Tagore R. - Poezje.doc

(467 KB) Pobierz
Poezje

 

 

 

ŚWIAT POEZJI – POEZJE ŚWIATA

 

Rabindranath Tagore (1861-1941) laureat nagrody Nobla w 1913 roku, był propagatorem idei zbliżenia Wschodu z Zachodem. Dzięki niemu filozofia indyjska włączyła się w tradycje kultury światowej nie tracąc przy tym nic ze swojej wielowiekowej tradycji.

Najważniejszą rolę w bogatej twórczości literackiej tego piewcy indyjskiego światopoglądu odegrała poezja. Tagore był przede wszystkim lirykiem i stąd niniejsza prezentacja jego tekstów, będąca przekrojem przez cały dorobek poetycki, gdzie zarówno przyroda, jak i miłość mają swoje miejsce, a ponad tym unosi się refleksja nad sensem życia.

 

 

 

For Polish edition copyright by „C&T Editions”, Toruń 1995

 

Opracowanie graficzne: Zbigniew Morzyński

Redaktor wydania: Paweł Marszałek

Korekta: Magdalena Marszałek

Opracowanie komputerowe: Sławomir Kozera

ISBN 83-85318-60-7

 

Wydawnictwo „C&T Editions” ul.Św. Józefa 79,  87-100 Toruń

Toruń 1995. Wydanie I.

 

 

 

 

 

 

Spis treści

 

Pieśni ofiarne

przekład:  Jan Kasprowicz

 

Ogrodnik

Przekład:  Julia Dickstein

 

Zbłąkane ptaki

Przekład:  Jerzy Bandrowski

 

Dar miłującego

Przekład:  Stanisław Schayer

 

Ostatki myśli

Przekład:  Jerzy Bandrowski,  Witold Hulewicz

 

 

 

 

 

 

 

                                    PIEŚNI OFIARNE

                                             1912

                               Przekład: Jan Kasprowicz

 

 

 

                                       8

 

         Dziecko w książęce odziane szaty, z klejnotnym na

szyi łańcuchem, traci wszelką przyjemność w zabawie,

strój jego na każdym przeszkadza mu kroku.

        W trwodze, aby go nie rozedrzeć lub nie zabrudzić,

trzyma się z dala od świata, lęka się niemal poruszać.

         Matko, nie na dobre wychodzi ten przymus strojenia,

jeśli oddziela człowieka od zbawczego pyłu ziemi, jeśli

pozbawia go prawa wkraczania na wielkie targowisko

pospolitego życia ludzkiego.

 

 

 

                                       11

 

         Daj spokój tym zawodzeniom, tym śpiewom, temu

odmawianiu różańca. Do kogóż ty się modlisz w tym

ciemnym kącie świątyni, w obrębie tych bram zamknię-

tych?

         Otwórz oczy i patrz, Bóg twój nie stoi przed tobą.

         On ci przebywa, gdzie oracz twardą przeoruje ziemię

i gdzie kamieniarze tłuką kamienie. Przebywa z nimi

w słońcu i na deszczu, a szata jego pokryta jest pyłem.

Zdejmij z siebie płaszcz ten święty i jak on zstąp na

zakurzoną ziemię!

         Wyzwolenie? Gdzież znaleźć to wyzwolenie? Mistrz

nasz wziął radośnie na siebie więzy stworzenia: związał

się z nami na wieki.

         Wyjdźże ze swoich rozmyślań i zostaw w spokoju

kwiaty i kadzidła! Co szkodzi, że potargasz i zbrukasz

swe suknie? Idź ku niemu i w pocie czoła trudź się

z nim razem.

 

 

 

                                       90

 

         W dniu, w którym śmierć zapuka do twych wrót,

cóż ty jej ofiarujesz?

         Postawię przed gościem pełne naczynie mojego

żywota: nie puszczę go z próżnymi rękoma!

         Całe słodkie winobranie mej jesieni, mych nocy

letnich, całe żniwo i wszystkie zyski pracowitego żywota

położę przed nią u schyłku moich dni, gdy śmierć

zapuka do mych wrót.

 

 

 

 

                             OGRODNIK

                                           1913

                             Przekład: Julia Dickstein

 

 

 

                                       1

 

              SŁUGA

         Zmiłowanie miej nad sługą twoim, królowo!

              KRÓLOWA

         Przeminęło święto i rozeszli się wszyscy słudzy moi.

Czemu przychodzisz o tej późnej godzinie?

              SŁUGA

         Skoro oddaliłaś innych, moja nadeszła pora.

         Pytać przychodzę, co czynić może ostatni twój sługa.

              KRÓLOWA

         I czegóż to oczekujesz o tak późnym czasie?

              SŁUGA

         Uczyń mnie ogrodnikiem twojego ogrodu.

              KRÓLOWA

         Jakieś wyrzekł szaleństwo?

              SŁUGA

         Poniechać chcę dawnej pracy mojej.

         W proch rzucam miecz i włócznię. Nie ślij mnie odtąd

na dalekie dwory, nie każ na nowe wychodzić zwycię-

stwa. Uczyń mnie ogrodnikiem twojego ogrodu.

              KRÓLOWA

         Jakież by były obowiązki twoje?

              SŁUGA

         Służyć ci w dni odpoczynku twego.

         Pielęgnować będę ścieżkę różaną, po której błądzisz

o poranku i gdzie kwiaty, schnące w śmiertelnej

tęsknocie, każdy krok stóp twoich witają weselem.

         Kołysać cię będę na huśtawce pod konarami sapta-

parny. A księżyc, co wczesnym wypływa wieczorem,

sączyć się zacznie przez listowie, żądny całować rąbek

twojej szaty.

         Wonną oliwą nalewać będę lampę, która pali się u

łoża twojego, a podnóżek stóp twoich zdobić sandałem

i szafranem w przedziwne wzory.

              KRÓLOWA

         Co ci będzie nagrodą?

              SŁUGA

         Maleńkie piąstki twoje móc tulić jak śliczne pączki

lotosu, sznurami kwiecia osnuwać postać twoją, stopy

twe barwić szkarłatnym sokiem płatków aśoki i

scałowywać ostatni kurzu pyłek, który lgnie do nich

jeszcze.

              KRÓLOWA

         Sługo mój, prośby twoje będą wysłuchane. Oto jesteś

ogrodnikiem mojego ogrodu.

 

 

 

                                       2

 

         Poeto, wieczór płynie na ziemię; włos twój szronieje.

         Czy w swoich dumaniach samotnych słyszysz posła-

nie z zaświata?

         Wieczór jest – rzekł poeta – i nasłuchuję, albowiem

we wsi może ktoś zawoła, choć późna pora.

         Czuwam, czy odnajdą się dwa błądzące serca i czy

dwie pary oczu roztęsknionych nie zaczną żebrać o

muzykę, która przełamie ich milczenie, za nich mówić

będzie.

         Kto zaś prządłby im pieśń rozgorzałą, gdy ja, u życia

nabrzeży posiadły, w śmierć i zaświaty się potopię?

         Zachodzi wczesna gwiazda wieczoru.

         Domiera zwolna syk pogrzebowego stosu nad milczącą

rzeką. Wyje chór szakali w podwórzu osamotniałego domostwa

pod nikłym światłem księżyca.

         Jeśli wędrowiec, porzucając strony rodzinne, przyj-

dzie tu czuwać nocą i ze spuszczoną głową wsłucha się

w szelest mroków, kto tajemnice życia podszepnie

mu w ucho, gdy ja, zawarłszy drzwi moje uwolnić się

zapragnę od więzów ziemi?

         Nie ma znaczenia, że włos mój szronieje.

         Zawsze lat mam tyle, ile najmłodszy i najstarszy

człowiek tego sioła.

         U jednych w oczach uśmiech życzliwy i słodki, u

innych chytre mruganie.

         Jednym stoją łzy, co wzbierają w dziennej jasności,

innym łzy, które się tają w mrokach.

         A ja im wszystkim potrzebny jestem i czasu nie mam

w zaświaty się pogrążyć.

         Wszem równy jestem – co z tego, że włos mój

szronieje?

 

 

 

                                       3

 

         O poranku zarzuciłem sieć moją w morze.

         Z czarnej topieli łupy dobyłem dziwnej postaci i o

rzadkiej krasie – jedne świeciły jak uśmiech, drugie

lśniły jak łzy, a inne jeszcze pałały, niby jagody młodej

narzeczonej.

         Kiedym z dnia plonem w domu progi wracał,

umiłowana moja siedziała w ogrodzie, leniwie płatki

obrywając z kwiatu.

         Wahałem się chwilę, po czym do stóp jej złożywszy

całe moje brzemię, stałem w milczeniu.

         Spojrzenie jej padło na mój łup o rzekła: „Cóż to za

dziwotwory? Nie wiem zaiste czemu służyć mają!”

         Skłoniłem głowę w zadumie, myśląc: „Nie walczyłem

o to wszystko, na targowisku tego nie kupiłem, nie

są to dla niej odpowiednie dary>”

         Przez całą długą noc jedno po drugim wyrzucałem

na ulicę.

         Nad ranem przechodzili pielgrzymi, pozbierali zdo-

bycze i zanieśli w cudze kraje.

 

 

 

                                       4

 

         Ach, czemu zbudowali dom mój na ulicy, co do

rynku wiedzie!

         Ładowne czółna swoje uczepiają u moich drzew.

         Idą, biegną, wędrują, jako im się zwidzi.

         Siedzę i patrzę na nich, życie moje mija.

         Odprawić ich nie mogę. Tak dni mi się toczą.

 

         Dzień i noc krok ich tętni koło moich wrót.

         Na próżno mi wołać: „Nie znam was.”

         W jednych palce moje czują znajomych, innych czują

nozdrza, krew w moich żyłach zna ich, jak się zdaje,

a są i tacy, których widzę w snach.

         Odprawić ich nie mogę. Wołam ich i mówię: „Niech

w dom mój wnejdzie, kto może. Tak, tak – chodźcie.”

 

         Rankiem zadźwięczy dzwon w świątyni.

         Przychodzą oto z koszami w dłoniach. Stopy ich po-

czerwieniałe są niby róże. Wczesna jasność świtu pada

im na twarze.

         Odprawić ich nie mogę. Wołam ich i mówię: „Wejdźcie

kwiaty rwać w ogrodzie. Przychodźcie.”

 

         W południe w dzwon biją w pałacowej bramie.

         Nie wiem dlaczego wstają od roboty, skupiając się

koło mego żywopłotu.

         Kwiaty w ich włosach pełzną i wiotczeją. Wątle gra

ton ich fletni.

         Odprawić ich nie mogę. Wołam ich i mówię: „Chłodny

jest cień drzew moich. Chodźcie, przyjaciele.”

 

         Nocą ćwierkają świerszcze po lasach.

         Kto tak wolno do drzwi mych się zbliża i lekko

stuka?

         Ledwo twarz widzę, nie padnie słowo, spokojne niebo

nad wszystkim leży.

         Odprawić mego milczącego gościa nie mogę. Patrzę

w twarz jego poprzez mrok i godziny marzenia się

toczą.

 

 

 

                                       5

 

         Niespokojny jestem. Czuję pragnienie rzeczy dalekich.

         Dusza moja rwie się w tęsknocie, aby musnąć o kraj

ciemnej oddali.

         O wielki bezkresie, o fletni twoja, natrętnie kusząca!

         Zapominam, zapominam wiecznie, że nie mam

skrzydeł do lotu, że do tego ziemi skrawka przywiązano

mnie na wieki.

         Pełen pożądań jestem ale czujny, przybyszem jestem

w obcej krainie.

         Tchnienie twe dobiega mnie i szepcze nieziszczalne

nadzieje.

         Mowa twoja dzwoni sercu mojemu, jakoby własna.

         O celu w oddalach! o fletni twoja, natrętnie kusząca!

         Zapominam, zapominam wiecznie, żem nieświadom

drogi, że mi nie wystarcza skrzydlatego bieguna.

         Niespokojny jestem, pątnikiem jestem w sercu.

         W słonecznej mgle leniwych godzin jak potężnym

widmem ściele się twa postać w błękitnej topieli nieba!

         O najdalszy kresie! o fletni twoja, natrętnie kusząca!

         Zapominam, zapominam, wiecznie, że zewsząd za-

parto bramy domu, w którym mieszkam samotny.

 

 

 

                                       6

 

         W klatce mieszkał oswojony ptak, wolny ptak

mieszkał w lesie

         Kiedy przyszła im pora, spotkały się – tak chciał los.

         Wolny ptak woła: „Lećmy w las, najdroższy!”

         Ptak w klatce świergoce: „Chodź do mnie, w klatce

będziemy żyły razem.”

         Mówi ptak wolny: „Gdzież przestrzeń między prętami,

abym skrzydła prężył?”

         „Biada mi – ptak w klatce woła – bo gdzie w

chmurach spocząć mógłbym bez grzędy?”

         Mówi ptak wolny: „Luby, zanuć pieśni leśne.”

         Ptak w klatce rzecze: „Siądź przy mnie, chcę ci prawić

w języku uczonych.”

         „Nie, o nie – odpowie ptak lasu – nie da się nigdy

nabyć pieśni uczeniem.”

         Mówi ptak w klatce: „Wstyd mi! Ja nie wiem, co są

pieśni leśne.”

         Miłość ich płonie i pragnieniem dyszy, lecz skrzydeł

nigdy nie złożą na skrzydła.

         Patrzą na siebie przez pręty klatki i płonne są ich

zabiegi, by się poznać nawzajem.

         Biją skrzydłami w tęsknocie i śpiewają: „Zbliż się,

ukochanie.”

         Wolny ptak woła: „Niestety! Zamknięte drzwi klatki

mnie trwożą.”

         Ptak w klatce świergoce: „Biada! Omdlałe i martwe

mam skrzydła.”

 

 

 

                                       7

 

         O matko, młody królewicz ma przejechać przed

naszymi drzwiami. I jakże mi dziś pilnować roboty?

         Powiedz mi, jak mam włosy pleść, jaką przyodziać

sukienkę?

         Czemu w zdziwieniu tak patrzysz na mnie, matko?

         Wiem, że jednego spojrzenia w okno moje nie zwróci,

wiem, że w mgnienie jedno zniknie oczom moim, tylko

gasnąca fletów pieśń będzie westchnieniem dobiegać

mnie z dali.

         Ale królewicz młody musi przejechać koło naszych

wrót i na to mgnienie wdziać chcę najpiękniejsze stroje.

 

         O matko, królewicz przejechał przed naszymi drzwiami,

a słońce poranne przeglądało się w jego kolasie.

         Zdarłam zasłonę z twarzy, łańcuch rubinów zerwałam

z szyi i rzuciłam na jego drogę.

         Czemu tak zdziwiona patrzysz na mnie, matko?

         Wiem dobrze, że nie podniósł mojego łańcucha, że

prysł sznur w kruszyny pod kołami karocy, czerwony

ślad znacząc w kurzawie gościńca, i nikt nie zgadnie,

czym był mój dar, ani komu był niesiony.

 

         A młody królewicz przejechał koło naszych wrót i

ja mu klejnot z piersi rzuciłam na drogę.

 

 

 

                                       8

 

         Kiedy zgasła lampa u mojej pościeli, przebudziłam

się razem z ptaszętami.

         Siadłam przy oknie ze świeżym wiankiem na rozpu-

szczonych włosach.

         Młody pielgrzym szedł drogą w różanej mgle poranka.

         Sznur pereł miał na szyi, a promienie słoneczne w

blask mu brały głowę.

         Stanął u drzwi moich i natarczywie pytał się: „Gdzie

ona?”

         A mnie zawstydzenie ni...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin