Śmierć kliniczn3.doc

(41 KB) Pobierz
Śmierć kliniczna

Śmierć kliniczna

Uratowany przez światło

Nie wiedziałem już nawet czy jestem jeszcze na świecie. Wiedziałem natomiast, że jestem tutaj. To, co czułem było zupełnie prawdziwe. Wszystkie moje zmysły pracowały aż nazbyt dobrze. Właściwie nie zdawałem sobie sprawy, w jaki sposób znalazłem się w tym miejscu. Nie było żadnego odniesienia kierunku, w którym mógłbym się poruszać nawet gdybym był fizycznie do tego zdolny. Agonia, którą przeżyłem w szpitalu w ciągu dnia była niczym w porównaniu do tego, co czułem teraz. Zdawałem sobie sprawę, że to, co odczuwam to ostateczny i całkowity koniec mojego istnienia i było to straszniejsze niż mogłem sobie to wcześniej wyobrazić.

Wtedy wydarzyło się coś zupełnie niezwykłego. Usłyszałem bardzo wyraźnie (wypowiedziane moim głosem) coś, czego nauczyłem się w dziecięcej szkółce niedzielnej. Była to dziecinna piosenka „Jezus kocha mnie, ja to wiem...” Głos, który słyszałem zaczął ją powtarzać. Nie wiem, dlaczego ale nagle zapragnąłem uwierzyć w to. Nie mając już nic innego chciałem uczepić się tej jednej myśli i krzyknąłem:

– Jezusie, proszę uratuj mnie – ta myśl była wykrzyczana całą tlącą się we mnie jeszcze siłą i uczuciem.

Kiedy to zrobiłem, zobaczyłem gdzieś daleko w ciemności maleńką gwiazdkę. Nie wiedząc, co to jest pomyślałem, że jest to kometa lub meteoryt, ponieważ poruszała się prędko. W chwilę później zdałem sobie sprawę, że zmierza w moim kierunku. Bardzo szybko zaczęło się rozjaśniać.

Kiedy światło zbliżyło się jego jasność wylała się na mnie i powstałem – nie moim wysiłkiem – po prostu uniosłem się. Potem zobaczyłem, zobaczyłem to bardzo wyraźnie, jak wszystkie moje rany, łzy, moje załamanie zaczęły roztapiać się i w tej jasności stałem się znowu całością.

Wtedy wybuchnąłem niekontrolowanym płaczem. Płakałem nie ze smutku, ale dlatego, że przeżywałem rzeczy, których nie odczuwałem nigdy wcześniej w moim życiu.

Zdarzyło się jeszcze coś. Nagle dowiedziałem się wielu rzeczy. Wiedziałem, że to światło, ta jasność zna mnie. Nie wiem jak wyjaśnić to skąd wiedziałem, że ono mnie zna. Po prostu wiedziałem to. Zrozumiałem, że to światło zna mnie lepiej niż moi rodzice. Świetlisty byt, który objął mnie znał mnie bardzo blisko i zaczął objaśniać mi ogromne znaczenie wiedzy. Wiedziałem, że on wiedział wszystko o mnie i że jestem bezwarunkowo kochany i akceptowany.

Światło wyjaśniło mi, że kocha mnie w sposób, którego nie jestem w stanie wyrazić. Nigdy wcześniej nie zdawałem sobie sprawy z tego, że można być kochanym w taki sposób. Był skoncentrowanym polem energii, świecącym w chwale, której nie można opisać inaczej jak dobro i miłość. Siła tej miłości przerasta ludzkie wyobrażenie.

Wiedziałem, że ta promienna istota jest potężna. Sprawiała, że czułem się bardzo dobrze. Czułem jej światło na sobie – jak dotyk bardzo delikatnych dłoni. Czułem, że światło obejmowało mnie. Kochało mnie z wszechobejmującą mocą. Po tym wszystkim, co przeszedłem uczucie bycia tak dobrze znanym, akceptowanym i bezgranicznie kochanym przeszło moje wszelkie wyobrażenie. Zacząłem mocno płakać. Potem obaj, ja i to światło wznieśliśmy się i oddaliliśmy się z tego miejsca.

Poruszaliśmy się coraz szybciej opuszczając ciemność. W objęciach światła, czując się cudownie i płacząc zobaczyłem w oddali coś, co wyglądało jak galaktyka. Było jednak większe i było w niej więcej gwiazd niż widywałem z ziemi.

Było to wielkie centrum światłości. W środku znajdowała się koncentracja ogromnej jasności. Niezliczone miliony sfer świetlistych latało wokół, wchodząc i opuszczając wspaniały Byt w centrum. Było to w znacznej odległości.

Wtedy (nie powiedziałem tego, lecz pomyślałem) zwróciłem się do światła:

– Odeślij mnie z powrotem.

Mówiąc do światła, by odesłało mnie z powrotem, miałem na myśli odesłanie mnie do ciemności. Tak bardzo wstydziłem się tego, kim byłem przez całe moje życie, że jedno, co chciałem zrobić to ukryć się w ciemności. Nie chciałem już więcej iść w kierunku światła. Jak wiele razy w ciągu życia zaprzeczałem i drwiłem sobie z istoty będącej teraz przede mną. Jak wiele razy używałem jej, jako przekleństwa. Jaką niewiarygodną intelektualną arogancją było używanie jej imienia w ten sposób. Bałem się podejść bliżej. Byłem również świadomy tego, że ogromna intensywność emanacji mogłaby zdezintegrować to, co wciąż odczuwałem jako nienaruszone ciało fizyczne. Istota, która wspierała mnie, mój przyjaciel wiedział o moim lęku, oporach i wstydzie. Po raz pierwszy odezwał się do mnie męskim głosem i powiedział mi, że jeśli czuję się skrępowany nie musimy już bardziej zbliżać się. Zatrzymaliśmy się więc, wciąż niezliczone mile od Wspaniałego Bytu.

Pierwszy raz mój przyjaciel (Jezus Chrystus), powiedział wtedy:

– Jesteś stąd.

Widząc ogrom chwały zdałem sobie sprawę z mojej marności.

– Nie, popełniłeś pomyłkę, odeślij mnie z powrotem – odpowiedziałem.

A on powiedział:

– My nie popełniamy pomyłek. Jesteś stąd.

Potem dźwiękiem muzyki zwrócił się do świetlistych bytów, które otaczały wielkie centrum. Kilka z nich podeszło i otoczyło nas. W czasie tego, co nastąpiło potem niektóre podchodziły do nas, inne odchodziły, ale ciągle było w pobliżu pięć lub sześć z nich a czasem nawet osiem. Wciąż płakałem. Jedną z pierwszych rzeczy, które zrobiły te cudowne istoty było pytanie skierowane do mnie:

– Czy boisz się nas?

 Odpowiedziałem, że nie. Oznajmili, że mogą objawić się pod postacią ludzi, ale powiedziałem im by pozostali w takiej postaci, w jakiej są. Byli tak cudownie piękni...

Jako artysta w świecie, w którym żyłem znałem trzy kolory podstawowe. Tutaj widziałem spektrum światła składającego się z co najmniej 80 nowych kolorów podstawowych. Próba opisania ich jest niemożliwa. Były to kolory, których nie widziałem nigdy wcześniej.

To, co pokazywały mi te istoty to ich chwała. Nie widziałem w rzeczywistości ich samych. Byłem tym całkowicie usatysfakcjonowany. Przychodząc ze świata kształtów i form byłem zachwycony tym nowym amorficznym światem. Te istoty dawały mi to, czego wtedy potrzebowałem.

Ku mojemu zaskoczeniu a także utrapieniu istoty te były w stanie czytać moje myśli. Nie byłem pewien czy będę mógł jeszcze cokolwiek utrzymać w tajemnicy.

Zaczęliśmy wymianę myśli. Rozmowę bardzo naturalną, bardzo spokojną i swobodną. Słyszałem głosy każdego z nich osobno i bardzo wyraźnie. Każdy z nich miał inną osobowość z odmiennym od innych głosem, ale mówili bezpośrednio do moich myśli, nie do uszu. Używali normalnego, potocznego języka angielskiego. Wiedzieli wszystko, o czym pomyślałem.

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin