Booth Pat - Palm Beach.pdf

(1738 KB) Pobierz
801076096.001.png
B OOTH P AT
P ALM B EACH
Młoda, ambitna trenerka aerobiku, Lisa Starr, pragnie się dostać do
ekskluzywnego świata mieszkańców Palm Beach. Dzięki ogromnej sile
charakteru i niezbędnemu łutowi szczęścia uchylają się przed nią drzwi do
krainy marzeń. Przeżywa tam wielką miłość i głębokie rozczarowania, wzloty i
upadki, by po latach osiągnąć pełnię sukcesu.
P ROLOG
W szyscy zgodnie przyznawali, że szykuje się najpiękniejszy i najwspanialszy ślub w historii Palm Beach, ale też
wszyscy odczuwali, że jest w nim coś dziwnego. Trudno powiedzieć co. Tajemnicze i budzące niepokój fluidy
krążyły w podświadomości zebranych, ukryte w cieniu, ale niezaprzeczalnie obecne. Wydawało się, że jakieś obce
radosnej atmosferze ślubu uczucie czai się w chłodnym, doskonale klimatyzowanym powietrzu starej miznerowskiej
rezydencji, kryje się w ciemnych narożnikach rzeźbionych, drewnianych sufitów, narzuca swoją obecność w
ponurych korytarzach, wyłożonych hiszpańską glazurą i w przyozdobionych bugenwillami krużgankach. Nie
udawało się tego zignorować, a jednak owo „coś" było zbyt mało uchwytne, by dało się opisać — taki nieproszony
gość na ślubnym przyjęciu.
Lisa Blass i Bobby Stansfield nie zdawali sobie z tego sprawy. Był to dzień ich ślubu. Już wkrótce mieli stać się
jednością i otaczająca ich aura wspólnego szczęścia skutecznie chroniła oboje przed krążącą wokół mgiełką strachu
czy niepokoju. Stali blisko siebie, jak figurki na wieczku dziecięcej pozytywki, w radosnym nastroju oczekując
rozpoczęcia wspólnej drogi. Od czasu do czasu, jakby dla upewnienia się, że to nie sen, ich ręce spotykały się w
geście zdającym się mówić „dotknąć — znaczy posiąść".
Lisa Blass ścisnęła mocniej dłoń narzeczonego i nachyliła się w stronę jego silnych ramion.
— Już niedługo — szepnęła.
Ale tak naprawdę trwało to ogromnie długo. Niemal tak długo, jak daleko mogła sięgnąć pamięcią w przeszłość.
Wydawało się jej, że przez całe życie zmierzała właśnie ku temu i przeszła najtrudniejszą i najniebezpieczniejszą
drogę, jaką tylko można sobie wyobrazić.
Jedynie Maggie mogła zrozumieć smutek i tragedię, rozpacz i urazę, walkę i rywalizację; to wszystko, co musiała
przebyć Lisa na swej drodze. Pozostali widzieli jedynie Lisę Blass, dziewczynę niepewnego pochodzenia, która
stworzyła imperium i właśnie miała teraz połączyć je z dynastią. Była to wersja lansowana przez takie czasopisma
jak „People" czy „Social Register". I tylko Lisa wiedziała, że w tym karkołomnym uczuciowo diabelskim młynie,
jakim okazało się jej życie, to wcale nie miłość, jak sugerowałaby ta uroczystość, była dominującym motywem, ale
uczucie zupełnie odmienne. Ona jedna wiedziała, że te wszystkie lata, gdy zdobywała sławę i fortunę, przyćmione
były wiecznie drążącym jej umysł pragnieniem zemsty.
Teraz jednak nastąpiła całkowita metamorfoza i z poczwarki nienawiści wykluł się motyl miłości; miłości do
mężczyzny, którego przedtem tak bardzo pragnęła zniszczyć.
Bobby odwrócił głowę, by spojrzeć na nią, prostując się i podnosząc ramiona w przedpołudniowym ubraniu,
doskonale uszytym przez firmę „Anderson i Sheppard, Savile Row". Głęboko wciągnął powietrze.
— Nie mogę się już doczekać — szepnął, odpowiadając na jej spojrzenie.
Chyba jeszcze nigdy nie powiedział czegoś, co byłoby równie prawdziwe. Tak wiele czasu zmarnował. Tylekroć
żałował decyzji, którą podjął wiele lat temu. Jego modlitwy nie pozostały jednak bez odpowiedzi; po raz drugi dana
mu została szansa i teraz chciał tylko, żeby jego marzenia się spełniły, zanim kapryśny los zepsuje wszystko raz
jeszcze. Serce Bobby'ego wypełniała radość, kiedy rozmyślał nad swoją przyszłością. Z Lisą Blass u boku,
połączywszy jej wielką fortunę z własną pozycją polityczną, będąc dzień i noc pod uspokajającym wpływem żony,
miał znowu szansę na realizację swych ambitnych marzeń. Nadal mógł liczyć, że zostanie prezydentem. Pełen
podniecenia gwar wdarł się w świadomość Bobby'ego, wybijając go z marzeń. Odwrócił się i spojrzał na gości
weselnych.
Wydawało się, jakby całe Palm Beach stawiło się w tym olbrzymim pokoju. Stało tu w całej swojej chwale —
budzącej nabożną cześć i promieniującej samozadowoleniem — dumne i wyzywające, demonstrując odwieczne
bogactwo i pozycję społeczną. Byli tu wszyscy: Stara Gwardia — Phippsowie, Munnowie, Widenerowie,
Pulitzerowie, rodzina Kimberlych; i ci, którzy pewnego dnia staną się Starą Gwardią — Loyowie, Andersonowie,
Leidy'owie, Cushingowie, Hanleyowie. Cały Polo Club z Wellington: tłuści Argentyńczycy z pożądliwymi oczami i
nabitymi mięśniami; układni, posiwiali przedstawiciele starych elit z pięknymi żonami i puszczalskimi córkami;
pozbawieni majątków
Anglicy z poważnymi obciążeniami i niskim morale. Byli tu sojusznicy polityczni, okazjonalni wrogowie polityczni,
kilku przedstawicieli liberalnej hołoty z Europy. Potomkowie niemieckich magnatów przemysłu zbrojeniowego i
jacyś rzekomi członkowie rodzin królewskich z Bałkanów oraz, nieuchronnie, grupka uprzejmych „białych" z Rosji.
Tak, wszyscy przybyli tu, by zobaczyć ślub dwóch najbardziej wpływowych fortun w mieście. Dla nich był to nie
tyle ślub, co koronacja. Palm Beach miało właśnie otrzymać nowego króla i nową królową, a dworzanie przybyli, by
złożyć im hołd.
Tylko Scott Blass przeżywał w duchu własne, prywatne chwile przerażenia. Zagłębiony w krześle z wysokim
oparciem rozglądał się nerwowo, próbując nie patrzeć na mającą się wkrótce pobrać parę, która stała obok pulpitu
przystrojonego orchideami. Natomiast spoglądał co chwila na biały telefon tuż przy jego ręce. Mimo elektryzującego
niepokoju, jaki z niego emanował, Scott zdążył pomyśleć, że nigdy jeszcze nie widział matki wyglądającej równie
pięknie jak dziś. Kremowa suknia od Pat Kerr, w odcieniu kości słoniowej, uszyta była z siedemnastowiecznej
mediolańskiej koronki; niemal dziewiczy, wysoki karczek przyozdobiony perłami dodawał matce uduchowionego
wdzięku, jakiego nigdy przedtem u niej nie dostrzegł. Jej wykwintne rysy nie zmieniły się wprawdzie, ale znikło z
nich napięcie, które zastąpił wyraz cichego spokoju. Matka, oczyszczona przez ogień, odrodziła się, a blask miłości,
jakim promieniały jej oczy — ten blask, o który Scott modlił się, aby kiedyś zabłysnął dla niego — koncentrował się
na jej przyszłym mężu. Koło się zamknęło. Błędy miały wkrótce zostać naprawione — to, co było zimne, miało się
rozgrzać. Z pól, na których zasiano zło, miał zostać zebrany plon szczęścia. Czyż naprawdę? Scott znowu spojrzał na
telefon, marząc, by zadzwonił. Z nieszczęśliwą miną szarpnął kołnierzyk, żeby wpuścić trochę powietrza na
zwilżoną potem skórę, wiedząc, że to mu wcale nie przyniesie ulgi.
Po obu stronach pokoju obserwowały jego cierpienie dwie kobiety. Caroline Stansfield nigdy przedtem nie spotkała
syna Lisy Blass, ale pokazano jej Scotta i spodobał się starszej damie od razu. Jako matrona politycznej dynastii
Stansfieldów i niezłomny filar towarzystwa w Palm Beach, wiedziała to i owo o preferencjach wyborców. Ten
chłopak to naprawdę dobry materiał. Wysoki, zgrabnie zbudowany, z oczami intensywnie niebieskiego koloru jak u
jej syna Bobby'ego, które są w stanie przyciągnąć uwagę wyborców. Z pewnością odziedziczył inteligencję po
matce. Syn Lisy, kobiety znikąd, która przejęła władzę w tym jedynym mającym znaczenie światku, musi mieć
właściwy instynkt polityczny. Można by go podszkolić. Może weźmie go pod
Zgłoś jeśli naruszono regulamin