Spis treści:
Jednym z podstawowych zadań odpowiedzialnych wychowawców jest pomaganie wychowankom, by uczyli się dojrzałej postawy wobec cielesności. W poszczególnych systemach pedagogicznych istnieją jednak znaczne rozbieżności w spojrzeniu na ludzkie ciało i w lansowanych postawach wobec cielesności. Rozbieżności te nie są czymś przypadkowym, lecz stanowią konsekwencję przyjętych założeń antropologicznych. Innymi słowy są efektem sposobu patrzenia na naturę człowieka. Istnieją trzy podstawowe koncepcje człowieka, do których odwołują się poszczególne systemy pedagogiczne. Chodzi tu o materializm, spirytualizm oraz personalizm.
Materializm i spirytualizm to systemy, które patrzą na człowieka w sposób jednostronny, ideologiczny, czyli oparty na przyjętych założeniach ideologicznych, a nie na rzetelnej analizie ludzkiej rzeczywistości. W konsekwencji oba te systemy proponują zaburzoną postawę wobec cielesności człowieka. Wychowanie w duchu materialistycznym prowadzi do zupełnego podporządkowania wychowanka jego cielesności. W tej perspektywie nie ma istotnej różnicy między życiem człowieka a życiem zwierzęcia, gdyż człowiek jest zupełnie zdeterminowany swoim ciałem oraz materialnymi warunkami, w których żyje. Z kolei wychowanie w duchu spirytualizmu dąży do odcięcia wychowanka od kontaktu z jego cielesnością. Ideałem staje się postawa, w której ktoś przekonuje samego siebie, że jest tylko duchem oraz lekceważy najbardziej nawet podstawowe funkcje i potrzeby swego ciała.
Podobnie skrajną i zaburzoną postawę wobec ludzkiej cielesności promują dominujące obecnie trendy kulturowe i cywilizacyjne. Obserwujemy bardzo ambiwalentną, wieloznaczną i wewnętrznie sprzeczną postawę cywilizacji Zachodniej w odniesieniu do ciała człowieka. Z jednej strony cywilizacja ta promuje cielesność. Stawia ją w centrum uwagi. Głosi kult młodości. Zachęca do zdrowego odżywiania i trybu życia. Koncentruje ludzi na trosce o ich wygląd, o sprawność fizyczną, o zaspokojenie wszelkich potrzeb cielesnych. Z drugiej strony ta sama cywilizacja w sposób drastyczny, choć zwykle zamaskowany, lekceważy ludzką cielesność i propaguje pogardę wobec ludzkiego ciała. Typowym przykładem jest chociażby coraz modniejsze mówienie o reinkarnacji. Myśl o reinkarnacji jest efektem mentalności buddyjskiej, w której rzeczywistość materialna i cielesna traktowana jest jako coś pozornego i nieistotnego. To, co istotne i naprawdę istniejące, to jedynie ludzki umysł, który przez medytację i potęgę myślenia może wyzwolić człowieka z więzów cielesności. Głoszenie reinkarnacji oznacza skrajne lekceważenie ludzkiego ciała. W tej perspektywie ciało człowieka jest uważane za coś aż do tego stopnia nieważnego, że prowadzi do wiary, iż człowiek może istnieć w kolejnych wcieleniach i „oblekać” się nawet w ciało zwierzęce, nie przestając być człowiekiem i zachowując ciągłość swojej historii.
Inny przykład zamaskowanego lekceważenia ludzkiego ciała to poglądy z zakresu moralności małżeńskiej. Chodzi tu o rozróżnianie między zdradą „psychiczną” a zdradą „fizyczną” i traktowanie tej ostatniej jako nieistotnej. Mamy wtedy do czynienia z chorobliwym rozdarciem człowieka, który uznaje swoją odpowiedzialność moralną w sferze psychicznej, ale neguje odpowiedzialność za to, co czyni ze swoim ciałem. Zakłada więc, że to nie jest jego ciało, albo że cielesność nie jest częścią jego rzeczywistości.
Kolejny przykład ukrytej pogardy dla ludzkiego ciała to aprobata wykorzystywania ludzkiego ciała jak rzeczy, jak towaru, z którego można czerpać łatwy zysk. Typowe przykłady to prostytucja i pornografia. Wobec tych zjawisk nie protestują nawet kobiety z ruchów feministycznych, zdradzając w ten sposób, że z troski o godność i ochronę kobiety wyłączają kobiecą cielesność.
Innym jeszcze przykładem komercyjnego traktowania ludzkiego ciała jest propagowanie i reklamowanie substancji, które niszczą zdrowie fizyczne. Chodzi tu o tytoń, alkohol, hormonalne tabletki antykoncepcyjne czy odchudzające. W obliczu bezlitosnej eksploatacji ekonomicznej ludzkiej cielesności i zatruwania jej szkodliwymi substancjami, nie wyrażają sprzeciwu nawet środowiska ekologów. Okazuje się, że dla nich ważniejsza jest troska o czystość rzek czy powietrza niż troska o to, by nikt nie zatruwał ludzkiego ciała. Tymczasem cóż pomoże człowiekowi, że kąpie się w czystej wodzie lub że oddycha czystym powietrzem, jeśli jego własne ciało będzie zatrute szkodliwymi substancjami lub rujnującymi ciało uzależnieniami. Prawdziwy, a nie demagogiczny ekolog to ktoś, kto troszczy się o czystość najważniejszego środowiska naturalnego, jakim jest człowiek i jego ciało.
Możliwość kształtowania u wychowanków dojrzałej postawy oraz szacunku wobec ludzkiego ciała mają tylko te systemy pedagogiczne, które opierają się na personalistycznej koncepcji człowieka. Personalizm ukazuje człowieka jako osobę, czyli jako kogoś, kto jest obdarzony zdolnością rozumienia samego siebie oraz kto w sposób odpowiedzialny potrafi korzystać ze swojej wolności. W perspektywie personalistycznej człowiek jest widziany jako osoba wcielona, czyli jako ktoś, kto żyje i funkcjonuje jednocześnie w sferze psycho-fizycznej i duchowej. Nie można redukować człowieka ani do jego cielesności, ani do duchowości. Ostatecznym celem wychowania według pedagogiki personalistycznej jest pomaganie wychowankowi, by w pogłębiony sposób zrozumiał oraz dojrzale pokochał siebie i innych. Istotnym elementem takiego wychowania jest pomaganie wychowankowi, by zrozumiał sens swojego ciała oraz by zajął wobec niego dojrzałą postawę. Pedagogika katolicka, która opiera się na powyższych zasadach personalizmu integralnego, widzi wychowanka w całej jego złożoności psycho-fizycznej i duchowej. W tej perspektywie człowiek powinien troszczyć się zarówno o swoje ciało, jak i o swego ducha. Błędem byłoby natomiast troszczenie się o ciało kosztem ducha, albo troska o rozwój duchowy kosztem ciała i jego podstawowych potrzeb.
Najważniejszą inspiracją dla pedagogiki katolickiej jest antropologia biblijna. Pismo Święte ukazuje i respektuje całego człowieka, potwierdzając, że człowiek jest osobą wcieloną. Człowiek jest tak bardzo zanurzony w pierwiastek materialny, że - jak przypominają nam nauki biologiczne - otrzymał ciało pochodzące ze świata zwierząt. Ten cielesny wymiar ludzkiej natury Biblia ukazuje w sposób jeszcze bardziej radykalny niż biologia, stwierdzając, że człowiek pochodzi z prochu ziemi (por. Rdz 2,7). Pismo Święte podkreśla także, że los człowieka na tej ziemi zależy nie tylko od ludzkiego intelektu czy duchowości, lecz również od sposobu kierowania własnym ciałem. Po grzechu pierworodnym tylko ten może się rozwinąć i podporządkować sobie świat rzeczy, kto potrafi pracować w pocie czoła, kto ma zdolność przezwyciężania fizycznego lenistwa, kto zdobywa się na cielesny wysiłek (por. Rdz 3, 17-19).
W antropologii biblijnej ciało ludzkie jest aż tak ważne, że na zawsze pozostanie integralnym elementem człowieka. Także po jego śmierci fizycznej. W wieczności zbawienia lub potępienia człowiek będzie istniał nie tylko w wymiarze duchowym i psychicznym, ale również w wymiarze cielesnym (por.1 Kor 15, 35-37). Zmartwychwstanie ciał na końcu czasu jest potwierdzeniem, że ciało ludzkie nie jest dla człowieka czymś przypadkowym czy czasowym, lecz stanowi integralną część jego natury. Śmierć człowieka nie oznacza ani początku jego kolejnego „wcielenia” (reinkarnacja), ani jego całkowitego odcieleśnienia (zbawienie jedynie duszy). Każdy z nas na zawsze pozostanie osobą wcieloną. KKK (990) przypomina nam, iż „zmartwychwstanie ciała oznacza, że po śmierci będzie żyła nie tylko dusza nieśmiertelna, ale że na nowo otrzymają życie także nasze śmiertelne ciała (Rz 8,11)”. Pierwowzorem w tym względzie jest dla nas Chrystus. KKK (999) stwierdza, że „Chrystus zmartwychwstał w swoim własnym ciele: „Popatrzcie na moje ręce i nogi: to Ja jestem” (Łk 24, 39). Nie powrócił On jednak do życia ziemskiego. Tak samo w Nim wszyscy zmartwychwstaną we własnych ciałach, które mają teraz, ale to ciało będzie przekształcone w „chwalebne ciało” (Flp 3, 21), w „ciało duchowe” (1 Kor 15, 44).
W Księdze Rodzaju ciało oznacza widzialność człowieka i jego przynależność do świata widzialnego. Mimo, że nietrwałe i porównywalne do gliny (por. 2 Kor 4, 7), ciało człowieka jest jedyne i niepowtarzalne. Poprzez ciało wyraża się osoba ludzka. Kto dotyka mojego ciała, ten dotyka mnie, jako osoby. Kto wyrządza mi cielesną krzywdę, ten krzywdzi mnie, a nie tylko moje ciało. Kto ulega jakimś uzależnieniem czy nałogom w sferze cielesnej, ten nie tylko ma zniewolone ciało. On cały jako człowiek, jako osoba wcielona, staje się kimś uzależnionym i okalecza swoją wewnętrzną wolność.
Nowy Testament podkreśla, że ciało stało się nie tylko sposobem widzialności człowieka, ale także miejscem grzechu, znakiem odejścia od Ducha Bożego. To właśnie w swej cielesności w szczególny sposób doświadcza człowiek kruchości samego siebie i własnego losu. Poprzez ciało wyraża się nie tylko człowiek jako osoba, ale również świat doczesny, z którego ciało ludzkie zostało wzięte. A świat doczesny dotknięty jest tajemnicą słabości i dramatem grzechu. „Jestem bowiem świadom, że we mnie, to jest w moim ciele, nie mieszka dobro; bo łatwo przychodzi mi chcieć tego, co dobre, ale wykonać - nie. Nie czynię bowiem dobra, którego chcę, ale czynię to zło, którego nie chcę. Jeżeli zaś czynię to, czego nie chcę, już nie ja to czynię, ale grzech, który we mnie mieszka. A zatem stwierdzam w sobie to prawo, że gdy chcę czynić dobro, narzuca mi się zło” (Rz 7, 18 - 21). Z tego powodu ludzkie ciało bywa przeciwstawiane duchowi i potrzebuje odkupienia. Dlatego też „i my sami, którzy już posiadamy pierwsze dary Ducha (...) całą istotą wzdychamy, oczekując (...) odkupienia naszego ciała” (Rz 8, 23). Z tej właśnie nadziei odkupienia naszych ciał możemy czerpać siłę i motywację do przezwyciężania zła i zagrożeń, które drzemią w naszym doczesnym ciele pod postacią potrójnej pożądliwości, która w języku biblijnym nazywana jest pożądliwością ciała, pożądliwością oczu i pychą żywota.
W obliczu powyższych analiz możemy stwierdzić, że Pismo Święte w sposób jednoznaczny ukazuje integralny personalizm, który respektuje nierozerwalną łączność cielesności i duchowości w naturze oraz w działaniu człowieka. Bez cielesności nie sposób zrozumieć człowieka i jego sytuacji na tej ziemi. Oderwanie człowieka od jego cielesności oznaczałoby oderwanie człowieka od niego samego. Tak, jak nie istnieje człowiek poza swoją płciowością, czyli w oderwaniu od swego bycia kobietą lub mężczyzną, tak nie istnieje człowiek poza swoją cielesnością, czyli w oderwaniu od swego konkretnego i niepowtarzalnego ciała oraz w oderwaniu od swych konkretnych i niepowtarzalnych uwarunkowań fizycznych. Podstawowym uwarunkowaniem cielesnym człowieka jest płciowość. Wywiera ona „wpływ na wszystkie sfery osoby ludzkiej w jedności ciała i duszy” (KKK 2332). Płciowość i cielesność są integralnie włączone w największe tajemnice człowieka. Także w tajemnicę jego powołania i jego miłości. Zwłaszcza w tajemnicę powołania do miłości małżeńskiej i rodzicielskiej. „Dlatego mężczyzna opuszcza ojca swego i matkę swoją i łączy się ze swą żoną tak ściśle, że stają się jednym ciałem” (Rdz 2, 24).
Ciało ludzkie wyraża ostatecznie to, co jest tajemnicą człowieka, a nie tajemnicą ciała. Poprzez fizyczne zachowania i gesty możemy odsłaniać to, co jest naturą człowieka i co przekracza logikę i możliwości ciała. Nasze zachowania cielesne wyrażają to, kim jesteśmy, jakie mamy wartości, w jaki sposób rozumiemy sens życia i kim chcemy być dla innych ludzi.
W tym kontekście warto przytoczyć wypowiedź Gabriela Marcela, który stwierdził, że kochać człowieka, „to znaczy mówić: ty nie umrzesz”. Jeśli kochamy drugą osobę miłością dojrzałą i nieodwołalną, to pragniemy, by ona żyła. By żyła na zawsze. Niestety żaden człowiek nie może mocą swojej ludzkiej miłości obdarzyć nieśmiertelnością drugiego człowieka, którego kocha. To jednak może uczynić Bóg! On pokochał nas od zawsze i na zawsze. On jest Bogiem żyjących, a nie umarłych. Boża obietnica zmartwychwstania całego człowieka przy końcu czasów jest potwierdzeniem i konsekwencją nieodwołalnej miłości Boga do człowieka. Jest potwierdzeniem miłości silniejszej niż śmierć.
Zmartwychwstanie będzie ostatecznym dopełnieniem dzieła stworzenia i odkupienia człowieka. Zmartwychwstanie ciał przy końcu czasów nie będzie bowiem zwykłym przywróceniem sytuacji sprzed naszej śmierci. Będzie oznaczało obdarowanie nas przez Boga nowym sposobem istnienia, a zatem także nową relacją między ciałem a duchem w człowieku. Po zmartwychwstaniu nie będzie już wewnętrznej walki ani antagonizmów między cielesnością a duchowością, między człowiekiem ciała a człowiekiem ducha. Nie chodzi tu jednak o zwycięstwo ducha nad ciałem, ale o zwycięstwo człowieka nad samym sobą. Zmartwychwstanie będzie oznaczać doskonałą integrację wewnętrzną między wszystkimi wymiarami człowieka. Zmartwychwstanie to nie pokonanie ciała przez ducha, ale to pełne włączenie ciała w tajemnicę osoby. Zmartwychwstanie to nie tylko uduchowienie ciała, ale przebóstwienie i odkupienie całego człowieka wraz z jego cielesnością (por. Rz 8, 23; Łk 20, 36).
Na razie jednak żyjemy w warunkach ziemskich. Na razie oczekujemy zbawienia i zmartwychwstania. Na razie „ciało pożąda przeciwko duchowi, a duch przeciw ciału” (Ga 5,17). Na razie panowanie nad ciałem wymaga stanowczej czujności, wewnętrznej dyscypliny, stawiania sobie jasnych wymagań, kierowania się dojrzałą hierarchią wartości. Na razie człowiek i jego ciało podlega nieustannemu zagrożeniu. Z powodu zranienia ciała na skutek grzechu pierworodnego życie człowieka okazuje się bolesną nieraz walką (por. Job 7, 1) i marnością nad marnościami (por. Koh 1, 2). Jednocześnie jednak już tu, na tej ziemi, to samo ludzkie ciało w Chrystusie okazuje się narzędziem widzialnej miłości i odkupienia: „Przeto przychodząc na świat, mówi: ofiary ani daru nie chciałeś, ale utworzyłeś mi ciało” (Hbr 10, 5). To właśnie za pośrednictwem ludzkiej cielesności Syn Boży objawia nam odkupieńczą miłość i kocha nas aż do końca. Aż do ofiary z własnego życia. Aż do fizycznej śmierci na krzyżu.
Konsekwentnym głosicielem tak rozumianego personalizmu integralnego jest Ojciec Święty, który na samym początku pontyfikatu swoje środowe katechezy poświęcił analizie ludzkiej cielesności i związanej z nią płciowości (por. Jan Paweł II, Mężczyzną i niewiastą stworzył ich. Odkupienie ciała a sakramentalność małżeństwa, Citta� del Vaticano 1986, s. 253-334). Ojciec Święty podkreśla, że ludzkiej cielesności, a przez to także ludzkiej płciowości i seksualności, nie można pozbawić aspektu moralnego, ani wyłączyć z trudu wychowania. Ciało człowieka jest bowiem wyrazem sposobu bycia ludzką osobą. Jest miejscem wypowiadania się człowieka. Kto poniża swoje ciało, ten poniża samego siebie. Kto przezwycięża słabości własnego ciała, ten odnosi zwycięstwo nad samym sobą. Kto w sposób świadomy i odpowiedzialny kieruje własnym ciałem, ten jest człowiekiem rozumnym i wolnym. To ja, człowiek, umieram, gdy umiera moje ciało. To ja, cały człowiek, oczekuję z nadzieją mojego zmartwychwstania w Chrystusie.
Po grzechu pierworodnym wszyscy ludzie, chociaż w różnym stopniu, przeżywają trudności w zrozumieniu sensu ludzkiego ciała i w odpowiedzialnym kierowaniu własną cielesnością. Nie jest sprawą przypadku, że pierwszą konsekwencją pierworodnego nieposłuszeństwa człowieka było zaniepokojenie się jego sytuacją cielesną, a dokładniej zaniepokojenie się jego cielesną nagością. Po ukryciu się wśród drzew, Adam powiedział do szukającego go Boga: „Usłyszałem Twój głos w ogrodzie, przestraszyłem się, bo jestem nagi, i ukryłem się” (Rdz 3, 10).
To właśnie od odkrycia cielesności zaczyna niemowlę kontakt z samym sobą. Ciało jest tą częścią ludzkiej rzeczywistości, która od początku naszego życia „najgłośniej” sygnalizuje swoje istnienie i swoje potrzeby. Człowiek może nie być w pełni świadomym swoich sposobów myślenia czy swoich przeżyć emocjonalnych, ale trudno nie być świadomym głodu, zmęczenia czy bólu fizycznego. Normalnie funkcjonujący człowiek jest w nieustannym kontakcie z własnym ciałem. Uświadamia sobie swoje specyficzne cechy i zdolności fizyczne, a także aktualną sytuację swojego organizmu fizycznego. Tego typu świadomość somatyczna pojawia się od pierwszych chwil istnienia dziecka i początkowo jest jedynym wymiarem, w którym odkrywa ono i doświadcza samego siebie. Gdy rozwój dziecka postępuje prawidłowo, to stopniowo dziecko poszerza odkrywanie własnej tajemnicy. W ten sposób świadomość własnego ciała zostaje zintegrowana z pozostałymi wymiarami ludzkiej rzeczywistości: ze świadomością myślenia, z odczuwaniem emocjonalnym, z rodzącą się wrażliwością moralną, duchową, religijną i społeczną. Jednak w przypadku zaburzonego rozwoju może się zdarzyć, że poczucie tożsamości danego człowieka zostanie ograniczone jedynie lub niemal wyłącznie do jego samoświadomości na poziomie cielesnym. W takiej sytuacji cielesność nabiera przesadnego znaczenia, gdyż stanowi jedyny, lub przynajmniej podstawowy punkt odniesienia, gdy chodzi o samoidentyfikację oraz poczucie osobistej wartości danej osoby.
Tego typu redukcja tożsamości ogranicza w sposób zasadniczy pole zainteresowań danego człowieka oraz zakres doświadczenia samego siebie, prowadząc do poważnych zakłóceń w funkcjonowaniu jego osobowości. W szczególności nadmierna koncentracja na cielesności sprawia, iż podstawową troską staje się staranie o utrzymanie własnego ciała w maksymalnej kondycji, estetyce i sprawności fizycznej. W przypadku, gdy okazuje się to na dłuższą metę niemożliwe, człowiek o tak zredukowanym poczuciu tożsamości łatwo popada w depresję oraz nie akceptuje samego siebie. Równie niebezpieczna jest sytuacja, gdy człowiek nadmiernie skoncentrowany na swej cielesności, okazuje się - przynajmniej w pewnym okresie życia - bardzo zadowolony ze swego ciała i z wyglądu fizycznego. Grozi mu bowiem wtedy iluzja, że dobra forma fizyczna i atrakcyjny wygląd wystarczą, by być szczęśliwym, cenionym, otoczonym przyjaciółmi.
Współczesna cywilizacja i kultura Zachodu przykłada przesadną wagę do tożsamości w płaszczyźnie cielesnej i dlatego istnieje duże prawdopodobieństwo, że w krajach Europy i Ameryki znaczna część ludzi jest skłonnych do przypisywania nadmiernej roli sferze fizycznej, kosztem pozostałych wymiarów człowieka. W konsekwencji wielu ludzi koncentruje ogromną część swojej uwagi i energii na własnym ciele, na trosce o zdrowie fizyczne, o wygląd zewnętrzny, o strój. W przypadku prawidłowego rozwoju człowieka, znaczenie jego sfery cielesnej ulega stopniowemu zmniejszaniu się w miarę, jak odkrywa on pozostałe wymiary własnej rzeczywistości. Coraz ważniejsza staje się wtedy dla człowieka jego wrażliwość emocjonalna i moralna, jego zdolność myślenia i wewnętrzna wolność, jego pozytywne więzi z Bogiem, z drugim człowiekiem i z samym sobą.
Zajęcie dojrzałej postawy wobec ciała nie jest ani czymś spontanicznym, ani łatwym. W sposób spontaniczny grożą postawy skrajne i zaburzone. Jedną ze skrajności jest sytuacja, w której dany człowiek redukuje całego siebie do sfery cielesnej, czyli utożsamia się głównie albo wyłącznie z własnym ciałem. Ciało staje się wtedy podstawowym punktem odniesienia. W konsekwencji dana osoba podporządkowuje się ciału kosztem pozostałych wymiarów swego człowieczeństwa, to znaczy kosztem sfery psychicznej, moralnej, duchowej, religijnej i społecznej. Taka osoba sądzi, że do szczęścia wystarczy jej ciało i cielesna jedynie satysfakcja. Człowiek, który utożsamia się z własną cielesnością, wkracza na drogę uzależnienia się od ciała. Staje się niewolnikiem ciała: niewolnikiem apetytu, niewolnikiem fizycznych potrzeb i popędów, niewolnikiem lenistwa i wygodnictwa. Ktoś, kto jest podporządkowany własnemu ciału, czyni jedynie to, czego chce jego ciało. Kieruje się logiką ciała. A jest to logika doraźnej przyjemności i chorej nadkoncentracji na cielesnych potrzebach i doznaniach.
Zredukowanie samego siebie do własnej cielesności oraz kierowanie się w życiu logiką ciała prowadzi do dramatycznych konsekwencji. Człowiek cielesny nie jest w stanie zrozumieć siebie jako człowieka. Redukuje samego siebie do świata natury i popędów. Nie jest w stanie kochać, być wiernym, odpowiedzialnym i pracowitym, gdyż to wszystko nie mieści się w logice ciała. Postępując tak, jak chce tego jego cielesność, człowiek czyni samego siebie niezdolnym do zbudowania dojrzałych więzi z Bogiem i z ludźmi. Popada też w coraz bardziej bolesne konflikty z samym sobą. Uleganie dyktaturze ciała prowadzi do zaburzeń psychicznych, do niepokojów sumienia, do bolesnych rozczarowań i dramatycznych konfliktów międzyludzkich. Nierzadko prowadzi do brutalnych przestępstw kryminalnych. Gwałty czy inne formy przemocy seksualnej to wyjątkowo dramatyczny owoc podporządkowania się dyktaturze ciała.
Redukowanie samego siebie do cielesności sprawia, że człowiek okalecza nie tylko pozostałe sfery własnej rzeczywistości, lecz wyrządza krzywdę także samemu ciału. Ktoś, kto staje się niewolnikiem ciała, doprowadza do sytuacji, w której jego cielesność staje się rodzajem nowotworu, zagłuszającego i niszczącego najpierw inne sfery ludzkiej rzeczywistości. Taka sytuacja wcześniej czy później prowadzi do zniszczenia również ciała, które nie może przecież istnieć samodzielnie, w oderwaniu od pozostałych wymiarów człowieka. Dyktatura ciała mści się zatem także na ludzkiej cielesności. Uzależnienie od jedzenia, lenistwa czy popędów powoduje nie tylko zaburzenia psychiczne, duchowe, moralne czy społeczne, lecz także szkody czysto fizyczne, w postaci np. nadwagi, chorób zakaźnych i innych zjawisk, niszczących zdrowie i życie człowieka.
Nic więc dziwnego, że redukowanie samego siebie do własnej cielesności i podporządkowanie się ciału często prowadzi do popadnięcia w drugą skrajność. Chodzi tu o sytuację, w której dany człowiek ucieka od ciała, brzydzi się nim, boi się ciała i buntuje wobec cielesności. Taka postawa grozi zarówno tym ludziom, którzy zostali skrzywdzeni czy upokorzeni w swojej cielesności, jak również tym, którzy sami krzywdzą siebie cieleśnie poprzez uleganie różnym słabościom, uzależnieniom i grzechom. W obu wypadkach chcą „pozbyć się” ciała, traktowanego jako źródło ich nieszczęść, słabości i cierpień. Często to właśnie uleganie dyktaturze ciała prowadzi do sytuacji, w której człowiek chce się później „zemścić” na własnej cielesności i zadośćuczynić błędom popełnionym w tej sferze, popadając w drugą skrajność, czyli w bunt i nienawiść wobec ciała. Obserwujemy wtedy różne formy walki z własną cielesnością, np. poprzez chorobliwe odchudzanie się, lekceważenie podstawowych potrzeb cielesnych, gardzenie własnym ciałem, wyrządzanie sobie cielesnej krzywdy, aż do samobójstw włącznie.
W obliczu powyższych zagrożeń można wskazać konkretne kryteria dojrzałej postawy człowieka wobec własnej cielesności. Pierwszym i najważniejszym kryterium jest odkrycie sensu ludzkiego ciała. Dopóki człowiek nie wie, jaki jest sens jego cielesności, dopóty nie ma szans, by w sposób świadomy i odpowiedzialny kierować własną fizycznością. Tym, który w sposób ostateczny odsłania nam sens ludzkiej cielesności, jest Jezus Chrystus. On, będąc Synem Bożym, przyjął ludzkie ciało, aby w ten sposób stała się dla nas widzialna miłość niewidzialnego Boga. W ten sposób wcielenie Syna Bożego rzuca pełne światło na tajemnicę ludzkiego ciała. Stwórca obdarzył nas cielesnością nie po to, byśmy się jej podporządkowali lub byśmy od niej uciekali, lecz po to, byśmy dzięki ciału mogli wyrażać miłość. Byśmy mogli - tak, jak Chrystus - kochać miłością widzialną, czyli wcieloną w konkretne słowa i czyny.
Niewidzialny Bóg, który jest samą miłością, wie, że na tej ziemi tylko miłość widzialna, miłość wcielona w wysiłek, w pracowitość i ofiarność, w dobre słowa i szlachetne czyny, tylko taka miłość jest miłością prawdziwą, zdolną przemienić oblicze tej ziemi oraz wnętrze człowieka. Żadna religia, żaden system filozoficzny nie ma takiej podstawy dla szacunku wobec ludzkiej cielesności, jak właśnie chrześcijaństwo, które od dwóch tysięcy lat głosi światu niezwykłą nowinę, że Bóg stał się ciałem. Żaden system religijny czy filozoficzny nie ukazuje tak ścisłego związku między miłością i cielesnością, jak czyni to chrześcijaństwo. Poprzez tajemnicę wcielenia Syn Boży upewnia nas, że sens ludzkiego ciała jest dokładnie taki sam, jak sens całego człowieka i ludzkiego życia. A sensem tym jest miłość, gdyż każdy człowiek stworzony został przez Boga po to, by kochać i być kochanym. Zadaniem każdego chrześcijanina jest zatem odkrycie, iż sensem ludzkiej cielesności nie jest jedzenie, spanie czy zaspakajanie popędów, lecz dojrzałe i odpowiedzialne wyrażanie widzialnej miłości.
Zdumiewający fakt, że Bóg stał się ciałem, jest nie tylko potwierdzeniem Bożej miłości do ludzi tej ziemi. Jest też najdoskonalszą szkołą postawy człowieka wobec własnej cielesności. Gdy nadeszła pełnia czasów w historii zbawienia, Bóg postanowił pokochać nas miłością wcieloną. Miłością, którą człowiek może dosłownie zobaczyć i którą może dotknąć! Prawdziwy Bóg przyjął prawdziwe ludzkie ciało, aby fizycznie przybliżyć się do nas, aby na nas patrzeć, aby nas dotykać, aby z nami rozmawiać, aby wsłuchiwać się w nasze słowa i przeżycia, aby obserwować nasze zachowania i czyny, aby wyciągać ku nam swoją dłoń, aby wyrażać miłość wobec nas poprzez widzialną obecność, poprzez wysiłek nauczania, poprzez uzdrawianie, rozgrzeszanie, upominanie, poprzez czynienie wszystkim dobrze, wreszcie poprzez całkowity dar z samego siebie, aż do cielesnej śmierci włącznie.
Dla chrześcijanina ciało nie jest nieszczęściem, dziełem szatana czy przekleństwem, lecz darem miłości. Darem otrzymanym i zadanym. W tajemnicy Bożego Narodzenia Bóg odsłania nam prawdę, że na tej ziemi miłość potrzebuje ludzkiej cielesności. Jeśli bowiem miłość ogranicza się jedynie do duchowych pragnień, dobrych intencji czy emocjonalnych poruszeń, jeśli nie wyraża się przez fizyczną aktywność, poprzez służenie drugiej osobie własnym działaniem, własnym zdrowiem i czasem, własną siłą, osobowością, wytrwałością i zmęczeniem, to taka miłość jest jedynie iluzją, utopią, teorią. Taka miłość nikogo z ludzi tej ziemi nie przemieni, nikomu nie doda siły i odwagi, by iść w dobrym kierunku, by nie ustać w drodze, nikogo nie pociągnie i nie zafascynuje. Taka odcieleśniona miłość nie będzie w ogóle dostrzeżona. Gdybyśmy w któryś momencie życia - zachowując świadomość i wolność - zostali pozbawieni naszego ciała, to w tym samym momencie stracilibyśmy możliwość okazywania miłości. Nie moglibyśmy nawet zasygnalizować naszym bliźnim, że w ogóle istniejemy, że przebywamy obok nich, że zależy nam na ich losie i że o nich się troszczymy.
Najbardziej wymownym przykładem miłości konkretnej, widzialnej, wcielonej, na jaką potrafi zdobyć się człowiek na tej ziemi, jest miłość macierzyńska. Stając się matką, kobieta ofiarowuje kawałek swojego ciała i część swojej krwi, aby obdarzyć życiem i miłością rodzące się dziecko. A potem do końca życia potrafi ofiarować swe siły, zdrowie i czas, aby jej dziecko czuło się kochane i aby mogło się rozwijać. Więcej uczynił tylko Jezus Chrystus. Z miłości do nas ofiarował On całe swoje ciało i przelał za nas wszystką swoją krew. A jednocześnie w Eucharystii znalazł sposób, by pozostać z nami do końca świata i by nadal karmić nas samym sobą.
Aby zająć dojrzałą postawę wobec ciała, nie wystarczy jednak samo odkrycie, iż sensem ludzkiej cielesności jest widzialne wyrażanie miłości. Równie ważnym zadaniem jest uświadomienia sobie tego, w jaki sposób człowiek może wyrażać swą miłości poprzez ciało. Sądzę, że istnieją trzy podstawowe sposoby okazywania miłości za pośrednictwem ciała. Te trzy sposoby to: obecność, pracowitość i czułość. Przyjrzyjmy się teraz bliżej każdemu z nich. Pierwszym sposobem wyrażania miłości jest fizyczna obecność w życiu drugiego człowieka. Kochać to być obecnym. Także fizycznie obecnym. Dobrą ilustracją tej zasady jest miłość rodzinna. Gdyby ktoś z małżonków był przekonany, że kocha współmałżonka i dzieci, a nie miał dla nich czasu, nie przebywał z nimi fizycznie, gdyby unikał domu i spotkań z najbliższymi, to jego miłość byłaby pustą deklaracją. Gdy ktoś nie dąży do takiej obecności, to nie może mówić, że kocha. Bez fizycznej obecności trudno jest mówić o miłości w najważniejszych kontaktach międzyludzkich: w rodzinie, wśród przyjaciół czy w relacji wychowawca - wychowanek.
O tym, że miłość nierozerwalnie związana jest z obecnością, przekonuje nas sam Chrystus, który w Eucharystii pozostaje obecny dla nas aż do skończenia świata. Największym znakiem miłości na tej ziemi jest oddanie życia za bliźnich. Człowiek nie może uczynić niczego więcej. Tylko Syn Boży uczynił jeszcze coś więcej: nie tylko oddał za nas życie, gdyż do końca nas ukochał, ale jednocześnie pozostał z nami, gdyż wie, że tego bardzo potrzebujemy. On miał moc, by oddać życie z miłości do nas i by je znowu odzyskać. Zmartwychwstały Chrystus jest nie tylko kimś żywym. On jest kimś obecnym. W tym kontekście należy odróżnić dwa pojęcia: być i być obecnym. Rzeczy po prostu są: w sposób dla nich nieświadomy i niedobrowolny. Człowiek natomiast potrafi być obecnym, czyli znajdować się w obliczu drugiego człowieka w sposób świadomy i dobrowolny, w sposób ukierunkowany na dobro osoby, którą kocha. Być obecnym to zatem coś znacznie więcej niż po prostu być, czy być żywym. Popatrzmy na przykład, który ilustruje różnicę między "być" a "być obecnym".
Oto czteroletni chłopczyk bawi się w swoim pokoju z mamą. Po pewnym czasie mama wyjaśnia dziecku, że musi teraz pójść do kuchni, aby gotować obiad. Piotruś boi się jeszcze samotności, więc rodzice nie zostawiają go nigdy samego w domu. W opisywanej sytuacji chłopczyk jednak nie protestuje. Bawi się dalej. Jest spokojny. Mama wyszła wprawdzie z pokoju, ale dla Piotrusia ona jest tam nadal obecna. Piotruś jest pewien, że mama go kocha i cieszy się nim. Z tego powodu - mimo, że jej teraz nie widzi i nie słyszy - ufa, że mama nie wyszła z domu i nie zostawiła go samego. Jest pewien, że ona nieustannie nasłuchuje, co się z nim dzieje. Jeśli będzie jej potrzebował, to ona usłyszy najcichsze nawet wołanie syna i natychmiast pojawi się w jego pokoju. Gdyby natomiast w pokoju Piotrusia była jakaś obca osoba, to wcale nie stałby się on dzięki temu spokojniejszy. Przeciwnie, mógłby się przestraszyć i rozpłakać. Chłopczyk nie potrzebuje, by ktoś tam z nim po prostu przebywał. On potrzebuje kogoś, kto jest dla niego obecny. Potrzebuje osoby, której obecność będzie wyrażała miłość i troskę.
Powyższy przykład dobrze ilustruje, co to znaczy być obecnym. Istotą i podstawowym warunkiem, by być dla kogoś obecnym, nie jest więc ani widzenie oczyma, ani dotykanie rękoma, lecz więź miłości i zaufania. Jeśli z kimś łączą mnie więzi miłości i zaufania, to ta osoba jest zawsze obecna w moim życiu, mobilizuje mnie, umacnia, dodaje pewności siebie i otuchy. Także wtedy, gdy w danym momencie nie widzę jej, ani nie słyszę. Także wtedy, gdy dzieli nas odległość tysięcy kilometrów. Gdy natomiast nie ma między nami takiej więzi, to ty jedynie istniejesz, po prostu jesteś. Ale nie jesteś dla mnie. Nie jesteś obecny w moim życiu. Nie koncentrujesz się na moich radościach i troskach. Jestem ci obojętny. Czasem nawet mnie nie zauważasz. Masz oczy, ale nie widzisz mnie i nie dostrzegasz mojego wyrazu twarzy. Masz uszy, ale nie słyszysz tego, co się we mnie dzieje, ani tego, co przeżywam. Twoje istnienie nie jest wyrazem miłości wobec mnie. Twoje istnienie nie cieszy mnie, ani nie umacnia. Nie daje mi poczucia bezpieczeństwa. Twoje istnienie mnie wtedy niepokoi. Czasem powoduje lęk. Bywa, że niesie zagrożenie lub krzywdę.
Brak obecności to brak miłości. Miłość karmi się obecnością. Miłość rodzi się, rozwija i trwa dzięki obecności i poprzez obecność. Zrozumiałe, że obecność ta powinna być dostosowana do wieku i potrzeb tych, których kochamy, do rodzaju więzi, które nas z nimi łączą, do stopnia odpowiedzialności, jaką za nich ponosimy. Najbardziej intensywna i stała powinna być nasza obecność dla najbliższych: dla współmałżonka, dla dzieci, dla rodziców, dla wychowanków, dla przyjaciół, a także dla tych osób, które szczególnie potrzebują naszej obecności, np. dla starszych, chorych, osamotnionych. Obecność jest wyrazem i potwierdzeniem miłości. Jest też najlepszą metodą wychowawczą. Wiedział o tym wspaniały wychowawca trudnej młodzieży - św. Jan Bosco, którego podstawowym sposobem wychowywania i zapobiegania złu była nieustanna obecność wśród wychowanków. W naszych czasach boleśnie odczuwa się niedostatek wzajemnej obecności wśród ludzi sobie najbliższych. W sposób szczególny odnosi się to do mężczyzn. W wielu rodzinach niepokoi zwłaszcza brak obecności ojca. Dla chłopców jest to wielka krzywda, bo nie mają oni wtedy wzorca i autorytetu mężczyzny. Stała obecność ojca jest potrzebna synowi, aby ten mógł się dowiedzieć, co znaczy być dojrzałym mężczyzną, co znaczy być kochającym i odpowiedzialnym mężem oraz ojcem. Jeśli ojciec jest zbyt mało obecny w życiu syna, to taki chłopiec szuka wzoru mężczyzny u kolegów z ulicy, albo w prymitywnych filmach. W ten sposób staje się często karykaturą mężczyzny. Ma poważne trudności, by zrozumieć własną płeć oraz by dojrzale podjąć i wypełnić podstawowe role społeczne.
Także dla dziewczynek nieobecność czy niedostateczna obecność ojca jest wielką krzywdą. Nie pozwala im bowiem uwierzyć, że są kochane i że zasługują na miłość, skoro tata nie ma dla nich czasu, skoro pieniądze, odwiedzanie znajomych czy jakieś hobby, to coś ważniejszego niż kontakt z własną córką. Ponadto w takiej sytuacji dziewczęta są dosłownie głodne męskiej obecności, bliskości, czułości. W konsekwencji poszukują tego wszystkiego poza rodziną. Wiążą się z nieodpowiedzialnymi mężczyznami, gdyż łatwo je oszukać. Coraz częściej i coraz wcześniej szukają ciepła i miłości poza domem rodzinnym. Czasami kończy się to konfliktami sumienia, wielkimi krzywdami fizycznymi, psychicznymi i moralnymi.
Jednak sama obecność nie wystarczy, jeśli jest to obecność bierna. Jeśli jest to obecność, która nie staje się działaniem na rzecz tych, których kochamy. Miłość wymaga konkretnych słów i czynów, wymaga aktywności, zaangażowania dla dobra drugiego człowieka. Wymaga poświęcenia mu własnego czasu, własnych sił, własnego zdrowia. Bardzo czytelnym przykładem takiej właśnie miłości aktywnej i ofiarnej jest miłość kobieca. Żona i matka w dzień i w nocy ofiarowuje najbliższym swoją pracowitą obecność. Obecność pracowitą nieraz aż do granic heroizmu i ludzkiej wytrzymałości. Ona chroni, karmi, pielęgnuje, wychowuje, wspiera własnym przykładem, modlitwą i nadzieją. Najwspanialszym przykładem miłości, która staje się obecnością pracowitą i ofiarną, jest postawa Chrystusa. Syn Boży po to przyjął ludzkie ciało, aby szukać człowieka, aby na niego patrzeć, aby wsłuchiwać się w jego słowa i przeżycia, aby go uzdrawiać, uczyć życia, aby go pocieszać, upominać, rozgrzeszać, aby przemieniać go swoją pracowitą obecnością. Ewangelia wielokrotnie wspomina, że Jezus był zmęczony, że nie miał chwili wytchnienia, że na modlitwę zostawała Mu już tylko noc. Widząc to, apostołowie czasem nie chcieli już dopuszczać ludzi w Jego pobliże, a On miał wtedy tylko jedną odpowiedź: nie zabraniajcie im przychodzić do Mnie.
Miłość Chrystusa i miłość macierzyńska w najbardziej oczywisty sposób demaskują naiwność tych wszystkich ludzi, którzy redukują miłość do uczuć, do słownych deklaracji, do wspólnej zabawy na dyskotece, do romantycznego nastroju w czasie randki, do emocjonalnego zauroczenia dwojga zakochanych, do dobrej woli, która nie staje się działaniem i pracowitością. Gdy ktoś z nastoletnich dziewcząt mówi mi, że jakiś chłopiec wyznał jej miłość, a ona nie jest pewna, czy on kocha ją naprawdę, to proponuję wtedy następujący eksperyment. Zachęcam, by pożyczyła sobie kamerę video i by zarejestrowała wszystko to, co będzie mówił i czynił kandydat na męża i ojca jej dzieci, gdy ją odwiedzi. Zachęcam następnie, by po jego odwiedzinach poprosić rodziców, księdza, przyjaciół, aby wspólnie obejrzeć nagraną kasetę. Jeśli będą tam jakieś tematy rozmów czy zachowania ze strony chłopaka, których dziewczyna się boi, których się wstydzi, które ją niepokoją, czy których nie chciałaby pokazać innym ludziom, to na tyle właśnie jej chłopiec nie umie jeszcze kochać ją w sposób dojrzały i odpowiedzialny.
Gdy tak obrazowo i konkretnie mówię do młodzieży o weryfikacji miłości, to większość młodych uświadamia sobie, że wcale już nie potrzebują kamery video, gdyż sami potrafią odróżnić słowa i czyny miłości od zachowań, które są zaprzeczeniem czy zagrożeniem miłości. Młodzi nie zdawali sobie tylko sprawy, że miłość poznaje się po takim konkretnym sposobie działania, a nie po nastrojach, prezentach czy deklaracjach. Jeden z nastolatków powiedział mi, że nie zgadza się z tego typu weryfikacją miłości, bo przecież kamera video nie może zarejestrować tego, co on czuje wobec dziewczyny. Odpowiedziałem, iż rzeczywiście kamera nie zarejestruje jego uczuć i wewnętrznych przeżyć, ale to nie uczucia i nastroje są sprawdzianem miłości, lecz słowa i czyny, czyli konkretne sposoby zachowania się wobec drugiej osoby. A to widać doskonale także z zewnątrz. A może zwłaszcza z zewnątrz. Miłość rodzi się we wnętrzu człowieka, w tajemnicy jego serca, jego woli, jego dążeń, ale objawia się w sposób zewnętrzny i widzialny: w tym, o czym i w jaki sposób ktoś rozmawia z drugą osobą oraz w tym, co ktoś czyni drugiej osobie i jak się wobec niej zachowuje. Sam zainteresowany ma zwykle trudności, by według tych kryteriów oceniać swoją miłość wobec drugiego człowieka.
Z powyższych analiz wynika oczywisty wniosek, że ludzie leniwi, egoistyczni, wygodni, nie są zdolni, by dojrzale kochać. Miłość wymaga bowiem pracowitości. Wymaga słów i czynów, które kosztują wiele wewnętrznej dyscypliny, ofiarności, wytrwałej służby na rzecz tych, których chcemy kochać. Nie jest zdolny, by kochać, ten, kto nie ma władzy nad własnym ciałem, kto ulega różnym cielesnym zniewoleniom, popędom, kto kieruje się logiką ciała. Miłość bowiem wykracza poza logikę ciała i wymaga panowania nad własną cielesnością. Miłość nie jest postawą spontaniczną. Jeśli komuś z łatwością przychodzi działanie na rzecz drugiej osoby, jeśli niemal nie może się powstrzymać, by być obecnym w jej życiu, by z nią rozmawiać i by czynić coś w odniesieniu do niej, to raczej nie mamy do czynienia z miłością lecz z zakochaniem, z zależnością od drugiej osoby, z zamaskowaną formą egoizmu.
Jeśli kochamy kogoś w sposób bezinteresowny i dojrzały, to zdobywamy się na słowa i czyny, które wiele kosztują, które często wymagają zwycięstwa nad logiką ciała, nad popędami, nad spontanicznością, nad emocjonalnością, nad tym, co nam przychodzi łatwo i bez wysiłku. Dojrzała i wierna miłość jest ...
Orost