Odrodzić sie z popiołów.rtf

(217 KB) Pobierz

Odrodzić się z popiołów

 

Autorki: Arabella i Jedi Boadicea

 

Tytuł oryginału: Rising from Ashes

 

dostępny tylko w grupie yahoo 'risingfromashes'

 

Tłumaczenie: Eos rosy-fingered

 

Uwagi autorek: Ta historia zaczyna się alternatywnym zakończeniem opowiadania "Tym większy mój niepokój" (polecamy przeczytać najpierw tę historię, gdyż bez tego niektóre rzeczy mogą być niezrozumiałe). Chciałybyśmy także nadmienić, że myślimy o "Tym większy mój niepokój" jako o 'prawdziwej' wersji - bardziej zbliżonej do kanonu i rzeczywistości. Tamta historia jest kompletna i prawidłowa. To alternatywne rozwinięcie jest po prostu dawaniem upustu niemożliwemu i pofolgowaniem dzikim żądzom.

 

Rok szkolny

 

Część pierwsza: Piąta klasa

 

Hol wejściowy

 

Niemalże w tej samej chwili, kiedy usiadł przy stole, Draco pożałował, że w ogóle przyszedł na obiad do Wielkiej Sali. Powinien był posłuchać swojego instynktu. Powinien był zostać w dormitorium i umartwiać się w spokoju.

 

Sala była wypełniona echem radosnej rozmowy. Przy stole Gryfonów praktycznie odbywały się zamieszki i nawet z drugiej strony sali Draco mógł rozróżnić urywki rozmowy. Wszystko o quidditchu. Wysławianie Pottera. Jak zwykle.

 

Stoły Puchonów i Krukonów były tylko nieznacznie mniej radosne.

 

Stół Ślizgonów był odrobinę bardziej przytłumiony, ale nie pocieszało go to. Nikt się do niego nie odzywał, bo było oczywiste, że żaden z członków ślizgońskiej drużyny nie był w nastroju do rozmowy. Draco był zadowolony, że przez większość czasu zostawiano go w spokoju, ale mimo wszystko poirytowany z powodu lekkiego dreszczyku podniecenia, który ciągle przebiegał wzdłuż ślizgońskiego stołu. To nie było podniecenie spowodowane meczem. Wiedział czym i to w niczym nie poprawiało jego nastroju.

 

Dokładnie na przeciwko niego siedziała Pansy i, ze wszystkich ludzi, rozmawiała z Crabbem, który siedział na lewo od Draco. Jej słowa były skierowane do Crabbe'a, ale Draco czuł, że jej oczy błądzą w jego kierunku, gdy mówiła. Nie podniósł wzroku znad talerza, krzywiąc się na swój gulasz.

 

- Wiesz, Vincent - mówiła Pansy współczującym głosem - zawsze możesz zaprosić Millicentę na bal. Szczerze mówiąc, myślałam, że już to zrobiłeś. Jesteście stworzeni dla siebie.

 

Crabbe wydał jakiś burkliwy dźwięk, przetłumaczalny dla tych, którzy mieli nieszczęście go znać, jako wyraz zakłopotania.

 

Draco wykrzywił się jeszcze bardziej i zaczął mieszać gulasz, zmuszając się do obserwowania, jak kawałki mięsa i ziemniaków pływały w gęstym sosie. To było lepsze od patrzenia na inne rzeczy. Lepsze od podniesienia głowy i bycia zmuszonym do spojrzenia na gryfoński stół, gdzie dobrze wiedział, co zobaczy.

 

Nie, nie powinien był schodzić na obiad. Powinien wyjść, pójść do sowiarni i wysłać do ojca list, wyjaśniający mecz quidditcha, żeby mieć to już za sobą. Wysłałby list, ojciec przysłałby jutro odpowiedź, mówiącą, jak bardzo jest zawiedziony swoim synem, przemówiłby szorstko na temat jego braku kompetencji i byłoby po wszystkim. Do następnego razu.

 

Przy końcu stołu słyszał głos Blaise'a Zabiniego, rozmawiającego z jakąś ładną dziewczyną z czwartej klasy, zapraszającego ją na bal. Kątem oka dostrzegł nadciągającą Millicentę Bulstrode, zbliżającą się cokolwiek groźnie do Crabbe'a. Czuł na sobie oczy Pansy. Oczekujące. Energicznie zamieszał swój gulasz.

 

- Chyba już się najadłam - powiedziała Pansy ze sztuczną swobodą. - Może pójdę do pokoju wspólnego i popracuje nad tym esejem na temat Eliksirów Miłosnych - zamilkła, po czym powiedziała sugestywnie - Może zaczekać na ciebie, Draco?

 

- Nie - uciął bez podnoszenia wzroku.

 

Pansy westchnęła niemal niedostrzegalnie i przypatrywała mu się przez chwilę, zanim w końcu poszła. Draco zacisnął szczęki, żeby samemu nie westchnąć z ulgą i mocniej ujął łyżkę, jeszcze energiczniej mieszając gulasz.

 

Niemal natychmiast pożałował, że odprawił Pansy, ponieważ teraz siedzenie naprzeciwko niego było puste i miał doskonały widok na gryfoński stół. Wydawało się, że jego słuch stał się nagle dziesięć razy bardziej czuły. Mógł rozróżnić poszczególne rozmowy tych cholernych Gryfonów. Słyszał jednego z tych nikczemnych bliźniaków, jak rozmawiał głośno z dziewczyną, bez wątpienia zapraszając ją na bal. Draco zastanowił się, jak jakakolwiek dziewczyna mogła być aż tak zdesperowana, żeby przyjąć zaproszenie od jednego z tych identycznych idiotów, chyba że robiła to z czystej litości, ponieważ oni naprawdę byli jej godni. Gdyby on miał taką twarz i widziałby ją codziennie odbitą na twarzy jakiegoś ohydnego bliźniaka, rzuciłby na siebie klątwę.

 

Jeszcze bardziej żałosny widok przedstawiał Weasley, który niezdarnie starał się porozmawiać z tą okropnowłosą zrzędą, którą zawsze podgryzał. Teraz jednakże nie był złośliwy. Wręcz przeciwnie, wydawało się, że usiłował wystosować jakieś grubiańskie zaproszenie w swoim stylu. Draco uniósł lekceważąco puchar i przełknął. Weasley wyraźnie nie miał pojęcia, co robił, jednak ta idiotyczna Granger patrzyła na niego, jakby z jego ust płynęła poezja. Najwidoczniej nie miała żadnych standardów. Oczywiście, czego można było spodziewać się po szlamie?

 

Draco obserwował tę niesmaczną scenę i powoli docierało do niego, że nie musiał patrzeć. Mógł zawsze spojrzeć o jedno siedzenie w prawo od Granger. Wiedział jednak, że temu, co tam znajdzie trudno będzie stawić czoła, więc trzymał oczy utkwione w punkcie tuż ponad głową Granger, starając się ich nie poruszyć. Jednakże nie będąc zdolnym wytrzymać długo, przeniósł spojrzenie o niezbędny ułamek.

 

Była tam. Obserwowała Pottera. Jak było do przewidzenia. Jej brązowe oczy przenosiły się z jej talerza do jego twarzy i z powrotem, a jej twarz poróżowiała pod piegami. Draco zastanawiał się, czy miała nadzieję, ze zostanie zaproszona na bal, a jeśli tak, to czy spodziewała się zaproszenia od swojego bohatera? Draco zerknął na twarz Pottera i skrzywił się, gdy zobaczył, że był nieświadomy, jak zwykle. Poczuł nagłe, okrutne pragnienie poinformowania Ginny, że to się nigdy nie stanie - przejść obok i syknąć na nią za to, że jest tak bezrozumnie uparta - kiedy Potter nagle wstał i zdecydowany obszedł stół dookoła.

 

Oczy Ginny podążały za nim. Jej twarz pobladła, gdy z rozmysłem wyszedł zza stołu w jej kierunku i Draco zauważył, jak z wysiłkiem przełknęła ślinę. Ale Potter nie zatrzymał się przy jej miejscu. Wydawało się, że w ogóle jej nie zauważył. Zamiast tego przeszedł za nią i zatrzymał się przy stole Krukonów, gdzie zwrócił się cicho do Cho Chang. Chwilę później Cho skinęła głową i przez chwilę Draco zastanowił się z zadowoleniem, że to pasowało, widzieć Pottera uganiającego się za resztkami pozostawionymi przez Diggory'ego. To była właściwa dla niego sytuacja. Przez chwilę Draco poczuł się lepiej po swojej przegranej w quidditcha.

 

Jednakże kiedy wrócił spojrzeniem do ukrzyżowanej twarzy Ginny, Draco poczuł, że jego oddech robi coś dziwnego. Albo ona pozwalała sobie ujawnić ból publicznie, albo po prostu nic nie mogła na to poradzić. Odrzuciła głowę lekko do tyłu i patrzyła na sufit Wielkiej Sali, w czymś, co mogło być tylko próbą powstrzymania łez. Księżyc ze sklepienia świecił na jej twarz i przez chwilę zdawało się, że zapomniała, że była w sali pełnej obiadowych talerzy, ochrypłych wrzasków i ludzi.

 

Tak jak zapomniał Draco. Kiedy chwilę później Ginny wstała od stołu, zmierzając szybko do drzwi Sali, Draco podniósł się i podążył za nią, machając ręką na Crabbe'a i Goyle'a, którzy przygotowywali się, żeby powlec się za nim, jak zwykle.

 

- Zostańcie tam.

 

Nie potrzebował ich teraz. Chciał wydostać się z Sali. Po prostu nie był głodny, powiedział sobie, ruszając szybko do drzwi i wychodząc. Był już najedzony i nie było żadnej przyczyny, żeby tam dłużej siedzieć w tym hałasie. Przyzwyczajenie popchnęło go w kierunku korytarza, który prowadził do ślizgońskich schodów, ale chwilę później uświadomił sobie, dokąd szedł i znowu obrócił się twarzą do Sali. Nie był nawet w pełni świadomy swojej motywacji, dopóki nie zobaczył jej przed sobą. Draco odruchowo cofnął się i ukrył w półmroku.

 

Przed drzwiami, plecami zwrócona do ściany, stała Ginny ze spuszczoną głową. Włosy zasłaniały jej twarz, ale Draco nie musiał się zbytnio wysilać, żeby odgadnąć jej wyraz. Jej ręce zwisały luźno po bokach, zza kurtyny włosów dobiegł zduszony szloch, po czym padło jedno samokrytyczne słowo:

 

- Głupia.

 

Bo była.

 

- To się nigdy nie stanie – powiedział cicho Draco, dokładnie wymawiając każde słowo.

 

Ginny podskoczyła i obróciła się w jego kierunku, wpatrując się zmrużonymi oczami w cień, w którym stał, dopóki go nie rozpoznała. Jej twarz przybrała nieprzyjemny wyraz.

 

- Słucham? – warknęła. – Masz coś do powiedzenia?

 

Draco zrobił krok do przodu i skrzyżował ręce na piersiach.

 

- Czemu marnujesz na niego czas?

 

Chciał wiedzieć. Ktoś musiał to powiedzieć. Nie mogła dłużej łazić, robiąc z siebie idiotkę. Obserwowanie tego było żenujące – nie miała prawa zmuszać reszty świata do bycia świadkiem jej każdej żałosnej emocji.

 

Prychnęła z pogardą i założyła włosy za uszy.

 

- Co cię to obchodzi?

 

To pytanie trafiło w sam środek tego, co od jakiegoś czasu dręczyło go po cichu, bezlitośnie wskazując odpowiedź, do której nie chciał się przyznać. Draco cofnął się o krok, potem drugi, tracąc całą przewagę, czując wyraźnie, że robi mu się niedobrze. Przez chwilę nie mógł wydobyć głosu. Ale musiał odpowiedzieć. Musiał.

 

- A co, jeśli mnie obchodzi?

 

Nie powiedział tego. Nie powiedział. Żołądek mu się skurczył. Chciał odwołać te słowa, ale to było niemożliwe. Nie pozostało mu nic innego, jak tylko zobaczyć, jak Ginny na nie zareaguje.

 

Ginny zamrugała, wpatrując się w niego. Przez dłuższy czas wydawała się zdezorientowana. A potem zbladła.

 

- Chcesz powiedzieć, że... chcesz powiedzieć... – wyjąkała, otwierając szeroko przestraszone oczy. Widok ten sprawił Draco odrobinę przyjemności, która jeszcze zwiększyła nudności. Jej wahanie nie trwało długo. Ginny przybrała nieodgadniony wyraz twarzy i zmrużyła oczy, patrząc na niego.

 

- Co to za dowcip, Malfoy?

 

Draco wzdrygnął się i w tej samej chwili znienawidził się za to. Poczuł, jak wzbiera w nim fala złości. Zacisnął zęby, zanim wymknęło mu się kolejne głupstwo. Był Malfoyem. Tej... tej nędzarce w jakiś sposób udało się zdobyć pięć sekund jego uwagi i miała czelność traktować to jako żart? Z wysiłkiem zmusił swoje ramiona do rozluźnienia i uśmiechnął się szyderczo.

 

- Dowcip? Jeżeli chcesz, żeby ktoś z ciebie zażartował, to idź do Pottera.

 

Jej ręka uderzyła go w twarz, zanim nawet zauważył ruch.

 

- Nie waż się nawet... – jej głos był nabrzmiały łzami i furią. Nawet poprzez dzwonienie w uszach Draco usłyszał jej ból i rozkoszował się nim. – Nie waż się nawet mówić o nim...

 

- Skądże znowu! – syknął, unosząc rękę do twarzy. Skóra była gorąca. Prawdopodobnie zostawiła ślad. – Nie wolno nawet mówić o wspaniałym Potterze.

 

Policzek Hermiony Granger dwa lata temu zostawił ślad na trzy godziny. Myśl o tym, że będzie musiał to jakoś wytłumaczyć swoim kolegom jeszcze bardziej go rozgniewała.

 

- Czy mam wobec tego mówić o tobie? Czy mam mówić o tym, jakie to odrażające widzieć cię, jak chodzisz za nim cały czas jak jakiś zakochany szczeniak, który tylko czeka, żeby go kopnąć? - przestał kontrolować to, co mówił. Słowa wylewały się z niego szybciej niż kiedykolwiek. – Chcesz, żebym ci powiedział, jakie to odrażające? On jest niczym i ostatnie miejsce, w jakim powinnaś chcieć być jest jego cień. – Zamilkł. Zabrakło mu oddechu. Odjął rękę od twarzy i opuścił ją wzdłuż tułowia, starając się, żeby nie drżała.

 

Ginny nie starała się powstrzymać drżenia. A jeśli nawet, to jej się to kompletnie nie udało.

 

- W jego cieniu? – niemal krzyczała. – A gdzie miałabym chcieć być? W twoim? Widziałam, co mu dzisiaj zrobiłeś podczas meczu. Niech ci się nie wydaje, że kogokolwiek nabrałeś, Malfoy...

 

- Lepiej być w cieniu osoby, która cię w ogóle zauważa.

 

Draco stał wyprostowany i z bijącym sercem patrzył z góry na Ginny. Cokolwiek przed chwilą powiedział, tygodniami walczyło, żeby się z niego wydostać. To było odrażające. Ale sposób, w jaki zmieniło to twarz Ginny uczyniło go silniejszym. Buntowniczym. Nie miało znaczenia, co powiedział. Ona by tylko rzuciła mu to w twarz, już wcześniej to udowodniła. Na razie miło było widzieć ją tak skonsternowaną i wściekłą. Oczywiście, była zbyt głupia, żeby w ogóle uświadomić sobie, jak nieprawdopodobna była ta rozmowa – w ogóle nie powinna była się odbyć. Ale była bezpiecznie, dopóki Ginny była zmieszana.

 

- A co to ma znaczyć? – zapytała ostro. Jej głos brzmiał surowo, ale nie potrafiła całkowicie ukryć ciekawości. Włosy opadły jej z powrotem na twarz, chaos czerwieni.

 

Draco powstrzymywał każdą odpowiedź, która przyszła mu do głowy, chociaż miał wielką ochotę powiedzieć jej to wyraźnie – tylko po to, żeby zobaczyć wyraz jej twarzy. Mógłby ją przestraszyć. Posunął się już tak daleko, że jego własne zakłopotanie zniknęło, ale powiedzieć cokolwiek więcej byłoby niebezpiecznie.

 

Ciągle go obserwowała. Czekała. Im dłużej milczał, tym bardziej gniew znikał z jej twarzy i tym więcej zainteresowania jego odpowiedzią wyrażały jej wpatrzone w niego oczy. Wpatrywała się w niego. Z zarumienioną twarzą. Uniosła rękę i znowu odgarnęła włosy, ale od razu opadły z powrotem. Jeden rozświetlony kosmyk włosów zakradł się na jej ramię. Draco nie mógł się powstrzymać.

 

- Ty nigdy nie słuchasz, prawda? – zapytał cicho, ciągle drwiąc. – Czy ty w ogóle słyszałaś, co powiedziałem wczoraj w bibliotece?

 

Zmarszczyła czoło i spuściła wzrok. Widział, jak trybiki pracują w jej głowie. Byli w bibliotece. Wytrącił jej książki. Zapytała, czy potrafi powiedzieć coś niezłośliwego. A on powiedział.

 

- Powiedziałeś – zaczęła powoli. Nabrała powietrza i podniosła na niego wzrok. – Powiedziałeś 'Ładne...'" Poczerwieniała. – O.

 

To był ten sam kolor, który jej twarz zazwyczaj przybierała z powodu Pottera. Dreszcz zwycięstwa przeszył Draco, razem z czymś jeszcze, czymś cieplejszym i mniej nastawionym na współzawodnictwo, czego nie potrafił nazwać. Odrzucił do tyłu włosy i skrzyżował ręce na piersiach.

 

- Mmm – powiedziała Ginny, która nie była teraz w stanie na niego patrzeć, co było jeszcze lepsze. – Ja... ja myślałam, że byłeś...

 

- Złośliwy? – uśmiechnął się z wyższością, ale tak szeroko, że był to prawie normalny uśmiech.

 

Ginny zerknęła na niego i najwyraźniej wyraz jego twarzy zakłopotał ją jeszcze bardziej. Jej oczy znowu umknęły, a jej palce zaczęły bawić się brzegiem szaty. Zagryzła dolną wargę, a pomiędzy jej rdzawymi brwiami pojawiła się zmarszczka. Draco przyglądał się, jak rozpracowuje niejasną uwagę, którą właśnie rzucił i rozkoszował się wpływem, jaki miała na tę jej nieznośną gryfońską śmiałość. Teraz była zdenerwowana. De facto szarpała nerwowo końcówki włosów, trzymając kosmyk w palcach i pociągając za niego co i raz.

 

- Co się, do diabła, dzieje?

 

Draco poczuł, jak krew uderza mu do policzków. Gapił się, a ktoś tam stał – obserwując – gwałtownie obrócił głowę, żeby zheksować tego, kto to był na miazgę, ale został zmuszony do cofnięcia się o dwa kroki do tyłu.

 

Weasley siedział mu karku, z płonącymi oczami.

 

Potter był prawie tak samo blisko.

 

- Odwal się od niej, Malfoy! – warknął głosem, którego używał, gdy odgrywał bohatera.

 

Oczy Ginny powędrowały do Pottera i jej rumieniec zaczął znikać.

 

Draco widział to kątem oka – nie mógł się teraz gapić - ale to wystarczyło. Ona się wpatrywała. Wpatrywała. Zaśmiał się - szorstki, niekontrolowany dźwięk, który go zaskoczył i spojrzał z wrogością na obiekt wyraźnego zainteresowania Ginny.

 

- Nie wiedziałem, że ci zależy, Potter - wypalił.

 

Potter wydał dźwięk wyrażający odrazę i potrząsnął głową.

 

- Chodź, Ginny - powiedział i ruszył w kierunku schodów, ciągnąc Weasleya za rękaw jego zniszczonej, wyglądającej na brudną, szaty. Weasley zebrał się z warknięciem i podążył za Potterem w kierunku schodów. Draco odwrócił głowę. Za chwilę ich nie będzie. Potter, Weasley, a Ginny z nimi, bez wątpienia. Patrzył na poręcz schodów znikającą w ciemności.

 

- Nie.

 

Brwi Draco powędrowały do góry w pełnej zdumienia ciszy. Ginny... do Pottera... Czy ona właśnie powiedziała...

 

- Wszystko w porządku. Idźcie.

 

Powiedziała. Nie chciała iść z nimi. Chciała... Draco nie potrafił sobie wyobrazić, co chciała. Nie będzie zgadywać. Ale obrócił głowę wystarczająco, by zobaczyć wyraz twarzy Pottera.

 

Potter oniemiał.

 

- E? – wydukał słabo i zerknął na Weasleya, który wyglądał jakby jego głowa miała eksplodować z powstrzymywanej furii.

 

- Ginny, chodź tutaj – zakomenderował Weasley, wskazując miejsce, gdzie stali na schodach.

 

Draco zaśmiał się cicho, ale jego rozbawienie przygasło, gdy zdał sobie sprawę, że wzrok Ginny utkwiony był teraz w nim. Złowił jej spojrzenie i nie odwracał głowy, chcąc zobaczyć, co Potter i Weasley z tym zrobią. Ginny sprawiała wrażenie rozdartej i zmartwionej, ale nie odwróciła wzroku, a Draco nagle wiedział, jak podwójnie wykorzystać tę sytuację.

 

- Najwyraźniej cię wzywają – powiedział z ironią, głosem wystarczająco głośnym, żeby dotarł do jej brata i do jej bohatera, i wystarczająco sugestywnym, żeby zaczęli się niepokoić. – Skończymy później.

 

Odniosło to pożądany skutek. Ginny zarumieniła się. Potterowi opadła szczęka. Weasley chciał rzucić się na niego jednym skokiem z miejsca, w którym właśnie stał na schodach.

 

- POCZEKAJ! – wrzasnął. – CO TY…

 

Ale Ginny podbiegła do schodów.

 

- Pospieszcie się. Chodź, Ron – wymamrotała. – Chodźmy, Harry.

 

Jedną ręką złapała za łokieć Weasleya, drugą Pottera i szybko pociągnęła ich za sobą na górę po schodach.

 

Czując się dziwnie niepokonanym i będąc gotowym do rzucenia złośliwego uśmieszku w ich kierunku na pierwszą oznakę morderczego spojrzenia ze strony Weasleya, Draco stał nieporuszenie na dole schodów i patrzył, jak cała trójka wchodzi na górę. Brzeg szaty Ginny był tak samo wystrzępiony, jak Weasleya. Tyły jej butów były zdarte, dostrzegł w świetle pochodni. Odgarnęła włosy do tyłu tak, że zwisały splątane na jej plecach. Draco potrząsnął głową z niesmakiem. Przydałoby jej się porządne uczesanie.

 

Rzuciła w jego kierunku ukradkowe spojrzenie przez ramię.

 

Nagle jej ubranie przestało się liczyć. W jej oczach migotały wątpliwości, pytania i uwaga. Włosy na karku Draco stanęły dęba. Wpatrywał się w nią bez mrugnięcia okiem, aż oderwała wzrok, puściła Weasleya i Pottera i pobiegała na górę, wyprzedzając ich i znikając na szczycie schodów.

 

 

 

 

 

 

Schody

 

- Bla bla bla bla bal gwiazdkowy bla bla bla...

 

Pansy była niezmordowana, musiał to przyznać. To przekraczało granice jego zrozumienia, jak mogła gadać bez żenady o balu, na który nawet nie została zaproszona. Cichy i świadczący o pewności siebie głos, cała jej postawa nie pozostawiała wątpliwości. Pochylając się ku niemu i chichocząc, jakby już ją poprosił, żeby mu towarzyszyła na balu, była albo bardzo pewna siebie, albo kompletnie bez wstydu, albo bardzo, bardzo głupia.

 

Nie bardzo mógł ją winić za tę pewność siebie, pomyślał kwaśno i złapał się na tym, że się krzywi. Przywołał obojętny wyraz twarzy, zaczekał, aż w jej jazgotliwej, niesłabnącej przemowie nastąpiła przerwa i kiwnął głową, jakby słyszał, co do niego mówiła. Wytrzyma to. Musi. Specjalnie siedział koło niej przy każdym posiłku przez ostatnie dwa dni, a ona po prostu promieniała od pierwszego śniadania. Jeśli nawet nie była całkowicie satysfakcjonującym towarzystwem, to przynajmniej zadowalającym.

 

- Bla bla bla...

 

Była najbardziej prawdopodobną kandydatką pod każdym względem. Po pierwsze respektowała jego pozycję i atencję, której ona wymagała. Po drugie, jej rodzina była mile widziana. Po trzecie, zaprosił ją na bal w zeszłym roku, a teraz ona cierpliwie czekała na jego zaproszenie, oszczędzając mu wysiłku i kłopotu. Wszystko było tak, jak powinno. I nieźle wyglądała. Poza tym na balu będzie ciemno. Generalnie rzecz biorąc, w ślizgońskich lochach także było ciemno. Tak, brak światła byłby pomocny.

 

- Draco?

 

Podobnie jak knebel. Draco uniósł kielich do ust, żeby powstrzymać się od powiedzenia tego na głos.

 

- Coś się stało? - głos Pansy ociekał tym nieznośnym rodzajem troski, który sugerował prawo własności. Przysunęła się bliżej do niego i podniosła głos na użytek swoich przyjaciół. - Nie wyglądasz zbyt dobrze. Coś nie w porządku z twoim obiadem?

 

"Nie z obiadem, tylko z rozmową przy obiedzie."

 

- Chyba mi niedobrze.

 

- Och, czemu? - przysunęła się jeszcze bliżej.

 

Draco wystawił łokieć, zmuszając ją do wycofania się.

 

- Nie chcesz wiedzieć - wymamrotał.

 

Niezrażona, poklepała go po ramieniu i dalej paplała o wyjściowych szatach, a Draco, chociaż miał ochotę rzucić na nią Klątwę Uciszającą, zachował spokój. Musiał to wytrzymać. Musiał się nauczyć to wytrzymywać. Przynajmniej teraz, w Hogwarcie, to musiała być Pansy. Dopóki nie pozna kogoś odpowiedniego. W tej szkole nie było takiej osoby.

 

Jego oczy zabłądziły do gryfońskiego stołu i poszukały najmniej odpowiedniej osoby. Draco gwałtownie wciągnął powietrze.

 

Ona na niego patrzyła. Spojrzała mu w oczy na ułamek sekundy i odwróciła się, pogrążając się w rozmowie z tym idiotą Creevey'em.

 

Draco znieruchomiał. Ginny mu się przyglądała? A może nie... Może to było tylko złudzenie. Odwróciła się tak szybko, zbyt szybko. Czy ona... Tak, na jej twarz wypłynął zdradziecki rumieniec, który jeszcze dwa dni temu wydawał się tak niedorzeczny. Nie chciała znów na niego spojrzeć. Bawiła się widelcem.

 

Naprawdę mu się przyglądała. Twarz Draco była gorąca, mgliście uświadomił sobie, że siedzi z otwartymi ustami, ale nie bardzo mógł je zamknąć.

 

- Naprawdę wyglądasz, jakbyś był chory, wiesz? Jesteś cały czerwony! - zapiszczała Pansy.

 

Draco błyskawicznie odwrócił wzrok i z wysiłkiem powstrzymał się od odpowiedzi.

 

- Chyba powinieneś iść do Infirmerii - mówiła teraz, wisząc u jego boku jak insekt. Szkoda, że nie miał packi na muchy.

 

- Być może pójdę - wydusił.

 

Pansy uśmiechnęła się. Otarła usta serwetką, przygotowując się, żeby pójść z nim. Ujęła go za łokieć, ale Draco wyszarpnął rękę i wstał energicznie.

 

- Sam - powiedział przez zaciśnięte zęby. Niewzruszony jej westchnięciem i rozczarowaniem, oddalił się szybkim krokiem od ślizgońskiego stołu. Nie spojrzy na Gryfonów. Kątem oka złowił kilka mignięć czerwieni w drodze do drzwi i przeklął Weasleyów za posiadanie jednakowych włosów. Jak one mogły wyglądać zupełnie inaczej na nich i na niej...

 

Wyszedł najszybciej, jak tylko mógł i zaczął wchodzić po schodach. Na półpiętrze odwrócił się i zatrzymał. Spojrzał w dół, jakby ona z jakiegoś powodu mogła nagle znaleźć się za nim. Poczekał sekundę i, karcąc się w myślach za tę nadzieję, odwrócił się, żeby iść dalej.

 

Trzask. Ktoś jeszcze wyszedł z Wielkiej Sali.

 

Jakkolwiek to by nie było nieprawdopodobne, Draco musiał mieć pewność. Spojrzał na dół i gwałtownie złapał oddech drugi raz tego wieczoru.

 

- O... Nie wiedziałam... Byłeś...

 

Światło świec odbijało się od Ginny, która wyglądała na małą, stojąc niżej od niego sama na korytarzu. W ciszy jej głos wydawał się większy od niej. Wykręcała nerwowo dłonie. Wyglądała na spłonioną. Wyglądała...

 

Zatrzymał myśli. Wyglądała jak Weasley. Wyglądała jak ktoś, kto nigdy nie miał porządnego... no cóź... niczego. Nagle przypomniało mu się, co jej brat założył w zeszłym roku na bal i nie sądził, żeby Ginny miała cokolwiek lepszego. To nie miało sensu. To nie miało sensu. Nie odpowiedział jej, ani się nie poruszył. Zdał sobie sprawę, że będzie musiała przejść koło niego w drodze na górę. Co zresztą nie miało żadnego znaczenia.

 

W końcu Ginny pozbierała się i weszła na schody. Nie spojrzała na niego, dopóki nie weszła na ostani stopień, a potem, kiedy już była tak blisko, że wszystko, co musiałby zrobić, żeby ją dotknąć, to wyciągnąć rękę, zerknęła na niego.

 

- Co ty tutaj robisz? - zapytała podejrzliwie. - Dokąd idziesz?

 

Oczywiście zauważyła. To nie była droga do lochów. Wyprostował się. Myślała, że marnowałby czas na jakieś durne żarty?

 

- Szedłem do Infirmerii - odpowiedzial sztywno.

 

- A - zawahała się, a potem przyjrzała mu się uważnie. - Co ci się stało?

 

Draco parsknął.

 

- Pansy - zamilkł na chwilę, chłonąc jej spojrzenie, które wyrażało autentyczną troskę, po czym odwrócił wzrok. - Ty.

 

Nie miał zamiaru tego powiedzieć, nawet tego nie pomyślał. Nawet nie wiedział, czy to prawda. Twarz mu spłonęła - z zażenowania, ze strachu, ze wstydu. Nie była tego warta. Wiedział o tym doskonale. Ona nie była tym, kim on był i to nie miało najmniejszego sensu.

 

Wpatrywała się w niego ze zdumieniem.

 

- Ja - wyszeptała po długim czasie. Spojrzała na swoje palce i znowu zaczęła wykręcać ręce. Napięte ramiona, głośny i nierówny oddech, przeniosła ciężar ciała na palce. Wyglądała jak zwierzę, które gotuje się do ucieczki. Draco zastanawiał się, czemu on tutaj jeszcze jest.

 

Znowu podniosła wzrok.

 

- Czemu? - zapytała suchym i nieufnym tonem, na jej twarzy widać było walkę.

 

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin