Aldiss Brian - Kryptozoik.pdf
(
757 KB
)
Pobierz
Aldiss Brian - Kryptozoik
BRIAN W. ALDISS
KRYPTOZOIK
„Cryptozoic”
Przełożyli: Monika Niemczynowicz, Jarosław Szmolda
wydanie oryginalne: 1979
wydanie polskie: 2003
Leżały ułożone w bezsensowny stos a jednak przerażająco naznaczone mocą,
która je tutaj wyrzuciła. Wydawało się, że są czymś organicznym i nieorganicznym
zarazem. Mnożyły się na obrzeżach czasu, uosabiając wszystkie niesamowite formy,
jakie miały zaistnieć na świecie. Ziemia śniła kamienny koszmar o potomstwie, które
tłumnie się na nią wyleje.
Te kopromorficzne kształty zapowiadały rodzące się i umierające w
przyszłości foki, słonie, diplodoki i sauropody, żuki, nietoperze, ośmiornice,
pingwiny, stonogi i hipopotamy.
Pojawiały się też obiekty, które w zarysie przypominały ludzką sylwetkę:
torsy, uda, pachwiny z lekkim zagłębieniem, kręgosłupy, piersi, elementy w kształcie
dłoni i palców, masywne ramiona, kształty falliczne - wszystkie jedyne w swoim
rodzaju, a jednak w jakiś dziwny sposób pozostające w związku z anatomią samej
natury. Całość, jakby bezmyślnie wymodelowana z szarej gliny. Bez użycia choćby
jednej myśli włączona do ruchu, nawet bez jednej myśli unicestwiona.
Kształty, leżąc na sobie bezładnie, rozciągały się wszędzie, aż po horyzont,
jakby wypełniały cały kryptozoik... Zdawały się być jednocześnie złowieszczymi
zwiastunami tego, co miało nadejść, jak i wspomnieniem dawno minionej
przeszłości...
Księga Pierwsza
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Kamień czerwonego piaskowca
Poziom morza obniżał się powoli przez ostatnich kilka tysięcy lat. Było
prawie tak idealnie nieruchome, że trudno było zgadnąć, czy jego drobne fale odbijały
się od brzegu, czy też w jakiś sposób formowały się na nim, by zniknąć w głębinie.
Rzeka uchodząca do morza zbudowała tamy z czerwonego mułu i kamyków,
wyznaczając swoją własną ścieżkę pomiędzy żwirowymi brzegami lub też rozlewając
się w szerokie kałuże, znieruchomiałe w słońcu.
Na brzegu jednego z nich siedział mężczyzna. Pomimo że zdawał się być
otoczony roślinnością, plaża za nim była naga jak wyschnięta kość.
Mężczyzna był wysoki i smukły. Miał jasne włosy i bladą cerę. Jego postawa
zdradzała czujność. Miał na sobie jednoczęściowy kombinezon, przez ramię
przewieszony plecak, w którym znajdował się zapas wody, substytuty jedzenia,
przyrządy malarskie i dwa notatniki. Na szyi zawieszone miał urządzenie
powszechnie nazywane konwerterem powietrza, składające się z pierścienia,
posiadającego z jednej strony mały napęd, a z drugiej, pod brodą, niewielki otwór
wylotowy, z którego wydobywało się świeże powietrze. Mężczyzna nazywał się
Edward Bush. Był samotnym człowiekiem w wieku około czterdziestu pięciu lat.
Jeżeli w ogóle można było powiedzieć, że myślał, to w tej chwili jego myśli krążyły
wokół matki.
Na tym etapie, jego życie nie miało celu, znajdując się w całkowitym
zawieszeniu. Jego dorywcza praca dla Instytutu w żaden sposób nie mogła załagodzić
uczucia, że znalazł się na rozdrożu. Jak gdyby wszystkie czynności jego organizmu
nagle się zatrzymały, nie wiedząc, czy skierować się w tym czy w innym kierunku,
napędzane mocą wielkiego niepokoju.
Bush oparł brodę na kolanie i objął wzrokiem monotonny bezkres morza.
Gdzieś w oddali usłyszał warkot motocykli.
Nie chciał, żeby ktokolwiek zobaczył, co robi. Zerwał się i pobiegł do
miejsca, gdzie stały sztalugi, które porzucił jakiś czas temu, niezadowolony ze swojej
pracy. Odległość była większa, niż zakładał. Obraz był rzeczywiście do niczego -
Bush był skończony jako artysta. Może dlatego nie mógł się zdobyć na powrót do
teraźniejszości.
Howells będzie czekał na jego raport w siedzibie Instytutu. Obserwacja morza
miała mu pomóc w wyrażeniu pustki, którą kreślił akwarelami na papierze wodnym -
w podróży mentalnej tylko taki prymitywny sprzęt można było mieć ze sobą.
Z pędzla spadło kilka kropel farby, tworząc na papierze wielkie kolorowe
plamy. Bush wpadł w szał. Nad posępnym morzem wzeszło czerwone słońce, które,
jak się Bushowi wydawało, miało zarys twarzy Howellsa.
Zaczął się śmiać. Plamy rozlanej farby uformowały po jednej stronie płótna
karłowate drzewo: przyłożył do niego ołówek.
- Matko! - powiedział. - To przecież ty, mamo! Chcę ci pokazać, że o tobie nie
zapomniałem.
Na płótnie pojawiła się sylwetka jego matki. Dorysował jej diamentową
koronę; jego ojciec często nazywał matkę Królową - na poły czule, na poły
ironicznie. Zresztą, jego ojciec też tam był; jego sylwetka zajmowała sporą część
obrazu.
- Nie wiem, czy to widzisz, ale stworzyłem właśnie arcydzieło! - powiedział
do stojącej za nim w oddali Kobiety Cień, która w ogóle nie zwracała na niego uwagi.
Nabrał akwareli i nabazgrał tytuł: „Zgromadzenie rodzinne”. W końcu, on też znalazł
się na tym obrazie.
Wyrwał papier z klamer, podarł bohomaz i zmiął go w ręku.
Złożył sztalugę i wsadził ją do plecaka.
Za plecami Busha, nad niskimi wzgórzami, słońce rzucało resztki światła.
Tylko przy brzegach rzeki wzgórza były pokryte roślinnością - tam drobne, bezlistne
paprotniki rosły w cieniu prymitywnych widłaków. Bush nie rzucał cienia.
Zdenerwował go daleki odgłos motocykli, jedyny dźwięk pośród
wszechobecnej dewońskiej ciszy. Zerwał się, gdy na horyzoncie dostrzegł ruch. Na
płyciźnie dostrzegł cztery pełzopławy. Brnęły przez czerwone błoto, a ich dziwacznie
opancerzone głowy unosiły się nad ziemią, gdy z komicznym przejęciem rozglądały
się wokoło. Bush uniósł przyczepiony do nadgarstka aparat, żeby je sfotografować,
zaraz jednak przypomniał sobie, że już kiedyś robił zdjęcia tym stworzeniom.
Ryby wyłapywały pełzające po błotnistym wybrzeżu insekty albo zanurzały
głowy w gnijącej roślinności. Zanim jeszcze opuścił go jego geniusz, Bush
zainspirowany kształtem ich uzbrojonych głów, stworzył jedną ze swoich najlepszych
prac.
Odgłos ryku motorów ustał. Przyjrzał się otoczeniu, wspinając się na
piaszczysty brzeg, by mieć lepszy widok; nie był pewien, ale wydawało mu się, że
widzi grupkę ludzi, daleko na plaży. Ani jedna zmarszczka fali nie mąciła gładkiej
tafli oceanu. Czarnowłosa Kobieta Cień zastygła w bezruchu. Z jednej strony była
jego towarzyszką, z drugiej, była tylko jedną z denerwujących zjaw
wyprodukowanych przez jego przeciążony umysł.
- To jakby czytać jakiś cholerny podręcznik! - krzyknął do niej drwiąco. - Ta
plaża... Ewolucja... Brak tlenu w umierającym morzu...Wychodzące na brzeg ryby i
ich podróż w przestrzeni... Mój ojciec widziałby pewnie w tym jakąś metafizykę -
rozbawiony dźwiękiem swojego głosu zaczął recytować (jego ojciec był wielkim
miłośnikiem poezji): - Wiosna... Za długa... Gongula... - o wiele za długa.
No cóż, trzeba było się z czegoś śmiać, inaczej by zwariował. Wciągnął
powietrze przez konwerter, patrząc nieufnie na swojego stróża - ciemnowłosa kobieta
nadal stała obok, jak zawsze cienista i zamglona. Doszedł do wniosku, że pełniła przy
nim swego rodzaju wartę. Wyciągnął rękę, by jej dotknąć, ale była tak samo
niematerialna co pełzopławy czy piaskowiec.
Jego największym zmartwieniem było pożądanie. Dopóki jego wewnętrzny
zegar pozostawał w spoczynku, taka izolacja była mu na rękę, ale im dłużej trwała,
tym bardziej pogrążał się w monotonii. Pożądanie wprawiłoby go znowu w ruch,
jednak Kobieta Cień była równie nieosiągalna, co wyuzdane bohaterki jego
erotycznych fantazji.
Niezbyt przyjemnie było oglądać nagie wzgórza przez pryzmat jej ciała.
Położył się na żwirze, dostosowując ciało do kształtu zbocza. Zamiast zmagać się z
problemem jej tożsamości, odwrócił się w stronę ponurej głębiny oceanu i zaczął się
w nią wpatrywać - jakby miał nadzieję ujrzeć jakiegoś żarłocznego potwora
wyłaniającego się z wody, rozpraszającego jego wewnętrzny spokój.
Wszystkie plaże były ze sobą połączone. Czas nic dla nich nie znaczył. Ta
przed nim wiodła prosto do plaży, którą poznał jako dziecko, podczas pewnych
przygnębiających wakacji, gdy jego rodzice kłócili się, hamując w sobie gniew, a on
trzęsąc się, stał za kabiną z butami pełnymi piasku i podsłuchiwał ich nienawiść.
Gdyby tylko był w stanie zapomnieć o swoim dzieciństwie, mógłby rozpocząć
twórcze życie od nowa! Być może tworzyłby kompozycje z plażowych kabin...
Otoczonych czasem...
Leżał i rozmyślał o następnej, przestrzenno-kinetycznej instalacji, zamiast
Plik z chomika:
ssaaggaa
Inne pliki z tego folderu:
Aldiss Brian Wilson - Tłumacz.pdf
(468 KB)
Aldiss Brian Wilson - Siwobrody.pdf
(867 KB)
Aldiss Brian Wilson - Mroczne lata świetlne.pdf
(574 KB)
Aldiss Brian Wilson - Malacjański gobelin.pdf
(1141 KB)
Aldiss Brian Wilson - Krążenie krwi.....pdf
(387 KB)
Inne foldery tego chomika:
Abbott Jeff
Abelar Taisha
Ablow Keith
Abrahams Peter
Abram Martin
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin