Anderson Paul - Pod postacią ciała.pdf

(201 KB) Pobierz
Anderson Paul - Pod postacia ci
Poul Anderson
Pod postacią ciała
Moru wiedział, co to broń W każdym razie rośli przybysze wielokrotnie demonstrowali
swoim przewodnikom, czego tez owe przedmioty noszone przez nich u pasa potrafią dokonać
przy akompaniamencie błysku i wybuchu płomieni Nie zdawał sobie jednak sprawy, iż
maleńkie aparat/ pojawiające się w dłoniach przybyszów, gdy mówili własnym językiem, to
nadajniki Zapewne myślał, ze są to fetysze
Stąd tez, gdy Moru zabił Donhego Sairna, stało się to na oczach żony Donhego
Był to przypadek Z wyjątkiem umówionych okresów nadawania rano i wieczorem
dwudziestoośmiogodzinnego dnia planety biolog Sairn, podobnie jak jego towarzysze, łączył
się tylko ze swym komputerem Ponieważ jednak ożenił się niedawno i młoda para była
beznadziejnie szczęśliwa, Evalyth nastawiała odbiornik na falę męża, kiedy tylko mogła
oderwać się od własnych zajęć
l nie byt to jakiś wyjątkowy zbieg okoliczności, ze w krytycznym momencie również go
"podsłuchiwała" własne obowiązki nie absorbowały jej zanadto Jako militech wyprawy - a
funkcję tę powierzono jej, ponieważ pochodziła z na wpół barbarzyńskich regionów planety
Kraken, gdzie przedstawiciele obu płci mają równe szansę wyuczenia się sztuk wojennych
przydatnych w prymitywnych środowiskach - nadzorowała budowę osiedla, potem zaś
zorganizowała rygorystycznie przestrzegany system wart Jednakże mieszkańcy Lokonu byli
tak przyjaźnie nastawieni do przybyszów, jak im na to pozwalała sytuacja, w której każda ze
stron niewiele wiedziała o drugiej Instynkt i doświadczenie podpowiadały Evalyth, ze
rezerwa Lokończyków maskuje jedynie ich przestrach, podziw, a może i tęskne nadzieje na
przyjaźń Kapitan Jonafer zgadzał się z tą opinią Skoro więc stanowisko Evalyth okazało się w
ten sposób ciepłą posadką, starała się dowiedzieć jak najwięcej o pracy Donhego, by mu
pomagać, kiedy wróci z nizin
Poza tym niedawne badanie lekarskie potwierdziło, ze jest w ciąży Nie powie mu o tym,
zadecydowała, jeszcze nie, przez te setki kilometrów, tylko dopiero wtedy, gdy będą znów
razem Tymczasem zaś świadomość, ze razem poczęli nowe życie, sprawiła, iż Donii stał się
dla niej gwiazdą przewodnią
W to popołudnie, gdy miał zginąć je] mąż, weszła do laboratorium biologicznego
pogwizdując Na zewnątrz ostre światło słoneczne rzucało złotawe błyski, odbijając się od
pylistego gruntu, od ścian prefabrykatowych budynków skupionych wokół lądowiska
wahadłowca, który przetransportował ludzi i sprzęt z orbity, po której
42
krążył Nowy Świt, od stojących śmigaczy i grawisani używanych do celów komunikacyjnych
na wyspie - jedynej nadającej się do zamieszkania części tej planety - a także od mężczyzn i
kobiet Za palisadą zaś wierzchołki drzew owocowych, prześwitujące ściany lepianek, szmer
głosów i szelest kroków, gorzki zapach palonego drewna - wszystko to zdradzało, ze między
bazą i jeziorem Zelo rozciągało się kilkutysięczne miasto
Laboratorium biologiczne zajmowało więcej niż połowę baraku, w którym mieszkali
Sairnowie Na wygody nie można było liczyć w sytuacji, gdy planety należące ongiś do
imperium galaktycznego odwiedzały jedynie statki nielicznych ras walczących o powrót do
cywilizacji Evalyth jednak wystarczało, ze był to ich własny dom Gdy spotkała Donhego na
Krakenie, ujął ją przede wszystkim tą wesołością, z jaką on, człowiek z Athei. o której
powiadano, ze zachowała lub odzyskała prawie wszystkie udogodnienia, jakimi w czasach
świetności dysponowała Stara Ziemia, przystał na życie w jej ubogiej, smutnej Ojczyźnie
Siła ciążenia wynosiła tu 0,77 G, mniej niż dwie trzecie tego, do czego nawykła Łatwo
przeciskała się wśród kłębowiska aparatury i pojemników z okazami Evalyth była przystojną,
dobrze zbudowaną młodą kobietą, może o zbyt mocnej sylwetce jak na gusta większości
mężczyzn spoza własnej rasy Tak jak jej rodacy miała jasne włosy, a nogi i przedramiona
 
pokryte zawiłym tatuażem, tak jak oni nosiła u pasa miotacz służący wielu już pokoleniom
wojowników Jednak poza tym odrzuciła tradycyjny strój Krakeńczyków na rzecz prostych
kombinezonów stanowiących '-dzież członków wyprawy
Jakże przyjemnie chłodne i ciemne było wnętrze baraku' Westchnęła z rozkoszą, usiadła i
włączyła odbiornik Serce jej lekko drgnęło, gdy zaczął się formować trójwymiarowy obraz i
rozległ się głos Donhego
- wydaje się, ze to potomek koniczyny
W powietrzu widniał obraz rośliny z potrójnymi zielonymi liśćmi, gęsto rozsianej wśród
miejscowej czerwonawej pseudotrawy Obraz powiększał się, w miarę ]ak Donii zbliżał
nadajnik, aby komputer mógł zanotować wszystkie szczegóły do późniejszej analizy Evalyth
zmarszczyła czoło starając się przypomnieć sobie, co A, tak Koniczyna to kolejna forma
życia, którą, zanim zapadła Długa Noc, człowiek przeniósł ze Starej Ziemi na więcej planet,
niż ktokolwiek obecnie pamiętał Często owe formy życia zmieniały się nie do poznania,
przez tysiące lat ewolucja przystosowała je do obcych warunków albo tez mutacje i znos
genetyczny zadziałały nieomal losowo na niewielkie populacje wstępne Nikt na Krakenie nie
wiedział, ze tamtejsze sosny, mewy i nzobaktene to zmutowani przybysze, dopóki na planetę
nie przybyła ekspedycja Donhego i ich nie zidentyfikowała Nie oznaczało to, ze or» czy
ktokolwiek z tej części galaktyki zdołał już dotrzeć z powrotem do Starej Ziemi Ale banki
danych na Athei wyładowane były informacjami, podobnie jak kochana kędzierzawa głowa
Donhego
W polu widzenia pojawiła się jego olbrzymia dłoń, zbierająca okazy Evalyth poczuła nagle
ochotę, by ją pocałować Cierpliwości, cierpliwości, napominała młodą żonę słuzbista część
jej osobowości Mamy tu pracować Odkryliśmy kolejną
43
zaginioną kolonię, jak dotąd w najgorszym stanie, cofniętą do skrajnego prymitywizmu Do
nas należy doradzenie Komisji, czy warto tu wysłać misję cywilizacyjną, czy tez szczupłe
zasoby Zjednoczonych Planet przerzucić gdzie indziej, a tutejszych mieszkańców pozostawić
w nędzy jeszcze przez dwieście, trzysta lat Aby sporządzić uczciwy raport, musimy się im
przyjrzeć, ich kulturze, ich planecie Dlatego siedzę tu na barbarzyńskim pogórzu, a on
wyruszył do dżungli, w której roi się od gotowych na wszystko dzikusów Błagam cię,
kochanie, kończ szybko i wracaj
Usłyszała słowa Donhego wypowiadane w dialekcie nizinnym, który był zwyrodniałą
postacią języka lokońskiego wywodzącego się z kolei od anglijskiego Należący do ekspedycji
językoznawcy pracowali intensywnie przez kilka tygodni, by go rozwikłać, po czym cała
załoga została poddana szkoleniu domózgowemu Niemniej jednak Evalyth z podziwem
obserwowała, jak szybko JCJ mąż opanował odmianę, którą posługiwali się leśni biegacze -
zaledwie po kilku dniach rozmów z nimi
- Czyż nie zbliżamy się do właściwego miejsca. Moru? Mówiłeś, ze to jest w pobliżu naszego
obozu
- Jesteśmy prawie na miejscu, przybyszu z chmur
W głowie Evalyth zadźwięczał cichy sygnał alarmowy O co tu chodziło? Chyba Donii nie
wybrał się sam na przechadzkę z jednym z krajowców? Lokończyk Rogar ostrzegał przed
zdradziecką naturą tubylców zamieszkujących tamte tereny Ale, prawdę mówiąc, me dalej jak
wczoraj przewodnicy, ryzykując życie, uratowali Haimiego Fiella, gdy ten wpadł do szybko
płynącej rzeki
Obraz zakołysał się, gdy Dopił poruszył dłonią, w której trzymał komunikator Evalyth
poczuła lekki zawrót głowy Od czasu do czasu w polu widzenia pojawiał się szerszy widok
drzewa stłoczone wśród łowieckiego szlaku, rdzawe listowie, brunatne pnie i gałęzie, czające
się za nimi cienie, sporadyczne okrzyki jakichś niewidocznych zwierząt Nieomal czuła gorącą
i ciężką od wilgoci atmosferę, nieprzyjemny odór dżungli Ta planeta - która zatraciła swą
nazwę pozostając jedynie Światem, jej mieszkańcy bowiem zdążyli już zapomnieć, czym w
rzeczywistości są gwiazdy - me za bardzo nadawała się do kolonizacji Zrodzone na niej
organizmy często były szkodliwe dla człowieka, a zawsze zawierały zbyt mało składników
dlań odżywczych Z pomocą przywiezionych przez siebie roślin i zwierząt człowiekowi udało
się tu przetrwać, choć z trudnością Pierwsi osadnicy bez wątpienia zamierzali poprawić ten
układ, nadszedł jednak kryzys - znaleziono liczne dowody na to, ze osada została pociskami
 
zrównana z ziemią, a większość JCJ mieszkańców zginęła - do odbudowy zaś zabrakło
środków, cud prawdziwy, ze w ogóle pozostali tu przy życiu jacyś ludzie
- Tutaj, przybyszu z chmur
Rozchwiany obraz uspokoił się Szum ciszy nadajnik przekazywał z dżungli do kabiny
- Nic nie wiążę - powiedział w końcu Donii
- Chodź za mną Pokażę
44
Donii umieścił nadajnik w rozwidleniu drzewa Obraz przedstawiał jego i Moru idących przez
łąkę Przewodnik wyglądał jak dziecko u boku kosmicznego podróżnika sięgał mu ledwie do
ramienia To "dziecko" miało wszakże JUŻ wiele za sobą, ciało Moru pokryte było bliznami, a
jakaś dawna rana sprawiła, ze utykał na prawą nogę Twarz kryła się pod grzywą włosów i
krzaczastym zarostem Moru, który nie mógł polować, i by utrzymać rodzinę, zastawiał
jedynie pułapki i łowił ryby, żył w jeszcze większej nędzy niż jego współplemieńcy Z
pewnością uznał, ze szczęście się doń uśmiechnęło, gdy w pobliżu wioski wylądował
śmigacz, a ci, którzy nim przylecieli, zaoferowali Moru niesłychane bogactwa za to, by przez
tydzień czy dwa oprowadzał ich po okolicy Donii pokazywał JUŻ Evalyth słomianą chatę
Moru nędzny dobytek, kobietę zniszczoną ciężką pracą, pozostałych przy życiu synów,
którzy w wieku siedmiu czy ośmiu lat miejscowych, czyli dwunastu--trzynastu
standardowych, wyglądali jak zasuszone karły
Rogar był zdania - na ile można było sądzić, nikt bowiem dotąd nie opanował języka
lokońskiego w stopniu doskonałym - ze mieszkańcy nizin me byliby tacy ubodzy gdyby
mniej w nich było okrucieństwa znajdującego wyraz w nieustannych walkach plemiennych
Evalyth pomyślała jednak, ze w końcu jakież mogą oni stanowić zagrożenie7
Rynsztunek Moru składał się z przepaski na biodrach, z opasującego całe ciało sznura
służącego do przygotowywania potrzasków, obsydianowego noża i worka z tkaniny, tak
jednak gęstej i przetłuszczonej, ze w razie potrzeby mógł służyć za bukłak Innym
mężczyznom z jego gromady, mogącym brać udział w łowach i uczestniczyć w podziale
łupów po walce, powodziło się wyraźnie lepiej Wyglądem jednak nie różnili się zbytnio od
Moru, ludność wyspy, nie mając dość miejsca do ekspansji, przezywała wyraźny kryzys
genetyczny
Skarlały mężczyzna pochylił się rozsuwając dłońmi gałęzie krzewu
- Tutaj - mruknął i ponownie się wyprostował
Evatyth dobrze znała żądzę wiedzy gorejącą w sercu Donhego A jednak jej mąż obrócił się,
uśmiechnął prosto do obiektywu nadajnika i odezwał się w języku athejańskim
- Kochanie, jeśli teraz odbierasz, chciałbym się tym podzielić z tobą Może to gniazdo ptaka
Przypomniała sobie dość niejasno, ze fakt istnienia ptaków mógłby być ekologicznie ważną
informacją Ale w tej chwili liczyło się dla niej tylko to, co Donii do niej powiedział
O tak o tak' - chciała wykrzyknąć Ale w tamtej ekipie były tylko dwa odbiorniki i jej mąż me
miał ze sobą żadnego z nich
Widziała, jak klęka w wysokiej roślinności o dziwnym zabarwieniu Widziała, jak sięga z tą
swoją łagodnością, której już miała okazję doświadczać, do wnętrza krzaka i rozsuwa jego
gałązki
Widziała, jak Moru skoczył mu na kark Dzikus opasał Donhego nogami Lewą ręką chwycił
go za włosy i zadarł mu głowę go góry W prawej pojawił się nóż
Krew buchnęła gdzieś spod szczęki Donhego Nie mógł krzyknąć - nikt by me
45
mógł z poderżniętym gardłem Bulgotał tylko i skrzeczał, a Moru wciąż poszerzał cięcie Donii
na oślep sięgnął po broń Moru upuścił nóż i schwycił go za ramiona, obaj upadli spleceni w
uścisku Donii rzucał się i tarzał w kałużach własnej krwi Moru nie zwalniał uchwytu Krzew
poruszył się i skrył obu, aż w końcu Moru wstał, cały czerwony od krwi, ociekający krwią,
dyszący, a Evalyth zaczęła krzyczeć do znajdującego się obok niej nadajnika, na cały
wszechświat, i wciąż Jeszcze krzyczała i wyrywała się, gdy chcieli ją odciągnąć od widoku
łąki, na której Moru kroił ciało Donhego, aż wreszcie coś ją ukłuło chłodem i stoczyła się na
dno wszechświata, w którym wszystkie gwiazdy zgasły na zawsze
- Nie, oczywiście, ze nic nie wiedzieliśmy - wycedził Haimie Fiell przez zaciśnięte zęby -
 
dopóki nas nie ostrzegliście Donii i tamten stwór oddalili się o wiele kilometrów od naszego
obozu Dlaczego nie kazaliście nam ruszyć natychmiast na pomoc?
- Ze względu na to, co pokazywał komunikator - odrzekł kapitan Jonafer - Sairna nie można
JUŻ było uratować A wy mogliście wpaść w zasadzkę, mogli was z tyłu zaatakować
strzałami i spychać coraz głębiej po tych wąskich ścieżkach Najlepiej było zostać na miejscu i
czekać na pojazd pilnując jeden drugiego
Fiell spojrzał gdzieś poza postać kapitana, potężnego, siwowłosego mężczyzny, wzrokiem
powędrował za drzwi baraku dowództwa, ku palisadzie i widokowi bezlitosnego nocnego
nieba
- Ale co ten mały potwór robił, kiedy - zamilkł nagle
- Pozostali przewodnicy uciekli - równie pośpiesznie wtrącił Jonafer - gdy tylko wyczuli wasz
gniew Sam pan tak mówił Otrzymałem właśnie raport od Kallamana, jego zespół poleciał
śmrgaczem do wioski Mieszkańcy uciekli Cała wieś jest opuszczona, z pewnością obawiają
się naszej zemsty Choć w ich przypadku przeprowadzka to mc wielkiego cały dobytek bierze
się na plecy, a nowy dom można upleść przez jeden dzień
Evalyth pochyliła się do przodu
- Przestańcie unikać szczerych odpowiedzi - powiedziała - Co takiego Moru zrobił z Doniirn,
czemu można byłoby zapobiec, gdybyście przybyli na czas?
Fiell w dalszym ciągu patrzył gdzieś poza mą Kropelki potu wystąpiły mu na czoło
- Nic takiego - wymamrotał - Nic ważnego wobec samego morderstwa
- Miałem zapytać panią, poruczniku Sairn - odezwał się Jonafer -jaki życzy sobie pani
obrzqucl\ pogrzebowy? Czy mamy prochy pochować tutaj, rozsypać w przestrzeni
kosmicznej, czy zawieźć na waszą planetę?
Evalyth zwróciła twarz w jego kierunku
- Nigdy nie wyrażałam zgody na kremację - powoli cedziła słowa
- Nie, ale Niech pani będzie rozsądna Najpierw otrzymała pani środek nasenny, potem
uspokajający, a my w tym czasie odnaleźliśmy zwłoki Upłynął JUŻ pewren czas Nie mamy
żadnych przyrządów do, hm, zabiegów kosmetycznych, ani zbędnego miejsca w komorach
chłodniczych, a w tej temperaturze
Evalyth była jak otępiała od chwili, gdy wypuszczono ją z izby chorych Jeszcze
46
niezupełnie do niej dotarło, ze Doniiego już nie ma. Zdawało jej się, że za chwilę stanie w
drzwiach, opromieniony światłem słonecznym, i zawoła do niej ze śmiechem w głosie, i
pocieszy po tym bezsensownym koszmarze, jaki niedawno przeżyła. Wiedziała, ze stan ten
wywołały środki psychotropowe, i przeklinała dobrą wolę lekarza.
Nieomal z rozkoszą powitała powolny przypływ gniewu. Oznaczało to, że lekarstwo
przestawało działać. Wieczorem będzie już zdolna do płaczu.
- Kapitanie - rzekła. - Widziałam, jak zginął. Widziałam już w życiu wiele trupów, a niektóre
z nich potwornie zmasakrowane. Na Krakenie nie ukrywamy prawdy. Podstępem wydarł mi
pan moje prawo do ułożenia małżonka w trumnie i zamknięcia mu oczu. Ale nie oddam panu
prawa do sprawiedliwości. Żądam, aby powiedział mi pan dokładnie, co się stało.
Pięści Jonafera zacisnęły się na blacie biurka.
- Nie wiem, czy będę w stanie to powiedzieć.
- Ale pan powie, kapitanie.
"- Dobrze! Dobrze! - wrzasnął Jonafer. Słowa padały mu z ust jak pociski. - Widzieliśmy
wszystko, przekazane przez komunikator. Tamten rozebrał Doniiego, zawiesił go za nogi na
drzewie i wypuścił całą krew do tego swego worka. Wyciął mu genitalia i wrzucił do środka,
do krwi. Otworzył ciało i wyciął serce, płuca, wątrobę, nerki, tarczycę, gruczoł krokowy,
trzustkę i wszystko też wrzucił do worka, po czym uciekł do lasu. Dziwi się pani, ze nie
chcieliśmy pokazać pani tego, co zostało z ciała?
- Lokończycy ostrzegali nas przed mieszkańcami dżungli - powiedział Fiell martwym głosem.
- Trzeba było ich słuchać. Ale były to takie żałosne karzełki, l wyciągnęły mnie z rzeki.
Kiedy Donii mówił o ptakach - opisał je, wie pani, i zapytał, czy coś takiego się tu spotyka -
Moru powiedział, ze są, ale rzadkie i płochliwe; grupa ludzi by je na pewno spłoszyła, ale
gdyby jeden z nim poszedł, to on, Moru, znalazłby gniazdo i może nawet zobaczyliby ptaka.
Moru powiedział "dom", ale Donii uznał, ze chodziło o gniazdo. Tak nam przynajmniej
 
mówił. Rozmawiał wtedy z Moru na uboczu, tak że widzieliśmy ich, ale nie słyszeli. Może to
powinno było nas ostrzec, może trzeba było zapytać innych z tego plemienia. Ale nie
widzieliśmy powodu... to znaczy, Donii był większy, silniejszy, uzbrojony w miotacz. Jaki
dzikus odważyłby się go zaatakować? A zresztą przecież odnosili się do nas przyjaźnie,
nawet z radością, kiedy przezwyciężyli pierwszy strach, l okazali tyle samo ochoty do
dalszych kontaktów, co wszyscy inni tu w Lokonie, i... - głos uwiązł mu w gardle.
- Czy zginęła broń lub narzędzia? - spytała Evalyth.
- Nie - odparł Jonafer. - Mam tu wszystko, co pani mąż miał przy sobie. Może pani to od razu
zabrać.
- Nie sądzę - powiedział Fiell - by chodziło o akt nienawiści. Moru musiał się powodować
jakimś zabobonem. Jonafer skinął głową.
- Nie możemy przykładać do niego naszej miary.
- A więc jaką? - odparowała Evalyth. Mimo to, ze wiedziała, iż znajduje się pod działaniem
silnych środków uspokajających, dziwiła się swemu spokojnemu
47
tonowi - Niech pan pamięta, ze pochodzę z Krakena Nie pozwolę na to, "by dziecko Donhego
przyszło na świat i wzrastało wiedząc, ze jego Ojciec został zamordowany, a nikt nie
próbował wymierzyć mordercy sprawiedliwości
- Nie może się pani mścić na całym plemieniu - powiedział Jonafer
- Nie mam zamiaru Ale, kapitanie, załoga naszej ekspedycji pochodzi z kilku różnych planet,
na których istnieją odrębne systemy społeczne Regulamin wyraźnie stwierdza, ze będzie się
respektować podstawowe zasady moralna obowiązujące każdego członka załogi Proszę o
zwolnienie z obowiązków do czasu, gdy pochwycę mordercę mojego męża i wymierzę mu
sprawiedliwość
Jonafer pochylił głowę
- Muszę na to przystać - powiedział cicho Evalyth podniosła się z miejsca
- Dziękuję panom - powiedziała - Proszę mi wybaczyć, ale chciałabym od razu przystąpić do
poszukiwań
Póki jeszcze działa jak maszyna, póki jest pod wpływem środków medycznych
Na suchszych, chłodniejszych wyżynach rolnictwo przetrwało upadek reszty cywilizacji Pola
i sady, pracowicie uprawiane za pomocą neolitycznych narzędzi, dostarczały środków do
życia kilku wioskom rozrzuconym wokół stolicy - Lokonu
Miejscowa ludność powierzchownością przypominała mieszkańców dżungli Nic dziwnego,
niewielu osadników przeżyło, by dać początek tutejszej populacji Mieszkańcy pogórza byli
Jednak lepiej odżywieni, bardziej wyrośnięci, wyprostowani, nosili tuniki z różnobarwnej
tkaniny i sandały Bogatsi uzupełniali strój złotą i srebrną biżuterią Włosy upinano, zarost
golono Ludzie stąpali śmiało, nie obawiając się, jak dzikusi z lasu, ciągłych zasadzek
Gawędzili wesoło
Co prawda dotyczyło to tylko ludzi wolnych Choć antropologowie z Nowego Świtu ledwie
zaczęli zgłębiać tajniki miejscowej kultury, od razu stało się oczywiste, ze Lokończycy mają
liczną klasę niewolników Niektórzy usługiwali w domu, inni trudzili się w pocie i znoju na
polach, w kamieniołomach i kopalniach, pod biczem nadzorców i strażą żołnierzy, których
miecze i ostrza włóczni wykute były ze starożytnego metalu Imperium Nie był to jednak dla
przybyszów z Kosmosu żaden szczególny wstrząs, widziano JUŻ gorsze rzeczy niż
niewolnictwo Banki danych wspominały o prehistorycznych państwach, jak Ateny, Indie
Ameryka
Evalyth kroczyła po krętych, pełnych kurzu uliczkach, między jaskrawo pomalowanymi
ścianami sześciennych domów bez okien, zbudowanych z nie wypalonej cegły Mijający ją
ludzie z gminu pozdrawiali ją z szacunkiem Choć nikt JUŻ się nie obawiał, ze przybysze
mają złe zamiary, to jednak Evalyth górowała nawet nad najwyższymi Lokończykami, włosy
jej miały barwę metalu, a oczy nieba, u pasa nosiła błyskawice - a kto tam wiedział, jaką
jeszcze nadprzyrodzona mocą rozporządzała
Dziś jednak skłaniali się przed nią nawet dostojnicy i żołnierze, a niewolnicy padali na twarze
Gdzie stąpnęła, cichł rozgwar codziennego dnia, gdy mijała stragany na rynku, ustawał
handel, a dzieci umykały do swych zabaw Szła przed
48
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin