Norsirajów pierwszymi wśród plemion ludzi! Nie byłeś tym, czym stałeś się teraz, mój książę!

Nieczłowiek raz jeszcze przechylił głowę w tym samym osobliwym geście. Po jego policzku spłynęła łza.

- Właśnie dlatego, Seswatho. Właśnie dlatego...

Cięcie zostawia bliznę, a wspomnienie o pieszczocie zanika. Ten prosty fakt wyrażał tragiczną, katastrofalną prawdę o Nieludziach. Mekeritrig żył już na świecie sto razy dłużej niż najstarsi z ludzi. Więcej niż sto! Achamian zastanawiał się, jak to jest, gdy wszelkie radosne wspomnienia - dotyk kochanki czy ciepłe gaworzenie dziecka - przesłonią nagromadzone w ciągu stuleci ból, przerażenie i nienawiść. Filozof Gotagga napisał kiedyś, że aby zrozumieć duszę Nieczłowieka, wystarczy obnażyć plecy starego, krnąbrnego niewolnika. Blizny. Blizny na bliznach. To właśnie doprowadziło ich do obłędu. Wszystkich.

- Jestem Nieobliczalny - mówił Mekeritrig. - Robię to, czego nienawidzę, narażam serce na uderzenia bicza, żeby móc pamiętać! Rozumiesz, co to znaczy? Jesteście moimi dziećmi!

- Musi istnieć jakiś inny sposób - wydyszał Nautzera.

Nieczłowiek pochylił łysą głowę, jak syn owładnięty wyrzutami sumienia, gdy stanął przed obliczem ojca.

- Jestem Nieobliczalny... - Gdy uniósł wzrok, jego policzki lśniły od łez. - Nie ma innego sposobu.

Nautzera naprężył mięśnie, próbując wyrwać gwoździe przebijające jego ramiona. Krzyknął z bólu.

- Zabij mnie więc! Zabij, niech to się wreszcie skończy!

- Ale ty wiesz, Seswatho.

- Co wiem?

- Gdzie jest Czapla Włócznia.

Nautzera wybałuszył przerażone oczy, zaciskając zęby w bólu.

- Gdybym wiedział, ty byłbyś w niewoli, a ja zostałbym twoim oprawcą.

Mekeritrig uderzył go na odlew z taką gwałtownością, że Achamian podskoczył. Po obtłuczonym murze spłynęły strużki krwi.

- Zniszczę cię do szczętu - wychrypiał Nieczłowiek. - Choć cię kocham, wykorzenię fundamenty twej duszy! Uwolnię cię od złudzenia, które wyraża słowo „człowiek", i przywołam bestię! Bezduszną, wyjącą bestię będącą prawdą o wszystkim... odpowiesz mi!

Starzec zakasłał. Z ust pociekła mu krew.

- I... będę o tym pamiętał, Seswatho!

Achamian widział przez chwilę zrośnięte zęby Nieczłowieka. Oczy Mekeritriga rozbłysły niczym włócznie słonecznego blasku. Na koniuszkach jego palców zapłonęły pomarańczowe kręgi o kipiących, fraktalnych brzegach. Czarnoksiężnik natychmiast rozpoznał Pieśń: to była stworzona przez Quya wersja Ligatur Thawa. Mekeritrig zacisnął gorejące wulkanicznym ogniem dłonie na czole Seswathy, paląc jego ciało i duszę.

Nautzera zawył jak zwierzę.

- Pssst! - wyszeptał Mekeritrig, dotykając policzka starego czarnoksiężnika. - Cicho, dziecko...

Starca dopadły mdłości i konwulsje.

- Proszę - mówił Nieczłowiek. - Proszę, nie płacz...

Nautzero! - wył Achamian w myślach. Nie mógł znowu na to patrzeć, nie po tym, co uczyniły mu Szkarłatne Wieżyce. Nautzero, to sen! To sen!

Nad wielką Dagliash zapadła cisza. W górze krążyły mewy i rybitwy. Umarli spoglądali niewidzącymi oczami na wzburzone morze.

Nautzera odwrócił się od dłoni Mekeritriga, spoglądając na Achamiana. Spazmatycznie wydychał zimne powietrze.

- Przecież ty nie żyjesz - wydyszał.

Żyję - zaprzeczył Achamian. Ocalałem.

Szafot i mur zniknęły razem ze smrodem zgnilizny i przenikliwymi krzykami padlinożernego ptactwa. I z Mekeritrigiem. Achamian stał pośrodku pustki. Niewiarygodna transformacja zaparła mu dech w piersiach.

Jak to możliwe, że żyjesz?! - zawołał w myślach Nautzera. Powiedziano nam, że pojmały cię Wieżyce!

To...

Achamianie! Akka! Czy wszystko w porządku?

Dlaczego wydawał się sobie tak mały? Miał powody, by dopuścić się oszustwa. Powody!

To... to...

Gdzie jesteś? Wyślemy kogoś po ciebie. Pomścimy cię!

Współczucie? Troska o niego?

Nie, Nautzero. Nic nie rozumiesz...

Skrzywdzono mojego brata! Cóż więcej muszę wiedzieć?

Na chwilę dopadły go szalone zawroty głowy.

Okłamałem was.

Zapadła długa, złowroga cisza, niezmącona, lecz wypełniona niewypowiedzianymi słowami.

Okłamałeś? Chcesz powiedzieć, że Wieżyce cię nie pojmały?

Nie... to znaczy, tak, pojmały mnie! Udało mi się uciec...

W ciemności rozbłysły szalone wizje Iothiah. Torturujący go beznamiętnie Iyokus. Oślepienie Xinemusa. Laleczka wathi i uwolnienie boskiej mocy gnozy.

W tych wspomnieniach krzyczeli ludzie.

Tak! Dobrze się spisałeś, Achamianie! To godne zapisania! Uwiecznienia w naszych annałach! Ale wspominałeś coś o kłamstwach?

Jest... pewien fakt... fakt, który zataiłem przed tobą i pozostałymi.

Jaki fakt?

Powrócił Anasûrimbor...

Nastała długa przerwa pełna niezwykłego skupienia.

Co ty gadasz?

Przybył zwiastun, Nautzero. Nadciąga koniec świata.

 

* * *

 

Nadciąga koniec świata.

Każde zdanie - nawet to - utraci wszelkie znaczenie, jeśli powtórzy się je wystarczająco wiele razy. Achamian zdawał sobie sprawę, że właśnie dlatego Seswatha przeklął własnych następców piętnem swej udręczonej duszy. Jednakże teraz, gdy wyznawał winę Nautzerze, miał wrażenie, że wypowiada te słowa po raz pierwszy w życiu.

Do tej pory chyba nie traktował ich poważnie. Przynajmniej nie do tego stopnia.

Nautzera był zbyt głęboko wstrząśnięty, by mógł się oburzać na zdradę Achamiana. W jego Drugim Głosie pojawiła się niepokojąca nuta niezrozumienia, może nawet zapowiedź uwiądu starczego. Dopiero później Achamian uświadomił sobie, że starzec po prostu był przerażony, podobnie jak on sam przed kilkoma miesiącami, obawiał się, że nie sprosta wydarzeniom, które miały nastąpić.

Nadciągał koniec świata.

Achamian zaczął od opisania pierwszego spotkania z Kellhusem, owego dnia pod murami Momemn, gdy Proyas wezwał go, by poddał ocenie Scylvenda. Opowiedziało nadzwyczajnej inteligencji Anas...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin