Trocki Lew Dawidowicz - Ich moralnosc i nasza.pdf

(219 KB) Pobierz
I
Lew Dawidowicz Trocki
Ich moralność i nasza
Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (Uniwersytet Warszawski)
WARSZAWA 2004
Lew Dawidowicz Trocki – Ich moralność i nasza (1938 rok)
Tekst Trockiego “Ich moralność i nasza” został
napisany 16 lutego 1938 roku w Coyoacan D. F.
(Meksyk) i ogłoszony w czasopiśmie “Biuletyn
Opozycji (bolszewików-leninowców)”, nr 68-69
(sierpień-wrzesień 1938 r.).
Niniejsze wydanie jest drugą polską publikacją
tekstu dokonaną drukiem. Po raz pierwszy ukazał
się on nakładem Związku Socjalistycznej
Młodzieży Polskiej w roku 1988.
Tekst został przełożony z języka rosyjskiego w
połowie lat '80 XX wieku, a przed niniejszą
publikacją przejrzany i poprawiony przez Piotra
Strębskiego.
- 2 -
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
www.skfm-uw.w.pl
 
Lew Dawidowicz Trocki – Ich moralność i nasza (1938 rok)
Pamięci Lwa Siedowa
W oparach moralności
W epoce zwycięskiej reakcji panowie demokraci, socjaldemokraci, anarchiści i pozostali
przedstawiciele obozu “lewicy” zaczynają wydzielać dwakroć więcej niż zazwyczaj oparów moralności,
podobnie jak ludzie, którzy ze strachu w dwójnasób się pocą. Moraliści ci, trawestując dziesięcioro
przykazań lub kazanie na Górze Oliwnej, zwracają się nie tyle do zwycięskiej reakcji, co do
rewolucjonistów, którzy są przez nią prześladowani i swoimi “wybrykami” oraz “amoralnymi” zasadami
reakcję “prowokują”, dając jej tym samym moralne usprawiedliwienie. Zalecają więc prosty, lecz pewny
środek leczniczy, żeby uniknąć reakcji: musimy dążyć tylko do tego, by się odnowić moralnie. Wszystkie
redakcje, biorące udział w tej imprezie, przekażą zainteresowanym gratisowe próbki tej moralnej
doskonałości.
Bazą klasową tego fałszywego i napuszonego kazania jest drobnomieszczańska inteligencja;
źródłem politycznym – jej niemoc i zamieszanie w obliczu nadciągającej reakcji; źródłem psychologicznym
– jej usiłowanie przezwyciężenia poczucia własnej małowartościowości. W rzeczywistości jest to zabawa w
maskaradę z brodą proroka.
Ulubiona metoda moralizującego filistra polega na identyfikowaniu zachowania się reakcji i
rewolucji. Odnosi on jednak w tym przypadku sukcesy tylko wtedy, gdy powołuje się na analogie formalne.
Dla niego carat i bolszewizm są bliźniakami. Sporządza inwentarz wspólnych cech charakterystycznych
katolicyzmu – ściślej: jezuityzmu, i bolszewizmu. Hitler i Mussolini, którzy również posługują się tą samą
metodą, ujawniają, iż liberalizm, demokratyzm i bolszewizm są tylko różnymi formami, w jakich przejawia
się jedno i to samo zło. Pogląd, iż stalinizm i trockizm to “w istocie” jedno i to samo, spotyka się obecnie ze
zgodną aprobatą liberałów, demokratów, nabożnych katolików, idealistów, pragmatystów i anarchistów.
Stalinowcy widocznie tylko dlatego nie mogą się przyłączyć do takiego “frontu ludowego”, gdyż
przypadkowo sami są zajęci eksterminacją trockistów.
Cechą charakterystyczną tych analogii i podobieństw jest to, że przy ich stosowaniu całkowicie
ignoruje się materialne podstawy rozmaitych nurtów, tj. ich naturę klasową i przez to obiektywną rolę
dziejową. Zamiast tego za punkt wyjścia przy ocenie i wartościowaniu rozmaitych prądów przyjmuje się
dowolne, powierzchowne i drugorzędne objawy, najczęściej stosunek tych prądów do jakiejś abstrakcyjnej
zasady, która dla danego krytyka ma szczególną wartość zawodową. Odpowiednio więc dla papieża
rzymskiego bliźniakami są wolnomularze, darwiniści, marksiści i anarchiści, gdyż wszyscy oni bluźnierczo
zaprzeczają niepokalanemu poczęciu. Dla Hitlera bliźniakami są liberalizm i marksizm, gdyż niczego nie
chcą słyszeć o “krwi i honorze”. Z kolei dla demokraty bliźniakami są faszyzm i bolszewizm, gdyż nie
podporządkowują się powszechnemu prawu wyborczemu itd. itp.
Owe zestawiane ze sobą prądy niewątpliwie posiadają kilka wspólnych cech. Sedno rzeczy leży
jednak w tym, że rozwój ludzkości bynajmniej nie wyczerpuje się ani w powszechnym prawie wyborczym,
ani też we “krwi i honorze”, ani nawet w dogmacie niepokalanego poczęcia. Proces historyczny jest przede
wszystkim wyrazem walki klasowej. Ponadto poszczególne klasy w imię rozmaitych celów stosują w
pewnych momentach jednakowe środki. Inaczej bowiem nawet być nie może. Walczące ze sobą armie są
względem siebie mniej lub bardziej symetryczne; jeśliby ich metody walki nie miały cech wspólnych,
wojska nie mogłyby nawzajem zadawać sobie ciosów.
Ciemny chłop lub sklepikarz, który nie pojmuje ani przyczyn, ani też sensu walki pomiędzy
proletariatem a burżuazją, kiedy odkryje, że trafił między dwa ognie, z jednakową nienawiścią będzie
odnosił się do obu walczących obozów. Kimże są ci wszyscy demokratyczni moraliści? Ideologami warstw
pośrednich, które właśnie trafiły pomiędzy dwa ognie, bądź obawiają się takiego losu. Proroków tego typu
cechuje niezrozumienie wielkich ruchów historycznych, stwardniała konserwatywna mentalność,
zarozumiała ograniczoność i najprymitywniejsze tchórzostwo polityczne. Moralista ponad wszystko
- 3 -
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
www.skfm-uw.w.pl
Lew Dawidowicz Trocki – Ich moralność i nasza (1938 rok)
pragnie, żeby historia pozostawiła go w spokoju, z jego książeczkami, czasopisemkami, abonamentami,
zdrowym ludzkim rozsądkiem i zeszytami zawierającymi notatki na temat moralności. Lecz historia nie
zostawia go w spokoju. Szturcha go to w lewy, to znów w prawy bok. Jasne jest więc dla niego, że
rewolucja i reakcja, carat i bolszewizm, komunizm, stalinizm i trockizm – wszystko to są bliźnięta. Kto
jeszcze w to wątpi, ten niech dotknie guzy zarówno na prawej, jak i na lewej stronie czaszki naszego
moralisty.
Marksistowska niemoralność i odwieczne prawdy
Najbardziej powszechne i czyniące największe wrażenie oskarżenia przeciwko bolszewickiej
“moralności” opierają się na zarzucie, że bolszewizm wyznaje tzw. jezuicką maksymę “cel uświęca środki”.
Stąd niedaleko już do najbliższej konkluzji: ponieważ trockiści, jak wszyscy bolszewicy (lub marksiści), nie
uznają zasad moralności, nie ma zatem żadnej “zasadniczej” różnicy między trockizmem a stalinizmem. Co
należało udowodnić.
Pewien niezwykle wulgarny i cyniczny miesięcznik amerykański 1 przeprowadził ankietę na temat
filozofii moralnej bolszewizmu. Ankieta ta, jak zazwyczaj, służyć miała równocześnie celom etycznym i
reklamowym. Niepowtarzalny H. G. Wells, którego wielką fantazję przewyższa tylko jego homeryckie
samozadowolenie, nie zwlekał z wyrazami solidarności ze snobami, z “Common sense”. Zatem wszystko
było w porządku. Lecz nawet tacy ankietowani, którzy uznali za niezbędne bronienie bolszewizmu, w
większości przypadków robili to nie bez bojaźliwych wykrętów (Eastman 2 ). Zasady bolszewizmu – mówią
tacy – są oczywiście złe, lecz mimo to byli wśród bolszewików wartościowi ludzie. W rzeczywistości tacy
“przyjaciele” są niebezpieczniejsi od wrogów.
Gdybyśmy mogli zdecydować się na poważne traktowanie panów demaskatorów, musielibyśmy w
takim przypadku przede wszystkim zapytać ich: jakie są wasze własne zasady moralne? Jest to pytanie, na
które chyba nie otrzymalibyśmy odpowiedzi. Załóżmy na chwilę, że ani osobiste, ani społeczne cele nie
mogłyby uświęcić środków. W takim przypadku konieczne jest oczywiście poszukiwanie kryteriów poza
historycznie ukształtowanym społeczeństwem i celami, jakie wytycza ono sobie, w toku swego rozwoju.
Gdzie jednak? Jeśli nie na ziemi, to w niebie. Klechy dawno już odkryły nieomylne kryteria moralne w
objawieniu bożym. Małe świeckie klechy mówią o odwiecznych prawdach moralnych, nie wspominając o
ich pochodzeniu. Jesteśmy jednak uprawnieni do konkluzji: skoro prawdy te są odwieczne, musiały więc
istnieć nie tylko przed pojawieniem się na ziemi małpoluda, lecz nawet przed powstaniem systemu
słonecznego. Skąd się zatem wzięły? Teoria odwiecznej moralności w żaden sposób nie może się utrzymać
bez Boga.
Moraliści ze szkoły anglosaskiej, jeśli nie ograniczają się do utylitaryzmu, owej etyki
mieszczańskiej księgowości, okazują się świadomymi bądź nieświadomymi uczniami hrabiego Shaftesbury,
który (na początku XVIII wieku!) osądy moralne wywodził ze szczególnego “zmysłu moralnego”, jaki –
według jego założenia – został udzielony człowiekowi raz na zawsze. Moralność stojąca ponad klasami
prowadzi w sposób nieunikniony do uznania jakiejś szczególnej substancji, jakiegoś “zmysłu moralnego”
czy “sumienia”, do uznania czegoś absolutnego, co nie jest niczym innym, jak tylko filozoficzno-
tchórzliwym synonimem Boga. Jeśli traktujemy moralność niezależnie od “celów”, tj. od społeczeństwa, w
ostatecznym rachunku okazuje się ona – obojętne, czy wywodzić ją będziemy z “odwiecznych prawd” czy
też z “natury ludzkiej” – formą “teologii naturalnej”. Niebo pozostaje więc jedyną ufortyfikowaną pozycją,
z której prowadzić można operacje militarne przeciwko materializmowi dialektycznemu.
Pod koniec ubiegłego wieku powstała w Rosji cała szkoła “marksistów” (Struve, Bierdiajew,
Bułhakow i in.), którzy doktrynę marksistowską pragnęli uzupełnić samowystarczalną, stojącą ponad
1 Miesięcznik “Common Sense” (New York)
2 Max Eastman – przed I wojną światową wydawca czasopisma “The Liberator”. Ostro krytykował Stalina i od 1923 r. popierał
opozycję trockistowską. Był tłumaczem i wydawcą pism Trockiego w USA i w W. Brytanii. Trocki już dawniej wypowiadał
się negatywnie o poglądach Eastmana, który później wyrzekł się socjalizmu.
- 4 -
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
www.skfm-uw.w.pl
Lew Dawidowicz Trocki – Ich moralność i nasza (1938 rok)
klasami, zasadą moralną. Ludzie ci, oczywiście, zaczęli od Kanta i kategorycznego imperatywu. Na czym
jednak skończyli? Struve jest dzisiaj emerytowanym ministrem barona Wrangla i wiernym sługą Cerkwi;
Bułhakow – prawosławnym duchownym; Bierdiajew w różnych językach wykłada Apokalipsę. Te, na
pierwszy rzut oka zaskakujące przemiany tłumaczą się bynajmniej nie “słowiańską duszą” (Struve ma
przecież duszę niemiecką), lecz rozmachem walki klasowej w Rosji. Istota tej metamorfozy ma w zasadzie
charakter międzynarodowy.
Klasyczny idealizm filozoficzny, kiedy swego czasu usiłował zlaicyzować moralność, tj. wyzwolić
ją spod sankcji religijnej, był ogromnym krokiem naprzód (Hegel). Lecz odkąd filozofia moralna oderwała
się od nieba, musiała znaleźć sobie ziemskie korzenie. Po Shafesburym przyszedł Darwin, po Heglu –
Marks. Kto obecnie odwołuje się do “odwiecznych prawd moralnych”, ten usiłuje kręcić koło historii
wstecz. Idealizm filozoficzny jest bowiem tylko przejściowym stadium: od religii do materializmu, bądź
odwrotnie – od materializmu do religii.
“Cel uświęca środki”
Zakon jezuitów, który został założony w pierwszej połowie XVI w. dla zwalczania protestantyzmu,
nigdy – nawiasem mówiąc – nie nauczał, że każdy środek, nawet jeśli z punktu widzenia moralności
katolickiej byłby zbrodniczy, jest dozwolony, o ile prowadzi do “celu”, tj. do triumfu katolicyzmu. Taką
pełną wewnętrznej sprzeczności i psychologicznie absurdalną doktrynę złośliwie przypisywali jezuitom ich
protestanccy, a częściowo i katoliccy, przeciwnicy, którzy sami nie przebierali w środkach, byle osiągnąć
swoje cele. Jezuiccy teologowie (podobnie jak teologowie innych szkół), którzy zajmowali się kwestią
osobistej odpowiedzialności, w rzeczywistości nauczali, iż środek sam w sobie może być rzeczą obojętną,
zaś moralne uzasadnienie lub potępienie danego środka wynika z celu, któremu służy. Tak więc strzelanie
jest sprawą neutralną; strzelanie do wściekłego psa, który zagraża dziecku – cnotą; strzelanie, mające na
celu zranienie kogoś lub uśmiercenie – przestępstwem. Wywody teologów tego zakonu nie wykraczały
poza takie oto ogólniki. Co się zaś tyczy praktycznej filozofii moralnej, to jezuici w niczym nie ustępowali
innym zakonnikom, bądź świeckim duchowym katolickim, wprost przeciwnie, górowali nad nimi, z
pewnością byli od nich wytrwalsi, odważniejsi i bardziej dalekowzroczni. Jezuici stanowili organizację
ściśle scentralizowaną, agresywną i bojową, która była niebezpieczna nie tylko dla wrogów, lecz również
dla sprzymierzeńców. Jezuita “bohaterskiego” okresu tym różnił się od przeciętnego klechy, czym żołnierz
Kościoła różnił się od jego kramarza. Nie mamy żadnych podstaw, by któregoś z nich idealizować,
absolutnie niegodne jest jednak spoglądanie na fanatycznego bojownika oczyma tępego i gnuśnego
kramarza.
Jeśli pozostaniemy na płaszczyźnie pokrewieństw czysto formalnych lub psychologicznych, można
wówczas – jeśli się chce – powiedzieć, że bolszewicy tak się mają do demokratów i socjaldemokratów
wszystkich odcieni, jak jezuici do pokojowo usposobionej hierarchii Kościoła. W porównaniu z
rewolucyjnymi marksistami socjaldemokraci i centryści wyglądają jak małoletni, bądź jak znachor w
zestawieniu z lekarzem. Żadnego problemu nie przemyślą do końca, wierzą w moc zaklęć, tchórzliwie
schodzą każdej trudności z drogi i żywią nadzieję na jakiś cud. Oportuniści są pokojowymi kramarzami
socjalistycznej idei, podczas gdy bolszewicy – jej zaciekłymi wojownikami. Stąd bierze się nienawiść i
oszczerstwa, jakie rzucają na bolszewików ci, którzy mają w nadmiarze ich historycznie uwarunkowane
słabości, lecz żadnej z ich zalet.
Mimo to jednak zestawienie bolszewizmu i jezuityzmu pozostaje całkowicie jednostronne i
powierzchowne, i jest raczej natury literackiej niż historycznej. Przyjmując za punkt wyjścia charakter i
interesy klas, na których opierali się jezuici i protestanci, to pierwsi reprezentowali reakcję, drudzy zaś –
postęp. Ograniczoność tego “postępu” znalazła z kolei wyraz w etyce protestantów. Tak więc
mieszczańskiemu burżua Lutrowi w niczym nie przeszkadzały “oczyszczone” przezeń nauki Chrystusa w
nawoływaniu do wycięcia w pień zbuntowanych chłopów “jak wściekłych psów”. Widocznie doktor
Marcin, zanim jeszcze zasadę tę przypisano jezuitom, sam wyznawał pogląd, iż “cel uświęca środki”.
- 5 -
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
www.skfm-uw.w.pl
Zgłoś jeśli naruszono regulamin