Pedersen Bente - Roza znad fiordów 01 - Uwiedziona.pdf

(789 KB) Pobierz
25428088 UNPDF
BENTE PEDERSEN
Uwiedziona
Ŝ a znad fiordów 01
*Akcja powie ś ci toczy si ę na północnych kra ń cach Skandynawii, nad brzegami Oceanu
Lodowatego, w dolinie rzeki Alta. Jest to region Norwegii zwany Finnmark, zamieszkany
pierwotnie przez Lapo ń czyków, półkoczowniczych pasterzy reniferów. W czasach
nowó Ŝ ytnych osiedlali si ę tu chlopi i rybacy norwescy, a tak Ŝ e Finowie i Szwedzi. W
trudnych warunkach arktycznych, gdzie przez cz ęść roku trwa noc polarna, ś niegi i mrozy, a
latem, w okresie dnia polarnego, sło ń ce ś wieci przez cał ą dob ę , rozwijały si ę obok siebie
odmienne kultury, j ę zyki, religie. Przybysze z ró Ŝ nych stron współpracowali ze sob ą , ale
cz ę sto zwalczali si ę , okazywali innym pogard ę , widzieli w sobie nawzajem obcych. Ró Ŝ nice
przetrwały do naszych dni.
Czuj ę na skórze powiew łagodnego, lipcowego wiatru. Powinnam si ę pewnie okry ć , ale w
ko ń cu jest na to za pó ź no. Odczuwam ten wiatr niemal jak pocieszenie. Delikatniej nikt mnie
przedtem nie dotykał. Ciepły, aksamitny oddech łagodzi ból, jaki mi zadały jego twarde
dłonie. Tłumi pami ęć ci ęŜ kiego ciała Jensa.
Jak mogłam by ć taka głupia?
On jest najpi ę kniejszy w całym okr ę gu Aka*. Nie widziałam jeszcze takiego szczerego
u ś miechu. Białego i szerokiego. Jens ma mocne szcz ę ki. Czoło wysokie, nos prosty i w ą ski. A
grzyw ę Ŝ ółt ą niczym masło. Nie znam nikogo, kto by miał takie włosy jak on. Jak masło, jak
ziarno i zarazem jak len. Jak blask sło ń ca.
Od razu poznasz, Ŝ e pochodzi z południa, Ŝ e jego ród wywodzi si ę z Trondelag.
Bo Ŝ e, jaki on jest urodziwy!
I mimo wszystko mam wierzy ć , Ŝ e ta sprawa ze mn ą to na powa Ŝ nie?
Sło ń ce grzeje. Ciepło jest dłoni ą na moich włosach. Jest matk ą .
Jakbym matki nie miała do ść w domu! Mojej matki o oczach rybitwy. Popatrzy na moje
ubranie i jej oczy powiedz ą to, czego usta nigdy by nie wymówiły. Nie s ą dz ę , by ona, moja
matka, wyrzekła kiedykolwiek jakie ś nieprzyzwoite słowo.
Ale mnie urodziła, gdy miała czterna ś cie lat.
Dlatego nie mo Ŝ e powiedzie ć , Ŝ e ś ci ą gam wstyd na rodzin ę .
Pierwszym razem tak powiedziała.
A wtedy ja popatrzyłam jej w oczy i odparłam, Ŝ e ona w swoim czasie te Ŝ rozkładała kolana,
chocia Ŝ nie była m ęŜ atk ą . I matka odwróciła wzrok. Ona si ę tego wstydzi. Sama nigdy o tym
nie mówi. Ale przecie Ŝ ja umiem liczy ć . W ka Ŝ dym razie do czternastu.
Miała trzyna ś cie lat, gdy pozwoliła mojemu ojcu zrobi ć sobie dziecko. Ja mam szesna ś cie. I
chc ę mie ć dziecko mojego ukochanego. Unosz ę kolana i nadal le Ŝę . Wiem, jak trzeba
post ę powa ć . Wystarczaj ą co cz ę sto słuchałam dorosłych kobiet. Chc ę go w sobie zatrzyma ć .
Chc ę wierzy ć , Ŝ e mog ę urodzi ć jego synka albo córeczk ę .
Wydałabym na ś wiat dziecko bardzo ładne.
On my ś lał, Ŝ e był pierwszy, ten Jens o bł ę kitnych oczach. Cieszyłabym si ę , maj ą c dziecko o
takich oczach jak on. O lniano złocistych włosach, o dobrym, silnym, mocnym podbródku.
On nigdy by tego malca nie nazwał swoim, ale to bez znaczenia. Ja bym i tak wiedziała, Ŝ e
jest jego. I wszyscy by to widzieli.
„Roza, mówiliby. Roza, jakie ty masz pi ę kne dziecko!”
Le Ŝę w cieple lipcowego dnia i jestem sama. Nikt tu nigdy nie przychodzi. Niski las ro ś nie
g ę sto. G ą sienice objadaj ą li ś cie tak, Ŝ e zostaj ą z nich tylko strz ę py. On my ś lał, Ŝ e jest
pierwszy. Poniewa Ŝ jestem brzydka. Nie prosiłam, Ŝ eby taka by ć . Byłam ładna a Ŝ do
dwunastego roku Ŝ ycia, ale Jens przybył do Kafjord dopiero dwa lata temu. On nie wie tego,
co ludzie przewa Ŝ nie wiedz ą , nie wie, Ŝ e byłam najpi ę kniejsz ą dziewczyn ą w dystrykcie. Bo
o takich sprawach wszyscy milcz ą .
On mo Ŝ e si ę tylko ze mnie ś mia ć i mówi ć , Ŝ e jestem szpetna. Ale moje ciało ob ś ciskiwał.
Wzi ą ł je jak swoje.
To ojciec mnie oszpecił. Byłam taka ś liczna, Ŝ e ludzie przybywali z daleka, Ŝ eby mnie
zobaczy ć . Pogłoski o urodziwej dziewczynie, która mieszka w gł ę bi Kafjorden, rozchodziły
si ę daleko. O tej, która ma włosy ogni ś cie rude i oczy lodowato niebieskie, cer ę jak krew z
mlekiem i dołeczek na jednym policzku. Ludzie mówili, Ŝ e b ę d ę w tym dołeczku zbiera ć
pocałunki.
Tamten m ęŜ czyzna był Anglikiem i przybył tutaj, by odwiedzi ć Crowe’a z kopalni. Bóg jeden
wie, co Powiedział, bo nikt go nie rozumiał. Ale u ś miechał si ę tak, Ŝ e wiedziałam, i Ŝ podoba
mu si ę to, co widzi. Nawet dwunastoletnia kobieta wie takie rzeczy.
Mój ojciec pracuje w kopalni. Górnicy chichotali za jego plecami. Gadali, Ŝ e powinien si ę
bardzo stara ć , by trzyma ć chłopów z daleka od swojej pi ę knej córki. Powtarzali, Ŝ e wielcy
panowie rozbieraj ą j ą oczami. Ś miali si ę , Ŝ e niedługo b ę dzie mógł porzuci ć robot ę kopalni, bo
jego córka z łatwo ś ci ą zarobi na chleb dla całej rodziny. Ma wszystko, co do tego potrzebne.
A jak podro ś nie, to b ę dzie miała jeszcze wi ę cej. Kpili, Ŝ e nasienie mojego ojca jest na wag ę
złota. A złoto wci ąŜ si ę wy Ŝ ej ceni ni Ŝ mied ź . I tłumili ś miechy. Mój ojciec nie mógł znie ść ,
Ŝ eby si ę kto ś z niego ś miał. Zrobił dziecko najładniejszej dziewczynie w okr ę gu Alta, kiedy
sko ń czyła ledwie trzyna ś cie lat. Był to czyn, którym si ę nie przechwalał, ale cz ę sto ze
ś miechem opowiadał, Ŝ e jednym machni ę ciem r ę ki przegonił o ś miu innych konkurentów,
Nanna bowiem chciała tylko jego. Moja matka była pi ę kna. Ojciec mój, Samuel, miał silne
pi ęś ci i potrafił si ę ś mia ć . Miał błysk w oczach i g ę sty zarost, który rzadko golił. Ja nigdy nie
poj ę łam, jak matka mogła zrezygnowa ć ze wszystkich innych konkurentów. Przecie Ŝ musiał
w ś ród nich by ć kto ś , z kim Ŝ yłoby jej si ę lepiej ni Ŝ z moim ojcem. Ona jednak została z nim.
Urodziła mnie i dziesi ę ciu synów. Sze ś ciu prze Ŝ yło. Moi bracia te Ŝ s ą bardzo urodziwi. ś adne
z nas nie jest podobne do ojca. Ale ojciec najbardziej wzi ą ł sobie do serca to, Ŝ e ja byłam taka
pi ę kna. Syn Anglika powiedział do mnie co ś niezrozumiałego, kiedy stałam przy studni i
czerpałam wod ę do prania. Mrugn ą ł do mnie i wygl ą dał okropnie głupio, jaki ś taki
wystrojony w ubranie przeznaczone bardziej dla kobiet. Ale oni tam w The House s ą inni.
Mo Ŝ e mu nawet odpowiedziałam u ś miechem. Było to cztery lata temu. Nie wszystko ju Ŝ
pami ę tam tak dokładnie. I nie wszystko chciałabym pami ę ta ć . Ten cudzoziemiec mnie
onie ś mielał, ale przybył stamt ą d, z The House, wi ę c nie mogłam by ć niegrzeczna. By ć mo Ŝ e
si ę do niego u ś miechn ę łam. On te Ŝ ju Ŝ tego nie pami ę ta.
To mój ojciec zgotował mi takie Ŝ ycie.
Kiedy zobaczył, Ŝ e ten Anglik si ę do mnie u ś miecha, zaprowadził mnie do piekarni.
Wyp ę dził stamt ą d matk ę . Wznosił si ę nade mn ą niczym wielka, naga góra. Pi ęś ci ojca były
ogromne. Jak łopaty. Jedn ą r ę k ą złapał oba moje nadgarstki. Zwi ą zał je na plecach.
Schwycił mnie za kark i przycisn ą ł moj ą twarz do rozpalonego piekarskiego kamienia.
Wrzeszczałam tak, Ŝ e pomieszczenie stało si ę jednym krzykiem, wypełnionym gor ą c ą par ą . I
zapachem pszennego chleba.
Ten zapach mnie dławił. Dopiero pó ź niej zdałam sobie z tego spraw ę . Trzymał mnie dopóty,
dopóki mój policzek całkiem nie przywarł do kamienia, na którym matka piekła podpłomyki.
Wtedy mnie pu ś cił. Na czarnym, pokrytym sadz ą kamieniu została cienka jak papier skóra.
Ogie ń i para.
On złapał wielki saganek, w którym matka grzała wod ę do prania, i wylał mi wrz ą tek na
rami ę i bark. Jego u ś miech nie dotarł do oczu, ale był w nich jaki ś triumf, kiedy w ko ń cu
wpu ś cił matk ę do ś rodka.
- Nasza Roza nie b ę dzie ju Ŝ zbiera ć pocałunków w dołeczku - powiedział i wyszedł w
chłodny, wczesnozimowy dzie ń . Wci ąŜ jeszcze słysz ę skrzyp jego podeszew na ś niegu.
Matka padła przede mn ą na kolana i zasłoniła r ę kami swoje pi ę kne policzki.
- O mój Bo Ŝ e, Samuel, co ś ty zrobił! - krzyczała.
Krzyczała tak, Ŝ e chciałam j ą uspokaja ć . Ale nie byłam w stanie si ę ruszy ć .
Moja pi ę kna matka o czarnych włosach i błyszcz ą cych oczach, które nadal sprawiaj ą , Ŝ e
m ęŜ czy ź ni na jej widok łagodniej ą . Nawet teraz zaczynaj ą tokowa ć w jej obecno ś ci, cho ć jest
Nann ą Samuelow ą , od dawna zam ęŜ n ą kobiet ą . Mój ojciec zawsze był z tego powodu i
dumny, i zazdrosny.
- Okaleczyłe ś dziecko, Samuelu! - Zerwała si ę z miejsca i poleciała za nim. Ja le Ŝ ałam na
kamiennej
podłodze i przyciskałam do niej poparzony policzek, udało mi si ę go troch ę ostudzi ć .
Tego wieczora ojciec miał na twarzy ś lady jej paznokci. Ale jego rany si ę zabli ź niły i nawet
ś ladu nie zostało pod jasnozłocistym zarostem. Jeszcze tej samej nocy matka pozwoliła mu
si ę obejmowa ć . Słyszałam jej ś miech za faluj ą c ą zasłon ą , która dzieliła ich od nas, dzieci, w
alkierzu. Ś miech przypominaj ą cy szum strumienia, przywodz ą cy na my ś l migotliwe
promienie sło ń ca. Lekka bł ę kitna tkanina, zawieszona mi ę dzy nimi a nami, falowała raz po
raz. Słyszałam skrzypienie łó Ŝ ka A ja stawałam si ę taka, jak ą mnie teraz ludzie widz ą . Ale
byłam pi ę kna. Urodziłam si ę , by by ć pi ę kn ą kobiet ą .
W roku 1826 Roza miała cztery lata. Było ju Ŝ na ś wiecie dwóch jej braci, ale to Roza była
ksi ęŜ niczk ą w ich ciasnej chacie z drewnianych bali, składaj ą cej si ę z jednej izby i alkierza,
poło Ŝ onej w gł ę bi Kafjordboten.
Ojciec dziewczynki posiadał kilka owiec, którymi opiekowała si ę Nanna. Nie porzucił
przecie Ŝ rodzinnego Óyertorne i nie przybył tutaj, by hodowa ć owce. Przyjechał na wybrze Ŝ e,
by si ę od Ŝ ywi ć morskimi rybami, sta ć si ę bogatym człowiekiem i znale źć dla siebie kawałek
ziemi na tyle du Ŝ y, by go nie mógł obej ść w ci ą gu jednej doby. Ale niestety, ów kawałek
ziemi, jaki udało mu si ę zdoby ć , był bardzo mały. Wichry i w ogóle pogoda nie sprzyjały tej
krainie. Zbo Ŝ e nie zawsze zd ąŜ yło dojrze ć , a na ryby w morzu rzadko mo Ŝ na było liczy ć .
Tylko j ę czmie ń płonny, zwany tutaj w Alta, jako ś sobie radził w ci ą gu dziewi ęć dziesi ę ciu dni
wegetacji, dojrzewał i Ŝ ółty nadawał si ę do zbierania. Samuel nie traktował go jak zbo Ŝ a On
pochodził z krainy du Ŝ o wi ę kszych pól i przeklinał swój los najmłodszego syna
Samuel pływał dla innych i zarabiał na handlu rosyjsk ą m ą k ą . To stanowiło jego główny
dochód. Nie wiodło mu si ę gorzej ni Ŝ jego znajomym, ale był człowiekiem przewiduj ą cym i
wiedział, Ŝ e nigdy nie b ę dzie bogatszy ni Ŝ jego s ą siedzi.
Miał dwadzie ś cia pi ęć lat, kiedy na targu w Bossekop pozdzierał sobie skór ę z r ą k w bójce i
został sam z u ś miechem Nanny, najładniejszej dziewczyny, jaka w owym czasie deptała ś nieg
w Alcie. Pochodziła z pobliskich wysp. Jej ojciec zajmował si ę połowami, handlował te Ŝ z
Rosj ą , ale nic wielkiego. Byli to ludzie pracowici, córka miała trzyna ś cie lat i bardzo szybko
dojrzała. O ś miu zalotników trzymała na dystans, jego jednak dopu ś ciła do siebie. Wielki
podbój Samuela z Oyertorne przyniósł owoce.
Ranghild Indianne musiała wyj ść za m ąŜ , ale ś miała si ę rado ś nie, kiedy po ś lubiano j ą
barczystemu przybyszowi z Tornedalen. Nanna wysoko nosiła głow ę i zadzierała nosa, cho ć
wszyscy wiedzieli, Ŝ e spodziewa si ę dziecka. Pozwalała, by jej mała dło ń ton ę ła
wielkiej r ę ce Samuela, i dumna była z domu, który jej ofiarował, cho ć to tylko dwie ciasne
izby mi ę dzy ł ą czonymi na w ę gieł balami, pod dachem z torfu.
Kiedy najstarsze dziecko przyszło na ś wiat pó ź nym latem 1822 roku, wierzbówka stała w
pełnym rozkwicie pod ś cianami nowego domu. Podkre ś lała swoj ą Ŝ yciow ą sił ę , jak tylko
mogła. I Samuel dotykał delikatnie policzka dziecka, b ę d ą cego owocem miło ś ci. Male ń stwo
miało skór ę jak jedwab, rude włosy otaczały g ę sto ś liczn ą , mał ą główk ę . Ale były czerwone;
jak ogie ń , nie jak wierzbówka. On jednak miał wra Ŝ enie, Ŝ e dostrzega w córce t ę sam ą
Ŝ yciow ą sił ę , która tkwiła w kwiatach.
- Ona jest pi ę kna - mówiła Nanna i u ś miechała si ę . Dostrzegała rysy swojego rodu w
malutkiej twarzyczce jeszcze nieznanej, ale ju Ŝ tak bardzo drogiej. - Ona jest pi ę kna jak
kwiat, Samuelu!
- W takim razie wdała si ę w matk ę - rzekł, bo nadal był do niepami ę ci zakochany w Nannie,
której okr ą głe policzki płon ę ły. Jego Nanna. Czterna ś cie lat i matka. - Twoja matka te Ŝ
musiała by ć pi ę kna - dodał, bo ogarn ę ło go przekonanie, Ŝ e to pi ę kno, którego mog ą dotyka ć
jego wielkie dłonie, nie pochodzi od niego. - Wci ąŜ jest pi ę kna - zako ń czył.
Matka Nanny była ze trzy lub cztery lata starsza od niego, nie chciał urazi ć Ŝ ony. I Samuel
my ś lał o kwiatach pod oknem domu. Pogłaskał dziecko po policzku. Córeczka spała jak
aniołek, pulchna, rumiana, a ciemnofiołkowe oczy noworodka były ukryte pod powiekami.
- Wiesz, Nanno, u nas te kwiaty, które mamy za oknem, nazywaj ą rallarrosa - kolejarskie
Ŝ e*. My ś l ę , Ŝ e to by mogło by ć imi ę dla naszego dziecka - Roza, bo ona jest jak kwiatek
No i tak j ą nazwali: Roza Samuelsdatter. Roza córka Samuela.
Nie mog ę tu dłu Ŝ ej le Ŝ e ć . Musz ę wraca ć do domu. Czekaj ą na mnie obowi ą zki. A co tam,
niech ona zobaczy, co ma zobaczy ć , moja matka. I niech wie.
Kopalnia w Kafjord rodziła si ę w wielkich bólach. Na pocz ą tku prace polegały głównie na
zbieraniu kawałków rudy. Z tego jednak nie było pieni ę dzy, potrzebny był kapitał i wi ę cej
robotników. Ci, których wła ś ciciele mogli znale źć w okolicach Alty, nie wykazywali ch ę ci do
pracy we wn ę trzu góry. Cho ć ludzie Ŝ yli biednie, woleli trzyma ć si ę tego, co znajome: łodzi i
swoich male ń kich gospodarstw. Tylko niektórzy gotowi byli spróbowa ć czego ś tak
niepewnego i nieznanego, jak praca w kopalni.
W pierwszych latach wi ę c Crowe i Woodward przemierzali Szwecj ę i Norwegi ę w
poszukiwaniu zdolnych górników. Je ź dzili nawet do Anglii i sprowadzali do Finnmarku ludzi
a Ŝ z Kornwalii. Trwało to wszystko długo, przyj ę li grup ę z Reros, przybywali te Ŝ górnicy ze
Szwecji, z okolic Fałun. Mieszka ń cy Alty, którzy niejedno widzieli, gadali, Ŝ e nigdy jeszcze
nie spotkali m ęŜ czyzn, którzy mog ą a Ŝ tyle wypi ć , ale pracowa ć ci Szwedzi te Ŝ umiej ą , co
prawda, to prawda!
Przybyły rodziny z Tornedalen i Trysil, z Gudbrandsdalen, Roros i Trondhjem. I mnóstwo
samotnych m ęŜ czyzn ze wszystkich stron, nawet z Rosji. Małe Kafjord z garstk ą starych
domostw rozrastało si ę wraz z kopalni ą . W roku 1833 mieszkało tu kilkaset osób, z których
ponad sto pracowało w kopalni, reszta wykonywała jakie ś inne usługi, te Ŝ dla kopalni
u Ŝ yteczne. Rzadko tylko ojciec rodziny zarabiał. Matka i starsze dzieci zwykle równie Ŝ miały
zaj ę cie. Wci ąŜ było sporo pieni ę dzy do zarobienia.
Zawarto ść miedzi w rudzie nie okazała si ę a Ŝ tak du Ŝ a, jak pierwsze, optymistyczne
obliczenia wskazywały, ale wydobycie si ę opłacało, i to bardzo. Bogaciły si ę osady nad
fiordem, w Mattisdalen, i dalej w stron ę rzeki Alta. Ró Ŝ ne społeczno ś ci Ŝ yły jednak ka Ŝ da
sobie, rzadko si ę mieszały. Niech ęć tkwiła w wielu...
Rzadko kiedy młodzi pobierali si ę z kim ś spoza własnej grupy, Nanna i Samuel nale Ŝ eli do
wyj ą tków, zreszt ą na wybrze Ŝ u zdarzało si ę to cz ęś ciej. Morze to szlak, który wi ąŜ e ze sob ą
Ŝ ne miejsca. Ojciec Nanny nie uwa Ŝ ał, Ŝ e zi ęć z obcych stron to co ś nadzwyczajnego.
Wystarczało mu, by dobrze traktował jego córk ę , a przecie Ŝ Samuel dosłownie nosił j ą na
r ę kach. I chocia Ŝ w dzieci ń stwie wydeptywał ś cie Ŝ ki na obcej ziemi, to teraz był bardziej
Norwegiem ni Ŝ wielu miejscowych. Norweskiego wprawdzie nigdy dobrze nie opanował, ale
starał si ę . Nanna nigdy go nie poprawiała, zreszt ą nikt inny te Ŝ nie.
Dzieciom nie wolno było nawet słowa powiedzie ć po fi ń sku, bo wtedy w robocie był szeroki,
skórzany pas ojca. A je ś li ojciec uznał, Ŝ e kara powinna by ć szczególnie surowa, bił mosi ęŜ n ą
sprz ą czk ą . W drewnianym domu Samuela dorastała bardzo posłuszna gromadka.
Przynajmniej na pozór.
Unikał innych Tornedalczyków, którzy osiedlili si ę ledwie rzut kamieniem od niego. Miejsce
dostało nazw ę Kreta. Samuel nie miał tam Ŝ adnych znajomych. I pilnował, Ŝ eby jego dzieci
te Ŝ nie miały. Nanna robiła, co Samuel kazał.
Roza dorastała po ś ród norweskich słów, przewa Ŝ nie jednak nie głosy, lecz cisza panowała w
Samuelsborg. Tak ą bowiem nazw ę jej ojciec nadał swojemu kawałkowi ziemi. Wymawiał j ą
z jakim ś jakby szyderczym u ś miechem, ale Roza zawsze uwa Ŝ ała, Ŝ e jej dom jest równie
wyj ą tkowy jak królewski zamek z ba ś ni. Przychodzili do nich tylko ludzie, których jej ojciec
Ŝ yczył sobie widzie ć w swoich progach. Ci, których zapraszał. Najcz ęś ciej w Samuelsborg
zjawiali si ę obcy, przejezdni, odwiedzali ich tylko raz. Z takimi ojciec Rozy mógł si ę ś mia ć .
A ś miech miał dudni ą cy jak huk wodospadu na wiosn ę , gdy puszczaj ą lody. Dobrze było
słysze ć ten ś miech, Roza nieustannie za tym t ę skniła.
Była jeszcze dzieckiem, kiedy poj ę ła, Ŝ e Samuel nie czuje si ę wolny ani w domu, ani w Alcie.
Mo Ŝ e nawet i w Norwegii. Nosił w sobie wielk ą t ę sknot ę i dla niej podejmował w swoim
Ŝ yciu podró Ŝ e. To ona przywiodła go nad t ę odnog ę fiordu. Do kawałka ziemi Ŝ ywicielki, do
strumienia, za którym mogły pod ąŜ a ć my ś li, i do ciemnozielonego pasma lasu na horyzoncie,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin