Guy Burt - Bunkier.pdf

(456 KB) Pobierz
Guy Burt
Bunkier
Przełożyła z angielskiego Joanna Walc
zak Tytuł oryginału After the Hole
Dla I. M. B. oraz R. A. L.
Drogi Eliocie,
pomyślałam, że to może cię zainteresować.
Gdybyś chciał coś dodać lub omówić, będę w Londynie od czternastego.
Do zobaczenia już wkrótce.
Twoja P. H.
ROZDZIAŁ 1
Wiosenny semestr w Naszej Wspaniałej Szkole, jeszcze przed wydarzeniami w Bunkrze,
upłynął nam lekko i przyjemnie. Byliśmy pełni świeżej wiary we własne siły, która często rodzi się w
człowieku u progu dorosłości, w głowach zaś buzowało nam od planów na przyszłość.
Ta historia rozpoczęła się wszakże trochę później i chyba do dziś nie można jej uznać za
zamkniętą. Ja przynajmniej tego uczucia nie doświadczyłam. Mam nadzieję, że jeśli opowiem o tym,
co zaszło, zdołam j ą nieco od siebie oddalić, a może nawet wyrzucić z pamięci choć część tamtych
wydarzeń.
W bezchmurny, zaskakująco ciepły jak na tę porę roku dzień sześć postaci przecięło skąpaną
w słońcu kamienną posadzkę dziedzińca szkolnego, kieruj ąc się do bocznego wej ścia budynku
mieszczącego pracownie literatury angielskiej. Tam właśnie, ukryte w cieniu przypory, wiły się w dół
zardzewiałe żelazne schody. Jedna po drugiej postacie pokonały strome stopnie, znikając w
trójkątnym cieniu. Minęło wiele godzin, słońce wędrowało po niebie i przenikając promieniami okna
coraz to innych klas, oświetliło przelotnie kilka sfatygowanych skórzanych teczek i niechlujnie
spiętrzone stosy kartek. Zapomniane pozostałości minionego semestru rozgrzały się na chwilę, ale
pierzasta chmura, która nadciągnęła ze wschodu, na powrót pogrążyła wnętrza sal w cieniu. U
szczytu żelaznych schodów wyrosła nagle samotna postać i zatrzymawszy się na moment, powiodła
wzrokiem po opustoszałych alejkach i boiskach do krykieta. Z rękami w kieszeniach schludnych
szarych spodni chłopak ruszył w kierunku okalającego budynek lasu, skąpanego w wiosennej
zieloności. Jego jasne włosy poddawały się łagodnie wzmagającemu się wiatrowi.
I chociaż wtedy jeszcze nic na to nie wskazywało, ta oddalająca się postać okazała się w
pewnym sensie mordercą.
- Tak naprawdę nikomu by to nawet nie przeszkadzało - powiedziała Alex i zabierając
pokaźnych rozmiarów sfatygowany plecak, ruszyła w kierunku małej toalety położonej za
rogiem. Tuż obok było jeszcze jedno niewielkie pomieszczenie, ongiś służące
najprawdopodobniej za składzik. Mike nie miał pojęcia, kiedy go ostatnio używano;
powietrze było tam chłodne i suche, a kurz, który wniknął w szczeliny kamiennej posadzki,
zestalił się w twardą skorupę.
Mike złożył na pół śpiwór i jak poduszkę podłożył sobie pod plecy. W ostrym świetle nagiej
żarówki ta piwnica, którą między sobą nazywali Bunkrem, wydawała się pusta i surowa jak źle
wyregulowany obraz w telewizorze. Frankie szukała czegoś w swoich torbach, bez ładu i składu
wyjmowała i na powrót upychała ubrania i przeróżne klamoty. Zza ściany dobiegł ich odgłos
spływającej ciurkiem wody, a chwilę później syczący pomruk ogromnej szarej cysterny. Wreszcie
Frankie triumfalnie uniosła w górę sześcioboczne tekturowe pudełko.
- Czy ktoś ma ochotę? - spytała uszczęśliwiona. Reszta towarzystwa spojrzała w jej
stronę.
- Co tam masz? - odezwał się podejrzliwie Geoff.
- Galaretki owocowe - oznajmiła Frankie. - Pychota. Wzięłam dwa pudełka, tak na wszelki
wypadek.
- Nie, dzięki - odparł Mike, któremu naraz przez głowę przemknęło pytanie, na wypadek czego
Frankie zabrała drugie pudełko.
- Bez obrazy, ale ja też się nie skuszę - dołączył Geoff. - To smakuje jak... no, jak...
- Ta jest o smaku różanym - podpowiedziała mu Frankie.
- Bzdura, smakuje całkiem jak...
Wróciła Alex, strzepując energicznie dłonie.
- A niech cię! - wykrzyknęła Frankie, a nad pudełkiem, które trzymała, uniósł się obłoczek
cukru pudru - opryskałaś mnie całą!
- Czy ktoś wpadł na to, żeby zabrać ręcznik? - zapytała Alex. Mike potrząsnął przecząco
głową. Nawet mu to przez myśl nie przeszło.
- Ja mam ręcznik - odezwała się Liz, sięgając do plecaka. To by się zgadzało, stwierdził w
duchu Mike. Trudno się spodziewać, że ktoś taki jak Frankie będzie pamiętał o ręcznikach.
Liz to co innego. Nie był pewny, dlaczego myśli o niej w ten sposób, jednak wydało mu się to
zupełnie naturalne.
- Dzięki - powiedziała Alex. - Ta woda jest dla mnie za zimna.
- Która godzina? - zainteresowała się Frankie.
- Dziewiąta. A czemu pytasz? - zirytował się Geoff. - Wciąż mnie wypytujesz o tę cholerną
godzinę.
- Jestem wykończona. No i zapomniałam zegarka - odparowała Frankie.
- A co cię niby tak zmęczyło? - zdziwiła się Alex. - Od czwartej nic nie robimy, tylko
siedzimy na tyłkach i gadamy.
- Mów za siebie - zaoponował Mike. - Ja przyłączyłem się do takiej jednej wprost fascynującej
wycieczki, by podziwiać urzekające formy skalne, a potem przez godzinę z hakiem
maszerowałem dzielnie przez wrzosowiska.
Cała szóstka parsknęła śmiechem.
- Dokładnie takim rozrywkom oddają się pewnie Morris i ferajna - stwierdził Geoff.
- Dzięki Bogu, żeśmy się wykręcili - wzdrygnęła się Alex. - Ostatnio to był istny koszmar.
Calutki tydzień chodziłam przemoknięta do suchej nitki, bo lało tak, że prawie nic nie
widziałam. A poza tym - ciągnęła, odgarnąwszy włosy z czoła - nie znoszę gór. Żaden ze
mnie alpinista, jestem raczej zwierzęciem domowym.
- Chwała Martynowi - skwitowała Alex.
- No - przytaknął Mike. - Wymyśliłem nowe przysłowie: z deszczu na wycieczce pod zepsuty
prysznic w Bunkrze.
- A mnie się tu nawet podoba... - Alex rozejrzała się dokoła. - Wygodnie może nie jest,
przestrzeni też jakby niewiele, ale mam wrażenie, że przy odrobinie wysiłku mogłoby się
zrobić całkiem przytulnie. No wiecie, wystarczyłyby jakieś kotary, parę gustownych
dywanów.
- Zabawne - orzekła Frankie. - Naprawdę bardzo zabawne.
„A nasi koledzy zaliczyli już pewnie parę szczytów”, błądził myślami Mike. Brał udział w
poprzednich wyprawach i w sumie dobrze się bawił. Oczywiście szansa włączenia się w jedną z
intryg Martyna była warta każdej ofiary. Dlatego właśnie - stwierdził kwaśno Mike - tkwił w piwnicy
pod budynkiem mieszczącym pracownie angielskiego, zamiast rozkoszować się urokami Peak
District. Wkoło reszta grupy rozkładała swoje bambetle na podłodze. Geoff wyciągnął się tuż obok.
Wsparty na łokciu w pozycji półleżącej, machnął ręką ponad swoim plecakiem i niechlujną stertą
ubrań i puszek zjedzeniem, omiataj ąc wzrokiem całe pomieszczenie.
- Ciągle nie kapuj ę, jak to możliwe, że nikt tej piwnicy dotąd nie wykorzystywał - dziwił się. -
Byłaby z niej kapitalna świetlica albo sala prób czy coś w tym stylu.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin